14 listopada, czwartek
Nie chodzę do szkoły, bo czekam
na Papilio. Zamiast tego siedzę u siebie, maluję się i wyglądam jak dziwka.
Wspominałem, że obrabowałem drogerie? Mieli nawet sapy, co robię przy półkach z
damskimi kosmetykami, tuszami do rzęs, cieniami i pierdyliardem innych rzeczy.
Przynajmniej ekspedientki mają o czym plotkować. Jedne patrzyły na mnie z
obrzydzeniem, drugie z zaciekawieniem. Miło było na chwilkę pobyć w centrum
uwagi.
Jestem ohydny.
Jednak zanim wyjdę z domu,
wszystko to zmywam.
Byłem w knajpie. Czułem na sobie
spojrzenia mnóstwa par oczu. Załatwiłem co miałem zrobić i zmyłem się do domu,
bo bałem się tam sam przebywać.
Ćpam sobie, śmieję się, ale i tak lepiej jest w towarzystwie.
FORVANTY gdzieś się ulotniły.
Drzwi do ćpalni są zamknięte. Martwię się trochę.
15 listopada, piątek
Gdzie jest Papilio? Nie odbiera
komórki.
20 listopada, środa
W końcu grzecznie poszedłem do
szkoły. Nie wytrzymywałem już w willi i miałem jakieś schizy. Odkąd Papilio
zniknął nie zajrzałem ani razu do motylarni. Budowa tej prawdziwej, z żywymi okazami,
przesunęła się na dalszy plan.
Chyba oszaleję. Snuję się po
domu jak zjawa. Wydaje mi się, że nic nie jem. Moje myśli przytłaczają mnie
coraz bardziej. Kurwa, żalę się samemu sobie.
21 listopada, czwartek
SPOTKANIE Z FORVANTAMI ♥
Panna Missfoster krzyczy na mnie, że zaczynam
się im żalić. Rzeczywiście. Wczoraj narzekałem, że nie mam komu pojęczeć.
Wcześniej myślałem, że wyrzucenie z siebie wszystkiego nie jest mi potrzebne.
Robiłem na przekór sobie i dodawałem coraz więcej nieprzyjemności. Czuję się
jak więzień własnego umysłu i niekiedy nie potrafię sprecyzować słowami mojego
rozumowania. Zapomniałem, że regulamin ćpalni doskonale informuje nas o tym, że
NIE GADAMY O PROBLEMACH, PROBLEMY ZOSTAJĄ GŁEBOGO W NAS, A MY CHODZIMY TUTAJ
ABY POWIERZCHOWNIE JE ZACIERAĆ.
Poza tym nie było dzisiaj
Kasumi. Już przyzwyczaiłem się, że zawsze siedzi u boku Panny Missfoster. Być
może dlatego jest rozdrażniona, że dziewczynka nie ma przy sobie swojej
ulubionej laleczki.
A co jest najlepsze na
rozluźnienie? No nie wiem, muszę pomyśleć.
Biorę od Kwadrata coraz więcej i
więcej, bo Papilio wziął wszystko, co ukryte było w półce z arsenałem. Na
szczęście trochę mi alkoholów zostawił, dobry pan.
24 listopada, niedziela
Siedzę nadal sam w domu i
funduję sobie małą głodówkę. Jedyne co, to jem troszeczkę gotowej sałatki ze sklepu.
Nie mam apetytu, chyba, że chodzi o FORVANTY czy półeczkę z arsenałem. Chyba
jutro pójdę do szkoły.
Dzwoniła ciocia. Siostra mamy.
Zdziwiło mnie to niezmiernie, bo odzywałem się do niej ostatnio… w zeszłe
święta? Właśnie, za miesiąc Wigilia, ale mniejsza z tym. Pytała co tam u mnie,
jak sobie radzę, z kim mieszkam itd. Sądziła, że mieszkam z matką, a tu nagle
wyjechałem jej z ‘przyszywanym wujkiem’. Hm, ale co tak nagle pokusiło ją, aby
zainteresować się małym Danielkiem? Może matka przypomniała sobie o tym, że
jednak jej obowiązkiem jest zainteresowanie się porzuconym synem. Trochę mi
teraz smutno. Kiedyś rozmyślałem nad tym, że przestałem ich kochać, a w tym
momencie… Już sam nie wiem. Tyle się mówi o tym najważniejszym aspekcie, jakim
jest rodzina. A ja… jestem sam. Momentami izolacja nie jest taka wspaniała, jak
zawsze o niej myślałem. Czuję się taki pusty i zły na samego siebie.
