7 lutego, sobota
Moja nauka przez ferie
zakończyła się tak, że w ogóle się nie rozpoczęła.
Czemu się oszukuję, pewnie nie
zdam i będę chodził na poprawki przez najbliższe pięć lat.
Cykam się. Po weekendzie
spotkanie z jasnowłosym. Pewnie nie spojrzę mu w oczy.
Nie patrzę nawet na siebie.
Przez długi okres czasu nie
zrobiłem sobie ani jednego zdjęcia. No, może jest tam parę, dwa, trzy… Ale widzę,
jak się zmieniłem. Czuję się zmęczony samym oddychaniem.
#2
8 lutego, niedziela
Nie wiem, czy można być większym dupkiem, ale Papilio
właśnie pokazał swoje chamstwo w całej okazałości. Nie dość, że zadecydował, że
będzie mu potrzebne coś w stylu „seksu na
pożegnanie”, zdążył mnie jakoś udobruchać, abym się zgodził i spędził tę
noc z nim, kiedy wreszcie nie jest zajęty, to w trakcie oznajmił mi, że poznał
kogoś innego. Nie dość, że zgodziłem się na coś, na co wcale nie miałem ochoty,
ten postanowił mi jeszcze wbić nóż w plecy. A znając życie to nie był jedyny „seks na pożegnanie”. Nie rozumiem, jak
można być tak bezmyślnym. OK, niech sobie tam kogoś ma, ale niech trzyma to dla
siebie, skoro osobę, która była przy nim przez tak długi okres czasu zamierza
wywalić za drzwi! On najwyraźniej nie rozumie, co to empatia. Nawet ja się tego
ostatnio nauczyłem i za to należy mi się ładna piątka w dzienniku „Nauka życia”.
#1
!!!
9 lutego, poniedziałek
Udało mi się ukończyć ‘malunek’,
który zamierzałem wręczyć jasnowłosemu. Postanowiłem sobie, że zmuszę go, aby
rozwinął go dopiero, kiedy będzie w domu. Teraz pozostało mi czekać na odezwę.
I błagać o to, by zdecydował się mi wybaczyć tamten wybuch. Aby znów potrafił
mnie słuchać i dawać mi nadzieję.
#0
10 lutego, wtorek
Łatwo wpaść w dziurę, lecz
ciężej z niej wyjść.
Powiedział, że musi nad tym
pomyśleć.
Jedne z dotychczas
najokrutniejszych słów, które usłyszałem.
Obyło się bez błagania,
wyznawania miłości i innych takich. Po prostu przeprosiłem go za swoje zachowanie,
za ten wybuch i wytłumaczyłem się, że to nie zostało przemyślane i bardzo tego
żałuję. Starałem się nie kłamać, nie zmyślać na korzyść, jak często mi się to
zdarza.
Zauważyłem, że ostatnio trudno
mi jest mówić cokolwiek by nie wkładać tam zmyślonych elementów bądź
odpowiednio je modyfikować. Niestety trafił się taki przypadek, by którym
trzeba zaprzestać swoich nowych zwyczajów i wrócić do właściwej postaci.
Powiedział, że musi nad tym pomyśleć – to jakaś niedorzeczność! Nie
pytałem go o żadne decyzje, które zmienią jego życie, nawet nie zaproponowałem
mu, żebyśmy byli razem – po prostu chciałem, żeby mi zwyczajnie wybaczył.
Może jednak się waha? Czy nadal
chce utrzymywać ze mną kontakt? Wyczułem, że przyjechał tu z ociąganiem i
chciał jak najszybciej się zwinąć. A mamy jeszcze czas do końca tygodnia.
Obiecał jednak spotkać się na
moment dziś wieczorem. Coś czuję, że będzie to moment decydujący i
rozstrzygający losy naszej znajomości.
