piątek, 9 stycznia 2015

Struktura skrzydeł: 1. Bałkany

Nowy rok, nowe coś ze starego roku. Jestem osobą, która za dużo zaczyna, za mało kończy. Słomiany zapał. 
Tym razem postaram się sumiennie dodawać poszczególne części, które pisane były dla zwykłej rozrywki, przyjemności, bez żadnych głębszych przemyśleń. "Struktura skrzydeł" jest pisana w formie pamiętnika i wydaje mi się być niesamowicie osobista. Osobiście wręcz wielbię takie typy opowieści, gdyż mają w sobie "to coś" i zazwyczaj są pisemnym odzwierciedleniem życia danego autora. 
Pisząc taką formę czułam się lekko  zupełnie tak, jakbym pisała swój własny, prawdziwy. Z każdym miesiącem zmieniają mi się poglądy  sposób notowania, tym razem było to bardzo przydatne, gdyż pamiętnik, jako osobista forma wypowiedzi, przechodzi taką samą metamorfozę jak jego właściciel. Mam nadzieję, że będzie się to dało zauważyć :3

^^^

7 sierpnia 2012, wtorek
                W domu jakoś tak dziwnie. Czuję się w nim nieswojo. Czemu atmosfera stała się taka gęsta? Myślałem, że to ja znów coś narobiłem, tyle, że tym razem naprawdę nie wiedziałem o co im chodzi. Nie wróciłem do domu tak późno jak kiedyś, gdzie siedzieli na kanapie w salonie i krzyczeli na mnie, głównie z braku czegoś do roboty. Doskonale wiedziałem, że już dawno by spali, gdyby nie nagła ochota na to, aby się na mnie powkurzać.
Przylazłem wtedy do domu koło drugiej w nocy, kiedy ognisko dobiegało końca, bo wszyscy ledwo trzymali się na nogach. W sumie ja też. Pierwszy raz tyle wypiłem i dla mojego ciała było to coś zupełnie nowego. Pomarudzili, i tak ledwo co zrozumiałem, i machnęli na mnie ręką. Gdy już poszedłem do siebie, nadal rozmawiali z podniesionymi głosami i myśleli, że ich wcale nie słyszę. 

Nagle zaczęli mnie traktować trochę tak, jakbym nagle stał się jakimś typowym dodatkiem, do którego już się przyzwyczaili i przestali zwracać na niego uwagę. Z początku bardzo mi to pasowało, lecz wkrótce zaczynałem zmagać się z wyrzutami sumienia. Nawet potulnie wykonywałem to, o co mnie prosili.
O co chodzi…? Czy naprawdę stałem się tak wyrodnym synem, że nagle zaczęli się odgrywać? Rozumiałem, że być może stałem się nieco bardziej wredny i zamknięty w sobie, ale im bardziej próbowałem wszystko naprawić, zdawało mi się, że wychodzi jeszcze gorzej.
Momentami nawet bałem się odzywać, bo jedno, zwykłe słowo sprawiało, że od razu coś matkę uraziło. Nawet lekko kpiące „jaaasne”, tak dla żartu, wywoływało u niej oburzenie.

16 sierpnia, czwartek
                Siedzimy w autokarze, jedziemy daleko, za granicę. Kilka dni przed wyjazdem zacząłem się na poważnie zastanawiać, czy na pewno chce mi się jechać. Ostatecznie pojechałem. Matka nie żegnała mnie ani z entuzjazmem, ani ze smutkiem czy tęsknotą. Ot tak postała, pomachała mi i poszła. Jedyny syn wyjeżdża na dwanaście dni, hulaj dusza

