– Nie chcecie przypadkiem kupić domu? – usłyszeli, kiedy Hellium wpadła do magazynu. – Astat, może ty? – zjawiła się przy Włochu i położyła mu dłoń na ramieniu, by ten na nią spojrzał, zajęty wynoszeniem pudeł z ciężarówki. – Zapewne nie chcesz gnieździć się w małym mieszkanku.
– Na co mi dom,
skoro mieszkam sam? – bardziej stwierdził, aniżeli zapytał.
– Wyprowadzasz się? – obok Astata i Hellium zjawił się
Frans, który skończył rozpakowywanie poprzedniej porcji i zamierzał zająć się
kolejną. Na jego twarzy błąkał się złośliwy uśmieszek, wyrażający zadowolenie
co do swoich przypuszczeń. Włoch nadal nie rozumiał, dlaczego ta dwójka nie
pała do siebie sympatią i lubi sobie wzajemnie dokuczać.
– Przykro mi, ale nie – pokiwała przecząco głową,
poprawiając kurtkę i wyciągając spod niej swoje biało-żółte włosy. Świeciły one
niczym reflektor w nieco ponurym wnętrzu magazynu. – Po roku wojny z rodzinką
dostałam go w spadku po cioci. Akurat kiedy nie jest mi już potrzebny.
– Gdzieś w nowej Kolonii? – spytał Astat. Nie żeby był
zainteresowany odkupieniem go od niej, był po prostu ciekaw.
– Na obrzeżach. Bardzo ładny, sześciopokojowy bodajże. Na
pewno nie chcesz?
– Na pewno.
– Za to ja bym chciał to jakoś uczcić. Na przykład się
napić, czy coś – wtrącił się Frans.
Włochowi przypomniało się jego marudzenie o sąsiadce
Petroneli i zaczął się zastanawiać, czy ten wzywa ja za każdym razem i czy
następnego dnia obgaduje ją za plecami w wyrazie wdzięczności.
– Co uczcić? – Hellium zmarszczyła brwi, zatrzymując się z
pudłem w rękach.
– Tę twoją… Wygraną – wzruszył ramionami.
– Ty wciąż o jednym, pijaku – skarciła go. – Całe życie
przesiedzisz w tym barze. Co cię tam tak ciągnie?
– Lubię się czasem napić.
– Czasem… – przeciągnęła środkową sylabę, biorąc swój wózek
załadowany kilkoma pudłami. – Niech ci będzie. Astat, idziesz razem z nami?
Nazorine kiwnął głową, kiedy ta otarła się o niego
ramieniem by upewnić się, że usłyszał jej pytanie.
– Tylko mi nie mów, że tam gdzie zawsze – jęknęła,
odwracając się w kierunku Lorensa.
– Właśnie tam.
Kiedy Astat wyszedł z pomieszczenia po zarejestrowaniu
porcji pudeł, dojrzał coś, czego na co dzień na magazynach się nie spotykało i
co było zbyt wyraziste, aby to przegapić. Czerwone spodnie i biały fartuch były
nie do pomylenia i żaden z pracowników nie mógł mieć wątpliwości co do tej osoby.
Cosmo biegał po hali z niewielkim licznikiem Geigera w ręku
i wyglądał na bardzo przejętego swoją nową zabawą. Włoch bardzo chciał się z
nim minąć, albo by ten chociaż skręcił w drugą stronę i go nie zauważył, póki
Nazorine nie zniknie w ciężarówce. Astat przez ostatni czas chodził bardzo spięty
i nie bardzo miał ochotę widywać się z Cosmo, nawet jeżeli miał się u niego
stawiać na badania. Starał się tego nie okazywać, ale w środku był bardzo
przygnębiony przez informacje o odkryciu czerwonego szaleńca.
– Cosmo? Co ty tutaj robisz? – spytał z afektowanym
zdziwieniem, kiedy naukowiec jednak go dopatrzył.
– Takie tam… Sezonowe ocenianie sytuacji – wzruszył
ramionami, a kiedy inni pracownicy oddalili się na bezpieczną odległość, dodał:
– Pamiętasz, wspominałem ci już o tym, że przyjdę skontrolować to miejsce, w
związku z twoim problemem. Jak na
razie niczego podejrzanego nie wykryłem, ale muszę przelecieć jeszcze pół
magazynu. Znaczy się… No wiesz. Obejść
pół magazynu.
