sobota, 28 marca 2015

Struktura skrzydeł: 12. Stara żarówka

9 stycznia, piątek
                Widok płomieni liżących jakiś przedmiot to bardzo przyjemny, uzależniający obraz. Kiedy jest zamierzony, może przynosić same korzyści. Daje światło, ciepło, dym, za którym możesz się schować, lub wdychać jego specyficzny zapach. Poza tym szybko trawi to, o czym chcesz zapomnieć.
                Życie byłoby zapewne o wiele łatwiejsze, jeśli moglibyśmy wzniecić płomień, do którego wrzucalibyśmy wspomnienia o przykrych sytuacjach, ludzi, którzy przeszkadzają znaczącej ilości osób, fragmenty przeszłości…
                Pierwszy raz od kilkunastu dni wyszedłem z pokoju, z willi i udałem się na krótki spacer. Postanowiłem zaszyć się w jakimś lesie, których w okolicy nie brakuje; jeszcze nie dobijać się widokiem innych ludzi. Poczuć spokój, ciszę i stopniowo oswajać się z otoczeniem innym niż moje cztery ściany.
                Znalazłem stary, opuszczony, wybetonowany bunkier, który idealnie nadał się do wykonania mojego zadania. Dziś po południu, kiedy Papilio gdzieś się wyniósł, albo po prostu nadal był w pracy, zabrałem ze sobą swoje sukienki, zapalniczkę i trochę podpałki. Wziąłem trzy, czwarta została, zwykły sentyment. Była już na mnie miejscami ciasnawa i krótka, ponieważ była to ta pierwsza, od której wszystko się zaczęło. Postanowiłem już ich więcej nie zakładać i zakończyć ich los. Nie zamierzałem już ani razu się tak kompromitować.
                Do bunkra dało się wejść, dawał przestrzeń osłoniętą od wiatru, nie napadało tam też śniegu. Odgradzał mnie od właściwej części lasu.
                Patrzyłem, jak palą się wspomnienia, stary los. Znów muszę uczyć się czegoś nowego, innego. Znowu będzie trzeba zmienić tryb życia. Rzeczywiście, zaczynami doceniać to, co mamy, kiedy to już od nas odejdzie. Zauważyłem, że nienawidzę zmian. Widać, co zrobiły z moim życiem.

12 stycznia, poniedziałek
                No to… brawo Danielku. Po raz kolejny się popisałeś swoją głupotą. Brawo, brawo, brawo dla młodego ćpuna, który niestety zdecydował się na to, aby powoli psuć sobie życie. Nie wystarczyły ci same rozterki wewnętrzne?
Dlaczego dopiero po czasie zaczyna się żałować swoich decyzji…?
                Prawdopodobnie pożegnałeś się z obecną szkołą, tuż przed maturą. Trzeba było bardziej uważać, idioto! Doskonale zdawałeś sobie sprawę ze swojego problemu, ale niestety, pewne decyzje zawsze muszą coś spieprzyć. Wiedziałem, że tak będzie, ale i tak nic sobie z tego nie robiłem. Jak zwykły gówniarz, który myśli, ze wszystko mu wolno. Wiedziałem, że uda mi się, raz, dwa, ale w końcu to wyjdzie. I co mi to dało? Rozszarpaną psychikę na zaledwie tygodniu odwyku i wywalenie ze szkoły, związane również z wieloma innymi problemami, nie tylko z nałogiem, ale również z niespotykaną agresją i niezrównoważeniem emocjonalnym. Plus chcą mi pomóc, załatwiając dla mnie jakiegoś psychiatrę…
                Kiedy teraz sobie o tym myślę, z oczyszczonym mózgiem po szybkim marszu w chłodny dzień, wydaje mi się, że byłaby to dobra opcja. Błagałem ich o to, aby pozwolili mi ukończyć szkołę; postawili mi ultimatum – zgoda na psychologa i terapię, albo usunięcie ze szkoły. Niestety wszystko poszło się jebać, bo o mało co nie wpadłem w szał. Wyzwolił się we mnie jakiś trzeci Daniel, już nawet nie ten, który maluje się, nosi kiecki i robi z siebie jakiegoś pedała. Kolejna cząstka duszy postanowiła zadziałać po swojemu i akurat nadarzyła się okazja, by miała swoje pięć minut.
                Kazali mi się poważnie zastanowić. Owszem, nie było tak spokojnie, zapewne wyszedłem na jakiegoś niepoczytalnego gówniarza.
                Staram się uspokoić, dać szansę tym głęboko ukrytym ideom, które od dawna chcą się ujawnić, ale nikt nie pozwala im stanąć z przodu. Może w końcu czas dorosnąć? Było wiele takich chwil, kiedy zastanawiałem się, czy mój charakterek jest już nieco bardziej odpowiedni.
                Ha, a do tego pojawiło się kilka wątów co do nowego koloru włosów, ale to już jest mniej istotne. Dlaczego niektórzy nigdy nie zrozumieją, że skoro coś można, należy z tego skorzystać?

