9 stycznia, piątek
Widok płomieni liżących jakiś
przedmiot to bardzo przyjemny, uzależniający obraz. Kiedy jest zamierzony, może
przynosić same korzyści. Daje światło, ciepło, dym, za którym możesz się
schować, lub wdychać jego specyficzny zapach. Poza tym szybko trawi to, o czym
chcesz zapomnieć.
Życie byłoby zapewne o wiele
łatwiejsze, jeśli moglibyśmy wzniecić płomień, do którego wrzucalibyśmy
wspomnienia o przykrych sytuacjach, ludzi, którzy przeszkadzają znaczącej
ilości osób, fragmenty przeszłości…
Pierwszy raz od kilkunastu dni
wyszedłem z pokoju, z willi i udałem się na krótki spacer. Postanowiłem zaszyć
się w jakimś lesie, których w okolicy nie brakuje; jeszcze nie dobijać się
widokiem innych ludzi. Poczuć spokój, ciszę i stopniowo oswajać się z
otoczeniem innym niż moje cztery ściany.
Znalazłem stary, opuszczony,
wybetonowany bunkier, który idealnie nadał się do wykonania mojego zadania.
Dziś po południu, kiedy Papilio gdzieś się wyniósł, albo po prostu nadal był w
pracy, zabrałem ze sobą swoje sukienki, zapalniczkę i trochę podpałki. Wziąłem
trzy, czwarta została, zwykły sentyment. Była już na mnie miejscami ciasnawa i
krótka, ponieważ była to ta pierwsza, od której wszystko się zaczęło.
Postanowiłem już ich więcej nie zakładać i zakończyć ich los. Nie zamierzałem
już ani razu się tak kompromitować.
Do bunkra dało się wejść, dawał
przestrzeń osłoniętą od wiatru, nie napadało tam też śniegu. Odgradzał mnie od
właściwej części lasu.
Patrzyłem, jak palą się wspomnienia,
stary los. Znów muszę uczyć się czegoś nowego, innego. Znowu będzie trzeba
zmienić tryb życia. Rzeczywiście, zaczynami doceniać to, co mamy, kiedy to już
od nas odejdzie. Zauważyłem, że nienawidzę zmian. Widać, co zrobiły z moim
życiem.
12 stycznia, poniedziałek
No to… brawo Danielku. Po raz
kolejny się popisałeś swoją głupotą. Brawo, brawo, brawo dla młodego ćpuna,
który niestety zdecydował się na to, aby powoli psuć sobie życie. Nie
wystarczyły ci same rozterki wewnętrzne?
Dlaczego dopiero po
czasie zaczyna się żałować swoich decyzji…?
Prawdopodobnie pożegnałeś się z
obecną szkołą, tuż przed maturą. Trzeba było bardziej uważać, idioto! Doskonale
zdawałeś sobie sprawę ze swojego problemu, ale niestety, pewne decyzje zawsze
muszą coś spieprzyć. Wiedziałem, że tak będzie, ale i tak nic sobie z tego nie
robiłem. Jak zwykły gówniarz, który myśli, ze wszystko mu wolno. Wiedziałem, że
uda mi się, raz, dwa, ale w końcu to wyjdzie. I co mi to dało? Rozszarpaną
psychikę na zaledwie tygodniu odwyku i wywalenie ze szkoły, związane również z
wieloma innymi problemami, nie tylko z nałogiem, ale również z niespotykaną
agresją i niezrównoważeniem emocjonalnym. Plus chcą mi pomóc, załatwiając dla
mnie jakiegoś psychiatrę…
Kiedy teraz sobie o tym myślę, z
oczyszczonym mózgiem po szybkim marszu w chłodny dzień, wydaje mi się, że
byłaby to dobra opcja. Błagałem ich o to, aby pozwolili mi ukończyć szkołę;
postawili mi ultimatum – zgoda na psychologa i terapię, albo usunięcie ze
szkoły. Niestety wszystko poszło się jebać, bo o mało co nie wpadłem w szał.
Wyzwolił się we mnie jakiś trzeci Daniel, już nawet nie ten, który maluje się,
nosi kiecki i robi z siebie jakiegoś pedała. Kolejna cząstka duszy postanowiła
zadziałać po swojemu i akurat nadarzyła się okazja, by miała swoje pięć minut.