– Nie pomyślałem o innej opcji…
– Ja zaś pomyślałem, że zechcesz sobie pożartować, ale
najwyraźniej nie jesteś taki.
– Chyba już z tego wyrosłem – zasugerował Włoch. – Czyli jest dobrze? – powrócił do pierwotnego
tematu.
– Nie powiedziałbym – Cosmo odwrócił wzrok. Astat
zrozumiał, że chodzi mu o jego napromieniowane ciało. – Ale ładny sprzęt
zarąbałem strażnikom, prawda? – uśmiechnął się sztucznie, machając licznikiem.
– Pewnie, sam bym taki chciał – odparł sarkastycznie
Nazorine.
– W sumie… Przydałby ci się. Do oceny otoczenia. Ale
uznaliby to za zbyt podejrzane.
– Co się stanie, jeżeli coś tu wykryjesz?
– Urządzenia dozymetryczne zaczną pikać prędzej niż ja
zdążę się tutaj zjawić. Mam nadzieję, że nigdy się tak nie stanie.
– Ja również.
– W każdym razie to nienajlepsze miejsce na taką rozmowę –
rozejrzał się dookoła siebie. – Pogadamy później. Nie zapomnij zażywać tego, co
ci dałem i… miłej pracy.
– Dzięki, wzajemnie.
– Astat, rusz dupę, bo z chęcią dołożę ci pięćdziesiąt
pudeł – usłyszeli z góry. Frans stał na balkoniku i zdawało się, że wybierał
się na przerwę.
– Nie wydaje mi się, abym słyszał dzwonek – odgryzł mu
Włoch.
– Trzymaj się – Cosmo klepnął go w ramię na pożegnanie i
posłał słaby uśmiech, który Astat niestety odebrał jako bardziej żałosny.
Odkiwnął mu głową, a kiedy czerwony zniknął za ciężarówką, rozbrzmiał dzwonek
oznajmiający przerwę dla tej części magazynu.
Kiedy spojrzał w górę po raz kolejny, Frans wydawał się
ledwo powstrzymywać przed wykonaniem zwycięskiego tańca, jak gdyby wygrał
zakład mający na celu diametralnie zmienić życie któregoś z nich. Nazorine
przewrócił oczami – wykonał ten gest tak wyraźnie, iż Lorens na platformie doskonale
ujrzał mignięcie białek jego oczu.
*
Kiedy Cosmo skradał się do siedziby strażników, obmyślał
wiele scenariuszy, dzięki którym z sukcesem dorwałby któryś z liczników. Jako
że w każdym możliwym kącie Fabryki wbudowano przyrząd dozymetryczny, nie były
one powszechnie dostępne, ze względu na chęć utrzymania porządku.
Jako że znał tamtejsze przejścia bardzo dobrze, bez
problemu udało mu się dostać do pomieszczenia, w którym składowano podobne
przedmioty, rzadko używane ale nie wykreślone. Różnorakie wycieczki po
godzinach pozwoliły mu na stworzenie swojej własnej mapy miejsc, o których nie
każdy miał pojęcie. Przy okazji odkrył skrzynkę, w której strażnicy tworzyli
zalezioną kurzem kolekcję pustych butelek wszelkiej maści. Poziom szarego pyłu
wskazywał, że sprzątają je raz na jakiś
czas.
O ile z podkradnięciem licznika nie miał problemu, gorzej
było ze zwróceniem go. Natrafił na porę, kiedy akurat wszyscy zbierali się w
jednym miejscu. Jeszcze nie było okazji, aby mógł dokładnie przestudiować ich
grafik, a każda taka pozornie nieistotna informacja była dla Cosmo niczym
kolejny, genialny eksponat do kolekcji.
Odkąd odbył swoją karę, jaką było zamknięcie go na noc w
pustym pokoju, nie spotkał się z Jackiem. Miał nadzieję, że zastępca dowódcy
nie myślał sobie, iż ten stara się go unikać. Cosmo długo rozmyślał nad tym,
kiedy i czy w ogóle spotka się z nim w cztery oczy i przeprosi – w końcu to
jego wina, że Jack pośredniczył w odbywaniu kary. Cosmo jednak nie był w stanie
ani przez moment poczuć swojej – jeśli ktoś już zechciał ukarać, musiałby zrobić
to w taki sposób, aby natykał się na nią na każdym kroku. Kiedy jednak myślał
głębiej o swojej cichej karze obawiał się, że prędzej czy później go dopadnie,
kiedy zostanie zgarnięty sprzed bramy jako usunięty z rejestru intruz.
