30 października, czwartek
Było to nieoczekiwane spotkanie.
Od pewnego czasu przestałem czekać na jakąkolwiek cząstkę tego, od czego
wszystko się zaczęło. Wszystko przychodzi jednak wtedy, kiedy najmniej tego potrzebujemy.
Bardzo silnie zacząłem rozważać
opcję pójścia na odwyk. Nie jest to jednak takie proste, jak się mówi. Nie
wystarczy wysłać cię na oddział licząc na to, że za chwilkę z niego wyjdziesz i
znów staniesz się tym, kim byłeś wcześniej, dawno temu. Boję się, że nie dam
rady. Jeśli się chce, trzeba się naprawdę wziąć za siebie i sumiennie
przełamywać wszystkie namnażające się granice.
Ktoś niestety spieprzył moje
plany, w pierwszej chwili nawet tego nie zauważyłem.
Wracałem z mojej popołudniowej
przechadzki i natknąłem się na bardzo zdesperowaną osobę, która najwyraźniej
wiedziała, że się tam zjawię. Jakby przez pewien czas codziennie tam siedziała
i zapisywała, czy akurat w ten dzień tamtędy przechodzę.
Nie mogłem wiedzieć, co przez
ten czas od zamknięcia FORVANTÓW działo się z Kwadratem, ale teraz już znam
odpowiedź. Łatwo się było domyślić, że nie zmienił specjalizacji i nadal
siedział w ćpaniu i zdobywaniu kasy na towar. Zmienił się jednak i widać było
jego obsesję.
W pierwszej chwili pomyślałem
sobie, żeby przedstawić go Papilio, któremu bardziej przydałby się taki ambitny
chłoptaś. Przecież nic mu po mnie.
Chwilę potem siedziałem w jego
brudnym, dusznym samochodzie i szukałem kasy po plecaku. Niekiedy nie ma innego
wyjścia, jak na moment zamienić się w Caritas.
Kwadrat skończył klasycznie, z
długami za dragi i brakiem kasy, by je jakoś spłacić. Odkładał zapłatę już od
dłuższego czasu i mnożyło mu się coraz więcej problemów, aż w końcu
zdesperowany postanowił poprosić mnie o pożyczkę. Mam trochę odłożone, bo
Papilio daje mi trochę kasy, a ja nie jestem w stanie jej całkowicie zużyć.
Gdybym nie miał narkotyków położonych jak na tacy, pewnie także bym już żebrał.
Dzisiejsza pożyczka nie była
wielka. Sądziłem, że będzie zadłużony o wiele więcej. Mam jednak nadzieję, że
nie przylezie do mnie nigdy więcej. O ile sobie nie pomyśli, że będę jego
stałym źródłem kasy na zadłużenia.
Cieszyłem się jednak, że udało
mi się spotkać starego znajomego. Nie w tym samym stanie, co kiedyś, ale ważne,
że wróciła cząstka przeszłości. Kwadrat jednak nic nie wie o reszcie, nawet o Kasumi,
która podobno ma się dobrze. Nie wiem, czy nadal się leczy, ale wolałbym, żeby
udało się jej pokonać nałóg. Może ja też kiedyś będę tak o sobie mówić?
5 listopada, wtorek
Powróciły napady rzygania. Nie
mogę się nigdzie ruszyć, bo wszystko mi przeszkadza. Jestem zły na siebie o to,
co powiedziałem jasnowłosemu. Jestem idiotą.
Mam dość.
Są takie momenty, kiedy tracę
swoją osobowość. Jakbym zapominał, kim jestem. Doszczętnie pochłania mnie świat
wyobraźni, marzeń, rozmyślań i fikcyjnych wrażeń. Odpływam i nie kontaktuję.
Odrywam się od rzeczywistości. Nawet nie potrafię tego racjonalnie wyjaśnić.