13 stycznia, wtorek
                Zabroniono mi pokazywać się w szkole i na lekcjach, póki nie podejmę decyzji co do postawionego mi ultimatum. Ludzie gapią się na mnie na korytarzu, jakby zobaczyli mnie co najmniej w sukience w miejscu publicznym. Ploty pewnie się rozniosły, a ich zasięg zapewne sprawił, że każdy kąt szkoły znał inną wersję i umanił sobie co innego. Nie wnikam. Jestem tylko wkurwiony. I jest mi okropnie żal samego siebie.

15 stycznia, czwartek
                Przypomniałem sobie, że ten dupek nadal wisi mi kasę. Na szczęście nadal miałem na liście kontaktów numer Kwadrata. Naprawdę nie wiem, dlaczego aż tak zależy mi na odzyskaniu kasy. Może nagle uaktywniło się u mnie pragnienie uczciwości?
                Niestety nie dobierał przez cały dzień. Robił to specjalnie czy coś mu się stało? Mam nadzieję, że nie skończył pobity w jakimś rowie, albo znów nie natknął się na wybawczy gang Marcina.
                Prócz tego Papilio znów zaczął ze mną normalnie rozmawiać. Mam nadzieję, że to nie dzięki temu, że ugotowałem mu dobry obiad i postanowił w nagrodę się do mnie odezwać. Nawet wspólnie po raz kolejny postanowiliśmy nabyć kilka nowych gatunków motyli do naszej motylarni, ponieważ w terrarium zrobiło się trochę smutno.
                Papilio ostatnio także zrobił się jakiś bardziej przygaszony, jakby przestał cieszyć się życiem i nie potrafił funkcjonować tak jak kiedyś. Tłumaczy się przeprowadzką za granicę, lecz ja jakoś nie jestem w stanie mu uwierzyć. Nie wnikam głębiej, ponieważ wiem, że chce się ode mnie jak najbardziej odizolować. Zapewne tam znajdzie sobie nowego chłopaczka na moje zastępstwo, który będzie mu prał, gotował i służył jako pocieszyciel w trudnych momentach.
                Mam tylko nadzieję, że będzie o wiele gorszy niż ja.
                Nie, nie jestem zazdrosny.

16 stycznia, piątek
                Wciąż nie podjąłem decyzji co do ultimatum. Wpadłem za to w jakiś pedantyczny szał i co chwilę ganiam z miską pełną wody, płynu, ścierkami, miotełkami i czyszczę, co się da. Piorę firanki, obrusiki, żeby tylko czymś zająć ręce. Nie mogę ani na moment się zatrzymać, ponieważ boję się nawrotu apatii.
                Papilio nie rozumie u mnie tego napadu i sądzi, że pragnę się mu przypodobać, abym nie musiał się wynosić z willi. Przecież ja go bardzo dobrze znam! Jeśli chciałbym zrobić coś takiego, pierwsze co, to ubrałbym kieckę, ale tej w odpowiednim rozmiarze niestety już nie mam (mam za to nadzieję, że Papilio nie będzie mi miał za złe, że się ich pozbyłem ani się o nie nie upomni. Kulka w łeb gwarantowana), po czym ocierałbym się o niego i zachowywał jak głodny kot pragnący pogłaskania i nałożenia śmierdzącego mięsa z puszki.
                Kij z jego humorami, odmienną interpretacją. Chciałbym być jakimś pieprzonym zaklinaczem czasu. Móc cofnąć niechciane dni, miesiące, lub po prostu decydować o życiu innych, zapominając o swoich zmartwieniach. Może kiedy miałbym pod sobą kogoś innego, byłbym w stanie zapomnieć o tym, co się kotłuje we mnie?
                Nie brałem już niczego od ponad dwóch tygodni. Według mnie to niesamowicie dobry wynik. Jedyne co, to nałogowo zużywam paczki to Winstonów, na zmianę z L&M, czy Marlboro, czasem Black Devil jak się gdzieś na nie trafi. Szkoda, że jest za zimno, aby siedzieć na schodkach przy ukrytym przejściu z mojego pokoju… Który wkrótce będę zmuszony opuścić.
                Żałuję, że obsmarowałem ściany swoimi malunkami. Wkrótce będę musiał je tam zostawić i niewiadomo kto je zobaczy. To trochę tak, jakby ktoś niechcący dowiedział się o moich intymnych, bardzo prywatnych sprawach. Może i malowanie po ścianach nie jest najlepszą formą na zachowanie swojej twórczości w tajemnicy, ale do tej pory jakoś mi to nie przeszkadzało; przypominało o moim dawnym Królestwie Wylanej Osobowości.