Jack zjawił się tuż przed nim, jak gdyby czytał w jego
myślach. Towarzyszył mu Warento, który prędko zostawił ich samych rozumiejąc,
że potrzebują rozmowy na osobności.
Przez moment patrzeli na siebie bez słów, póki Jack nie
parsknął śmiechem, co mimo wszystkie nie rozluźniło atmosfery.
– Cosmo, nie zachowujmy się tak, jakbyśmy się śmiertelne
pokłócili.
Czerwony gryzł swoją wargę, po raz pierwszy bojąc cokolwiek
odpowiedzieć. Nawet nie był w stanie palnąć niczego głupiego.
– Sądziłem, że jesteś na mnie cholernie zły za tę akcję.
– Było minęło.
– Jasne – odparł cicho czerwony. – Przypuszczałem, że cię
zwolnili.
– Tego mi życzysz? Jedynie na powrót spadłem poziom niżej.
Nie zamierzają zawracać sobie głowy twoim wybrykiem.
Wydaje mi się, że jesteś zaufanym pracownikiem.
– Miło mi to słyszeć – uśmiechnął się lekko. – Oddaję –
wcisnął mu w ręce licznik, a Jack przez kilka sekund nie był pewien, czy ma
chwycić urządzenie.
– Jesteś gorszy niż małe dziecko. Wszędzie go pełno, a
ciebie jeszcze pełniej, nie ma sposobu na kontrolę nad tobą.
– Zauważ, że za każdym razem robię to w imię nauki i badań.
– Czy kiedykolwiek ujrzą one światło dzienne? Jak na razie
popisujesz się głupimi wróżbami, które ani trochę nie wiążą się z nauką a
szczęśliwym trafem. Odczytujesz opowieści z przyszłości dzięki ilości
czerwonych i białych krwinek?
– Nie znasz się. Oj, nie.
*
Frans zgarnął swoją ulubioną dwójkę w piątkowy wieczór. Okazało
się, że szef ich wydziału nie słuchał w szkole i nadal nie nauczył się dni
tygodnia, dlatego z propozycją wyjścia do baru musiał wstrzymać się przez dwa
dni. Ani Astatowi ani Hellium nie śniło się przyjść następnego dnia do pracy
będąc ledwo zdolnym do normalnego myślenia o robocie. Prócz tego skoro
postanowił prowadzić, po raz kolejny będzie zmuszony wzywać Petronelę.
Kiedy zaparkował na swoim ulubionym miejscu, a Hellium
spróbowała jakoś ugładzić swoje sztywne włosy rozwichrzone jego szaloną jazdą,
jego komunikator wyczuł idealny moment, by powiadomić go o swojej obecności na
jego nadgarstku. Został na moment w samochodzie, by odebrać, w międzyczasie
zamykając dach. Astat w międzyczasie zainteresował się butami kobiety. Sam się
zdziwił, że tak bardzo spodobała mu się ta część garderoby. Hellium wyglądała
na zaskoczoną i wniebowziętą.
– Niestety odpadam – oznajmił, uchylając szybę.
– Teraz zamknąłeś ten dach? – oburzyła się Hellium. –
Żałuję, że nie zaczęłam wrzeszczeć.
– Główny prowokator, a zmyka przed rozpoczęciem.
– Przepraszam. Brat mnie wzywa – tłumaczył się. – A kiedy on dzwoni, to coś znaczy.
– W porządku.
– Mam nadzieję, że sobie nie myślisz, że będziemy tam
siedzieć – Hellium wskazała głową na ulubiony bar Fransa, kiedy ten już
zniknął.
Astat uniósł brew do góry.
– Nie mów, że chcesz.
– Nie… Tylko… Nie wiem, o co ci chodzi.
– Pokażę ci Nową Kolonię – zadeklarowała. – Z pewnością nie
wybrałeś się na dłuższy spacer. Z przewodnikiem.