                To była długa podróż. Dwa dni jazdy autokarem, pomiędzy tym nocleg w Serbii. Łucznik zorganizował nam fajny wyjazd do Bułgarii. Nigdy tam nie byłem, więc chciałem dowiedzieć się jak Morze Czarne różni się od Bałtyku. Oprócz tego w autokarze zauważyłem ludzi z klubu pływackiego, siatkarzy i wielu innych, których nie znałem. Zdychałem przy pierwszej godzinie, a potem jakoś się przyzwyczaiłem do nierównomiernego telepania i na moment przysnąłem ze słuchawkami na uszach. W autobusie było jakoś sztywno i przez pierwszą część podróży nikomu nie chciało się gadać. Z początku siedziałem sam, a kiedy minęliśmy polską granicę i byliśmy już z połowie Słowacji, przylazł do mnie jasnowłosy. Jakby wcześniej wstydził się ze mną siedzieć i odważył się dopiero wtedy, kiedy telefony przysłały pierwsze wiadomości o roamingu. Uśmiechnąłem się do niego, on do mnie. Jechaliśmy w milczeniu. Może i było mi trochę głupio, ale jakoś na razie nie potrafiłem rozkręcić żadnego tematu.
Autobus stopniowo robił się coraz głośniejszy. Wszyscy się już rozgadali i przyzwyczaili do klimatów autokarowych. Śmiali się z dziwnych nazw na znakach i bilbordach. Klub pływacki zaczął śpiewać jakąś idiotyczną piosenkę w rytmach disco polo, która pobudziła trenera. Widzieliśmy doskonale, że się mu podoba, ale chcąc wyjść na bardziej poważnego mężczyznę, kazał się im uciszyć, bo kierowca nie może się skupić.
Mój telefon, który znikąd znalazł się w łapskach jasnowłosego, zaczął wibrować, a ten o mało co nie wypuścił go z rąk. Nie chciał go oddać, więc łaskotki były idealnym rozwiązaniem. Wił się na tym fotelu jakby nie wiadomo co mu się działo, a ja spokojnie przechwyciłem telefon i odebrałem. Mama. Byłem trochę zdziwiony, skoro rodzice ostatnio prawie w ogóle się do mnie nie odzywali. Zastanawiałem się, w jakim jest humorze i czy dzwoni ze zwykłej troski czy po prostu jest zmuszona do tej roli jako matka.
Jej głos brzmiał trochę sztucznie, jakby do końca nie wiedziała jakie emocje włożyć w to zdanie. Wkurzyła się, kiedy niechcąco zachichotałem do słuchawki, bo jasnowłosy postanowił się odegrać. Rozłączyła się – przynajmniej zaoszczędziła pieniądze.

Wjechaliśmy na Węgry, sprawdzali paszporciki i wyrwali nas ze snu, bo musieliśmy wysiąść z autokaru. Zasnąłem z zeszytem w ręku, na szczęście nikt się do niego nie dobrał.
                Byliśmy już dosyć zmęczeni, ale zbliżaliśmy się już do naszego hotelu, w którym mieliśmy spędzić jedną noc, by z rana wyruszyć w dalszą drogę. Na granicy z Serbią podbili nam pieczątki, tym razem nie trzeba było wysiadać. Patrzyłem, jak jasnowłosy sobie śpi. Uroczy widok. Mam zdjęcie. To wcale nie obsesja…