Kazali mi się poważnie
zastanowić. Owszem, nie było tak spokojnie, zapewne wyszedłem na jakiegoś
niepoczytalnego gówniarza.
Staram się uspokoić, dać szansę
tym głęboko ukrytym ideom, które od dawna chcą się ujawnić, ale nikt nie
pozwala im stanąć z przodu. Może w końcu czas dorosnąć? Było wiele takich
chwil, kiedy zastanawiałem się, czy mój charakterek jest już nieco bardziej
odpowiedni.
Ha, a do tego pojawiło się kilka
wątów co do nowego koloru włosów, ale to już jest mniej istotne. Dlaczego
niektórzy nigdy nie zrozumieją, że skoro coś można, należy z tego skorzystać?
13 stycznia, wtorek
Zabroniono mi pokazywać się w
szkole i na lekcjach, póki nie podejmę decyzji co do postawionego mi ultimatum.
Ludzie gapią się na mnie na korytarzu, jakby zobaczyli mnie co najmniej w
sukience w miejscu publicznym. Ploty pewnie się rozniosły, a ich zasięg zapewne
sprawił, że każdy kąt szkoły znał inną wersję i umanił sobie co innego. Nie
wnikam. Jestem tylko wkurwiony. I jest mi okropnie żal samego siebie.
15 stycznia, czwartek
Przypomniałem sobie, że ten
dupek nadal wisi mi kasę. Na szczęście nadal miałem na liście kontaktów numer
Kwadrata. Naprawdę nie wiem, dlaczego aż tak zależy mi na odzyskaniu kasy. Może
nagle uaktywniło się u mnie pragnienie uczciwości?
Niestety nie dobierał przez cały
dzień. Robił to specjalnie czy coś mu się stało? Mam nadzieję, że nie skończył
pobity w jakimś rowie, albo znów nie natknął się na wybawczy gang Marcina.
Prócz tego Papilio znów zaczął
ze mną normalnie rozmawiać. Mam nadzieję, że to nie dzięki temu, że ugotowałem
mu dobry obiad i postanowił w nagrodę się do mnie odezwać. Nawet wspólnie po
raz kolejny postanowiliśmy nabyć kilka nowych gatunków motyli do naszej
motylarni, ponieważ w terrarium zrobiło się trochę smutno.
Papilio ostatnio także zrobił
się jakiś bardziej przygaszony, jakby przestał cieszyć się życiem i nie
potrafił funkcjonować tak jak kiedyś. Tłumaczy się przeprowadzką za granicę,
lecz ja jakoś nie jestem w stanie mu uwierzyć. Nie wnikam głębiej, ponieważ
wiem, że chce się ode mnie jak najbardziej odizolować. Zapewne tam znajdzie
sobie nowego chłopaczka na moje zastępstwo, który będzie mu prał, gotował i
służył jako pocieszyciel w trudnych momentach.
Mam tylko nadzieję, że będzie o
wiele gorszy niż ja.
Nie,
nie jestem zazdrosny.
16 stycznia, piątek
Wciąż nie podjąłem decyzji co do
ultimatum. Wpadłem za to w jakiś pedantyczny szał i co chwilę ganiam z miską
pełną wody, płynu, ścierkami, miotełkami i czyszczę, co się da. Piorę firanki,
obrusiki, żeby tylko czymś zająć ręce. Nie mogę ani na moment się zatrzymać,
ponieważ boję się nawrotu apatii.
Papilio nie rozumie u mnie tego
napadu i sądzi, że pragnę się mu przypodobać, abym nie musiał się wynosić z
willi. Przecież ja go bardzo dobrze znam! Jeśli chciałbym zrobić coś takiego,
pierwsze co, to ubrałbym kieckę, ale tej w odpowiednim rozmiarze niestety już
nie mam (mam za to nadzieję, że Papilio nie będzie mi miał za złe, że się ich
pozbyłem ani się o nie nie upomni. Kulka w łeb gwarantowana), po czym
ocierałbym się o niego i zachowywał jak głodny kot pragnący pogłaskania i nałożenia
śmierdzącego mięsa z puszki.
Kij z jego humorami, odmienną
interpretacją. Chciałbym być jakimś pieprzonym zaklinaczem czasu. Móc cofnąć niechciane
dni, miesiące, lub po prostu decydować o życiu innych, zapominając o swoich
zmartwieniach. Może kiedy miałbym pod sobą kogoś innego, byłbym w stanie
zapomnieć o tym, co się kotłuje we mnie?