Nazorine dopiero teraz uzmysłowił sobie, że Hellium
wszystko sobie zaplanowała. Z pewnością nie ubrałaby się tak, jeśli miałaby
jedynie siedzieć na miejscu w ciemnym pomieszczeniu.
– Wiedziałaś, że tak będzie? – spytał, by się upewnić.
Wzruszyła lekko ramionami, ruszając przed siebie w stronę,
z której przyjechali, by dostać się na główna ulicę.
– Skąd?
– Intuicja.
– Ach, właśnie. Wy kobiety macie ten swój szósty zmysł.
– A jakże. Musimy dostać się do centrum. Ja nie wiem, co on
widzi w tej dzielnicy.
Poprawiła swoja kraciastą chustkę i zachęciła Astata do
podążenia za nią, po schodkach prowadzących na wyższą platformę. Z
doświadczenia wiedziała, ze tam łatwiej złapią jakąś podwózkę. Rzeczywiście – kobieta
prędko dorwała wolnego taksówkarza i podpowiedziała mu, gdzie ma ich zawieźć.
Podróż niewielkim hoverbike’m była o wiele przyjemniejsza
niż jazda samochodem z Fransem. Mimo, że wydawał się mniej bezpieczny, kierowca
czuł swój pojazd i manewrował nim tak, że nie było mowy o tym, aby którekolwiek
z nich ucierpiało. Nawet z włosami Hellium nic się nie stało.
– Jeżeli ten zgred znów pojechał się ścigać, nie ręczę za
siebie – prychnęła Hellium. – On jako jedyny potrafi kogoś gdzieś wywieźć,
porzucić i pójść robić swoje.
Astat przypomniał sobie kolegę Lorensa, tego z irokezem,
który zaproponował mu wyścig na głównej drodze.
– Ścigają się po mieście?
– Nie wiem, nie interesuje mnie to.
– Dlaczego się nie
lubicie? – wiedział, że zadał infantylne pytanie, ale inaczej nie potrafił
tego w obecnej chwili nazwać.
– To nie jest nie
lubienie się. To specyficzne uczucie – wyjaśniła. – Momentami nie możemy na
siebie patrzeć, dogryzamy sobie jak wrogom, ale mimo wszystko potrafimy wyjść
gdzieś razem, jak teraz. Tyle, że obecnie jesteś z nami, a to zmienia postać
rzeczy.
Taksówkarz dowiózł ich na ustalone miejsce. Hellium prędko
mu zapłaciła, kiedy Astat zapatrzył się w setki kolorów pod i nade mną.
Zatrzymali się na trzeciej platformie dzielnicy, która najwyraźniej nigdy nie
zamierzała zasnąć.
– Gotowy na wycieczkę krajoznawczo-turystyczną? – zapytała,
stając obok Nazorine. Jej włosy nie wyglądały już tak tragicznie jak przy
sztucznym świetle w biurze reprezentacyjnym magazynu. W tej chwili ładnie
skupiały na sobie najciekawsze kolory centrum.
– Jak najbardziej.
Zjechali windą dwa piętra niżej, przeciskając się przez
tłum w wąskiej uliczce, prowadzące do wyjścia na wyższe piętra. Astat
zainteresował się tatuażami świecącymi w ciemności. Wpierw myślał, że to
fluorescencyjna farba, lecz później Hellium wyjaśniła mu, że jest to wykonane
tuszem z dodatkiem świecącego białka, które ładne wpasowuje się w kolagen.
Centrum Nowej Kolonii wewnątrz okazało się ogromnym
chaosem. Hellium czuła się tutaj jak ryba w wodzie, pokazując mu, które miejsca
warto odwiedzić, a których lepiej nie zaszczycać swoją obecnością. Zaprowadziła
go nawet do sklepu ze zmutowanymi zwierzątkami, które wcale nie wyglądały tak
słodko, jak rzeczywiście miały.
Przez ten gwar czuł się, jak gdyby był na ogromnej
dyskotece. Cieszył się, że dzielnica w której mieszka jest ładnie oddalona od
centrum i nie musi się zmagać z natłokiem dźwięku w każdej możliwej skali.
Pocieszył się ładną restauracją, w której zatrzymali się na moment. Zapach
przypomniał mu, że jadł dziś bardzo mało. W międzyczasie Hellium oznajmiła, że
za moment dotrą do obrzeży centrum. Nazorine ucieszył się, że zdołał dostrzec,
że troszkę się męczy. Seregno to zupełnie co innego. Cieszył się, że kobieta go
zrozumiała.