Przy tej sprawie nie ma nic do wyjaśniania, to trzeba po
prostu czuć. A ja widzę to zamglenie w mojej głowie. Ono się tam przyszpiliło
na dobre i czeka na odpowiedni moment, by zaatakować.
8 listopada, czwartek
Kwadrat odwiedził mnie znowu.
Tym razem potrzebował większej pożyczki i postanowił zabrać mnie ze sobą, co
nie było dobrą decyzją.
Oj nie.
Marcin jest typem takiego syfa,
który pojawił się znienacka i za nic w świecie nie możesz się go pozbyć,
stosując rozwiązania właściwe i korzystne dla twojej skóry.
Kwadrat zabrał mnie ze sobą,
choć przez dłuższy czas naprawdę głęboko rozważałem jego decyzję. Ostatecznie
się zgodziłem i wybraliśmy się do
siedziby pewnych anarchistów, u których od dawna jest zadłużony. Niech mi
dziękuje na kolanach, że miałem potrzebną kwotę. Przez niego musiałem jeszcze
skoczyć szybciutko do willi po wybłaganą sumę. Poprzedniej mi jeszcze nie oddał
i oznajmił, że ciężko nad tym pracuje. Ta. Pożycza następne pieniądze, żeby
zapomnieć o poprzednich. Jej.
Właśnie dowiedziałem się, że
Marcin ma swój własny uliczny gang. Spotykają się w dziwnych miejscach i siedzą
po ciemku jak nietoperze, po czym wyfruwają
prosto na ciebie z zamiarem załatwienia ci darmowego zawału serca. Prócz tego,
co jest właśnie najdziwniejsze – nie piją, nie palą najtańszych szlugów, a
zajmują się zwalczaniem takich jak Kwadrat. Czy nawet ja.
Pamiętam zdziwienie na twarzy Marcina,
kiedy zwrócił na mnie swój wzrok i rozpoznał spojrzenie, którym obdarowywałem
go w szkole. Najwyraźniej zdziwił się, że spotyka mnie z takim kimś jak
Kwadrat, który chyba był po prostu zesrany. Od dawna uważałem go za tchórza.
Prosząc mnie o pierwszą pożyczkę trzęsły mu się portki.
Właśnie dotarliśmy do tego
momentu filmu, kiedy ścierają się dwie, kontrastujące ze sobą warstwy – dobro
dowiaduje się, z kim będzie musiało się zmierzyć, a zło zaczyna odkrywać
swojego przeciwnika. Tym razem ja i Kwadrat stoimy po ciemnej stronie mocy.
Przynajmniej według gangu Marcina.
Słowo „gang” kojarzy się raczej negatywnie. Tutaj przeczyło stereotypom,
albowiem grupka mojego koleżki z klasy zajmuje się walką z narkomanami. Nigdy
nie spotkałem się z takim plot twistem i szczerze zdziwiłem się, kiedy
usłyszałem to z ust Marcina. Kwadrat postanowił spieprzać i zwyczajnie zniknął
w jakiejś uliczce, kiedy walczyłem z Marcinem na spojrzenia. Nie znam większego
skurwiela, który postanowił zostawić swojego kolegę, żeby ten zajął się
problemem, a samemu spieprzyć z kasą w kieszeni i cieszyć się, że udało ci się
umknąć przed większymi konsekwencjami.
Skurwiel.
Skurwiel.
Skurwiel.
Następnym razem, kiedy go
spotkam, już nie będzie tak pięknie i przyjemnie. A kiedy jestem naprawdę
sfrustrowany, potrafię robić rzeczy, których sam się boję. Żałuję, że przy
samotnym starciu z gangiem Marcina nie obudziły się we mnie te super moce.
Marcin doskonale zdawał sobie
sprawę, że ćpam. A do tego działam mu na nerwy, to już dwie pozycje na liście „Dlaczego należy go unicestwić?”. Kolejną
jest zapewne wygląd, który przeszkadza wszystkim dookoła.
Jakie miałem wyjście z tamtej
sytuacji?