                Wreszcie dojechaliśmy do hotelu, był naprawdę ładny, trzygwiazdkowy. Duży basen, leżaki z prawej, oszklone drzwi z lewej. Był obity jakimiś jasnymi deskami. Wszyscy szalenie szybko pragnęli wydostać się z autokaru, a ja wolałem poczekać, aż ten młyn się skończy. Jasnowłosy wpuścił mnie do ciasnej kolejki w autokarze. Poczułem się jak pieprzona księżniczka. Schlebiało mi to.
Był bardzo przyjemny, letni wieczór. Temperatura idealna. Gdyby nie fakt, że właśnie jesteśmy na noclegu w serbskim hotelu i za chwilkę wszyscy zaczną się bić o kluczyki, usiadłbym sobie gdzieś i po prostu rozkoszował ciepłem, ciszą i rozgwieżdżonym niebem.
Rozdzielili nas na pokoje, dostaliśmy z jasnowłosym dwuosobówkę i od razu pognaliśmy do pokoju. Jego walizka była niesamowicie ciężka, jak gdyby wpakował tam cały swój pokój. Niektórzy gadali z właścicielem po angielsku, śmiali się, bo ten był bardzo towarzyski i lubił żartować.
                Pokoje były szałowe, jeszcze nigdy nie spałem w podobnym hotelu. Drzwi od środka zamykały się automatycznie i nie trzeba było przekręcać klucza. W malutkim przedpokoju stała szafa, a jasnowłosy odkrył, że w środku kryje się sejf. Wow. Oprócz tego mieliśmy salonik z kanapą, fotelem i płaskim telewizorem oraz chłodziarkę w rogu pokoju. Chłodziło się tam piwo, wino i red bulle, ale były płatne. Wcisnąłem tam swoje picie, aby na jutrzejszy dzień było chłodne. W drugim pokoju stały dwa łóżka, a kolejne drzwi prowadziły do łazienki. Pozwiedzaliśmy trochę hotel, były komplikacje, bo zapomniałem o automatycznie zamykanych drzwiach, a klucz został w środku. Spanikowaliśmy, ale nowi przyjaciele właściciela szybko załatwili nam kartę, która otworzyła pokój. Dziewczyny leżały przy ścianach z komórkami, bo wyłudziły również hasło do WiFi. Zjedliśmy kolację z jakimś dziwnym mięsem, którego nawet nie tknąłem i poszliśmy spać, uprzednio kombinując coś z pilotem do klimy, bo zamiast chłodzić, zaczęła grzać, przez co utknęliśmy z wciąż rosnącymi 27-ma stopniami. Nie mogłem zasnąć, bo czułem się jak w saunie, więc oglądałem Shreka po serbsku. Nie wiem czemu postanowiłem się katować. Shrek ma taką straszną twarz.

17 sierpnia, piątek
                Obudziłem się dosyć wcześnie i przez jakiś czas patrzyłem, jak jasnowłosy śpi. Zabrałem świeże ubrania i zamknąłem się w łazience. Gdy wyszedłem, on zdążył się już rozbudzić i pił schłodzoną wodę truskawkową. Powiedział, że w walizce ma jej całą zgrzewkę i kilka luźnych. Dobrze wiedzieć…
                Pożegnaliśmy się z właścicielem i jego psem, którego poznaliśmy rano. Patryk się z nim bawił, gdy nagle pies padł na ziemię i nie wstawał. Siedzieliśmy jak na szpilkach nie widząc o co chodzi. Przyleciał właściciel płacząc, że pies umarł, a Patryk uciekł. Okazało się, że to była ich mało śmieszna sztuczka. Zarówno pies jak i właściciel i my zaczęliśmy się śmiać z przerażonej miny Patryka. Ruszyliśmy w dalszą podróż, po pierwszej nocy pełnej wrażeń.
                Dojeżdżaliśmy do granicy upragnionej Bułgarii, a głowa jasnowłosego opadała coraz niżej i kiedy już myślałem, że spadnie na moje ramię, trzeba było wysiąść z paszporcikiem. Ścisnąłem pięści. Podbili nam pieczątki z bułgarskimi napisami. Podziwialiśmy widoki, marudziliśmy coraz więcej, aż wreszcie dotarliśmy do pięknie oświetlonej Varny, prawie-stolicy Bułgarii. Chwilkę później czekały na nas Złote Piaski, miejsce docelowe i ładnie oświetlony dwugwiazdkowy hotel фиеста, aka Fiesta, lecz wszyscy te znaczki czytali jako Onekta.
                Oczywiście, że jaraliśmy się wszystkim, rozdzielili nas na trzyosobowe pokoje. Dostaliśmy jeszcze Patryka, ale wiedzieliśmy, że on większość czasu i tak spędzi ze swoimi znajomymi. Obczajaliśmy bułgarskie kanały, ruskie literki, siedzieliśmy długo na balkonie, a za hotelem w ogródku fontanna mieniła się kolorami, rozświetliły się lampki naokoło basenu i baru. Jak na dwugwiazdkowy hotel było tu aż za ładnie. Pierwszy raz od dłuższego czasu poczułem w sobie jakąś iskierkę nieznanego szczęścia, która chciała rozniecić we mnie pożar lepszego humoru.
                Bułgaria jest krajem kontrastów. Nie pomyślałbym, że będziemy mogli znaleźć tutaj tak luksusowe miejsca. Jadąc przez centrum kraju widzieliśmy wiele malutkich wiosek, rozległe pola, góry i skupiska jednakowych, czerwonych dachów. Odkrywanie nieznanych miejsc jest naprawdę fascynujące.