Nie brałem już niczego od ponad
dwóch tygodni. Według mnie to niesamowicie dobry wynik. Jedyne co, to nałogowo
zużywam paczki to Winstonów, na zmianę z L&M, czy Marlboro, czasem Black
Devil jak się gdzieś na nie trafi. Szkoda, że jest za zimno, aby siedzieć na
schodkach przy ukrytym przejściu z mojego pokoju… Który wkrótce będę zmuszony
opuścić.
Żałuję, że obsmarowałem ściany
swoimi malunkami. Wkrótce będę musiał je tam zostawić i niewiadomo kto je
zobaczy. To trochę tak, jakby ktoś niechcący dowiedział się o moich intymnych,
bardzo prywatnych sprawach. Może i malowanie po ścianach nie jest najlepszą
formą na zachowanie swojej twórczości w tajemnicy, ale do tej pory jakoś mi to
nie przeszkadzało; przypominało o moim dawnym Królestwie Wylanej Osobowości.
19 stycznia, poniedziałek
Wybaczyłem Papilio tę raniącą decyzję. Pomimo tego, że
chciałem się stąd wyrwać, przestać funkcjonować jedynie jako gosposia i środek
do towarzystwa, coś w głębi duszy nie pozwalało mi się pogodzić z jego
najbliższymi planami. W końcu jednak nadszedł czas, kiedy należało niepewności
wywalić gdzieś daleko, gdzie nie będę ich w stanie znów dojrzeć i powoli brnąć
dalej; wybrać inną ścieżkę, ponieważ są ich tysiące, a ja żyję z myślą, że
skoro jest coś nam dane, należy spróbować to wykorzystać.
Najtrudniej jest jednak wybaczyć samemu sobie. Pogodzić się
z tym, co się stało, co się spieprzyło. Ponieważ ulatuje motywacja, która ma za
zadanie przynieść inne, lepsze rozwiązania.
Postanowiłem sprawdzić jakie są moje możliwości i w razie
pomyślnych lotów poszerzać horyzonty. Ktoś musi być naprawdę chorym
człowiekiem, aby przez tak długi czas wciąż trwać myślami przy jednej osobie i
nie próbować odpuszczać. Najwyraźniej potrafię być wytrwały i nawet o tym nie
śmiałem pomyśleć.
Jeśli zdecydowałbym się na jakiś ruch w stronę
jasnowłosego, wpierw musiałbym go odzyskać. W końcu w dosyć okrutny sposób nakazałem mu dać sobie ze mną spokój i
spróbować zapomnieć, że istnieję i zawadzam. Nie mam bladego pojęcia, jak przyjmie moją
próbę kontaktu z nim. Najprawdopodobniej mnie odrzuci, albowiem zapewne uznał,
że cackanie się ze mną nie ma już większego sensu, przecież robił to przez tak
długi okres czasu.
Chciałbym znów… poczuć… jego dłonie w moich włosach.
Przytulić się i pośmiać wspólnie, posiedzieć na ławce w rezerwacie. Chciałbym
zaprosić go do siebie, żeby został na noc, aby mieć świadomość, że jednak ktoś
jeszcze przy mnie został. Dzieje się tak, ze coraz więcej ludzi mnie opuszcza,
a ja nie robię niczego, co pomogłoby mi ich przy mnie zatrzymać. Pozwalam im
tak po prostu odchodzić, pozwalam robić kroki dalej, aż w końcu znikają mi z
oczu a ja nadal stoję w miejscu.
Chcę w końcu podziękować mu za wszystko, co do tej pory dla
mnie robił. Od kiedy jeszcze nie byliśmy tak bardzo dojrzali emocjonalnie.
Wziąłem pędzle, dużą kartkę, by uwiecznić coś na bardziej przenośnym medium.
Nie wiem jeszcze, czy mu to wręczę, czy będę miał odwagę by dać mu coś, w czym
chcę skryć całą gamę uczuć. Nigdy nie potrafiłbym wyrazić tego słowami, dlatego
chcę zobrazować to w pozornie łatwiejszej formie.
W końcu też przecież trzeba spróbować dać coś od siebie…
20 stycznia, wtorek
Żarówka.