Wziąłem przykład z Kwadrata i
także zacząłem spieprzać. Nie byłem gotowy na taką konfrontację i nie chciałem
poczuć niczego więcej, co chcieli mi zagwarantować zaraz po tym, jak spiorą
mnie na kwaśne jabłko. Nigdy wcześniej moje ciało nie potrafiło wysilić się na
taki bieg. To był przełaj i sprint godny zawodowego biegacza, który wygrywa
złoto na zawodach. Jestem z siebie dumny.
Nie chciało im się mnie gonić,
pewnie dlatego udało mi się umknąć. I bardzo dobrze. Mogę być w ich oczach
tchórzem, oby tylko zostawili mnie w spokoju, bo nie jestem im potrzebny do
szczęścia.
Zastanawia mnie tylko jedno –
dlaczego gang Marcina specjalizuje się akurat w zwalczaniu narkomanów? To dosyć
niecodziennie, nigdy wcześniej nie słyszałem o tym, żeby jakaś grupka z czystej
chęci postanowiła ratować świat przed młodymi ćpunami.
9 listopada, sobota
Jestem rudy.
No, nie taki właściwie rudy, że aż płonę z daleka,
ale taki rudy z poblasku. Znów zafarbowałem włosy i tym razem zaszalałem, bo
nie był to żaden z dwóch moich kolorów, którymi dotychczas operowałem. Nawet
poszedłem do fryzjera, wow. Nie miałem zamiaru bawić się w domowe studio, gdyż
obawiałem się, że z moimi umiejętnościami w kwestii fryzjerskiego fachu nic
konkretnego nie zdziałam i nic nie pójdzie po mojej myśli.
Oczywiście Papilio się to nie
podoba i za karę zamknął mnie w motylarni. Na pół dnia. Bo sobie o mnie
zapomniał!
Co za człowiek.
13 listopada, czwartek
Po konfrontacji z gangiem
Marcina nie zjawiłem się w szkole, a miałem skończyć dekoracje i atrybuty dla
grupki wolontariuszy, gdyż w piątek wyruszają na misję do szkoły specjalnej.
Niech sobie Marcin myśli, że stchórzyłem, mnie to zwisa. Mam nadzieję, że nie
będzie się czepiał bardziej, bo tego najmniej mi do szczęścia potrzeba.
18 listopada, wtorek
Dni wspominam jak przez mgłę
odrętwienia. Mam chęci, których nie potrafię uzewnętrznić.
20 listopada, czwartek
Czuję się, jakby dzisiejszy
dzień był taki odległy. On na pewno był?
26 listopada, środa
Kolejny raz w szpitalu.
28 listopada, piątek
Tak. Nie.
Tak. Nie.
Tak. Nie.
Tak. Nie.
Tak. Nie.
Tak. Nie.
Tak. Nie.
Tak. Nie.
Tak. Nie.
Tak. Nie.
Tak. Nie.
Tak. Nie.
Tak. Nie.
Tak. Nie.
Tak. Nie.
Tak. Nie.
Tak. Nie.
Tak. Nie.
---------------------------------------
-----------------
………..---,,,,,,,]]]]]]]]]]]]]]][[[[[[[[[[[[[[
[[[[[[[[[[[[[[--------------------===========-
---------------------;;;;]]]]]]]]]]]]]]]
30 listopada, niedziela
…
18 grudnia, poniedziałek
Dzień dobry. Nazywam się Daniel
P. Mam osiemnaście lat. Moim głównym atutem jest choroba, której nie jestem w
stanie wyleczyć, ponieważ nie mam wystarczającej kontroli nad samym sobą.
W ciągu ostatnich miesięcy
przeżyłem rozwód rodziców i setkę rozterek wewnętrznych, które wielokrotnie
doprowadzały mnie do skraju załamania nerwowego. Były one spowodowane głównie
własnymi, nieokiełznanymi myślami. Prócz tego wciąż czekam na ruch w stronę
osoby, w której najwyraźniej jestem zakochany, ale nie potrafię tego w żaden
sposób przyswoić.
