Nowy rok, nowe coś ze starego roku. Jestem osobą, która za dużo zaczyna, za mało kończy. Słomiany zapał.
Tym razem postaram się sumiennie dodawać poszczególne części, które pisane były dla zwykłej rozrywki, przyjemności, bez żadnych głębszych przemyśleń. "Struktura skrzydeł" jest pisana w formie pamiętnika i wydaje mi się być niesamowicie osobista. Osobiście wręcz wielbię takie typy opowieści, gdyż mają w sobie "to coś" i zazwyczaj są pisemnym odzwierciedleniem życia danego autora.
Pisząc taką formę czułam się lekko zupełnie tak, jakbym pisała swój własny, prawdziwy. Z każdym miesiącem zmieniają mi się poglądy sposób notowania, tym razem było to bardzo przydatne, gdyż pamiętnik, jako osobista forma wypowiedzi, przechodzi taką samą metamorfozę jak jego właściciel. Mam nadzieję, że będzie się to dało zauważyć :3
^^^
7
sierpnia 2012, wtorek
W domu jakoś tak dziwnie. Czuję
się w nim nieswojo. Czemu atmosfera stała się taka gęsta? Myślałem, że to ja
znów coś narobiłem, tyle, że tym razem naprawdę nie wiedziałem o co im chodzi.
Nie wróciłem do domu tak późno jak kiedyś, gdzie siedzieli na kanapie w salonie
i krzyczeli na mnie, głównie z braku czegoś do roboty. Doskonale wiedziałem, że
już dawno by spali, gdyby nie nagła ochota na to, aby się na mnie powkurzać.
Przylazłem wtedy do domu koło drugiej w nocy, kiedy ognisko
dobiegało końca, bo wszyscy ledwo trzymali się na nogach. W sumie ja też.
Pierwszy raz tyle wypiłem i dla mojego ciała było to coś zupełnie nowego. Pomarudzili,
i tak ledwo co zrozumiałem, i machnęli na mnie ręką. Gdy już poszedłem do siebie,
nadal rozmawiali z podniesionymi głosami i myśleli, że ich wcale nie słyszę.
Nagle zaczęli mnie traktować trochę tak, jakbym nagle stał
się jakimś typowym dodatkiem, do którego już się przyzwyczaili i przestali
zwracać na niego uwagę. Z początku bardzo mi to pasowało, lecz wkrótce
zaczynałem zmagać się z wyrzutami sumienia. Nawet potulnie wykonywałem to, o co
mnie prosili.
O co chodzi…? Czy naprawdę stałem się tak wyrodnym synem,
że nagle zaczęli się odgrywać? Rozumiałem, że być może stałem się nieco
bardziej wredny i zamknięty w sobie, ale im bardziej próbowałem wszystko
naprawić, zdawało mi się, że wychodzi jeszcze gorzej.
Momentami nawet bałem się odzywać, bo jedno, zwykłe słowo
sprawiało, że od razu coś matkę uraziło. Nawet lekko kpiące „jaaasne”, tak dla żartu, wywoływało u
niej oburzenie.
16
sierpnia, czwartek
Siedzimy w autokarze, jedziemy
daleko, za granicę. Kilka dni przed wyjazdem zacząłem się na poważnie
zastanawiać, czy na pewno chce mi się jechać. Ostatecznie pojechałem. Matka nie
żegnała mnie ani z entuzjazmem, ani ze smutkiem czy tęsknotą. Ot tak postała,
pomachała mi i poszła. Jedyny syn wyjeżdża na dwanaście dni, hulaj dusza!
To była długa podróż. Dwa dni
jazdy autokarem, pomiędzy tym nocleg w Serbii. Łucznik zorganizował nam fajny
wyjazd do Bułgarii. Nigdy tam nie byłem, więc chciałem dowiedzieć się jak Morze
Czarne różni się od Bałtyku. Oprócz tego w autokarze zauważyłem ludzi z klubu
pływackiego, siatkarzy i wielu innych, których nie znałem. Zdychałem przy
pierwszej godzinie, a potem jakoś się przyzwyczaiłem do nierównomiernego
telepania i na moment przysnąłem ze słuchawkami na uszach. W autobusie było
jakoś sztywno i przez pierwszą część podróży nikomu nie chciało się gadać. Z
początku siedziałem sam, a kiedy minęliśmy polską granicę i byliśmy już z
połowie Słowacji, przylazł do mnie jasnowłosy.