18 sierpnia, sobota
                Spędziliśmy pół dnia na basenie, a ja wtarłem w siebie strasznie dużo pięćdziesiątki i wszyscy mówili, że w ogóle się nie opalę. I dobrze. Pod wieczór zrobili nam mały trening łuczniczy i powiedzieli, że będzie się odbywać codziennie mniej więcej o tej samej porze. Wszyscy byli pozytywnie naładowani bałkańską atmosferą i zachwyceni lekką kuchnią śródziemnomorską, więc z dobrymi humorami strzelali nawet lepiej niż zazwyczaj. Trener był cholernie zadowolony, tylko na jedną osobę patrzył sceptycznie – na mnie. Speszyłem się i strzelałem coraz to gorzej. Od zawsze miałem naprawdę słaby cel i czasem zastanawiałem się, dlaczego wciąż chodziłem na łucznika. Być może z braku większych zainteresowań. Dwa lata temu Justyna powiedziała „chodź, będzie fajnie” po czym sama zrezygnowała po dwóch treningach. A ja zostałem. Ten wyjazd był moim ostatnim – przyjdę jeszcze na jeden, dwa treningi i koniec, bo odkryto, że mam krzywy kręgosłup i strzelanie z łuku bardzo go nadwyręża. W sumie to się trochę cieszyłem, ale żal mi było tych wszystkich spotkań z jasnowłosym. Popatrzyłem na niego – był skupiony, celował w sam środek, ale mu nie do końca wyszło. Uśmiechnąłem się i także strzeliłem. Strzała poleciała gdzieś daleko, a trener zdzielił mnie po głowie za przekleństwo. 
Wieczorem dużo osób zgromadziło się w pokoju kolegów Patryka i urządzono sobie małą popijawę, bo jeden z nich przemycił w walizie alkohol. Ja i jasnowłosy też przyszliśmy, trochę bardziej sceptycznie nastawieni na to wszystko. Wtedy pierwszy raz zapaliłem, kiedy Piotrek dał mi do spróbowania, bo wiedział, że nie palę. Odważyłem się i myślałem, że się uduszę, gryzło mnie w gardle, w ogóle wszędzie. Nie wiedziałem czy mi się podobało czy nie, ale śmiali się trochę ze mnie. Początki są zawsze najgorsze.

19 sierpnia, niedziela
                Postanowili robić codzienny konkurs, w którym zdobywaliśmy punkty strzelając do tarcz. Kto zdobył ich najmniej, musiał odpracować karę. W pierwszym dniu było to odnoszenie talerzy na stołówce, takie bycie kelnerem. Zgadnijcie, kto przegrał? Ha. Ha. Po skończonym jedzeniu podnosili ręce albo zostawiali wszystko na stolikach, a biedny ja latałem po całej stołówce i odnosiłem to do okienka. Czasem musiałem także przynosić dokładki i kolejne szklanki soków. W kuchni dali mi śmieszny, mały fartuszek, a wszyscy kazali mi go ubrać, przez co czułem się nieco niekomfortowo, ale jakoś przetrwałem ten dzień. Wieczorem dali mi piwo i przyszli do nas na balkon, aby trochę popić i popalić. Trener nas rozgonił, był trochę wkurzony, ale nikt się tym nie przejął. Musieliśmy tylko wyzbierać wszystkie pety, które pospadały z balkonu. 