Lubię farbować włosy, malować
się, schludne wyglądać.
Nie mam wielu znajomych.
Nie mam przyjaciela ani
przyjaciółki. Owszem, przez pewien czas trzymałem się z niejaką Justyną i jej
koleżankami, ale najprawdopodobniej nie było to to, czego szukałem.
Nikt mnie nie kocha. Najwięcej
wie mój zeszyt. Nie, nigdy nikomu nie zwierzałem się z moich problemów.
Wystarczy, że sam się męczę. Po co dokładać drugiej osobie jakichś smętów? Na
co, skoro ona musi martwić się o własne sprawy? Nie chcę, by ktoś pomyślał, że
jestem dzieckiem problemu i nie radzę sobie z życiem. Może rzeczywiście tak
jest? Że nie potrafię rozplanować sobie czasu na dane emocje, potrafić się dowartościować
i nie wymyślać na siłę sytuacji, które będą chciały doprowadzić mnie na skraj
rozpaczy.
Ćpam od… Nie pamiętam. Będzie coś koło roku, tak mi się
wydaje. Nie daje mi to radości. To raczej udręka. Z początku było świetnie. Nie
żartuję, naprawdę sądziłem, że zawsze będzie świetnie, kiedy sobie wezmę. Że
świat od razu nabierze kolorów i będzie wspaniale, już na zawsze. Dobre sobie.
To tylko pozory. To mnie powoli zżerało, aż w końcu dotarło do samego środka,
zaczęło działać.
Oferta mieszkaniowa wzięła się znienacka, zapewne musiałbym
radzić sobie sam, gdyby nie on, Papilio. Jednocześnie jestem mu dozgonnie
wdzięczny za chęć przetrzymania u siebie takiego wkurwiającego dzieciaka, lecz
równocześnie go nienawidzę za wiele elementów, które zostały wprowadzone w moje
życie właśnie przez znajomość z nim. Oto właśnie mój opiekun, pan, władca, kochanek
– wiele bonusów w jednym. Co o nim sądzę? Dziwak. Pierwsze słowo które
przychodzi mi na myśl. Ma dziwne hobby, zwyczaje, do tego ma kasę i wiele razy
‘uszedł z życiem’, miał fuksa. Nie
wiem, jaki jest jego stosunek do mnie. Zastanawiałem się nad tym, ale nie
znalazłem żadnego racjonalnego wyjaśnienia. Wiem jednak, że jestem mu
potrzebny, uzależnił się od mojej obecności. Tyle mi naprawdę wystarcza.
Miałem kogoś oprócz niego. Miałem, bo kazałem mu, cytując:
„Wypierdalać”. Wypierdalać z mojego
życia. Żeby mieć pozorny spokój, który u mnie rzeczywiście nie występuje. Moja
osłonka, która pragnie wyjść na zewnątrz, tworzy sobie sztuczną formę własnego
Danielka, nad czym przestaję już panować.
22 grudnia, piątek
Już wkrótce kolejne święta. Nie
jestem w dobrej kondycji ani fizycznej ani psychicznej, by chociażby się ruszyć
z miejsca. W tym roku nie będzie żadnych talerzy na stole. Przykro mi.
Koniec listopada wyglądał tragicznie,
w końcu jestem w stanie go wspominać ze wstrętem i skrzywioną twarzą. Chodziłem
wtedy taki nieobecny, nieokiełznany, lecz jednak nie zdawałem sobie sprawy z
tego, że nie powinno tak być. Coraz więcej brałem do szkoły. Spotkałem jednego,
który mi trochę sprzedał, albowiem nie znalazłem arsenału Papilio, który
najwyraźniej nie niepokoił się moim stanem, a jednak nie dawał mi niczego, jak
to zwykł robić. Zaniedbałem obowiązki domowe, siedziałem otępiały i śmiałem się
z własnej głupoty.