Jakby wcześniej wstydził się ze mną siedzieć i odważył się dopiero wtedy, kiedy
telefony przysłały pierwsze wiadomości o roamingu. Uśmiechnąłem się do niego,
on do mnie. Jechaliśmy w milczeniu. Może i było mi trochę głupio, ale jakoś na
razie nie potrafiłem rozkręcić żadnego tematu.
Autobus stopniowo robił się coraz głośniejszy. Wszyscy się
już rozgadali i przyzwyczaili do klimatów autokarowych. Śmiali się z dziwnych
nazw na znakach i bilbordach. Klub pływacki zaczął śpiewać jakąś idiotyczną
piosenkę w rytmach disco polo, która pobudziła trenera. Widzieliśmy doskonale,
że się mu podoba, ale chcąc wyjść na bardziej poważnego mężczyznę, kazał się im
uciszyć, bo kierowca nie może się skupić.
Mój telefon, który znikąd znalazł się w łapskach
jasnowłosego, zaczął wibrować, a ten o mało co nie wypuścił go z rąk. Nie
chciał go oddać, więc łaskotki były idealnym rozwiązaniem. Wił się na tym
fotelu jakby nie wiadomo co mu się działo, a ja spokojnie przechwyciłem telefon
i odebrałem. Mama. Byłem trochę
zdziwiony, skoro rodzice ostatnio prawie w ogóle się do mnie nie odzywali.
Zastanawiałem się, w jakim jest humorze i czy dzwoni ze zwykłej troski czy po
prostu jest zmuszona do tej roli jako matka.
Jej głos brzmiał trochę sztucznie, jakby do końca nie
wiedziała jakie emocje włożyć w to zdanie. Wkurzyła się, kiedy niechcąco
zachichotałem do słuchawki, bo jasnowłosy postanowił się odegrać. Rozłączyła
się – przynajmniej zaoszczędziła pieniądze.
Wjechaliśmy na Węgry, sprawdzali paszporciki i wyrwali nas
ze snu, bo musieliśmy wysiąść z autokaru. Zasnąłem z zeszytem w ręku, na
szczęście nikt się do niego nie dobrał.
Byliśmy już dosyć zmęczeni, ale
zbliżaliśmy się już do naszego hotelu, w którym mieliśmy spędzić jedną noc, by
z rana wyruszyć w dalszą drogę. Na granicy z Serbią podbili nam pieczątki, tym
razem nie trzeba było wysiadać. Patrzyłem, jak jasnowłosy sobie śpi. Uroczy
widok. Mam zdjęcie. To wcale nie obsesja…
Wreszcie dojechaliśmy do hotelu,
był naprawdę ładny, trzygwiazdkowy. Duży basen, leżaki z prawej, oszklone drzwi
z lewej. Był obity jakimiś jasnymi deskami. Wszyscy szalenie szybko pragnęli
wydostać się z autokaru, a ja wolałem poczekać, aż ten młyn się skończy. Jasnowłosy
wpuścił mnie do ciasnej kolejki w autokarze. Poczułem się jak pieprzona
księżniczka. Schlebiało mi to.
Był bardzo przyjemny, letni wieczór. Temperatura idealna.
Gdyby nie fakt, że właśnie jesteśmy na noclegu w serbskim hotelu i za chwilkę
wszyscy zaczną się bić o kluczyki, usiadłbym sobie gdzieś i po prostu
rozkoszował ciepłem, ciszą i rozgwieżdżonym niebem.