21 sierpnia, wtorek
                Pierwszy raz poszliśmy do centrum. Droga była dosyć długa, ale naprawdę się opłacało. Zobaczyliśmy setki oświetlonych stoisk, fajne molo i chłopca, który niesamowicie grał na altówce. Nie mogliśmy się doczekać, aż wreszcie pozwolą się nam rozejść. Zbiórka o 23:00. Wszyscy oblegli McDonalda, stoiska z Beatsami (nie wiedzieliśmy czy podróby czy nie, ale były stosunkowo tanie, więc wszyscy śmiali się, że z pewnością podróby), Waffle House, Subway, ubrania z Converse czy jeszcze czegoś. Kinga znalazła nawet bieliznę Calvina Kleina i się jarała. Zrozumiałem, że to jest jej fetysz. Moim jak na razie był krem z filtrem. Wszędzie grała muzyka, sprzedawcy lodów po jednym lewie tańczyli i zapraszali klientów. Chodziłem sobie z jasnowłosym oglądając wszystkie stoiska i nie mogąc się napatrzeć na te wszystkie światła i kolory. Spodobało mi się to, bardzo. Głównie ze względu na to, że pierwszy raz widziałem taką imprezę. Centrum Złotych Piasków było miejscem dla ludzi, którzy chcieli się wyszaleć. Dotarliśmy do koła młyńskiego i podświetlanej wieży Eiffla. Było naprawdę przepięknie i wyglądało to tak, jakby Paryż i Londyn przyklejono również do bułgarskiego miasteczka. Minęliśmy ogromny pięciogwiazdkowy hotel i postanowiliśmy wracać. Wszystkiego było tak dużo, że powoli zaczynaliśmy dostawać oczopląsu. Takie uroki popularnych, nadmorskich miast.
                 Koledzy Patryka znów urządzili sobie u nas popijawę, bo odkryli, że w sklepie w centrum sprzedadzą alkohol nieletnim bez żadnych problemów, nawet o nic się nie upominają. Piliśmy jakieś losowe, bułgarskie wino, tak na próbę. Było całkiem dobre. Tym razem dostałem własnego papierosa, wypaliłem pół i jak na razie miałem dosyć. Wyciągnąłem jasnowłosego do altanki za hotelem, a chwilę później zlecieli się tam wszyscy. Zdziwiłem się, że nagle zaczęli mi przeszkadzać.

24 sierpnia, piątek
                Nadal jakoś nie doceniałem przyjemności palenia, ale znów brałem udział w naszej prawie cowieczornej imprezie. Kiedy słyszeliśmy na korytarzu kroki trenera, połowa osób chowała się w kiblu, wraz z jednym mieszkańcem pokoju, odkręcali wodę i on niby brał prysznic. My chowaliśmy szybko puszki pod ręczniki i siedzieliśmy jak gdyby nic. Raz trener się dał nabrać. Nie wiadomo, co będzie dalej.
                Jasnowłosy codziennie czytał sobie jeden rozdział książki, bo na więcej mu nie pozwalano, gdyż ja z rozbiegu wskakiwałem na jego plecy, a on darł się na mnie, że przerywam w najlepszym momencie. Mój umysł zaczął wysyłać mi jakieś dziwne sygnały i miewałem momenty, kiedy rozpaczliwie potrzebowałem czyjegoś dotyku, przytulenia, albo coś. Oczywiście, powstrzymywałem się i nigdy mu o tym nie powiedziałem. Schowałem się w łazience, gdzie od pierwszego dnia pobytu w Onekcie panował potop szwedzki.