– Chyba dzisiaj nie mam humoru na takie wyjścia –
oznajmiła, kiedy szli nieco spokojniejszą uliczką. Tłum się przerzedził, ale
nie zniknął. Światła również były spokojniejsze, a okolica cichsza. Wolne
placyki, z jeszcze nie do końca poskładanymi
krzesłami i stolikami świadczyły o tym, że mieszkańcy Nowej Kolonii
właśnie tutaj chętnie spędzali letnie wieczory. Obecnie panował październik w
dosyć zaawansowanej formie, dlatego Astat dziwił się, że ani trochę się nie
spieszą. Z powodzeniem mogliby również wprowadzić lato jako jedyną porę roku,
choć w takim mieście byłoby to dość męczące.
Sama Hellium okazała się zupełnie inną osobą aniżeli
wulgarną gówniarą, jaką spotkał po raz pierwszy. Martwił się, że kiedy jej to
wypomni, będzie krzywo na niego patrzeć. Mogła być zwyczajnie mocno zdenerwowana po usunięciu jej z
wyższego stanowiska. Została obdarowana skrajnym charakterem.
– Hellium, tak…? I… Astat?
– Cześć Lantan – przywitała się Hellium.
Przed nimi stał brunet, którego
Astat skądś kojarzył. W szczególności jego uśmiech, obecnie nie tak wyrazisty,
jak przy windzie. To właśnie jemu dostarczył kapsułę od Cosmo.
– Niewiarygodne, że ty witasz
się ze mną, jakbyśmy znali się od wieków, a ja ledwo co pamiętam wasze imiona.
– Oj, ważne, że w ogóle
pamiętasz – Hellium machnęła ręką.
Lantanowi wrócił ten
charakterystyczny uśmiech.
– Znacie się? – z lekkim
spóźnieniem uzmysłowiła sobie, że kolega z wyższego wydziału wymienił również
imię Włocha.
– Przypadkowo się poznaliśmy,
kiedy kończyłem zmianę – prędko wyjaśnił Nazorine. Tyle wiadomości jej
wystarczyło.
– Widzieliśmy się raz, ale zapamiętałem imię –
pochwalił się Lantan. – Mam dobrą pamięć do imion.
– Zazdroszczę ci tej
umiejętności – odparła sarkastycznie Hellium, kładąc dłoń na sercu. – Wybrałeś
się na samotny spacer?
– Mieszkam w okolicy – wyjaśnił,
rozglądając się po wyższej platformie. – Potrzebowałem zajść do sklepu.
– Tutaj masz sklep. I tu – kobieta
wskazała na dwa najbliższe.
– W tych nie sprzedają tego,
czego potrzebowałem.
– Różowy soczek? – zerknęła na
kieszeń, z której wystawała niewielka butelka. – Wszędzie kupisz różowy soczek.
– Ale nie taki – pomachał jej
butelką przed nosem.
– Czy to ten włoski? – wtrącił
się Astat. Do tej pory jeszcze się nie odezwał, póki nie ujrzał znajomego
produktu.
– Tak. To chyba przeznaczenie. W
co piątym włoskim soczku rodowity Włoch gratis.
Nazorine lekko się speszył.
– Mediolan żył tymi sokami w
zeszłym roku. Były wszędzie.
– Odkryłem je niedawno. Przez
nie rozważałem pozostanie we Włoszech na dłuższy
czas. Dobrze, że akurat wtedy nie byłem tam na wakacjach.
– Jest piątek. Wieczór. Jutro
wolne – zaznaczyła Hellium.
– Nie dla wszystkich – wtrącił
Lantan.
– W takim razie teoretycznie
wolne. Ten dzień kojarzy się z zabawą, a my rozmawiamy o jakimś różowym soku
dla dzieci.
– Dla dzieci? To byłyby dla nich
zbyt mocne doznania – oburzył się Lantan.
– Włoskim dzieciom nie przypadł
do gustu – dorzucił Astat.
– Chyba ten rodowity Włoch
gratis to dla ciebie strzał w dziesiątkę – zauważyła. – Zgadza się ze
wszystkim, co powiesz.