19 stycznia, poniedziałek
Wybaczyłem Papilio tę raniącą decyzję. Pomimo tego, że chciałem się stąd wyrwać, przestać funkcjonować jedynie jako gosposia i środek do towarzystwa, coś w głębi duszy nie pozwalało mi się pogodzić z jego najbliższymi planami. W końcu jednak nadszedł czas, kiedy należało niepewności wywalić gdzieś daleko, gdzie nie będę ich w stanie znów dojrzeć i powoli brnąć dalej; wybrać inną ścieżkę, ponieważ są ich tysiące, a ja żyję z myślą, że skoro jest coś nam dane, należy spróbować to wykorzystać.
Najtrudniej jest jednak wybaczyć samemu sobie. Pogodzić się z tym, co się stało, co się spieprzyło. Ponieważ ulatuje motywacja, która ma za zadanie przynieść inne, lepsze rozwiązania.

Postanowiłem sprawdzić jakie są moje możliwości i w razie pomyślnych lotów poszerzać horyzonty. Ktoś musi być naprawdę chorym człowiekiem, aby przez tak długi czas wciąż trwać myślami przy jednej osobie i nie próbować odpuszczać. Najwyraźniej potrafię być wytrwały i nawet o tym nie śmiałem pomyśleć.
Jeśli zdecydowałbym się na jakiś ruch w stronę jasnowłosego, wpierw musiałbym go odzyskać. W końcu w dosyć okrutny sposób nakazałem mu dać sobie ze mną spokój i spróbować zapomnieć, że istnieję i zawadzam.  Nie mam bladego pojęcia, jak przyjmie moją próbę kontaktu z nim. Najprawdopodobniej mnie odrzuci, albowiem zapewne uznał, że cackanie się ze mną nie ma już większego sensu, przecież robił to przez tak długi okres czasu.
Chciałbym znów… poczuć… jego dłonie w moich włosach. Przytulić się i pośmiać wspólnie, posiedzieć na ławce w rezerwacie. Chciałbym zaprosić go do siebie, żeby został na noc, aby mieć świadomość, że jednak ktoś jeszcze przy mnie został. Dzieje się tak, ze coraz więcej ludzi mnie opuszcza, a ja nie robię niczego, co pomogłoby mi ich przy mnie zatrzymać. Pozwalam im tak po prostu odchodzić, pozwalam robić kroki dalej, aż w końcu znikają mi z oczu a ja nadal stoję w miejscu.
Chcę w końcu podziękować mu za wszystko, co do tej pory dla mnie robił. Od kiedy jeszcze nie byliśmy tak bardzo dojrzali emocjonalnie. Wziąłem pędzle, dużą kartkę, by uwiecznić coś na bardziej przenośnym medium. Nie wiem jeszcze, czy mu to wręczę, czy będę miał odwagę by dać mu coś, w czym chcę skryć całą gamę uczuć. Nigdy nie potrafiłbym wyrazić tego słowami, dlatego chcę zobrazować to w pozornie łatwiejszej formie.
W końcu też przecież trzeba spróbować dać coś od siebie…