W szkole w końcu mocniej się mną
zainteresowali, oczywiście nie odbyło się przez kilkunastominutowego kazania,
natychmiastowych testów sprawdzających czy jestem naćpany i szybkiego zapisu do
szpitala odwykowego po kilku dniach obserwacji. Nie protestowałem. W końcu przecież
tego chciałem.
Pierwszy raz przez moment
widziałem Papilio w takim stanie, jak w dniu mojego wyjazdu do ośrodka w
Katowicach. Chcieli mnie wysłać nieco dalej aniżeli na drugą stronę powiatu.
Czy to poskutkowało? Nie.
Wtedy nie obchodziło mnie, gdzie
mnie wiozą, jak, czy mam brać jakieś rzeczy. Ważniejsze były moje myśli, które
nagle stały się o wiele bardziej interesujące aniżeli to, co mnie otacza. To,
co jest jawą. Wolałem żyć snem, w którym wszystko mogłem. Było mi tak lekko.
Tam nikt niczego mi nie bronił, a słyszałem jedynie to, co chciałem usłyszeć!
Do czasu.
Kiedy się w końcu zbudziłem,
wszystko nabrało zawrotnego tempa. Ne miałem pojęcia gdzie się znajduję, co
robię, dlaczego mnie trzymają, kiedy chcę się szarpać. Nie rozumiałem materii,
która mnie otacza, czym był materiał obok mnie, drobinki kurzu fruwające wokół,
dlaczego muszę oddychać, dlaczego nie mogę pozbyć się tej nogi, ręki,
wszystkich kończyn, które straszliwie mi przeszkadzały, były zbędnym
obciążeniem i doprowadzały do szału. Chciałem je odgryźć, odciąć, żeby sobie
poszły stąd, jak najdalej ode mnie i dały mi spokój!
Materia wokół była tak głośna,
że wszystko we mnie wibrowało, pragnęło wydostać się na zewnątrz, uciec,
zabierać się stamtąd. Nie słyszałem własnego krzyku, który pragnął wydobyć się
z mojego gardła. Owszem, czułem, że coś ze mnie wychodzi, ale nie byłem w
stanie usłyszeć go, wyłapać spomiędzy tysiąca kresek, pasów, urywanych linii,
chaotycznie fruwających wokół mnie, wrzeszczących, rozrywających ciało po
kawałeczku, uszy, nozdrza, powieki, rzęsy, naskórek…
…
Następnie… Inny rozdział.
Przerwa. Cisza po burzy. Moment na oddech. Zaznajomienie się z nowym
otoczeniem.
Tu jakieś łóżko, pościel,
półeczki, światło sączące się z okna. Padające pasmami na podłogę, krzywione na
ramie łóżka, skłócone na wymiętej pościeli. Tym razem nie było fruwającego
kurzu. Czułem bezwład. Lub po prostu nie miałem sił, by pomyśleć o czym takim,
jak ruch. Cisza. Przerywana tylko lekkim szumem z własnego wnętrza.
Gratulacje,
Danielku. W końcu się ogarnąłeś i wylądowałeś na odwyku! Tak, to ośrodek, który
się tobą zajmie.
Nie na długo. Tydzień później z
niego uciekłem. Jeszcze bardziej dobijał mnie psychicznie. Sądziłem, że
świadomość tego, że jestem w miejscu, które ma za zadanie mi pomóc, będzie jak
najbardziej radosna. Nic mylnego. Czułem się wrakiem, który przegrał walkę i
musiał wzywać pomocy. W końcu pierwszym założeniem było, że dam radę. Wytrwam i
w końcu odnajdę drogę kontroli.
Niestety, jesteś ciotą,
tchórzem, nie potrafisz zapanować nad sobą, żalisz się o każdą idiotyczną,
smętna myśl, jesteś dziwką, pedałem, małym ćpunem, który jeszcze nie zaznał
smaku prawdziwego życia, a już narzeka! Kim ty, do jasnej cholery, jesteś?