Świadomość, że nie masz nikogo… okrutnie boli. Już chciałem być taki fajny i
odmówić sobie trzynaście kurew, bo pustka willi mnie przytłaczała. Chciałbym,
żeby Papilio wrócił. Nie wiedziałem, w jakim stopniu mu na mnie zależy. Co
skłoniło go do tego, aby przetrzymywać u siebie zniewieściałe coś?
Bywa, że nadchodzi czas
rozkminiania mojego myślenia, co jest tak popieprzone jak wszystko co… jest
popieprzone. No, każdy popieprzonym nazywa co innego, więc ujmijmy to ogólnie.
Odmieńmy przez przypadki:
1.
Popieprzony ja.
2.
Popieprzonego mnie.
3.
Popieprzonemu mnie.
4.
Popieprzonego mnie
5.
Popieprzonym mną.
6.
Popieprzonym mnie.
7.
O, popieprzony… a, nie wiem już.
---------------------/////////’………………];;;;;;;;;;;;;;;;;;./;;;---------------------------
---------------………….//////////////////////’’’’’’’’’’’’’’’’’’’;;;;;;;;;;;;
---------------------------------- ----------------------------------------------------------
No nie, znowu.
/------------------///////////////--------------------------------
…………………………………………….------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
/////////////////////////////………………….------------------------------------
27 listopada, środa
Jestem grzeczny i jak każdy
grzeczny chło każde grzeczne coś, chodzę do szkoły i odrabiam pięknie
zadania domowe. Nawet nauczyłem się na jutrzejszy sprawdzian, szok. Widzisz,
jaki jestem grzeczny? Chciałem nie zapalić, ale zapaliłem, chciałem nie ćpać,
ale musiałem. Więc nie jestem już taki grzeczny.
Kurwa, Papilio, gdzie jesteś…?
30 listopada, sobota
KTOŚ WRÓCIŁ. ZADOWOLONY.
JA TEŻ.
1 grudnia, niedziela
Zimno. Zimno. Zimno. Wszędzie
zimno. Zamarznięte kałuże – jedyny plus, bo kocham się ślizgać. Mój mózg
przestawia się na tryb dzieciaka. Lubię grudzień, ale nie lubię tego, że już
zaczęły się świąteczne reklamy. To jeszcze nie ten czas!!! To za pół miesiąca.
Czasami zastanawiam się, gdzie
podział się ten Daniel z zeszłorocznego obozu w Bułgarii. Taki niewinny,
rozmarzony, bez żadnych problemów w spaczonym umyśle. Teraz nawet mój własny pamiętnik,
dziennik, czy cokolwiek, mnie śmieszy. Infantylne zdania, słowa, ale to jakoś
tak samo ze mnie wychodzi. Tak mi dzisiaj lekko i już myślałem, że przedawkuję,
ale udało się – nic mi nie jest. Wreszcie mi lepiej, bo ktoś w końcu chodzi po
tej willi i nie muszę bać się motyli. Papilio obiecał rozpocząć prace nad
motylarnią przez wiosnę.
Cholera, teraz boję się, że żywe
motyle jakimś cudem ujrzą swoich braci ususzonych za szkłem i zaplanują zamach
na mnie i Papilio.
4 grudnia, środa
Wszystko wróciło do starego
porządku. Chodzę do szkoły, wpadam do FORVANTÓW, rozmawiamy (narzekamy, że
powoli wszystko zaczyna się kończyć), wracam do domu, sprzątam, robię obiad,
przychodzi Papilio, całuje mnie w policzek na powitanie, jakby był zharowanym
mężem, a ja zapracowaną żoną i… no. He. To nie tak, że niby kroi się nam jakieś
love story, bo jest ode mnie… *liczę* 13 lat starszy… Pf. Po prostu
pozwalam mu na wszystko, bo ostatnio uświadomiłem sobie, jak bardzo
przywiązałem się do jego obecności, świadomości, że już nie jestem tutaj sam i
motyle mnie nie zaatakują. Do jego filozofii, odmiennych niż ideologia
FORVANTÓW, ale tak samo intrygujących. Ubrałem nawet kieckę, kiedy wieczorem
myłem podłogę w salonie. I pomalowałem się na dziwkę. A on się cieszył,
widziałem to w jego oczach.
„Widzę to w jego oczach…”
Przypomniało mi się coś, z czego
się tak śmiałem pod nosem, że na lekcji cała klasa gapiła się na moje trzęsące
się ramiona. Dziewczyny sobie o mnie plotkowały, a ja słuchałem coraz to
nowszych informacji o sobie samym. Niektóre są ciekawe. Jedna z tych dziewczyn
jest naprawdę śmieszna – taka zawsze pewna swego zdania, zaangażowana w życie
osób, których nie zna.