Rozdzielili nas na pokoje, dostaliśmy z jasnowłosym
dwuosobówkę i od razu pognaliśmy do pokoju. Jego walizka była niesamowicie
ciężka, jak gdyby wpakował tam cały swój pokój. Niektórzy gadali z właścicielem
po angielsku, śmiali się, bo ten był bardzo towarzyski i lubił żartować.
Pokoje były szałowe, jeszcze
nigdy nie spałem w podobnym hotelu. Drzwi od środka zamykały się automatycznie
i nie trzeba było przekręcać klucza. W malutkim przedpokoju stała szafa, a jasnowłosy
odkrył, że w środku kryje się sejf. Wow.
Oprócz tego mieliśmy salonik z kanapą, fotelem i płaskim telewizorem oraz
chłodziarkę w rogu pokoju. Chłodziło się tam piwo, wino i red bulle, ale były
płatne. Wcisnąłem tam swoje picie, aby na jutrzejszy dzień było chłodne. W
drugim pokoju stały dwa łóżka, a kolejne drzwi prowadziły do łazienki.
Pozwiedzaliśmy trochę hotel, były komplikacje, bo zapomniałem o automatycznie
zamykanych drzwiach, a klucz został w środku. Spanikowaliśmy, ale nowi
przyjaciele właściciela szybko załatwili nam kartę, która otworzyła pokój.
Dziewczyny leżały przy ścianach z komórkami, bo wyłudziły również hasło do
WiFi. Zjedliśmy kolację z jakimś dziwnym mięsem, którego nawet nie tknąłem i
poszliśmy spać, uprzednio kombinując coś z pilotem do klimy, bo zamiast
chłodzić, zaczęła grzać, przez co utknęliśmy z wciąż rosnącymi 27-ma stopniami.
Nie mogłem zasnąć, bo czułem się jak w saunie, więc oglądałem Shreka po serbsku. Nie wiem czemu
postanowiłem się katować. Shrek ma taką straszną twarz.
17
sierpnia, piątek
Obudziłem się dosyć wcześnie i przez
jakiś czas patrzyłem, jak jasnowłosy śpi. Zabrałem świeże ubrania i zamknąłem
się w łazience. Gdy wyszedłem, on zdążył się już rozbudzić i pił schłodzoną wodę
truskawkową. Powiedział, że w walizce ma jej całą zgrzewkę i kilka luźnych.
Dobrze wiedzieć…
Pożegnaliśmy się z właścicielem
i jego psem, którego poznaliśmy rano. Patryk się z nim bawił, gdy nagle pies
padł na ziemię i nie wstawał. Siedzieliśmy jak na szpilkach nie widząc o co
chodzi. Przyleciał właściciel płacząc, że pies umarł, a Patryk uciekł. Okazało
się, że to była ich mało śmieszna sztuczka. Zarówno pies jak i właściciel i my
zaczęliśmy się śmiać z przerażonej miny Patryka. Ruszyliśmy w dalszą podróż, po
pierwszej nocy pełnej wrażeń.
Dojeżdżaliśmy do granicy
upragnionej Bułgarii, a głowa jasnowłosego opadała coraz niżej i kiedy już
myślałem, że spadnie na moje ramię, trzeba było wysiąść z paszporcikiem.
Ścisnąłem pięści. Podbili nam pieczątki z bułgarskimi napisami. Podziwialiśmy
widoki, marudziliśmy coraz więcej, aż wreszcie dotarliśmy do pięknie
oświetlonej Varny, prawie-stolicy Bułgarii. Chwilkę później czekały na nas
Złote Piaski, miejsce docelowe i ładnie oświetlony dwugwiazdkowy hotel фиеста,
aka Fiesta, lecz wszyscy te znaczki
czytali jako Onekta.
Oczywiście,
że jaraliśmy się wszystkim, rozdzielili nas na trzyosobowe pokoje. Dostaliśmy
jeszcze Patryka, ale wiedzieliśmy, że on większość czasu i tak spędzi ze swoimi znajomymi. Obczajaliśmy bułgarskie
kanały, ruskie literki, siedzieliśmy długo na balkonie, a za hotelem w ogródku
fontanna mieniła się kolorami, rozświetliły się lampki naokoło basenu i baru.