– To jest początek dobrej
znajomości – Lantan schował butelkę z powrotem do kieszeni, wcześniej ciągle
nią wymachiwał. – Nie spytałem, gdzie idziecie. Pobawić się?
– Nie, wracamy już do domu –
odpowiedział prędko Astat. – Hellium chciała mnie oprowadzić po centrum i na
dzisiaj mam dosyć. Wychowałem się w ciszy i to dla mnie zbyt dużo.
Lantan pokiwał głową.
– Skoro już rozruszałem nogi,
chętnie was odprowadzę. Jak wracacie?
– Wezmę taksówkę – oświadczyła
Hellium. – Skoro Fransowi zmieniły się plany i jednak nie zdołał nas upić,
załatwię jeszcze pewną sprawę.
– Czyli jednak mieliście się
bawić…
– Ja pojadę… Jak nazywacie te
dziwne kopuły?
Akurat tak się złożyło, że jedna
z owych kopuł przefruwała nad nimi, dlatego też Astat nie musiał tłumaczyć, a
co mu chodzi.
– To jest po prostu miejska.
– W takim razie jadę miejską.
Mam przystanek zaraz obok mieszkania.
Okazało się, że Lantan wcale nie
musi dokładać sobie zbyt wiele drogi, gdyż kobieta prędko złapała podwózkę, a
miejska kierująca się w stronę domu Astata odjeżdżała za parę minut. Lübow wyjaśnił
Nazorine, że zdołał się już przyzwyczaić do zgiełku, kiedy ten spytał o hałasy
dobiegające zza jego okna. Lantan mieszkał w bogatej dzielnicy mieszkaniowej,
dlatego też postarano się, aby w tamtym miejscu wiecznie panował spokój.
Kiedy Włoch dotarł do domu,
pierwsze na co zwrócił uwagę to samotna buteleczka, stojąca na blacie. Stał w
miejscu i wpatrywał się w nią przez moment, a przez głowę przelatywały mu słowa
Cosma, kiedy ten zdecydował się oznajmić, jakiego odkrycia dokonał w jego
ciele. Co jeśli Astat nie zgodziłby się na jego infantylną prośbę w postaci
wróżby z krwi? Oboje zapewne mieliby mniej kłopotów – przynajmniej z początku.
Kiedyś problem wyszedłby na jaw. Nie ma możliwości, aby negatywne izotopy
zechciały ukrywać się wiecznie. Ich naturą jest stopniowe uwalnianie się.
Zrobił krok do przodu i sięgnął
po specyfik. Obejrzał buteleczkę z każdej strony, jak gdyby widział coś takiego
na oczy po raz pierwszy bądź usilnie starał się znaleźć nadrukowaną etykietkę
składu. Cosmo musiał być geniuszem. Nie wyglądał, nie zachowywał się, ale
sprawy brał nader poważnie. A Astat był ze swoim problemem sam. Oczywiście, po
części z czerwonym szaleńcem z trzeciego wydziału, lecz jednak sam, o czym przypominały mu puste pokoje
w jego nowym mieszkaniu.
*
Nazarij Fiodorow, szef wydziału
personelu, z wyjątkowego braku jakichkolwiek zajęć uruchomił swój osobisty
kokpit aplikacji antariskiej, pozwalający mu śledzić poczynania poszczególnych
wydziałów. Zazwyczaj go nie używał, że względu na panujący tam chaos, dlatego
też potrzebne informacje prędzej odnajdywał w organizerach, które nie na darmo
tkwiły u niego jako największa zakładka.
W oczy rzuciła mu się wirtualna
dyskietka Cosmo L’Hôte, którego wskaźnik jak zwykle
wskazywał poziom powyżej normy, świecąc się na bladoczerwono. Każdy pracownik
Fabryki kojarzył tego czerwonego szaleńca chociażby z widzenia, Fiodorow
również, zwłaszcza, że zaliczył z nim spotkanie bliższego stopnia. Przypomniał
sobie, że Cosmo dostał od niego ostrzeżenie, do którego najwyraźniej nie
zamierzał się stosować. Jego prestiż bardzo ładnie stopniowo malał. Nie miał
sił na roztrząsanie jego sprawy, zwłaszcza, że czekało na niego jeszcze trochę
papierkowej roboty, związanej z zewnętrzną częścią Fabryki Antariskiej.