11 lutego, środa
Napisałem tej kurwie Kwadratowi,
że dziś otwieram FORVANTY. Facet
naprawdę nie wie, na czym polega pomoc i żeby ktoś nadal mógł ci ufać należy
wywiązywać się z umów. Ma u mnie już dosyć duży dług, dlatego wypadałoby, żeby
powolutku zaczynał go spłacać.
Wczoraj się nie zaćpałem (zbyt
dobry humor) ale za to wpadłem na pomysł, żeby wpaść do starej siedziby
FORVANTÓW i miło powspominać czasy, jak to się wszystko zaczęło.
Jasnowłosy pojechał z całą
rodzinką na feryjny wypad do aquaparku na Słowacji, więc mam dzień dla siebie i
chwilę, by się przygotować. Przypomniało mi się, że jego urodziny wypadają
piętnastego, w niedzielę! Z tej okazji wypadałoby, abym przygotował coś od
siebie. Martwię się jednak, że wyjdzie z tego coś takiego jak na urodzinach
Mikołaja w zeszłym roku, kiedy po prostu dałem się ponieść.
Wybrałem się na wieczorny spacer
do naszej starej siedziby. Papilio nie ma już nic przeciwko, że włóczę się,
kiedy chcę. Przestałem tak pedantycznie zajmować się willą, kiedy to wcześniej
wszystko musiało być posprzątane na błysk. Papilio nawet nie pyta o kiecki –
bardzo dobrze, ale czasami myślę sobie, ze się o nie upomni, a ja co wtedy? Nie
mogę ot tak powiedzieć, że spłonęły…
W każdym razie udało mi się
odnaleźć naszą starą piwniczkę. Drzwi były zablokowane, ale wystarczyło
wiedzieć, gdzie Papilio trzyma dziwne
rzeczy na wszelki wypadek, których normalny człowiek zazwyczaj nie trzyma w
bagażniku, na przykład łom. Łom
to niekiedy bardzo przydatna sprawa. Wystarczy być trochę bardziej agresywnym
niż zwykle, a mi mój poziom złości już wystarczał. Tamte drzwi i tak były
stare, więc łatwo było dostać się do środka.
Śmierdziało zatęchłym powietrzem
i czymś, co już dawno zdechło. Nic nie było ruszone od mojej ostatniej wizyty
tutaj. Każdy śmieć leżał na swoim starym miejscu, tylko kurzu zrobiło się nieco
więcej. Stara kanapa i stolik stały na swoim miejscu. Przypominały mi o Kasumi
i Pannie Missfoster. Zdawało mi się, że są lesbijkami, ale nigdy o tym głębiej
nie myślałem. Jakoś mnie to nie zainteresowało. Może temu, że myślałem o nich w
nieco odrębnej kategorii aniżeli po prostu jako ‘lesbijki’. To zbyt potoczne, żeby tak określać Pannę Missfoster.
Ale ona nie żyje.
A po Kasumi ślad zaginął.
Po reszcie także.
Wiem, że siadłem na starej,
zakurzonej kanapie i zostałem tam na jakiś czas. A potem zjawił się Kwadrat,
tak jak podejrzewałem. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie przejdzie
obojętnie obok sprawy, która nawet w najmniejszym stopniu związana jest z
FORVANTAMI.
Nie miał kasy. Zero. Był
spłukany. I wyglądał gorzej niż zwykle. Sponiewierany, zły. A mnie się
zachciało sponiewierać go jeszcze bardziej. Potrzebowałem tej kasy, nawet
najmniejszej kwoty, by dołożyć ją do swoich oszczędności. Ponieważ wkrótce
zaczyna się moje życie na własną rękę, a nawet pracy nie mam, żeby udało mi się
przetrwać. Działam zbyt nieprzemyślanie, by pozwalać mi na coś takiego.
Najwyraźniej nie jestem jeszcze na tyle dojrzały, by móc samemu zagospodarować
resztą swojego życia. Potrzeba mi kogoś, kto będzie mi dyktował jak zajmować
się niektórymi sprawami.