Jak na dwugwiazdkowy hotel było tu aż za
ładnie. Pierwszy raz od dłuższego czasu poczułem w sobie jakąś iskierkę
nieznanego szczęścia, która chciała rozniecić we mnie pożar lepszego humoru.
Bułgaria jest krajem kontrastów.
Nie pomyślałbym, że będziemy mogli znaleźć tutaj tak luksusowe miejsca. Jadąc
przez centrum kraju widzieliśmy wiele malutkich wiosek, rozległe pola, góry i
skupiska jednakowych, czerwonych dachów. Odkrywanie nieznanych miejsc jest
naprawdę fascynujące.
18
sierpnia, sobota
Spędziliśmy pół dnia na basenie,
a ja wtarłem w siebie strasznie dużo pięćdziesiątki i wszyscy mówili, że w
ogóle się nie opalę. I dobrze. Pod wieczór zrobili nam mały trening łuczniczy i
powiedzieli, że będzie się odbywać codziennie mniej więcej o tej samej porze.
Wszyscy byli pozytywnie naładowani bałkańską atmosferą i zachwyceni lekką
kuchnią śródziemnomorską, więc z dobrymi humorami strzelali nawet lepiej niż
zazwyczaj. Trener był cholernie zadowolony, tylko na jedną osobę patrzył
sceptycznie – na mnie. Speszyłem się
i strzelałem coraz to gorzej. Od zawsze miałem naprawdę słaby cel i czasem
zastanawiałem się, dlaczego wciąż chodziłem na łucznika. Być może z braku
większych zainteresowań. Dwa lata temu Justyna powiedziała „chodź, będzie fajnie” po czym sama
zrezygnowała po dwóch treningach. A ja zostałem. Ten wyjazd był moim ostatnim –
przyjdę jeszcze na jeden, dwa treningi i koniec, bo odkryto, że mam krzywy
kręgosłup i strzelanie z łuku bardzo go nadwyręża. W sumie to się trochę
cieszyłem, ale żal mi było tych wszystkich spotkań z jasnowłosym. Popatrzyłem
na niego – był skupiony, celował w sam środek, ale mu nie do końca wyszło.
Uśmiechnąłem się i także strzeliłem. Strzała poleciała gdzieś daleko, a trener
zdzielił mnie po głowie za przekleństwo.
Wieczorem
dużo osób zgromadziło się w pokoju kolegów Patryka i urządzono sobie małą
popijawę, bo jeden z nich przemycił w walizie alkohol. Ja i jasnowłosy też
przyszliśmy, trochę bardziej sceptycznie nastawieni na to wszystko. Wtedy
pierwszy raz zapaliłem, kiedy Piotrek dał mi do spróbowania, bo wiedział, że
nie palę. Odważyłem się i myślałem, że się uduszę, gryzło mnie w gardle, w
ogóle wszędzie. Nie wiedziałem czy mi się podobało czy nie, ale śmiali się
trochę ze mnie. Początki są zawsze najgorsze.
19
sierpnia, niedziela
Postanowili robić codzienny
konkurs, w którym zdobywaliśmy punkty strzelając do tarcz. Kto zdobył ich
najmniej, musiał odpracować karę. W pierwszym dniu było to odnoszenie talerzy
na stołówce, takie bycie kelnerem. Zgadnijcie, kto przegrał? Ha. Ha. Po skończonym jedzeniu podnosili
ręce albo zostawiali wszystko na stolikach, a biedny ja latałem po całej
stołówce i odnosiłem to do okienka. Czasem musiałem także przynosić dokładki i
kolejne szklanki soków. W kuchni dali mi śmieszny, mały fartuszek, a wszyscy
kazali mi go ubrać, przez co czułem się nieco niekomfortowo, ale jakoś
przetrwałem ten dzień. Wieczorem dali mi piwo i przyszli do nas na balkon, aby
trochę popić i popalić. Trener nas rozgonił, był trochę wkurzony, ale nikt się
tym nie przejął. Musieliśmy tylko wyzbierać wszystkie pety, które pospadały z
balkonu.