20 stycznia, wtorek
                Żarówka.
                Z początku radosna, bo jest do czegoś potrzebna, może dawać z siebie wszystko. Po pewnym czasie jednak się męczy, lecz nie chce przyjąć tego do wiadomości i nadal się stara, po czym nadchodzi ten czas, kiedy w końcu musi sobie uzmysłowić, że to koniec.
                Nic przecież nie trwa wiecznie. Nie należy zmuszać się do niczego ani na siłę próbować powrócić do pierwotnego stanu. Niektóre zmiany są nieodwracalne, jak na przykład żywe światło, które z czasem blednie i zaczyna migać, usiłując się utrzymać.
                Jesteśmy trochę jak stare żarówki. Z początku jest świetnie, lecz z czasem wszystko zaczyna się burzyć. Pojawi się burza, wybije korki i tyle po nas zostaje. Albo z czasem pozostaje z nas trochę mniej; nie więcej, jak mogłoby się wydawać.

21 stycznia, środa
                Poszedłem do szkoły, na trzęsących się nogach; nigdy wcześniej tak nie biło mi serce na widok gabinetu dyrektorki. Do tego przyplątał się jeszcze Marcin, a ja czułem się, jakbym miał zaraz wybuchnąć. O mało co znowu nie rzuciłem się na niego z chęcią pokiereszowania mu twarzy. Ostatnimi czasy rzadko się kontroluję.
                Nie wziąłem niczego od wielu dni. Taka myśl mnie motywuje i myślę sobie, że jednak tego nie potrzebuję. Może się wyleczyłem? Może troszkę silnej woli wystarcza i już udało mi się wyswobodzić z nałogu? Może wystarczy to pielęgnować?
                Poprosiłem, aby pozwoliły mi wrócić do szkoły. Na szczęście nie doszło do żadnego ataku furii ani histerii, jak poprzednim razem. Zezwoliły mi na zdawanie matur tutaj, lecz jednak nie będę miał normalnych lekcji, ponieważ martwią się o kondycję innych uczniów i uważają, że będę miał na nich zły wpływ. Dlatego więc będę uczył się w domu i co jakiś czas przychodził do nich na indywidualne zajęcia. Świetnie. Zupełnie jak z dzieckiem specjalnej troski.
                A może uważają mnie za dziecko specjalnej troski…?
                Prócz tego, postanowiły mnie wysłać do terapeuty. Poleciły mi jakiegoś gościa, mającego gabinet w Bielsku, który według nich jest najlepszy w swoim fachu. Zgodziłem się mimowolnie, choć nigdy w pełni nie ufałem nauczycielkom i nauczycielom.
                Pochwaliłem się jednak, że nie ćpam już chyba ze dwa tygodnie. Chciałem zapunktować i chyba mi się udało. Przynajmniej to udało mi się wyczytać z ich twarzy. Czasami wydaje mi się, że te kobiety znalazły się na swoich stanowiskach zupełnie przypadkiem, ponieważ nigdy do końca nie zrozumieją, o co właściwie uczniom chodzi. Jakby w głowie miały maszynkę z przyciskami „przetwarzanie” i „przekształcanie na własne”. Jak przy tym nie zwariować?