Prawie go udusiłem, bo powróciły
moje napływy furii, ale najwyraźniej mam zbyt słabe ręce lub zbyt dobre serce,
by móc zrobić komuś krzywdę. On najwyraźniej się tym ani trochę nie przejął,
jakby mnie znał i wiedział, że nie będę w stanie tego zrobić. Myślałem jeszcze,
żeby użyć łomu, ale nasza potyczka skończyła się zbyt szybko. Następnym razem
wezmę wiatrówkę Papilio.
12 lutego, czwartek
Zacząłem pakowanie. Mój pokój
składa się ze stert różnych dziwnych przedmiotów, kolekcji bez żadnych
specjalnych oznaczeń, co i gdzie wrzucać, koców i rysunków na ścianach. Mam tam
pudełko z białymi kartonikami z napisem „Palenie
poważnie szkodzi Tobie i osobom w Twoim otoczeniu”, które zawsze wycinam
(kiedy nie zapomnę), sterty ciuchów wrzucone w szafę (większości nie noszę, bo
o czymś przypominają), stare kosmetyki, których już rzadziej używam i
pierdyliard innych śmieci.
Trudno było zacząć, ale zabrałem
się za drastyczne opróżnianie półek, ponieważ musiałem się pozbyć tego, co mi
już w ogóle się nie przyda. Nie było miejsca na karteluszki czy jakąś starą
figurkę, bo o – może jednak zostawię ją
sobie na pamiątkę? Nie, nie, nie. Musiałem działać przeciwko jakimkolwiek
sentymentom.
Marzyłem o tym, by znowu
posiedzieć z jasnowłosym na ławce w rezerwacie, ale pogoda i pora roku
najzwyczajniej na świecie na to nie pozwalały.
Poleźliśmy więc do jego babci, u
której się zatrzymali. Wszyscy byli oczywiście w domu, więc nie mieliśmy zbyt
wiele prywatności. Nie chciałem także zapraszać go do siebie, ponieważ nie chciałem
by dowiedział się, że się wynoszę. Musiałbym znowu się tłumaczyć. A poza tym
Papilio byłby zły, że kogoś mu do willi znoszę. Nie dość, że ciągle na jakichś
wojażach, to wiecznie naburmuszony przychodzi. Czasem zmartwiony, obrażony…
Pewnie mu się z tym kimś nie układa. Haha,
to przez moje przekleństwo. Stałem się jakimś zazdrosnym czarownikiem.
Ok, nie ważne, kogo tam ma – czy
babę, czy faceta – niech sobie ma. Nie będę w to ingerować i jest na tyle
dobrze, że nie każe mi ze sobą spać z żalu. Skończyłby wtedy ze swoim łomem w
dupie. Czemu wcześniej o tym nie
pomyślałem?
Rodzinka jasnowłosego znowu się
nade mną rozklejała, jak to mizernie wyglądam. Podobnie się też czuję. Ale to
objawia się w tej części zarezerwowanej tylko dla mnie. Tam, gdzie nie ma
wstępu nikt inny ani nie ma na nią wpływu środowisko zewnętrzne. Żeby się tam
dostać, coś musi przepłynąć dopiero przez tę część właściwą.
13 lutego, piątek
Po popołudniowym spotkaniu z
jasnowłosym znowu poszedłem do starej ćpalni. Nasze stosunki do siebie się
wyrównały i znów cieszymy się czasem spędzanym razem. Nadrabiamy zaległości, a
ja przygotowuję się na moment, kiedy w końcu wyznam mu, dlaczego lubię go tak
nękać swoją obecnością.
Dziś jednak nie o to chodziło.
Chyba zacznę wierzyć w przesądy, ponieważ w piątek trzynastego wpadłem na
Marcina i o mało co się nie zabiliśmy. Kwadrat konfident najwyraźniej podkablował,
że ostatnio kręcę się wokół siedziby FORVANTÓW. A skoro jakimś cudem Marcin się
o tym dowiedział, to Kwadrat ma jakieś kłopoty. Bardzo dobrze.