–
Rozpatrzył pan już zawiadomienie od służb wewnętrznych? – w drzwiach pojawiła
się jedna z sekretarek z parteru Fabryki. Była niczego sobie, a Nazarij zawsze
miał ją na oku, gdyż często urządzała sobie spacery w przeróżne miejsca
Fabryki.
– Jakie zawiadomienie? – zdziwił
się, przenosząc wzrok z kobiety na swój tablet. Kontrolka migała jak zwykle,
nigdy nie rzucał się jak opętany, kiedy przyszła wiadomość, a odczytywał ją w
wolnych chwilach. Ewentualnie zajmowali się tym jego zastępcy oraz wspólnik,
konsultując się z nim, jeżeli sprawa wymagała jego słowa.
– Zagraniczny wysłannik z
oddziału Fabryki w Wielkiej Brytanii już czeka. Cornelius Deering.
Nazarij Fiodorow zmarszczył
brwi, próbując zidentyfikować przy pomocy pamięci jakiekolwiek rysy twarzy
przybyłego Brytyjczyka.
– Cornelius Deering? Ten, który
lubi wymyślać sobie niemieckie słówka?
– Dokładnie.
– Wspomnij mu, aby w takich
przypadkach używał francuskiego. Niech myśli, że się mniej kompromituje.
– Oczywiście.
Sekretarka opuściła biuro, a
Fiodorow chwycił za tablet, który domagał się uwagi swoim nieszczęsnym
mruganiem.
– Prośba – mruknął pod nosem, patrząc na nagłówek. Pomyślał sobie, że
napisali to w taki sposób, jak gdyby chcieli poprosić o więcej papieru
toaletowego w dni robocze. Skoro jednak sam brytyjski wysłannik pofatygował
się, by odwiedzić Okręg Nadreński, coś było na rzeczy i nie chodziło nawet o
podniesienie stawek dla pracowników stacjonarnych Fabryk.
Dokument okazał się prośbą o
rozpatrzenie sytuacji w Fabryce Antariskiej usytuowanej niedaleko kanału La
Manche. Delikatnie napomniano, aby zainteresować się tamtejszą sytuacją, że
względu na niepokojący problem z kontaktem.
Nazarij przez ostatnie tygodnie
zajmował się sprawą zaginionego transportu, który kierował się właśnie do
Fabryk stacjonarnych na zachodzie. Ciężarówki miały zatrzymać się zarówno we
Francji jak i Wielkiej Brytanii, a jako że utracono nad nimi kontrolę tuż za
granicą, specyfiki nie dotarły do celu. Trwają poszukiwania zaginionych
pojazdów, w najbliższych dniach ludzie odpowiedzialni za tę sprawę mają stawić
się przy stacji La Manche i obserwować pracę Fabryki. Fiodorow uznał, że wniosek
skutecznie to przyspieszy.
–
Dzień dobry – usłyszał w drzwiach powitanie Corneliusa Deeringa. Mężczyzna
zdecydował się na język niemiecki – Fiodorow zastanawiał się, czy tym razem
podoła wyzwaniu.
Odpowiedział
mu tym samym, wskazując wolny fotel. Sekretarka przysłała Brytyjczyka do niego
zapewne dlatego, iż był już obeznany z gościem i dostępny w obecnej chwili. To,
że został mianowany na szefa wydziału personelu nie znaczyło, że rządził tu sam
– w Fabryce pracowało jeszcze kilku innych szefów, wyższych rangą w zależności
od stażu i obecności każdego z nich w Nowej Kolonii.
– Co
pana tutaj sprowadza? – zaczął. Cornelius Deering wyglądał, jak gdyby nie miał
dzisiaj najlepszego dnia ani ochoty na rozmowę.
– To
samo, o czym pisano we wniosku – odparł lakonicznie.
– W
takim razie może zechciałby pan wyjaśnić bardziej szczegółowo?
– W
głównej mierze chodzi o rzekome kontakty Francuzów z naszymi agresywnymi przyjaciółmi
ze wschodu.
– Nie
mam zamiaru bawić się w zgadywanki o kogo panu chodzi, dlatego proszę mówić prosto,
konkretnie i przejrzyście.
–
Kontakty z przedstawicielami ZSRR.
– Prezydentem?