22 stycznia, czwartek
                Znów powlekłem się do szkoły, tym razem aby dowiedzieć się, kiedy mają się odbywać moje indywidualne lekcje. Pomyślałem sobie, że w końcu przydałoby się nadrobić ostatni materiał i głębiej pomyśleć o tych maturach, skoro chcę je jako tako zdać.
                Żałuję, że poszedłem do tego ogólniaka. Ale byłem głupi. Przecież po tym nie mam żadnego wykształcenia, a już odwidziała mi się wizja studiów. Przecież ja się do tego nie nadaję. Wystarczy, że robię z siebie ruinę; nie byłbym w stanie łazić i łazić na te wykłady, słuchać, robić notatki, uczyć się… Systematyczność to raczej nie mój styl.
                Może kiedyś byłem bardzo dobrym uczniem. Pamiętam, kiedy co chwilę przynosiłem piątki do domu. To było jeszcze wtedy, kiedy matka i ojciec nie kłócili się tak bardzo. Owszem, mieli tam swoje lekkie małżeńskie sprzeczki – w końcu to naturalne w każdym związku. Co się ze mną stało?
                To wszystko przez nich. Przecież było tak dobrze. Żyliśmy jak normalna rodzina, aż czasem rzygać mi się chciało naszym typowym życiem. A teraz… Chciałbym po prostu do tego wrócić. Dlaczego doceniamy coś, kiedy tego już nie ma? Teraz siedziałbym w swoim pokoju, pewnie nudziłbym się z laptopem na kolanach, mając do odrobienia normalne zadanie domowe, jakieś wypracowanie, czy esej, jasnowłosy byłby moim chłopakiem i wybieralibyśmy się na potajemne schadzki, kiedy by przyjeżdżał w odwiedziny babci w starym domu. Mama robiłaby kolację, znów soliłaby i posypywała pieprzem pomidory i ogórki na kanapki i wciskała mi je siłę, choć wie, że ich nie lubię w takiej postaci, tata wracałby z pracy i wkurzał się, że nie powiesiłem prania, które od rana kisi się w pralce, a on na jutro a mieć czystą koszulę, akurat tę w cieniutkie, niebieskie paseczki…
                Maarzeniaaa ścięteej głooowyyyy…

23 stycznia, piątek
                Marcin, ty kurwo, ja jeszcze znajdę jakiś sposób na ciebie. Uczepiłeś się jak rzep psiego ogona i nie zamierzasz odpuścić; chcesz wplątać się jeszcze głębiej. Aż tak ci na mnie zależy? Czego chcesz?

24 stycznia, sobota
                Oto właśnie jedna z moich najszczerszych i najodważniejszych decyzji w życiu.
                Dzwoniłem do jasnowłosego.
                Nie odbierał przez pewien czas co sprawiło, ze się zawahałem i pomyślałem sobie, że może lepiej nie…
                Aż w końcu usłyszałem burknięcie, które miało chyba znaczyć „Halo”.
               
                Plątałem się i wyszło z tego jedno wielkie lanie wody zapewne, ale po prostu nie mogłem się powstrzymać. Przy końcu oczy mi chciały zajść łzami z mojej własnej głupoty. Ale chyba zrozumiał, co chciałem mu przekazać. Nie znaczyło to jeszcze niczego dobrego. Obiecał spotkać się wtedy, kiedy zaczną się ferie zimowe.
                Zacząłem odliczanie:
                #9

25 stycznia, niedziela
                W piątek umówiłem się na jutro na wstępnie spotkanie z terapeutą. Cykam się. Nie idę.
                #8