Bycie na haju momentami jest
cudowne, tym razem znów złagodziło ból. Pierwszy raz wdałem się w bójkę, gdzie
nie skończyłem jak pokopany worek ziemniaków. Wszedłem na jakiś wyższy poziom
najwyraźniej… Skończyłem jednak z porządnymi obiciami i lekko wykręconą ręką, a
Marcin ledwo co nie skręcił kostki. W pewnym momencie pomyśleliśmy jednak, ze
nasz spór można rozwiązać nieco bardziej pokojowo i wyjaśnić sobie trochę
więcej.
Właśnie wtedy dowiedziałem się,
że Marcin nienawidzi narkomanów z tego powodu, że nie potrafi racjonalnie wyjaśnić
dlaczego ćpają i czemu nie potrafią docenić tego, czym jest życie. Dlaczego
uciekają w pozornie łatwiejsze rozwiązania aniżeli odważne stawienie czoła
problemom. Dlaczego są tchórzami.
Przy tym jego starszy brat zmarł
w szpitalu odwykowym. Tak bardzo przeraził się zerwanymi przez dziewczynę
zaręczynami, że zaczął ćpać. Z początku przynosiło to zamierzone efekty, a
potem było już za późno. Marcin miał łzy w oczach kiedy to mówił. Już kiedyś
wspominałem o tym, że z oczu da się zbyt wiele wyczytać, nawet, jeśli realnych
łez w nich wcale nie ma.
Ckliwe historie zakończyły się
kolejną szarpaniną przed budynkami i o mało co nie wpadliśmy w ręce policji.
Udało nam się zwiać. Tyle dobrze, w końcu byłem jeszcze lekko na haju. Już
kiedyś tak szybko spierdalałem – przy pierwszym spotkaniu z gangiem Marcina.
Wydaje mi się, ze moglibyśmy się
zaprzyjaźnić i zaprzestać wojen. Ale to wyglądałoby jak starcie dwóch różnych
światów i ideologii. On nienawidzi ćpunów, a ja nim jestem. W pewnym sensie
jesteśmy na podobnej drodze, ponieważ ja nie daję rady dłużej tego tolerować,
ale jak na razie trzeba tu postawić grubą kreskę i stanowcze NIE.
14 lutego, sobota
I oto przed nami Dzień
Zakochanych, który powoli się kończy.
Wolałbym, by w kalendarzu
występował oficjalnie dzień zwany Dniem Załamanych.
Leżę i myślę.
Powinienem brać jakąś stronę,
ale jak na razie stosunek jest neutralny.
Nie miałem pojęcia czym się
zająć z jasnowłosym, żeby nie wyszło to w żadnym stopniu tandetnie ani typowo.
Nie zamierzałem zabierać go do jakichś kin czy kawiarni. Sam wolałem coś upiec,
ugotować… Tylko co dalej? To nie powinno było być coś oczywistego, a
jednocześnie powinno się miło spędzić ten dzień.
…
…
…
Zabierzcie mnie, gdzieś, daleko…
Ogółem, nie było źle. Poszliśmy
na spacer, bo nie padał śnieg ani nie wiało. Wiem, że w końcu w pełni mi
wybaczył. I pochwalił za to, co mu namalowałem. A ja płonąłem ze wstydu, bo już
nawet do końca nie pamiętam, co tam się znalazło.
Papilio miał jakieś dobre serce
i oznajmił, ze wynosi się na cały dzień, co dało mi duże pole do popisu i
zaprosiłem go do willi, bo po paru godzinach spaceru po śniegu wszystko zaczyna
odmarzać. Miałem przygotowane mnóstwo jedzenia, więc wystarczało co nieco
odgrzać a resztę szybciutko przygotować na świeżo.