21
sierpnia, wtorek
Pierwszy raz poszliśmy do
centrum. Droga była dosyć długa, ale naprawdę się opłacało. Zobaczyliśmy setki
oświetlonych stoisk, fajne molo i chłopca, który niesamowicie grał na altówce.
Nie mogliśmy się doczekać, aż wreszcie pozwolą się nam rozejść. Zbiórka o
23:00. Wszyscy oblegli McDonalda, stoiska z Beatsami (nie wiedzieliśmy czy
podróby czy nie, ale były stosunkowo tanie, więc wszyscy śmiali się, że z
pewnością podróby), Waffle House, Subway, ubrania z Converse czy jeszcze
czegoś. Kinga znalazła nawet bieliznę Calvina Kleina i się jarała. Zrozumiałem,
że to jest jej fetysz. Moim jak na
razie był krem z filtrem. Wszędzie grała muzyka, sprzedawcy lodów po jednym
lewie tańczyli i zapraszali klientów. Chodziłem sobie z jasnowłosym oglądając
wszystkie stoiska i nie mogąc się napatrzeć na te wszystkie światła i kolory.
Spodobało mi się to, bardzo. Głównie ze względu na to, że pierwszy raz
widziałem taką imprezę. Centrum
Złotych Piasków było miejscem dla ludzi, którzy chcieli się wyszaleć.
Dotarliśmy do koła młyńskiego i podświetlanej wieży Eiffla. Było naprawdę
przepięknie i wyglądało to tak, jakby Paryż i Londyn przyklejono również do
bułgarskiego miasteczka. Minęliśmy ogromny pięciogwiazdkowy hotel i
postanowiliśmy wracać. Wszystkiego było tak dużo, że powoli zaczynaliśmy
dostawać oczopląsu. Takie uroki popularnych, nadmorskich miast.
Koledzy
Patryka znów urządzili sobie u nas popijawę, bo odkryli, że w sklepie w centrum
sprzedadzą alkohol nieletnim bez żadnych problemów, nawet o nic się nie
upominają. Piliśmy jakieś losowe, bułgarskie wino, tak na próbę. Było całkiem
dobre. Tym razem dostałem własnego papierosa, wypaliłem pół i jak na razie
miałem dosyć. Wyciągnąłem jasnowłosego do altanki za hotelem, a chwilę później
zlecieli się tam wszyscy. Zdziwiłem się, że nagle zaczęli mi przeszkadzać.
24
sierpnia, piątek
Nadal jakoś nie doceniałem
przyjemności palenia, ale znów brałem udział w naszej prawie cowieczornej
imprezie. Kiedy słyszeliśmy na korytarzu kroki trenera, połowa osób chowała się
w kiblu, wraz z jednym mieszkańcem pokoju, odkręcali wodę i on niby brał
prysznic. My chowaliśmy szybko puszki pod ręczniki i siedzieliśmy jak gdyby
nic. Raz trener się dał nabrać. Nie wiadomo, co będzie dalej.
Jasnowłosy codziennie czytał
sobie jeden rozdział książki, bo na więcej mu nie pozwalano, gdyż ja z rozbiegu
wskakiwałem na jego plecy, a on darł się na mnie, że przerywam w najlepszym
momencie. Mój umysł zaczął wysyłać mi jakieś dziwne sygnały i miewałem momenty,
kiedy rozpaczliwie potrzebowałem czyjegoś
dotyku, przytulenia, albo coś. Oczywiście, powstrzymywałem się i nigdy mu o tym
nie powiedziałem. Schowałem się w łazience, gdzie od pierwszego dnia pobytu w
Onekcie panował potop szwedzki.