Z początku radosna, bo jest do
czegoś potrzebna, może dawać z siebie wszystko. Po pewnym czasie jednak się
męczy, lecz nie chce przyjąć tego do wiadomości i nadal się stara, po czym
nadchodzi ten czas, kiedy w końcu musi sobie uzmysłowić, że to koniec.
Nic przecież nie trwa wiecznie.
Nie należy zmuszać się do niczego ani na siłę próbować powrócić do pierwotnego
stanu. Niektóre zmiany są nieodwracalne, jak na przykład żywe światło, które z
czasem blednie i zaczyna migać, usiłując się utrzymać.
Jesteśmy trochę jak stare
żarówki. Z początku jest świetnie, lecz z czasem wszystko zaczyna się burzyć.
Pojawi się burza, wybije korki i tyle po nas zostaje. Albo z czasem pozostaje z
nas trochę mniej; nie więcej, jak mogłoby się wydawać.
21 stycznia, środa
Poszedłem do szkoły, na
trzęsących się nogach; nigdy wcześniej tak nie biło mi serce na widok gabinetu
dyrektorki. Do tego przyplątał się jeszcze Marcin, a ja czułem się, jakbym miał
zaraz wybuchnąć. O mało co znowu nie rzuciłem się na niego z chęcią
pokiereszowania mu twarzy. Ostatnimi czasy rzadko się kontroluję.
Nie wziąłem niczego od wielu
dni. Taka myśl mnie motywuje i myślę sobie, że jednak tego nie potrzebuję. Może
się wyleczyłem? Może troszkę silnej woli wystarcza i już udało mi się
wyswobodzić z nałogu? Może wystarczy to pielęgnować?
Poprosiłem, aby pozwoliły mi
wrócić do szkoły. Na szczęście nie doszło do żadnego ataku furii ani histerii,
jak poprzednim razem. Zezwoliły mi na zdawanie matur tutaj, lecz jednak nie
będę miał normalnych lekcji, ponieważ martwią się o kondycję innych uczniów i
uważają, że będę miał na nich zły wpływ. Dlatego więc będę uczył się w domu i
co jakiś czas przychodził do nich na indywidualne zajęcia. Świetnie. Zupełnie jak
z dzieckiem specjalnej troski.
A może uważają mnie za dziecko specjalnej troski…?
Prócz tego, postanowiły mnie
wysłać do terapeuty. Poleciły mi jakiegoś gościa, mającego gabinet w Bielsku,
który według nich jest najlepszy w swoim fachu. Zgodziłem się mimowolnie, choć
nigdy w pełni nie ufałem nauczycielkom i nauczycielom.
Pochwaliłem się jednak, że nie
ćpam już chyba ze dwa tygodnie. Chciałem zapunktować i chyba mi się udało.
Przynajmniej to udało mi się wyczytać z ich twarzy. Czasami wydaje mi się, że
te kobiety znalazły się na swoich stanowiskach zupełnie przypadkiem, ponieważ
nigdy do końca nie zrozumieją, o co właściwie uczniom chodzi. Jakby w głowie
miały maszynkę z przyciskami „przetwarzanie”
i „przekształcanie na własne”. Jak
przy tym nie zwariować?
22 stycznia, czwartek
Znów powlekłem się do szkoły,
tym razem aby dowiedzieć się, kiedy mają się odbywać moje indywidualne lekcje.
Pomyślałem sobie, że w końcu przydałoby się nadrobić ostatni materiał i głębiej
pomyśleć o tych maturach, skoro chcę je jako tako zdać.
Żałuję, że poszedłem do tego
ogólniaka. Ale byłem głupi. Przecież po tym nie mam żadnego wykształcenia, a
już odwidziała mi się wizja studiów. Przecież ja się do tego nie nadaję.
Wystarczy, że robię z siebie ruinę; nie byłbym w stanie łazić i łazić na te
wykłady, słuchać, robić notatki, uczyć się… Systematyczność to raczej nie mój
styl.
Może kiedyś byłem bardzo dobrym
uczniem. Pamiętam, kiedy co chwilę przynosiłem piątki do domu. To było jeszcze
wtedy, kiedy matka i ojciec nie kłócili się tak bardzo. Owszem, mieli tam swoje
lekkie małżeńskie sprzeczki – w końcu to naturalne w każdym związku. Co się ze
mną stało?