Wymigałem się, że robię remont
pokoju i nie można tam wchodzić, bo farba schnie, więc ulokowaliśmy się w
motylarni. Już zaczynałem za nią tęsknić, albowiem Papilio wkrótce ją
likwiduje.
Wcisnąłem na jasnowłosego
wszystkie nasze jeszcze żyjące motyle. Są cudakami, bo się nie boją i spokojnie
siedzą ci na rękach czy tam, gdzie je ulokujesz. Wcisnąłem mu je na włosy i
połaskotałem, by rozłożyły skrzydła, przez co zrobiło się tak z lekka artistico. Zrobiłem mu zdjęcie, obiecałem
narysować i dać w przyszłości, teraz był tylko czas na szybki szkic, bo
jasnowłosemu za szybko drętwiała szyja.
Postanowiłem zabrać go jutro na
jakąś wycieczkę poza miasto, najlepiej pociągiem. Kocham pociągi. Przyznałem
się mu, że chodzę na sesje do terapeuty. Nie uciekł, nie wyzywał mnie od psycholi…
A tak się obawiałem, że będzie miał coś przeciwko. Że nawet jest bardzo dobrze,
skoro mi to pomaga. Nie przyznałem się, że wciąż ćpam. Nawet nie pytał. Pewnie
wizyty zrównoważył jako zaprzestanie brania.
Odprowadziłem go na przystanek późnym
wieczorem i wtedy dopiero dostałem porządnego kopa by odważyć się go spytać.
Cały dzień chodziłem spięty i myślałem o tym, jak mu to powiedzieć. Jak zdradzić
mu, że już tyle czasu jestem nim zafascynowany.
I
stało się.
Wtedy znów ponownie złamał mi
serce, lecz usprawiedliwiłem się podobnym zachowaniem jeszcze sprzed naszej
kłótni, kiedy prawie mnie pocałował.
Dziś w odpowiedzi się tylko
uśmiechnął. Nie byłem nawet pewien, czy był to uśmiech radosny, pełen
zażenowania czy niepewności. Potem podszedł tylko na moment, pożegnał się i
kazał mi wracać do domu, po czym zszedł z górki, by stanąć przy przystanku i
posłać mi ostatnie przyjazne spojrzenie.
Teraz właśnie myślę co oznaczał
ten uśmiech, spojrzenie. Czy była to akceptacja? Czy też nie wiedział co
dopowiedzieć i odezwie się wkrótce? Co jeśli w ogóle się nie odezwie?
Znowu tyle gadałem, zasób słów
był ogromny, a nie potrafiłem ułożyć konkretnego zdania. Trzeba było tworzyć
setkę labiryntów i przez nie przechodzić, by w końcu zrozumieć coś z mojej plątaniny.
Nie wiem, czy jest tego świadom, ale kiedy ktoś pyta kogoś, czy będą razem,
raczej się odpowiada, a nie zbywa bez słowa. Bo ten uśmiech nie mówił zbyt
wiele. Żadnych konkretów. Był niedopowiedzeniem, który można interpretować
sobie w każda możliwą stronę.
Potem znów zaczął padać śnieg. Jakby
miał to być jakiś sygnał, którego jednak nie byłem zdolny zrozumieć.
Do jutra muszę pozostać neutralny. Nie panikować. Cieszyć
się zmywaniem talerzy, na których pozostawiał krzywe serduszka napaćkane sosem.
Niech to naprowadza mnie na dobrą drogę.
15 lutego, niedziela
Stresuję się. Pierwszy raz od
kiedy spotykam się z jasnowłosym. Akurat dziś trafił się dzień, kiedy moje
trzecie ja drapie po ściankach i pragnie wydostać się na zewnątrz co sprawia,
że jestem niesamowicie nerwowy. I za dużo palę. Raz za razem. Musiałem wziąć
sobie przez południe, by nie oszaleć, tak mi się zaczęły ręce trząść. Jakby
próbowały imitować ruchy płyt tektonicznych.