Byłem ograniczony. Nie przez
własne rozterki, ponieważ te się gdzieś rozpłynęły i zgubiłem granice, które
oddzielały mnie od świata zewnętrznego. Stopiłem się z nim i byłem niczym.
Kontrolowano każdy mój zapisek, nawet kiedy chowałem kartki w bieliznę, której
przecież mieli nie ruszać. Chcieli odnaleźć problem wciśnięty w moje pismo,
każdą literkę i styl, w jakim układam tekst. Zniszczyłem te kartki. Nie mogłem
trzymać ich w ręku ze świadomością, że czytał je jeszcze ktoś, poza mną i robił
to wbrew mojej woli. W intencjach innych aniżeli bym chciał.
Codziennie wracały wybuchy furii
kończące się widokiem pasm promieni słonecznych. Gryzłem paznokcie do krwi,
teraz nie mogę na nie patrzeć. Nie byłem zaznajomiony z obgryzaniem paznokci,
zwykle wyglądały schludnie, a teraz.... Ruina,
ruina, ruina. Ruina, której nie da się już przebudować, dobudować do niej
niczego innego, gdyż i tak będzie to grozić zawaleniem z powodu osłabionej
konstrukcji.
Zniszczyłem się.
Brawa dla mnie.
Zamiast pisać, rysowałem
fałszywie pozytywne motyle i próbowałem przypomnieć sobie wygląd różnych okazów
z kolekcji Papilio. Takie wspominki tworzyły nowa rany i rysy; z fałszywą pogodnością
na twarzy opowiadałem lekarzom, dlaczego rysuję motyle. Kłamałem, że kolorowe
skrzydła kojarzą mi się z radością i pomagają mi w odnalezieniu dawnej radości
z życia. Jakie to infantylne.
Struktura skrzydeł każdego
motyla jest inna. Ja specjalnie niszczę swoje skrzydła i przyklejam na nie
plastry, choć one potrzebują poważnej operacji.
Rysuję motyle coraz mniejsze, a
wzory na ich skrzydłach pozostają nadal bardzo szczegółowe. Przypomina mi się,
że dawno niczego nie malowałem. Niczego poważniejszego nie rysowałem. Kiedyś
działało to na mnie odprężająco i pozwalało zmarnować należytą ilość czasu.
Nie mieli nic przeciwko temu, że
rysuję sobie motyle. Zapewne dzięki moim przesadnie pozytywistycznym
wyjaśnieniom pomyśleli sobie, że dobrze mi to robi.
A teraz siedzę w willi.
Rozkoszuję się chwilą spokoju, na którą pozwoliła mi moja psychika. Często
kiedy na dłuższy czas odstawię dragi nie jest zbyt przyjemnie. Nie rozumiem, co
się ze mną wtedy dzieje. Nie jestem w stanie wysiedzieć w miejscu. Panikuję. Od
niedawna szukam kogoś, kto mógłby mi coś sprzedać. Mam dużo oszczędności.
Papilio jest chujem i nic mi nie chce dać. Nie odzywa się do mnie.
Zwiałem z ośrodka dzięki
umiejętności obserwacji i interesowaniem się mało istotnymi faktami, albowiem
od dawna uczyłem się reagować na coś, na co zwykły człowiek nie zwraca uwagi.
Wieczorem wywaliłem za okno
kilka rzeczy, które nakazano mi spakować ze sobą do ośrodka. Przez jakiś czas
obserwowałem to miejsce, czy nikt tam nie chodzi. Okazało się, że nikt tam
nawet nie zagląda. Wyglądało to na składowisko rzeczy, które już do niczego się
nie nadadzą, a nikomu nie chce ich się wrzucić do koszy.
Czwarta rano okazała się
godziną, kiedy wszystko cichło a ruch się zatrzymywał.
Pieprzyłem wtedy kamery, wziąłem
się w garść i wyszedłem tylnym wejściem, tajnym zapewne, bo dosyć dobrze
ukrytym. Odkryłem nową umiejętność – potrafię odnajdywać tajne przejścia, ha.