25
sierpnia, sobota
Idziemy do Papaya Club. Chyba mi
się naprawdę poprzestawiało w głowie, że pomyślałem, że na pewno będę się
dobrze bawić. Jasnowłosy też idzie, w sumie do wyjścia zgłosiło się ponad trzy
czwarte obozu. Dziewczyny jarały się niesamowicie i mógłbym przysiąc, że
przygotowywały się na to pół dnia. Odwiedziłem Kingę, która zaskoczona moim
natarciem na ich pokój, dzióbnęła sobie kredką w oko. Nawyzywała na mnie, jak
zawsze, a ja po prostu po cichu wszedłem do pokoju, bez żadnych planów mających
na celu uprzykrzyć jej życie. Usiadłem na łóżku i patrzyłem jak wymieniają się
ubraniami i kosmetykami. Niekiedy prosiły mnie o radę, a ja bez ociągania
oceniałem ich zestawy. Wydawały się być zachwycone moją obecnością, więc
poczułem się dowartościowany. Kinga pomalowała mnie kredką – widząc uśmieszki
dziewczyn nie miałem pojęcia na jakiej podstawie się zgodziłem. Trener wbił do
pokoju z wiadomością, że za chwilę zbiórka i wygonił mnie do siebie. Kiedy
patrzyłem w lustro uznałem, że jednak wcale nie wyglądam pedalsko i nawet nic
mnie nie szczypało. Jasnowłosy zrobił niecodzienną minę, gdy zobaczył moje
oczy, a Patryk oznajmił bardzo naukowym tonem, że uaktywniają się u mnie
zaczątki transwestytyzmu.
Oczywiście, że klub mi się nie
spodobał, więc uciekłem na plażę. Miło było pochodzić sobie po falach w
ciemnościach. Księżyc wisiał na niebie, a gwiazdy nie były przysłonione żadną
chmurką. Piękna noc. Usiadłem sobie na drewnianym podeście, który łączył
chodnik miasteczka z piaskiem. Po chwili poczułem na ramieniu dłoń
jasnowłosego. Byłem mu niezmiernie wdzięczny i zadowolony, że też tutaj przyszedł.
Jak mnie znalazł?
Siedzieliśmy
razem i rozmawialiśmy, tak po prostu. Czułem się, jakbym znalazł kogoś, kto
wreszcie odpowiednio interpretuje moje problemy i zagadnienia. Koniec sierpnia
to czas meteorytów – kilkukrotnie zauważyliśmy na niebie smugi spadających
gwiazd, które skojarzyły mi się z odejmowanymi problemami. Za każdym razem
patrząc w niebo widziałem w nim punkty symbolizujące ludzkie problemy,
zachcianki i marzenia. Gwiazd jest nieskończenie wiele, tak jak naszych
pragnień i próśb. Każda spadająca gwiazda sprawia, że znika jeden problem,
spełnia się marzenie. Widzimy jednak, że gwiazd nigdy nie ubywa, a granatowy
nieboskłon wciąż mieni się ludzkimi smutkami. Jak dobrze, że od czasu do czasu
każdy znajduje spełnienie w postaci ledwo zauważalnej komety.
26
sierpnia, niedziela
Ostatni dzień, ostatnia noc.
Jutro z rana wyjeżdżamy, by następnego dnia dotrzeć do Polski. Ludzie
pokupywali ostatnie rzeczy, o których sobie zamarzyli łażąc po mieście, dużo z
nas nabyło alkohol dla rodziców – w
tym trzy czwarte dla nas. Poszliśmy na diabelski młyn. Z początku się trochę
opierałem, bo mam lęk wysokości, ale wciągnęli mnie siłą i z bijącym sercem
obserwowałem, jak wznosimy się coraz wyżej. Jasnowłosy zawzięcie plotkował z
Kingą i Dominikiem. Sama jego obecność trochę mnie uspakajała.
Wreszcie nie musiałem służyć na stołówce, a robiłem to
przez pięć dni i stało się to naprawdę wkurzające. Wszyscy tak bardzo zżyli się
ze sobą, że nawet nie chcieli myśleć o tym, że to ostatnia noc w Onekcie.