To wszystko przez nich. Przecież
było tak dobrze. Żyliśmy jak normalna rodzina, aż czasem rzygać mi się chciało naszym
typowym życiem. A teraz… Chciałbym po
prostu do tego wrócić. Dlaczego doceniamy coś, kiedy tego już nie ma? Teraz
siedziałbym w swoim pokoju, pewnie nudziłbym się z laptopem na kolanach, mając
do odrobienia normalne zadanie domowe, jakieś wypracowanie, czy esej,
jasnowłosy byłby moim chłopakiem i wybieralibyśmy się na potajemne schadzki,
kiedy by przyjeżdżał w odwiedziny babci w starym domu. Mama robiłaby kolację,
znów soliłaby i posypywała pieprzem pomidory i ogórki na kanapki i wciskała mi
je siłę, choć wie, że ich nie lubię w takiej postaci, tata wracałby z pracy i
wkurzał się, że nie powiesiłem prania, które od rana kisi się w pralce, a on na
jutro a mieć czystą koszulę, akurat tę w cieniutkie, niebieskie paseczki…
Maarzeniaaa ścięteej głooowyyyy…
23 stycznia, piątek
Marcin, ty kurwo, ja jeszcze
znajdę jakiś sposób na ciebie. Uczepiłeś się jak rzep psiego ogona i nie
zamierzasz odpuścić; chcesz wplątać się jeszcze głębiej. Aż tak ci na mnie
zależy? Czego chcesz?
24 stycznia, sobota
Oto właśnie jedna z moich najszczerszych
i najodważniejszych decyzji w życiu.
Dzwoniłem do jasnowłosego.
Nie odbierał przez pewien czas
co sprawiło, ze się zawahałem i pomyślałem sobie, że może lepiej nie…
Aż w końcu usłyszałem
burknięcie, które miało chyba znaczyć „Halo”.
Plątałem się i wyszło z tego
jedno wielkie lanie wody zapewne, ale po prostu nie mogłem się powstrzymać.
Przy końcu oczy mi chciały zajść łzami z mojej własnej głupoty. Ale chyba
zrozumiał, co chciałem mu przekazać. Nie znaczyło to jeszcze niczego dobrego. Obiecał
spotkać się wtedy, kiedy zaczną się ferie zimowe.
Zacząłem odliczanie:
#9
25 stycznia, niedziela
W piątek umówiłem się na jutro
na wstępnie spotkanie z terapeutą. Cykam się. Nie idę.
#8
26 stycznia, poniedziałek
#7
Porażka. Jedna wielka porażka.
Sądziłem, że jestem już na tyle
dorosły, aby być w stanie załatwić takie sprawy.
Pierwsze pytał o ogóły. Facet,
który z początku nie wyglądał ani trochę przyjaźnie i jeśli miałbym dopasowywać
zawody do sylwetek postaci na pewno nie połączyłbym jego z ‘psychoterapeutą’, miał przyjazny głos,
którego miło było słuchać. Oto pierwsze wrażenia. Imiona, nazwiska, ile mam
lat, co mnie tu sprowadza… i wtedy zaczęły się schody. No bo w końcu nie mam
pojęcia, co mnie tu sprowadza.
Poprosił mnie, żebym był z nim
szczery, w końcu nasza rozmowa nie wyjdzie dalej aniżeli zawędruje jedynie echem
do progu tego pomieszczenia. Miał u siebie w gabinecie fotele, czarne, skórzane,
ale w pewnym sensie niewygodne.
Nie wiedziałem, co mam mu mówić.
Od jakiego punktu zacząć. Po wizycie w ośrodku odwykowym przestałem myśleć o
jakiejkolwiek pomocy; to mnie po prostu przerosło.
Nie chciałem, aby ktoś poza mną,
znał szczegóły mojego życia. Siedząc w niewygodnym fotelu uzmysłowiłem sobie,
że chciałbym już stąd uciec, a facet byłby tylko kolejnym przechodniem na
ulicy, który nie zwróciłby na mnie najmniejszej uwagi.
Nie chciał mnie do niczego
zmuszać, chyba zdołał zauważyć, że nie jestem skory do rozmowy. Tak, wiem, nie
jestem jedyny, każdy przy pierwszej wizycie się boi i nie ma bladego pojęcia,
co robić, co może powiedzieć, a czego nie.