Ha. Ha…
Miałem w kieszeni parę złotych.
Resztę zdołałem wyżebrać na stacji. To chyba urok osobisty. Pociąg także zjawił
się idealnie, po piątej. Bałem się, że w każdej chwili zza zakrętu może
wyskoczyć ta baba dyżurująca codziennie na najniższych piętrach, której nie
spodobało się moje zachowanie w ośrodku i pewnie najchętniej przykułaby mnie do
łóżka i zostawiła tak, aż mi ćpanie wyfuja z głowy.
Oto najgorsze dni. Papilio się
do mnie nie odzywa. Ktoś dobijał się ostatnio do moich drzwi, podając się za
pedagoga szkolnego. Dlaczego nauczyciele zjawiają się w willi? Aż tak im na
mnie zależy? Aż tak bardzo pragną, abym wyzwolił się spod nałogu? Przecież
jestem nikim. Czasem naprawdę nie rozumiem ludzi. Próbują robić z siebie
ogromnych bohaterów, którzy nagle ratują nawet tych, na których w życiu by nie
spojrzeli. Nie potrzebuję tego, chcąc być na ostatnie chwile samowystarczalnym.
31 grudnia, środa
Oto nadchodzi kolejny rok, który
tylko czeka na to, aby go zmarnować. Trzynaście kurew obchodzi drugą rocznicę;
choć dawno tego nie praktykowałem, wypadałoby wrócić i przypomnieć sobie o
starych zwyczajach i chowaniem się za bandamkami, ha.
Siedzę u siebie i martwię się o
to, że tabletki które we mnie wciskali jakimś tajemniczym sposobem sprawią
jednak, że przytyję kilkanaście kilo, choć wziąłem ich na siłę tylko kilka.
Słyszałem, że to terapii trzeba zmagać się z dodatkową wagą. Mam nadzieję, że
to się mnie nie tyczy.
Papilio był u mnie raz, krzycząc
przez drzwi, że szkoła wydzwania na domowy i wciąż próbują się do mnie jakoś
dostać i przemówić mi do rozumu. Nie mam zamiaru wracać do jakiegokolwiek
ośrodka, ruszać się poza mój pokój. Wolę tu zdechnąć.
2 stycznia 2015, piątek
Tęsknię.
To wierci ci się w środku i
domaga uwagi. Wysyła impulsy, które nie pozwalają ci myśleć o niczym innym.
Zatracasz się, starając się zająć umysł czymś innym. Błagasz o zmianę tematu,
ulgę, krzyczysz bezgłośnie, tak jakbyś znajdował się w próżni, w kosmosie i nie
ważne, jakbyś się starał nie wydobyłbyś z siebie dźwięku.
4 stycznia, niedziela
Ten czas mija zbyt szybko.
Staram się jednak wrócić do starego trybu życia. Idzie mi marnie, nie ważne,
jak bym się starał, nawet nie potrafię odnaleźć się w willi, w której spędziłem
tyle miesięcy.
Papilio chciał mnie unikać, ale
słabo mu to szło. Spotkaliśmy się oboje przy terrarium dla motyli, kiedy
zamierzaliśmy wyjąć mojego martwego Caligo.
Motyle najwyraźniej wyczuwały jaka aura tworzy się wokół mnie, były
nadzwyczajnie spokojne, można by powiedzieć, że chore, patrząc moim wzrokiem
interpretującym wszystko nad wyraz dramatycznie.
Wszystko, co dobre, musi się
wreszcie zakończyć. Tym sposobem zakończono mój staż w willi Papilio. Znudziłem
się, stałem się bezużyteczny… – nie ważne co było powodem, ważne, że byłem
przygotowany na to, że kiedyś będę musiał stąd odejść i nic nie trwa wiecznie.