„On ma depresję, mówię wam.”
„Skąd
wiesz?”
„Zazwyczaj
takie osoby ubierają się jakoś na ciemno, snują się…”
„On
ubiera się zazwyczaj na czarno...”
„Ale
się nie snuje.”
„No
to co z tego. Ale widzisz, jaki jest. Siedzi zawsze sam, odludek, on się tnie!”
„Może
chce być fajny. Tniesz się, masz czym szpanować.”
„Nie,
on serio ma depresję! Wy nie miałyście z tym nigdy doświadczenia, a ja
doskonale wiem, czym się to objawia! Nawet najbardziej kolorowa osoba może mieć
depresje, tylko nie chce tego przyznać! Widać to po oczach! A ja widzę po jego
oczach, że naprawdę ma depresję!”
„Taki
mały pedałek, dziwadełko.”
Płaczę ze śmiechu. Lubię słuchać
o sobie. Może to egoistyczne, ale cóż zrobić, gdzie nie pójdziesz, tam widzą depresję w twoich oczach. Ach, ten
fejm.
6 grudnia, piątek
Mikołajki!!!
Sądziłem, że dostanę
antydepresanty, ale najwyraźniej się przeliczyłem. Ta, co widzi depresję w moich oczach, zafundowała całej klasie czekoladowe
Mikołaje. Jarali się jak dzieci. Mnie za to przypadł jakiś dziwaczny zaszczyt
otrzymania ogromnej limitowanej czekolady w opakowanie w reniferki.
Podziękowałem jej, jak wzorowe coś, i to miał być koniec uprzejmości. Coś się
kroi. Ciągle się za mną włóczyła, a doskonale dawałem jej do zrozumienia, że
nie życzę sobie towarzystwa – mam FORVANTÓW, pannę Missfoster, Kasumi, Kwadrata
i resztę i Papilio.
Nienawidzę takich upierdliwych
osób, które na siłę chcą się wcisnąć w twoje życie.
8 grudnia, niedziela
Coś jest nie tak. Panna
Missfoster zrzędzi coraz bardziej. Kasumi nadal nie ma i wszyscy zaczynają się
martwić. A na samym początku mówili, że nie ma po co tworzyć sobie nowe
problemy, skoro i tak perfekcyjnie pielęgnujemy te stare. Nie wiem czemu, ale
mam takie przeczucie, że Kasumi już się tutaj nie zjawi. Nie, żebym jej życzył
śmierci, po prostu… Wiadomo, że każdego człowieka czeka śmierć – ćpuna, nie
ćpuna. Prędzej czy później każdego dopadnie. Jeden się jej obawia, drugi nie –
FORVANTY uznają śmierć za jeden z najciekawszych tematów do rozkładania na
części pierwsze i dzielenia się własnymi spostrzeżeniami.
Dowiedziałem się, że ‘forvant’ ze szwedzkiego znaczy ‘spodziewany, spodziewać się’, czy coś w
tym stylu. Moja własna interpretacja tej nazwy opiera się na bardzo lekkiej
filozofii – ideologia FORVANTÓW opiera się głównie na rozmyślaniu o aspekcie
śmierci, a każde z nich spodziewa się jej nawet następnego dnia.
Ych… Nie potrafię spisywać
swoich rozmyślań. Chyba gdzieś to już ująłem…
Wiec nie będę już tego spisywał,
bo się poplączę.
Panna Missfoster wyjawiła mi
nawet, co znaczy jej „imię” – ‘missfoster’
to ze szwedzkiego ‘wybryk’. I bardzo
podoba mi się brzmienie tego słowa w oryginale. Kiedy je pierwszy raz
usłyszałem, zapisałem, skojarzyło mi się z lasem i z mgłą. Pewnie dlatego, że
brzmi bardzo podobnie do ‘misty’ i ‘forest’. W sumie, panna Missfoster nawet
nadawałaby się na taką leśną nimfę.
14 grudnia, sobota
Ten rok minął zadziwiająco
szybko… Za chwilkę rozpocznie się długo wyczekiwana przerwa świąteczna, wkrótce
minie rocznica stworzenia trzynastu kurew…
Wieczory z Papilio są bardzo
przyjemne. Pijemy, oglądamy seriale… Potem gadamy o głupich i niepotrzebnych
rzeczach. Czuję się z nim jak z bratnią duszą. Papilio chwilowo odstawił na bok
karierę dilera. Czy to przez to ma taką sumkę na koncie? Nie będę pytał.