Zdecydowałem się jednak
przełamać i opowiedzieć dlaczego tu jestem. Wymieniłem szkolne ultimatum –
ponieważ to był pierwszy powód, dlaczego w ogóle usiadłem w tym fotelu – oraz
moją walkę z nałogiem. Potem jakoś się rozkręciło, ponieważ nagle wszystko
zaczęło z siebie wynikać. Facet nie przerywał mi, czasem tylko o coś spytał,
kiedy się zacinałem, a to mi w jakiś sposób pomagało.
Rozwód rodziców wpłynął na
wszystko. Wiem, że jest wiele takich przypadków, gdzie dzieci tracą zmysły, gdy
opuszcza ich rodzic. Mnie opuścili obydwoje, naraz. To trauma, która pozostanie
ze mną na zawsze. Nigdy im tego nie wybaczę. Nie jestem aż tak potulną osobą.
Niestety istnieje jeszcze
pierdyliard osób podobnych do mnie i w trakcie wylewania z siebie mojej
historii zaczynałem się czuć coraz mniej pewnie. A myślałem, że będzie lepiej.
Ostatnio mówiłem komuś o moim
problemie… Justynie, lata świetlne temu i… jasnowłosemu. Wciąż wstyd mi myśleć
o tym spotkaniu, kiedy pokazałem się mu w całej krasie, w kiecce, makijażu… Już
chyba z tego wyrosłem i same takie myśli wprowadzają mnie w zmieszanie.
Każdy chyba przeżył w licealnym
życiu jakieś love story i facet z
pewnością czekał na ten moment, bo który nastolatek nie wspomniałby o swojej
miłości? Może z tego tez by coś wynikało? Ja jednak pieczołowicie ukrywałem
jakiekolwiek wydarzenia związane z jasnowłosym. Przy pierwszej wizycie nie
byłem w stanie zaufać swojemu terapeucie ani ocenić, czy jest dobry, czy zły.
Przyjdzie z czasem. Jak na razie wydaje mi się, że spełnia swoje wymagania,
lecz nie mogę być pewnym, jak zareaguje na wieść, że jego nowy wychowanek
najwyraźniej jest gejem. Może jest jakimś skrycie ukrytym homofobem? Z
pewnością zechciałby wprowadzić w nasze wizyty aspekty, które miałyby za zadanie
wyleczyć mnie z homoseksualizmu.
Potem pomyślałem sobie, że z
pewnością nie obejdzie się bez wyjawienia mojego sekretu, jakim były relacje z
Papilio, kiecki, odgrywanie kury domowej i udział w dilerowaniu. Na tym w końcu
opierało się moje życie w końcu ostatnich lat, miesięcy.
Wtedy właśnie… postanowiłem
zwiewać. Załamałem się. Wcisnął mi jednak swój numer telefonu. Obiecałem
zadzwonić, kiedy będę gotowy na najbliższą sesję. Widział, że stchórzyłem, lecz
nic sobie z tego nie robił. Myślałem, że zacznie mnie jakoś zatrzymywać,
wypytywać, co się ze mną dzieje… A ja poczułem się wolny, jakbym miał władzę
nad nim i decydował o tym, kiedy będę w stanie opowiadać mu swoje smęty.
A może… jednak się przełamię? I
zadzwonię? Z tym jednak muszę się przespać. Kilka razy. Jutro będę inaczej o
tym myślał rano, inaczej wieczór… Pożyjemy, zobaczymy.
27 stycznia, wtorek
Dzisiaj miałem pierwszą sesję w
szkole i indywidualne zajęcia z podstawowych przedmiotów. Głównie wychowawczyni
wypytywała mnie o to, na czym się zatrzymałem. Pewnie się załamała, widząc moje
zaległości. W końcu jednak będę musiał to nadrobić. A materiału jest sporo. Ta
wizja mnie przeraża.
Moje oceny wyglądają jak
parabola, gdzieniegdzie jak wężyk. Dobre,
dobre, dobre, coraz gorsze, złe, złe, MASAKRA, złe, złe, całkiem niezłe, może
być, znów gorsze, O BOOŻE…
Jasnowłosy zadzwonił, że wpadnie
do nas w drugim tygodniu ferii. Jee… odlicznik zamiast się zmniejszyć, ciągle
się zwiększa. A to pewnie będzie skutkować tym, że nigdy nie dobrniemy
chociażby do trójki i wciąż będziemy się plątać przy większych liczbach.