25 sierpnia, sobota
                Idziemy do Papaya Club. Chyba mi się naprawdę poprzestawiało w głowie, że pomyślałem, że na pewno będę się dobrze bawić. Jasnowłosy też idzie, w sumie do wyjścia zgłosiło się ponad trzy czwarte obozu. Dziewczyny jarały się niesamowicie i mógłbym przysiąc, że przygotowywały się na to pół dnia. Odwiedziłem Kingę, która zaskoczona moim natarciem na ich pokój, dzióbnęła sobie kredką w oko. Nawyzywała na mnie, jak zawsze, a ja po prostu po cichu wszedłem do pokoju, bez żadnych planów mających na celu uprzykrzyć jej życie. Usiadłem na łóżku i patrzyłem jak wymieniają się ubraniami i kosmetykami. Niekiedy prosiły mnie o radę, a ja bez ociągania oceniałem ich zestawy. Wydawały się być zachwycone moją obecnością, więc poczułem się dowartościowany. Kinga pomalowała mnie kredką – widząc uśmieszki dziewczyn nie miałem pojęcia na jakiej podstawie się zgodziłem. Trener wbił do pokoju z wiadomością, że za chwilę zbiórka i wygonił mnie do siebie. Kiedy patrzyłem w lustro uznałem, że jednak wcale nie wyglądam pedalsko i nawet nic mnie nie szczypało. Jasnowłosy zrobił niecodzienną minę, gdy zobaczył moje oczy, a Patryk oznajmił bardzo naukowym tonem, że uaktywniają się u mnie zaczątki transwestytyzmu.

                Oczywiście, że klub mi się nie spodobał, więc uciekłem na plażę. Miło było pochodzić sobie po falach w ciemnościach. Księżyc wisiał na niebie, a gwiazdy nie były przysłonione żadną chmurką. Piękna noc. Usiadłem sobie na drewnianym podeście, który łączył chodnik miasteczka z piaskiem. Po chwili poczułem na ramieniu dłoń jasnowłosego. Byłem mu niezmiernie wdzięczny i zadowolony, że też tutaj przyszedł. Jak mnie znalazł? 
                Siedzieliśmy razem i rozmawialiśmy, tak po prostu. Czułem się, jakbym znalazł kogoś, kto wreszcie odpowiednio interpretuje moje problemy i zagadnienia. Koniec sierpnia to czas meteorytów – kilkukrotnie zauważyliśmy na niebie smugi spadających gwiazd, które skojarzyły mi się z odejmowanymi problemami. Za każdym razem patrząc w niebo widziałem w nim punkty symbolizujące ludzkie problemy, zachcianki i marzenia. Gwiazd jest nieskończenie wiele, tak jak naszych pragnień i próśb. Każda spadająca gwiazda sprawia, że znika jeden problem, spełnia się marzenie. Widzimy jednak, że gwiazd nigdy nie ubywa, a granatowy nieboskłon wciąż mieni się ludzkimi smutkami. Jak dobrze, że od czasu do czasu każdy znajduje spełnienie w postaci ledwo zauważalnej komety. 

26 sierpnia, niedziela
                Ostatni dzień, ostatnia noc. Jutro z rana wyjeżdżamy, by następnego dnia dotrzeć do Polski. Ludzie pokupywali ostatnie rzeczy, o których sobie zamarzyli łażąc po mieście, dużo z nas nabyło alkohol dla rodziców – w tym trzy czwarte dla nas. Poszliśmy na diabelski młyn. Z początku się trochę opierałem, bo mam lęk wysokości, ale wciągnęli mnie siłą i z bijącym sercem obserwowałem, jak wznosimy się coraz wyżej. Jasnowłosy zawzięcie plotkował z Kingą i Dominikiem. Sama jego obecność trochę mnie uspakajała.
Wreszcie nie musiałem służyć na stołówce, a robiłem to przez pięć dni i stało się to naprawdę wkurzające. Wszyscy tak bardzo zżyli się ze sobą, że nawet nie chcieli myśleć o tym, że to ostatnia noc w Onekcie. Kończą się zarywy do innych Polaków, którzy przyjechali tu na wakacje, teraz nie będzie tak łatwo zdobyć piwo. Urządziliśmy ostatnią imprezkę w altance i wskoczyliśmy o północy do basenu. Nie wiadomo, czy można było, czy nie, ale trudno. Trener nawet nie interweniował. Niektórzy schlali się dosyć mocno i koło pierwszej w nocy zaczęli wracać do pokoi, by rano obudzić się z kacem, idealnym na całodniową podróż. Ktoś powiedział, że na wszelki wypadek kupił mleko, podobno mówił serio i miał go w lodówce w pokoju. Potem zostałem z jasnowłosym sam. Poszliśmy na huśtawki i rozmawialiśmy trochę. Chciałem się do niego przytulić, poczuć ten kontakt fizyczny. Nie ukrywam, że podczas obozu zaczęło mnie do niego coś ciągnąć. Kiedy nie patrzył, wgapiałem się w jego twarz i bardzo chciałem, by on także wykonał jakiś ruch. Oczywiście, że spełniało się to tylko w moich fantazjach, kiedy migał w nich niczym spadająca gwiazda. 