– Nie,
tak daleko to aż nie zaszło.
–
Ministrem spraw zagranicznych? Mówiłem coś. Wydaje mi się, że pan nawet nie ma
ochoty otwierać dziś ust. Jeżeli ta rozmowa ma wyglądać właśnie tak, proszę
wyjść.
Ostatnim
razem Cornelius Deering wydawał się Fiodorowi o wiele bardziej wygadany, aż za
bardzo. Dziś najwyraźniej przeżywał kryzys.
– Nie
jest nam jeszcze wiadome, kim oni są, ale podejrzewamy, że interesują się
tamtejszą stacjonarną Fabryką aż zanadto. Francuscy szefowie, że tak to nieładnie
ujmę – olewają nas, a przynajmniej próbują to robić w taki sposób, abyśmy tego nie
zauważyli. Jeżeli ZSRR wpadłoby na pomysł, by również zająć się podobnymi
badaniami, prędzej kontaktowaliby się z Okręgiem Nadreńskim, a nie zabawiali w
podchody z mniejszym stanowiskiem. Prócz tego nie wydaje mi się, żeby ZSRR nagle
zmieniło swoje poglądy i chciało wrócić na pokojową stronę. Wpierw musieliby
odwołać wojnę i zatrzeć krzywdy, jakie wyrządzili. Dopiero wtedy mogliby starać
się o zdobywanie jakiegokolwiek zaufania.
– Czy
ci przedstawiciele mogą okazać się
nic nieznaczącymi ludźmi?
–
Mogą, ale…
– Nie,
źle to ująłem – Fiodorow pokręcił głową. – Nie wszyscy Rosjanie są tacy sami. Ja
również jestem Rosjaninem a nie czuję przynależności do tamtego państwa.
–
Przyjął pan niemieckie obywatelstwo.
– Niedawno – podkreślił. – Co jeśli wasi podejrzani okażą
się pozostałościami po sarajewskim Instytucie?
Deering zamilkł na moment.
– Można wysunąć wiele teorii.
– Dokładnie. I niekoniecznie muszą mieć taki negatywny
wydźwięk jak pana sugestie. Poleciłbym odczekać trochę czasu, póki nie
zdobędziemy, bądź – nie zdobędziecie – więcej informacji. Porozmawiam ze
współpracownikami. Obiecuję, że spojrzymy głębiej na sytuację francuskiej
stacjonarki.
~*~*~*~*
Nie wiem, czy nie kisiłam tego cienkiego rozdziału w Wordzie przez dwa miesiące. Ostatnio zrobiłam sobie bardzo ładną przerwę od TPNZ. Jak na razie, pisanie tego opowiadania jest dla mnie jedną z najbardziej stresujących czynności ://
Powiedziałam o nim księdzu na kolędzie.
Czekam z utęsknieniem. </3 Kiedy możemy spodziewać się następnego rozdziału? :)
OdpowiedzUsuńObecnie skupiam się na moich fanfikach. Chciałabym skończyć w marcu kolejny rozdział, ale kto wie, czy mi się uda.
UsuńBardzo się cieszę, że opowiadanie się podoba :>
Hej, hej. Zamierzasz kontynuować to opowiadanie? :)
OdpowiedzUsuńTak, tylko na jakiś czas je zawiesiłam, ponieważ skupiam się na czymś innym.
Usuń:(
OdpowiedzUsuńCześć!
OdpowiedzUsuńZapraszam Cię serdecznie do wzięcia udziału w kreatywnym wyzwaniu pisarskim organizowanym na
https://wyzwania-pisarskie.blogspot.com/
Wystarczy napisać krótkie opowiadanie na dowolny temat. Obudź wyobraźnię. Poćwicz swoje pióro. Pobaw się słowem. Można wygrać książkowe nagrody!
Zapraszam też do przeczytania i skomentowania mojej powieści
https://wszyscy-mamy-sekrety.blogspot.com/
Dwie historie rozgrywające się w różnych czasach – czasy wojenne i współczesne. Z pozoru nic je nie łączy, ale czy na pewno? Każdy człowiek skrywa jakąś tajemnicę, nieważne, czy małą, czy dużą. Dowiedz się, jakie sekrety skrywają bohaterowie. Będę wdzięczna za opinię, to doda mi motywacji. :)
Pozdrawiam ciepło!