#13
28 stycznia, środa
Za chwilkę ferie, więc
postanowiłem, że pierwszy tydzień spędzę na intensywnej nauce, a w drugim oddam
się przepraszaniu jasnowłosego. Skrycie liczę na coś więcej, ale nie mogę
niczego być pewnym ani niczego oczekiwać, bowiem skończy się tragicznie.
Stara żarówka próbuje świecić
tak intensywnie jak kiedyś.
#12
29 stycznia, czwartek
Mam w szkole własne zajęcia w
poniedziałki, wtorki i czwartki. Rozumiem, że nauczyciele nie mają zamiaru
użerać się z jakimś problematycznym uczniem. Najwyraźniej myślą, ze mój poziom
intelektualny spadł już na zbyt niski poziom, albo sądzą, że mi nie zależy i
nie potrzeba mi pomocy.
A nie potrzeba. Po sobie poradzę.
Jeszcze się zdziwią. Kiedy nie trzeba, wszędzie się cisną, a kiedy już trzeba,
nawet palcem nie kiwną.
#11
30 stycznia, piątek
Spytałem Papilio, czy nauczy
mnie jeździć samochodem. Powiedział, że jestem nienormalny, bo zanim wsiądę
chociażby do auta wywalę się na lodzie.
Moglibyśmy zacząć od wiosny,
kiedy będzie w miarę sucho i zejdzie śnieg, ale uprzytomnił mi, że on wkrótce
wyjeżdża i lepiej żebym się przygotował.
Dupek.
Co ja ze sobą zrobię?
Do matki nie mam zamiaru się
nawet odezwać.
Ojciec na wojażach nie wiadomo
gdzie.
Znajdę sobie jakieś tymczasowe
lokum. Albo w ostateczności już zostanę w tym szpitalu odwykowym i tam zdechnę.
Nie będzie problemu.
#10
1 lutego, niedziela
Nie odezwałem się do
jasnowłosego od momentu, kiedy zadzwonił i oznajmił, kiedy tutaj przyjedzie.
Zamiast tego zadzwoniłem do terapeuty poleconego przez pedagodżki, ponieważ po
godzinach intensywnego namysłu – których wcale znów nie było tak wiele –
uznałem, że coś jednak trzeba zmienić w swoim życiu i mniej narzekać i smęcić.
Nie wiem jak jasnowłosy
zareaguje na wieść, że jego koleżka ma problemy ze sobą i chodzi do psychiatry.
Pewnie uzna mnie za jakiegoś szaleńca, odizoluje się, wyrzuci kartę, usunie
mnie lub zablokuje na Facebooku i nie będzie się odzywał, bojąc się, że go
jeszcze zechcę odwiedzić i poderżnę mu gardło, kiedy się posprzeczamy.
No ładnie. W drugim tygodniu
ferii wypadają Walentynki, święto, którego oboje z Papilio nie lubimy. Tym razem jednak się przemogę i postaram zrobić krok w
stronę jasnowłosego. Nie mogę wiecznie się chować. Nawet jeśli uzna mnie za
psychopatę czy dziecko niesprawne umysłowo – bez obrazy dla chorych dzieci –
będę się do niego cisnął. Raz się żyje.
Kolejna sesja u terapeuty w
środę.
Miej jaja człowieku i tym razem
nie ucieknij w połowie rozmowy.
#9
3 lutego, wtorek
Pokłóciliśmy się z Papilio,
ponieważ ten postanowił zlikwidować motylarnię i posprzedawać niektóre rzeczy z
willi, które na pewno mu się nie przydadzą na dalszej ścieżce życia. Wkurwiłem
się, ponieważ chciałem kupić nowe okazy do kolekcji. Jest ich tak wiele, a my
tak szybko zostaliśmy zmuszeni z tym kończyć. Papilio obiecał mi, że jeśli
zamówię jakieś poczwarki, to on po prostu włoży mi je do słoika i każe sobie
tam samemu hodować.
Nagle motyle jakby przestały go
fascynować, a mnie się po prostu zrobiło smutno i żal. Miałem tyle dobrych i złych wspomnień
związanych z motylarnią. Przesiedziałem wiele godzin przy szklanych tabliczkach
z ususzonymi motylkami.