Znów przesiaduję w motylarni,
tak jak wcześniej. Uwielbiam gapić się przez to ogromne okno, kiedy w blasku
latarni mogę zobaczyć fruwające płatki. Pierwszy śnieg. Ślicznie wszystko
wygląda. Ale jest cholernie zimno.
I jest tak spokojnie. Nikt się o
nic nie czepia, wpadam w melancholijny nastrój. Jest mi dobrze.
Czas jest okrutny. Pędzi tak
szybko. Kiedy się zatrzymamy, zdajemy sobie sprawę z jego prędkości i… po
prostu nas to przeraża. Mnie także. Oto kolejny z tematów do kolekcji, do
którego można dobudowywać nowe mury, tworzyć labirynt bez wyjścia.
17 grudnia, wtorek
Urządzili wigilię klasową. Byłem
na niej tylko z tego powodu, że wypadła między lekcjami. Próbuję wmówić sobie,
że mi się nie podobało, a było bardzo… przyjemnie. Klasa, która wciąż dla mnie
była nowa, o dziwo zainteresowała się
moją osobą, a mnie to pierwszy raz nie wkurwiło… Czułem się, jakby coś we mnie
pękło, pojawiło się nowe, nieznane uczucie. Jakbym zaczął odżywać, a mój czarny
środek pozbywał się toksyn, które sam wyprodukował. W nocy często budziłem się
z myślami, że jestem okrutny dla samego siebie. Chcę to zwalczać, ale
najwyraźniej jeszcze do tego nie dorosłem.
Cieszę się, że jednak wcześniej
dałem na składkę na jedzenie na wigilię. Brzmi to trochę tak, jakbym ofiarował
coś na akcję charytatywną.
Dziewczyna, która widzi w moich oczach depresję, ma na
imię Justyna i momentami nie jest nawet taka zła, jakby mi się wydawało. Kiedy
przełamała pierwsze lody w kontaktach ze mną, dając mi ogromną czekoladę w
Mikołajki, dalej szło już gładko. Sam się dziwiłem, że dopuściłem ją do mojej
osoby. Nie żebym był jakimś narcyzem, ale do tej pory strzegłem swojego środka
niczym smok swojej zdobyczy. Gorzej było tylko wtedy, kiedy przyplątały się jej
koleżanki – o nie, tego już było dla mnie za wiele. Skryłem się w kiblu i
władowałem sobie przez nos.
Ktoś zadzwonił.
Zapomniałem nawet, że ma taki
numer.
Był przygnębiony, niepewny – ja
też.
Pobąkaliśmy do słuchawki,
poinformował mnie i… no.
Póki co, tyle.
Przyjedzie, czy będzie tak jak
kiedyś?
Nie wiem już co mam o tym
myśleć.
Myślenie.
Myślenia.
Myśleniu.
Myślenie.
Myśleniem.
Myśleniu.
O, myślenie.
20 grudnia, piątek
Lalala, znów noszę sobie
bandamki na rękach. Jak dobrze, że mamy przerwę świąteczną. Nikt się nie
czepia, ani za tobą nie chodzi. Potrzebowałem odsapnąć, bo od początku grudnia
nie opuszczałem dni szkolnych i wziąłem się do roboty na te kilka dni.
Tworzę sobie nowy krwisty rządek
pod ścianą. Mam naprawdę dziwaczne skłonności.
Papilio lubi święta, takie jak
te ukazywane w filmach czy reklamach. Nie jesteśmy religijni, obchodzimy święta
bez patrzenia na jakiekolwiek aspekty z tym związane. W zeszłym roku tylko
udawaliśmy, że cieszy nas ten czas – udawaliśmy, że podobają się nam świąteczne
gadżety, udawaliśmy, że w te święta znowu się pojednamy. A teraz… Nie mam
nikogo do udawania. Mam tylko Papilio, z nim nie udajemy. Zastanawiam się, po
co mu w domu taki dzieciak jak ja – kolejna marnotrawiona gęba do wyżywienia.
Nigdy nie chciał się ożenić? Mieć normalnej rodziny…? Dobra, to pytanie było
nie na miejscu, bo on sam jest dziwakiem i to, co większość ludzi spostrzega
jako ‘normalność’ raczej się z nim
nie łączy.
Jest tak:
Jeden facet i jedno coś mieszka
sobie w wiktoriańskiej willi, zbudowanej na szczycie góry rezerwatu przyrody,
tuż obok płotu odgraniczającego ją od chronionego lasku. Facet to hipster, jeżdżący
matowo czarną Skodą Superb , który sam szyje sobie ubrania, kiecki na
chłopaków, zbiera tablice z suszonymi motylami i dla rozrywki zajmuje się
polowaniem, jak król w średniowieczu. Poza tym jego druga odsłona jest dilerem.