Kończą się zarywy do innych Polaków, którzy przyjechali tu na wakacje, teraz
nie będzie tak łatwo zdobyć piwo. Urządziliśmy ostatnią imprezkę w altance i
wskoczyliśmy o północy do basenu. Nie wiadomo, czy można było, czy nie, ale
trudno. Trener nawet nie interweniował. Niektórzy schlali się dosyć mocno i
koło pierwszej w nocy zaczęli wracać do pokoi, by rano obudzić się z kacem,
idealnym na całodniową podróż. Ktoś powiedział, że na wszelki wypadek kupił
mleko, podobno mówił serio i miał go w lodówce w pokoju. Potem zostałem z
jasnowłosym sam. Poszliśmy na huśtawki i rozmawialiśmy trochę. Chciałem się do
niego przytulić, poczuć ten kontakt fizyczny. Nie ukrywam, że podczas obozu
zaczęło mnie do niego coś ciągnąć. Kiedy nie patrzył, wgapiałem się w jego
twarz i bardzo chciałem, by on także wykonał jakiś ruch. Oczywiście, że
spełniało się to tylko w moich fantazjach, kiedy migał w nich niczym spadająca
gwiazda.
27
sierpnia, poniedziałek
Spacerowaliśmy po serbskim
mieście i o mało co nie zginęliśmy na pasach, kiedy przeszliśmy na czerwonym
świetle. Pozwolili nam się powłóczyć do 22-giej. Na moment straciliśmy
orientację i już byliśmy z jasnowłosym i Kingą przerażeni, że zgubiliśmy się w Serbii. Kinga jest naprawdę fajną dziewczyną
o kręconych włosach. Strzela najlepiej z nas i jest o rok starsza, niedawno
obchodziła 17-stkę. Po drodze chcieliśmy wstąpić do supermarketu, ale skoro nie
bardzo wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, klnąc piękną polszczyzną szliśmy przed
siebie, aż nie odnaleźliśmy pamiętnych pasów. Na szczęście udało się nam
wrócić. Zuzka grała sobie na fortepianie, który stał koło recepcji. Czasem jej
trochę zjeżdżały palce i się wkurzała, ale aż miło było jej słuchać, kiedy
utwór zaczynał jej wychodzić. Dużo osób siedziało w Palarni, pokoju kolegów
Patryka, a grzeczniejsi rozmawiali sobie siedząc na schodach przed wejściem.
Wziąłem papierosy i poszliśmy z jasnowłosym na okoliczny plac zabaw przy
blokach. Wszyscy coś pieprzyli po serbsku, my pieprzyliśmy po polsku i
paliliśmy, więc oni nas nie rozumieli, ani my ich. On też wreszcie przemógł się
na papierosa, więc dmuchaliśmy sobie dymem oboje, siedząc na koniku. Ciekawe
czy w domu odkryją, że zacząłem palić. Delektowaliśmy się chwilą dla dwóch
Polaków na serbskim placu zabaw. Zwierzyłem się mu, że w domu panuje dziwna
atmosfera i ani mi się śni wracać. Był wspaniałym słuchaczem. Aby rozluźnić
atmosferę wspominaliśmy najlepsze momenty z mijającego obozu. Chciałbym mu
powiedzieć, że mi się podoba, moje głębsze zainteresowanie nim było jednym z
tych momentów.
Hmm... jedno słowo: BEAUTIFUL ♡♡♡♡
OdpowiedzUsuńkobieto, już to kocham ♡ masz genialny styl pisania ^^ lecę szybciutko czytać drugi rozdział ♡
~ Kimi
Nie wiem, czy w ogóle interesuje Cię mój komentarz pod pierwszym rozdziałem zakończonego już opowiadania, ale powiem Ci jedno: zakochałam się. Boże, tak idealnie oddałaś atmosferę tego letniego wyjazdu! Kocham, kocham, rozpływam się. Boże, Twój blog jest genialny. <3 Łatwo jest solidaryzować się z głównym bohaterem. Plus za to.
OdpowiedzUsuńNie pozostało mi nic, jak tylko iść i czytać dalej.
Moje uszanowanie,
Luka Vero