Chciałem, żeby mi dał jedną
tabliczkę. Najbardziej mi zależy na Papilio
Lowi. Powiedział, że się zastanowi.
Niby to dla niego największa
pamiątka, ale więcej będzie pożytku, kiedy po prostu mi ją da. Założę się, że i
tak sprzedałby ją razem z innymi, nawet jeśli teraz się tak upiera.
#6
6 lutego, piątek
Jedna, głupia decyzja rujnuje
wszystko. Myślałeś, że jesteś na dobrej drodze, lecz to najwyraźniej cię
przerosło i zacząłeś mieć już za wysokie mniemanie. Zachłysnąłeś się swoją
władzą nad nieokiełznaną duszą.
Byłem przedwczoraj u terapeuty,
umówiony na podobną godzinę, wsiadłem w ten sam pociąg, co ostatnio. Lubię
podróże pociągiem, odprężają mnie. Spotkałem się z nim i patrzyłem na niego już
nieco innym wzrokiem niż za pierwszym razem, ponieważ już teraz musiałem zacząć
oceniać, czy ten facet nadaje się do roli mojego terapeuty. „Daniel szuka terapeuty”. Nakazałem sobie
prowadzić mały casting, taki prywatny, tylko dla niego.
W większości powtórzyłem to, o
czym mówiłem poprzednim razem. Dodałem jednak parę kwestii o mieszkaniu z
Papilio. Opowiedziałem o motylarni, bo to nic strasznego, w końcu w ośrodku też
rysowałem motyle i o mojej roli w willi. Nie wspominałem jednak o moich małych zboczeniach i wciąż nie
zamierzałem się przyznać do reszty. Na razie starczy. Mam nadzieję, że facet
uznał, ze się do niego przekonuję, choć troszkę się martwię, że on jakoś się
dowie, że ukrywam mnóstwo istotnych szczegółów.
Potem jednak… wszystko… poszło…
się… pieprzyć.
I wróciłem.
Tyle dni się starałem; tak
mocno… Włączyła się ta niemądra, niedojrzała część mnie, która przez jakiś czas
siedziała we mnie uśpiona. W pewnym momencie, kiedy już wysiadłem z pociągu
powrotnego pomyślałem sobie, że może w końcu w nagrodę czas sobie ulżyć.
Przekopałem arsenał Papilio,
który już znacznie się uszczuplił w poszukiwaniu pożądanej paczuszki. Długo
zwlekałem wcześniej z samym otwarciem półeczki, ale jednak pragnienie wygrało i
kiedy już miałem ją w swoich rękach nie mogłem się powstrzymać.
A myślałem, że potrafię sobie ze
sobą radzić. Pokusy jednak są zbyt silne; nasza wola nie zdziała niczego mając
przed oczami wizję chwilki przyjemności.
Przy okazji chyba postanowiłem
urządzić sobie samotna imprezkę, bo mało pamiętam, co robiłem potem.
Prześwituje mi wizja jakichś silnych dłoni, które trzymały moją głowę i
ciągnęły mnie w górę. Potem były jakieś tłumione wariacje i obrazy, niczym déjà vu, tyle że w kolorkach z pop-artowych plakatów.
No to… tyle. Nie
wypowiadam się na ten temat. Okazało się, że jednak nie mam żadnej władzy nad
samym sobą. Nie mogę nawet na siebie w lustrze spojrzeć. Wieczorem mam jakieś
schizy i zachciewa mi się wzywania jakichś duchów, zjaw przy świeczkach i
czerwonych zasłonach. Nic się ze sobą nie łączy. Boję się, a jednocześnie
pragnę być taaki odważny. Coraz więcej paradoksów. Dość, dość, dość.
#3
I znów smutno ;-; Z jednej strony chciałabym szczęśliwego zakończenia, z drugiej, przy obecnej kondycji psychicznej Daniela, wydaje się ono niemożliwe ;-;
OdpowiedzUsuńNie bądź wobec siebie taka krytyczna, opowiadanie jest naprawdę dobre, ma fajną, choć dość melancholijną atmosferę... Nawet, jeśli planowałaś je inaczej, wciąż jest bardzo dobre ^^''
Czekam na ostatni rozdział~ :3