26 stycznia, poniedziałek
                #7
                Porażka. Jedna wielka porażka.
                Sądziłem, że jestem już na tyle dorosły, aby być w stanie załatwić takie sprawy.
                Pierwsze pytał o ogóły. Facet, który z początku nie wyglądał ani trochę przyjaźnie i jeśli miałbym dopasowywać zawody do sylwetek postaci na pewno nie połączyłbym jego z ‘psychoterapeutą’, miał przyjazny głos, którego miło było słuchać. Oto pierwsze wrażenia. Imiona, nazwiska, ile mam lat, co mnie tu sprowadza… i wtedy zaczęły się schody. No bo w końcu nie mam pojęcia, co mnie tu sprowadza.
                Poprosił mnie, żebym był z nim szczery, w końcu nasza rozmowa nie wyjdzie dalej aniżeli zawędruje jedynie echem do progu tego pomieszczenia. Miał u siebie w gabinecie fotele, czarne, skórzane, ale w pewnym sensie niewygodne.
                Nie wiedziałem, co mam mu mówić. Od jakiego punktu zacząć. Po wizycie w ośrodku odwykowym przestałem myśleć o jakiejkolwiek pomocy; to mnie po prostu przerosło.
                Nie chciałem, aby ktoś poza mną, znał szczegóły mojego życia. Siedząc w niewygodnym fotelu uzmysłowiłem sobie, że chciałbym już stąd uciec, a facet byłby tylko kolejnym przechodniem na ulicy, który nie zwróciłby na mnie najmniejszej uwagi.
                Nie chciał mnie do niczego zmuszać, chyba zdołał zauważyć, że nie jestem skory do rozmowy. Tak, wiem, nie jestem jedyny, każdy przy pierwszej wizycie się boi i nie ma bladego pojęcia, co robić, co może powiedzieć, a czego nie.
                Zdecydowałem się jednak przełamać i opowiedzieć dlaczego tu jestem. Wymieniłem szkolne ultimatum – ponieważ to był pierwszy powód, dlaczego w ogóle usiadłem w tym fotelu – oraz moją walkę z nałogiem. Potem jakoś się rozkręciło, ponieważ nagle wszystko zaczęło z siebie wynikać. Facet nie przerywał mi, czasem tylko o coś spytał, kiedy się zacinałem, a to mi w jakiś sposób pomagało.
                Rozwód rodziców wpłynął na wszystko. Wiem, że jest wiele takich przypadków, gdzie dzieci tracą zmysły, gdy opuszcza ich rodzic. Mnie opuścili obydwoje, naraz. To trauma, która pozostanie ze mną na zawsze. Nigdy im tego nie wybaczę. Nie jestem aż tak potulną osobą.
                Niestety istnieje jeszcze pierdyliard osób podobnych do mnie i w trakcie wylewania z siebie mojej historii zaczynałem się czuć coraz mniej pewnie. A myślałem, że będzie lepiej.
                Ostatnio mówiłem komuś o moim problemie… Justynie, lata świetlne temu i… jasnowłosemu. Wciąż wstyd mi myśleć o tym spotkaniu, kiedy pokazałem się mu w całej krasie, w kiecce, makijażu… Już chyba z tego wyrosłem i same takie myśli wprowadzają mnie w zmieszanie.
                Każdy chyba przeżył w licealnym życiu jakieś love story i facet z pewnością czekał na ten moment, bo który nastolatek nie wspomniałby o swojej miłości? Może z tego tez by coś wynikało? Ja jednak pieczołowicie ukrywałem jakiekolwiek wydarzenia związane z jasnowłosym. Przy pierwszej wizycie nie byłem w stanie zaufać swojemu terapeucie ani ocenić, czy jest dobry, czy zły. Przyjdzie z czasem. Jak na razie wydaje mi się, że spełnia swoje wymagania, lecz nie mogę być pewnym, jak zareaguje na wieść, że jego nowy wychowanek najwyraźniej jest gejem. Może jest jakimś skrycie ukrytym homofobem? Z pewnością zechciałby wprowadzić w nasze wizyty aspekty, które miałyby za zadanie wyleczyć mnie z homoseksualizmu.
                Potem pomyślałem sobie, że z pewnością nie obejdzie się bez wyjawienia mojego sekretu, jakim były relacje z Papilio, kiecki, odgrywanie kury domowej i udział w dilerowaniu. Na tym w końcu opierało się moje życie w końcu ostatnich lat, miesięcy.
                Wtedy właśnie… postanowiłem zwiewać. Załamałem się. Wcisnął mi jednak swój numer telefonu. Obiecałem zadzwonić, kiedy będę gotowy na najbliższą sesję. Widział, że stchórzyłem, lecz nic sobie z tego nie robił. Myślałem, że zacznie mnie jakoś zatrzymywać, wypytywać, co się ze mną dzieje… A ja poczułem się wolny, jakbym miał władzę nad nim i decydował o tym, kiedy będę w stanie opowiadać mu swoje smęty.
                A może… jednak się przełamię? I zadzwonię? Z tym jednak muszę się przespać. Kilka razy. Jutro będę inaczej o tym myślał rano, inaczej wieczór… Pożyjemy, zobaczymy.

27 stycznia, wtorek
                Dzisiaj miałem pierwszą sesję w szkole i indywidualne zajęcia z podstawowych przedmiotów. Głównie wychowawczyni wypytywała mnie o to, na czym się zatrzymałem. Pewnie się załamała, widząc moje zaległości. W końcu jednak będę musiał to nadrobić. A materiału jest sporo. Ta wizja mnie przeraża.
                Moje oceny wyglądają jak parabola, gdzieniegdzie jak wężyk. Dobre, dobre, dobre, coraz gorsze, złe, złe, MASAKRA, złe, złe, całkiem niezłe, może być, znów gorsze, O BOOŻE…

                Jasnowłosy zadzwonił, że wpadnie do nas w drugim tygodniu ferii. Jee… odlicznik zamiast się zmniejszyć, ciągle się zwiększa. A to pewnie będzie skutkować tym, że nigdy nie dobrniemy chociażby do trójki i wciąż będziemy się plątać przy większych liczbach.
                #13