Zmusiłem Papilio by załatwił mi
kilka działek. Wciąż posiadam tę umiejętność manipulacji, kiedy mi się zechce.
I proszę – zapasik, który aż zanadto kusi.
Papilio nie wrócił na noc, ale
to wiadome – w końcu wczoraj były Walentynki i nawet informował mnie, że
wychodzi na dłużej.
Patrzę za okno – gliny. Serce mi
biło jak oszalałe – kurwa, odkryli, że jakiś dzieciak ma zapasik amfetaminy a
jego opiekun sobie dileruje!
Przyjechali tylko z Papilio, który
wyglądał jak siedem nieszczęść. Wpadł do willi i nim zdążyłem się odezwać
wywlókł się na pole. Chwycili go i wcisnęli do auta policyjnego.
O
co cho?
Jasnowłosy nie odbiera. Halo, za
chwilkę mamy pociąg.
27 lutego, piątek
Zbyt duża ilość radości jest
szkodliwa dla otoczenia.
Ciemna energia nagle starta
przez tę pozytywną zaczyna się buntować i powoduje niemałe szkody.
Istnieją także ludzie, którzy
zwyczajnie przynoszą pecha. Zalicza się do nich niejaki Daniel P.
Ale po kolei.
Zdążyłem już ochłonąć. Po
części. Kondycja psychiczna jest jednak zbyt słaba, by gdziekolwiek się ruszać,
a co dopiero trzeźwo i jasno myśleć. Wciąż jednak głębokich ścianek trzyma się
nieokiełznany żal, który wygląda zapewne jak gęsta, ciemna maź, której trudno
się pozbyć.
Dlaczego pewne etapy w życiu
kończą się tak drastycznie? Trzeba je znosić i jednocześnie godzić się z nową
wytyczną. Działają tak, jak nagła pobudka – są dezorientujące, niechciane i
silnie pokazują co właśnie nam odebrały – w tym przypadku ukochany sen.
Było to bodajże… dwa tygodnie
temu. Jak dla mnie to wciąż zbyt mała ilość dni. Wleką się jak ślimak i
pozostawiają śluz w postaci złego samopoczucia.
Był to dzień po Walentynkach,
osiemnaste urodziny jasnowłosego. Od rana się nerwowałem i czekałem na ten
moment, kiedy odbierze telefon, by w końcu spotkać się na przystanku i
podjechać autobusem do dworca PKP. Wszystko miałem zaplanowane, ale on
najwyraźniej postanawiał się spóźnić. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, że to ja
się już spóźniłem.
Jego już wtedy nie było, a ja
uchachany patrzyłem jak wskazówka zegarowa wskazuje godzinę naszego spotkania.
NIE
BYŁO.
Nie, że wrócił do domu. Wpierw
sobie pomyślałem, że zrezygnowali z ostatniego dnia tutaj i postanowili wrócić
wcześniej. Ale on pewnie by mnie o tym poinformował, nie byłby takim dupkiem.
Prócz tego Papilio zabrali na komisariat. Nie sądziłem, że te dwie sprawy będą
się jakoś łączyć.
Ręka mi drży a chcę, żeby to
jakoś wyglądało.
Polazłem do domu jego babci lecz
nie zastałem tam nikogo. Samochodu jego rodziców także nie było na podjeździe,
ale mogli akurat wybrać się wtedy na zakupy.
Miałem zapisany w kontaktach
stary numer jego mamy, więc pomodliłem się, żeby był jeszcze aktywny. Odebrała
po kilku sygnałach, załamana. I wtedy dowiedziałem się, co się stało. Dlaczego
Papilio zabrały gliny i czemu jasnowłosy nie zjawił się na przystanku, nie
odebrał.
Bo go już po prostu nie było.
Mogło się to wydawać absurdalne
i że to jakiś żart. Uśmiechałem się z przerażeniem w oczach. Wciąż pamiętam to
uczucie pustki. Stoisz, nie możesz się ruszyć, a w twojej głowie nie ma nic. Na
moment wszystko wyparowuje.