27 sierpnia, poniedziałek
                Spacerowaliśmy po serbskim mieście i o mało co nie zginęliśmy na pasach, kiedy przeszliśmy na czerwonym świetle. Pozwolili nam się powłóczyć do 22-giej. Na moment straciliśmy orientację i już byliśmy z jasnowłosym i Kingą przerażeni, że zgubiliśmy się w Serbii. Kinga jest naprawdę fajną dziewczyną o kręconych włosach. Strzela najlepiej z nas i jest o rok starsza, niedawno obchodziła 17-stkę. Po drodze chcieliśmy wstąpić do supermarketu, ale skoro nie bardzo wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, klnąc piękną polszczyzną szliśmy przed siebie, aż nie odnaleźliśmy pamiętnych pasów. Na szczęście udało się nam wrócić. Zuzka grała sobie na fortepianie, który stał koło recepcji. Czasem jej trochę zjeżdżały palce i się wkurzała, ale aż miło było jej słuchać, kiedy utwór zaczynał jej wychodzić. Dużo osób siedziało w Palarni, pokoju kolegów Patryka, a grzeczniejsi rozmawiali sobie siedząc na schodach przed wejściem. Wziąłem papierosy i poszliśmy z jasnowłosym na okoliczny plac zabaw przy blokach. Wszyscy coś pieprzyli po serbsku, my pieprzyliśmy po polsku i paliliśmy, więc oni nas nie rozumieli, ani my ich. On też wreszcie przemógł się na papierosa, więc dmuchaliśmy sobie dymem oboje, siedząc na koniku. Ciekawe czy w domu odkryją, że zacząłem palić. Delektowaliśmy się chwilą dla dwóch Polaków na serbskim placu zabaw. Zwierzyłem się mu, że w domu panuje dziwna atmosfera i ani mi się śni wracać. Był wspaniałym słuchaczem. Aby rozluźnić atmosferę wspominaliśmy najlepsze momenty z mijającego obozu. Chciałbym mu powiedzieć, że mi się podoba, moje głębsze zainteresowanie nim było jednym z tych momentów.

2 komentarze:

  1. Hmm... jedno słowo: BEAUTIFUL ♡♡♡♡
    kobieto, już to kocham ♡ masz genialny styl pisania ^^ lecę szybciutko czytać drugi rozdział ♡
    ~ Kimi

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, czy w ogóle interesuje Cię mój komentarz pod pierwszym rozdziałem zakończonego już opowiadania, ale powiem Ci jedno: zakochałam się. Boże, tak idealnie oddałaś atmosferę tego letniego wyjazdu! Kocham, kocham, rozpływam się. Boże, Twój blog jest genialny. <3 Łatwo jest solidaryzować się z głównym bohaterem. Plus za to.
    Nie pozostało mi nic, jak tylko iść i czytać dalej.
    Moje uszanowanie,
    Luka Vero

    OdpowiedzUsuń