28 stycznia, środa
                Za chwilkę ferie, więc postanowiłem, że pierwszy tydzień spędzę na intensywnej nauce, a w drugim oddam się przepraszaniu jasnowłosego. Skrycie liczę na coś więcej, ale nie mogę niczego być pewnym ani niczego oczekiwać, bowiem skończy się tragicznie.
                Stara żarówka próbuje świecić tak intensywnie jak kiedyś.
                #12

29 stycznia, czwartek
                Mam w szkole własne zajęcia w poniedziałki, wtorki i czwartki. Rozumiem, że nauczyciele nie mają zamiaru użerać się z jakimś problematycznym uczniem. Najwyraźniej myślą, ze mój poziom intelektualny spadł już na zbyt niski poziom, albo sądzą, że mi nie zależy i nie potrzeba mi pomocy.
                A nie potrzeba. Po sobie poradzę. Jeszcze się zdziwią. Kiedy nie trzeba, wszędzie się cisną, a kiedy już trzeba, nawet palcem nie kiwną.
                #11

30 stycznia, piątek
                Spytałem Papilio, czy nauczy mnie jeździć samochodem. Powiedział, że jestem nienormalny, bo zanim wsiądę chociażby do auta wywalę się na lodzie.
                Moglibyśmy zacząć od wiosny, kiedy będzie w miarę sucho i zejdzie śnieg, ale uprzytomnił mi, że on wkrótce wyjeżdża i lepiej żebym się przygotował.
                Dupek.
                Co ja ze sobą zrobię?
                Do matki nie mam zamiaru się nawet odezwać.
                Ojciec na wojażach nie wiadomo gdzie.
                Znajdę sobie jakieś tymczasowe lokum. Albo w ostateczności już zostanę w tym szpitalu odwykowym i tam zdechnę. Nie będzie problemu.
                #10

1 lutego, niedziela
                Nie odezwałem się do jasnowłosego od momentu, kiedy zadzwonił i oznajmił, kiedy tutaj przyjedzie. Zamiast tego zadzwoniłem do terapeuty poleconego przez pedagodżki, ponieważ po godzinach intensywnego namysłu – których wcale znów nie było tak wiele – uznałem, że coś jednak trzeba zmienić w swoim życiu i mniej narzekać i smęcić.
                Nie wiem jak jasnowłosy zareaguje na wieść, że jego koleżka ma problemy ze sobą i chodzi do psychiatry. Pewnie uzna mnie za jakiegoś szaleńca, odizoluje się, wyrzuci kartę, usunie mnie lub zablokuje na Facebooku i nie będzie się odzywał, bojąc się, że go jeszcze zechcę odwiedzić i poderżnę mu gardło, kiedy się posprzeczamy.

                No ładnie. W drugim tygodniu ferii wypadają Walentynki, święto, którego oboje z Papilio nie lubimy. Tym razem jednak się przemogę i postaram zrobić krok w stronę jasnowłosego. Nie mogę wiecznie się chować. Nawet jeśli uzna mnie za psychopatę czy dziecko niesprawne umysłowo – bez obrazy dla chorych dzieci – będę się do niego cisnął. Raz się żyje.

                Kolejna sesja u terapeuty w środę.
                Miej jaja człowieku i tym razem nie ucieknij w połowie rozmowy.
                #9

3 lutego, wtorek
                Pokłóciliśmy się z Papilio, ponieważ ten postanowił zlikwidować motylarnię i posprzedawać niektóre rzeczy z willi, które na pewno mu się nie przydadzą na dalszej ścieżce życia. Wkurwiłem się, ponieważ chciałem kupić nowe okazy do kolekcji. Jest ich tak wiele, a my tak szybko zostaliśmy zmuszeni z tym kończyć. Papilio obiecał mi, że jeśli zamówię jakieś poczwarki, to on po prostu włoży mi je do słoika i każe sobie tam samemu hodować.
                Nagle motyle jakby przestały go fascynować, a mnie się po prostu zrobiło smutno i  żal. Miałem tyle dobrych i złych wspomnień związanych z motylarnią. Przesiedziałem wiele godzin przy szklanych tabliczkach z ususzonymi motylkami.
                Chciałem, żeby mi dał jedną tabliczkę. Najbardziej mi zależy na Papilio Lowi. Powiedział, że się zastanowi.
                Niby to dla niego największa pamiątka, ale więcej będzie pożytku, kiedy po prostu mi ją da. Założę się, że i tak sprzedałby ją razem z innymi, nawet jeśli teraz się tak upiera.
                #6