Papilio prowadził samochód po
pijaku. Było ślisko, śnieg padał po raz kolejny tego dnia. Wracał do domu akurat
wtedy, kiedy odprowadzałem jasnowłosego na przystanek. Spowodował wpadek, w którym
maczało palce jakieś illuminati, ponieważ prawdopodobieństwo, że wjedzie AKURAT w tę jedną osóbkę było tak wielkie
jak wygranie milionów w Lotto.
Ale… Stało się. Los nas kocha.
Mnie także zabrano na
posterunek, ponieważ byłem ostatnia osobą, z którą widział się jasnowłosy.
Jego matka płakała i kiedy
spojrzała na mnie, łzy popłynęły jej jeszcze mocniej. Kiedy na nią patrzyłem
także zebrało mi się na płacz, ale nie byłem pewny z jakiego powodu. Bo chyba
do mnie jeszcze nie dotarło.
Jasnowłosego odnaleziono kilkadziesiąt
metrów od przystanku. Najprawdopodobniejszą wersją wydarzeń jest, że postanowił
zejść na przystanek niżej, ponieważ dany autobus nie jechał o tej godzinie i
postanowił złapać jakiś inny. I wtedy załamany i spijaczony Papilio wracał do
willi swoją czarną matową Skodą SuperB, która już nie wygląda tak ładnie. Nie
mam pojęcia jak on jeździ, skoro pięknie zasadził w słup i przy okazji go
zmiótł.
I tyle.
Jedna chwila, a tu nadchodzi
jakaś taka głupia śmierć.
Nie czuję do Papilio żadnego
żalu, wściekłości. NIC. Pragnę tylko,
żeby jakoś się ze mnie wymazał. Każde jego zapamiętane słowo, dotyk. Żeby już
go nie było i mógłbym trochę odetchnąć.
Nie mam zamiaru nigdy się z nim
widzieć. Kiedy spotkam go na ulicy podetnę sobie żyły. Kiedy odezwie się do mnie,
powieszę się. Oto moje plany na przyszłość. :D
Dwa dni później odbył się
pogrzeb. Zwykła Msza w kościele. Żadnych przemówień, jak na filmach. Stałem z
boku. Nie chciałem spotykać się z jego rodziną, która po zakończonej
uroczystości chciała wziąć mnie do siebie. Pewnie pogadać o naszych relacjach i
kim dla niego byłem.
Pojechaliśmy na cmentarz, ja
czekałem, aż wszystko się skończy i ludzie się rozejdą. Chowałem się nawet za
nagrobkami, żeby nikt mnie nie zobaczył, nie zaczepił, nie zapytał. To miała
być dla mnie chwila ciszy.
Dałem mu na grób symboliczne
kwiatki, ale ukryłem w nich kilka zasuszonych motyli. W tym dwa te, które miał
we włosach, kiedy był u mnie i robiłem mu zdjęcie. Specjalnie je zabiłem. Żeby
mieć pewną satysfakcję, że odeszły razem z nim. Żeby nie przypominały.
Obiecałem dać mu narysowany portret. Nie zdążyłem.
Potem szybko wyniosłem się z willi. Cały obładowany
złapałem najbliższy autobus jadący w stronę domu mojej matki. Poddałem się,
ponieważ nie miałem w sobie już żadnych sił. Przegrałem.
Koniec gry.
Było wystarczająco dużo samowolki. Teraz trzeba wrócić do
normalnego życia.
Matka patrzyła na mnie sceptycznie, kiedy zadzwoniłem na
dzwonek, ale kiedy popłakałem się u progu pierwszy raz szczerze mnie
przytuliła. Wyglądała zupełnie inaczej niż kiedyś. Bez makijażu, z pofalowanymi
włosami, o wiele ładniej niż w ciasno spiętych. Przyjaźniej.
I wtedy zza ściany wyłonił się jej kochanek, niezadowolony;
przecież w ogóle się nie znaliśmy. W tamtej chwili to jednak nie było ważne.