To jedno coś to mały emos, pedałek, młody ćpun, który uwielbia farbować włosy i
malować się na dziwkę. Jego hobby to malowanie po ścianach, wzdychanie, żalenie
się samemu sobie na samego siebie i cięcie się, niczym każda depresyjna dwunastolatka. Oboje żyją
sobie w dziwnych relacjach, jeden drugiemu dokucza, jak dzieci w podstawówce,
kiedy chcą na siebie zwrócić uwagę. Tworzą sobie własną ideologię, której nie
zamierzają rozpowszechniać i tak sobie po cichu… egzystują, nic nie robiąc, nie
wadząc nikomu. Bo nikt nie musi wiedzieć o jednym facecie i jednym czymś.
21 grudnia, sobota
Syndrom dzieci pobudza się u nas
i bawimy się w ozdoby świąteczne. Infantylne? Tak, ale zabawne. Mam wszędzie
brokat, kłuje mnie i swędzi. Jutro odwiedzi mnie jasnowłosy. Nie jestem
przygotowany. Wmawiam sobie, że powoli staje się on dla mnie coraz bardziej
obojętny. Czy wyjazd go odmienił…? Z pewnością. Ja także się zmieniłem.
FORVANTY nie obchodzą świąt. Nawet
nie chcą Czarnej Mszy. Przyłażę do nich, kupuję towar i ćpamy jak zawsze.
Mógłbym przecież brać to, co ma do zaoferowania Papilio, ale wolę, kiedy spełniam
dobry uczynek i pozwalam zarobić trochę Kwadratowi. Nastrój się nie zmienia.
Panna Missfoster nie opuszcza w ogóle ćpalni. Czeka na Kasumi. Żal mi jej
troszkę, ale nic nie mówię. Ona tak samo. Rozwija problem głęboko w sobie.
Podobno święta są czasem radości. Odczuwam to w jakimś stopniu, ale oni raczej
tego nie wiedzą.
22 grudnia, niedziela
Nie mówiłem Papilio o spotkaniu
z jasnowłosym. Nie chciałem także zapraszać go do willi, nie wiedziałem, czy
Papilio lubi gości, czy też nie. Nigdy nikogo obcego nie widziałem w willi,
prócz tego niechcianego faceta, który wypytywał o Papilio w czasie jego
nieobecności. Spotkaliśmy się w centrum, spacerowaliśmy, a ja czułem się
nieswojo. Bardzo. Jak gdyby powstała między nami jakaś bariera. Czy tak właśnie
wygląda koniec tego, na co tak bardzo liczyłeś? Jakoś wcześniej nigdy nie
doświadczałem takich sytuacji. Wcześniej tylko rozpływałem się na sam jego
widok, a teraz… sam już nie wiem.
Kiedy zrobiło się nam zimno,
zaprosił mnie do domu babci, gdzie zatrzymali się wraz z rodzicami na kilka
dni. Pachniało piernikiem siedmiodniowym. Też taki próbowałem zrobić, ale nie
jestem pewien, czy się udał. Może do Wigilii zmięknie…
O dziwo, widziałem ich uśmiechy,
nawet na mój widok. Przez cały spacer z jasnowłosym utrzymywaliśmy neutralne
wyrazy twarzy, a teraz sprawili, że się uśmiechnąłem. Zwerbowali mnie do pomocy
przy ciastkach. Chyba otworzyli fabrykę – jedni gnietli ciasto, drudzy
wycinali, następni ozdabiali. Było ich w tym domu tak dużo, albo mi się
wydawało, bo mieszkanko babci jasnowłosego jest małe. Pierwszy raz dobrze
poczułem się w większym, radosnym towarzystwie, aż żal mi się do tego przyznawać.
Prawdopodobnie każdy człowiek, nieważne, co by sobie wmówił, potrzebuje kogoś,
przy kim będzie czuł się bezpieczny i szczęśliwy. I kochany. Chociaż
niemożliwym było, aby mnie kochali jak członka ich rodziny, czułem się tutaj
potrzebny, chciany.
Postanawiam jednak nie spotykać
się już u jasnowłosego.
Kogo, czego nie ma?
Jasnowłosego.
Smutne to...
OdpowiedzUsuńdla mnie, jasnowłosy był kimś... cudownym...
Boję się tego... Popilio.... Pepilio ... nawet nie chcę wiedzieć jak się nazywa...
I ♡ ur story
~ Kimi