6 lutego, piątek
                Jedna, głupia decyzja rujnuje wszystko. Myślałeś, że jesteś na dobrej drodze, lecz to najwyraźniej cię przerosło i zacząłeś mieć już za wysokie mniemanie. Zachłysnąłeś się swoją władzą nad nieokiełznaną duszą.
                Byłem przedwczoraj u terapeuty, umówiony na podobną godzinę, wsiadłem w ten sam pociąg, co ostatnio. Lubię podróże pociągiem, odprężają mnie. Spotkałem się z nim i patrzyłem na niego już nieco innym wzrokiem niż za pierwszym razem, ponieważ już teraz musiałem zacząć oceniać, czy ten facet nadaje się do roli mojego terapeuty. „Daniel szuka terapeuty”. Nakazałem sobie prowadzić mały casting, taki prywatny, tylko dla niego.
                W większości powtórzyłem to, o czym mówiłem poprzednim razem. Dodałem jednak parę kwestii o mieszkaniu z Papilio. Opowiedziałem o motylarni, bo to nic strasznego, w końcu w ośrodku też rysowałem motyle i o mojej roli w willi. Nie wspominałem jednak o moich małych zboczeniach i wciąż nie zamierzałem się przyznać do reszty. Na razie starczy. Mam nadzieję, że facet uznał, ze się do niego przekonuję, choć troszkę się martwię, że on jakoś się dowie, że ukrywam mnóstwo istotnych szczegółów.
                Potem jednak… wszystko… poszło… się… pieprzyć.
                I wróciłem.
                Tyle dni się starałem; tak mocno… Włączyła się ta niemądra, niedojrzała część mnie, która przez jakiś czas siedziała we mnie uśpiona. W pewnym momencie, kiedy już wysiadłem z pociągu powrotnego pomyślałem sobie, że może w końcu w nagrodę czas sobie ulżyć.
                Przekopałem arsenał Papilio, który już znacznie się uszczuplił w poszukiwaniu pożądanej paczuszki. Długo zwlekałem wcześniej z samym otwarciem półeczki, ale jednak pragnienie wygrało i kiedy już miałem ją w swoich rękach nie mogłem się powstrzymać.
                A myślałem, że potrafię sobie ze sobą radzić. Pokusy jednak są zbyt silne; nasza wola nie zdziała niczego mając przed oczami wizję chwilki przyjemności.
                Przy okazji chyba postanowiłem urządzić sobie samotna imprezkę, bo mało pamiętam, co robiłem potem. Prześwituje mi wizja jakichś silnych dłoni, które trzymały moją głowę i ciągnęły mnie w górę. Potem były jakieś tłumione wariacje i obrazy, niczym déjà vu, tyle że w kolorkach z pop-artowych plakatów.
                No to… tyle. Nie wypowiadam się na ten temat. Okazało się, że jednak nie mam żadnej władzy nad samym sobą. Nie mogę nawet na siebie w lustrze spojrzeć. Wieczorem mam jakieś schizy i zachciewa mi się wzywania jakichś duchów, zjaw przy świeczkach i czerwonych zasłonach. Nic się ze sobą nie łączy. Boję się, a jednocześnie pragnę być taaki odważny. Coraz więcej paradoksów. Dość, dość, dość.

                #3

1 komentarz:

  1. I znów smutno ;-; Z jednej strony chciałabym szczęśliwego zakończenia, z drugiej, przy obecnej kondycji psychicznej Daniela, wydaje się ono niemożliwe ;-;

    Nie bądź wobec siebie taka krytyczna, opowiadanie jest naprawdę dobre, ma fajną, choć dość melancholijną atmosferę... Nawet, jeśli planowałaś je inaczej, wciąż jest bardzo dobre ^^''

    Czekam na ostatni rozdział~ :3

    OdpowiedzUsuń