Przestał zabierać mnie ze sobą
do klubów, nie rozmawiamy zbyt długo, nie wymieniamy się naszymi poglądami,
spostrzeżeniami, tak jak kiedyś. Brakuje mi nawet jego natręctwa, wymuszonych
pocałunków… Zapomniał, że jak coś oswoi, będzie musiał się tym opiekować, a nie
wyrzucać po określonym limicie czasu. Zastanawiam się, jak czuł się jego
poprzedni „wychowanek”, jaki był ich
wzajemny stosunek do siebie… Nie ukrywam, że kiedy po raz pierwszy usłyszałem o
tym od Piotra, pojawiło się u mnie ukłucie zazdrości.
Papilio chce od nowa
zagospodarować swoje życie. Odkąd zaczął pracować w firmie odzieżowej myślał
nad tym, aby zerwać z dilerowaniem. Niecodzienna sytuacja, nieprawdaż? Ale ile
takich przewinęło się w ciągu mojego przebywania w willi! Nawrócił się na jasną
stronę mocy. Postanowił zamieszkać za granicą, ponieważ dostał się na wydział
firmy stacjonujący w Niemczech, zapewne jego ulubionym kraju. Zastanawiam się,
czy poradzi sobie bez większych umiejętności w języku. Ale Papilio jest zdolny.
Nie zapunktuje jednak u mnie już niczym, ponieważ o czymś mi przypomniał.
Moi właśni rodzice najwyraźniej
wtedy zapomnieli, ze istnieje jeszcze ktoś taki, jak ich syn i przestali się
liczyć z jego uczuciami, patrząc tylko na dobro dla własnej dupy. Może i
Papilio nie był tak okrutny, albowiem pozwolił mi zostać u siebie póki nie
napiszę matury, która już, zbliża się wielkimi krokami i obiecał zostawić mi
trochę kasy, abym nie został wywalony z niczym. Mimo wszystko zmuszony byłem po
raz kolejny znaleźć zakwaterowanie i przystosować się do innego trybu życia.
Bolało jak cholera.
7 stycznia, środa
Nie pojawiłem się w szkole chyba
od początku listopada. To niewłaściwe zagranie, jeśli to twój ostatni rok w
liceum. Żałuję, że nie pomyślałem wcześniej i nie wybrałem technikum. Miałbym
już coś za sobą, jakąś kwalifikację, która chociaż pozwalałaby mi wiązać koniec
z końcem.
Lecz… Czy ja nadal jestem wpisany
na listę tamtejszych uczniów? Po akcji z moją narkomanią wątpię, czy mam prawo funkcjonować
tam jak wcześniej. Nie brałem niczego od tygodnia, a to duży plus. Jedyne co mi
zostało, to palenie, ale to nikomu jeszcze nie przeszkodziło.
Chce wrócić do życia sprzed kilku
miesięcy. Błagam o to, proszę, lecz wiem, że bieg wydarzeń raczej trudno zmienić,
kiedy spieprzyło się coś w przeszłości. Brawo, Danielku. Spodziewałeś się przecież
tego. Że kiedyś nadejdzie ten dzień, kiedy nie wytrzymasz, a dopiero wtedy zrozumiesz
popełnione błędy. I oto linia słońca pojawia się na horyzoncie. Zostało mało czasu.
Smutny rozdział ;-; szkoda mi Daniela, przeczuwam, że raczej nie skończy dobrze, choć wcześniej miałam nadzieję, że wyjdzie z nałogu... Hm. A mi się bardzo podoba, że fabuła skupia się na narkotykach, FORVANTY były fajnym pomysłem, poza tym o relacjach z Papilio także sporo jest :3
OdpowiedzUsuńTrochę mi przykro, że "Struktura skrzydeł" dobiega ku końcowi, ale masz rację, gdybyś zaczęła rozciągać fabułę, opowiadanie straciłoby na wartości~ Nie mogę się już doczekać kolejnego opka ^^
Weny :D
Kolejną publikację z pewnością baaardzo odwlekę :')
UsuńDzięki :3