Moja mama pozwoliła mi u siebie zamieszkać, przyjęła mnie,
kiedy ostatnim razem tak wrednie spławiłem jej propozycję i kiedy tak oschle
traktowałem.
W tamtym momencie była jedyną osobą, która mi pozostała.
2 marca, poniedziałek
Ferie już dawno się skończyły. Wróciłem
do starego trybu życia. Przynajmniej starałem się wrócić. Wpadłem w wir nauki
by nie przypominać sobie o jasnowłosym. Jeżdżę na terapię i obiecałem nie
opuszczać sesji. Postanowiłem także wyjawić wszystko. Nie mam pojęcia, co
dzieje się z Papilio. Może jest w więzieniu? Może odkryli, że zajmował się
dilerowaniem?
Nie.
Nie.
Nie.
Zasada #1: Żadnych
sugestii co do Papilio.
Zasada #2: Żadnych
dłuższych rozmyślań nad jego osobą.
Są jednak chwile, które boleśnie wrzynają się w serce i
pokazują jako obrazy w głowie w moich snach. Mimo, że wydają się być pozornie
pozytywne, są dla mnie koszmarami.
Jestem tam ja,
jasnowłosy i mój pokój w willi, pełen rysunków jego twarzy. On leży na łóżku na
plecach, ja siedzę na nim, panuje przyjemny półmrok rozświetlany jedynie
delikatnym, kolorowym światłem lampek choinkowych. Rozmawiamy, śmiejemy się.
W pewnym momencie
chwyta mnie mocno, przysuwa swoją twarz do mojej własnej, tak blisko, że czuję
jego oddech. Przed chwilą jedliśmy ciasto marchewkowe. Mówi do mnie cicho, że
kiedyś stąd uciekniemy, razem. Pójdziemy tam, gdzie się nam żywnie podoba.
Wystarczy tylko go zabić.
I tu miał na myśli
Papilio. Wtedy przypominały mi się sceny ostatniego seksu, pierwszego seksu z
Piotrem, którego twarz raz po raz zamieniała rysy na rysy Papilio, sceny
nieudolnego gwałtu.
Mam już wtedy plan.
Wizja przyszłości z jasnowłosym jest zbyt kusząca, by nadal tkwić w kajdanach
zrobionych ze strzępów moich sukienek.
Wtedy też właśnie
następnego dnia wciskam Papilio do jedzenia kropelki różnych detergentów, a on
je zjada bez jakiegokolwiek grymasu. W końcu to tylko sen. Potem biorę go do
pokoju i udaję, że go chcę w sobie, już, teraz, w tym momencie, po czym
wyciągam uprzednio ukryty pod kanapą nóż i wbijam mu w gardło. Tam, gdzie
kiedyś pozostawił mi malinkę. On albo Piotr, już nawet nie pamiętam, bo nie
jest to w tej chwili istotne.
Papilio dusi się
własną krwią, ja zabieram motyle w słoiku i uciekam z willi. Odchodzę daleko,
rozniecam ogień i palę dziennik, pisząc w nim ostatnie słowa, których nie
jestem w stanie dostrzec. Bazgrzę pod nimi jakiś niewyraźny rysunek.
Dzień później przypominam sobie, co tam napisałem.
Najprawdopodobniej tylko to sobie ubzdurałem, ale wydaje mi się, że napis
brzmiał:
STRUKTURA SKRZYDEŁ
A pod nim znajdował się rysunek postrzępionych skrzydeł
motyla, które ktoś usiłuje poskładać i zakryć powstające blizny.
^^^
Oto ostatni rozdział. Krótki, a zawierający w sobie tak wiele wydarzeń. Kiedy przeczytałam go po raz ostatni przed publikacją, coś mnie tknęło i mimowolnie się uśmiechnęłam, ponieważ to moje pierwsze ukończone opowiadanie. No, prawie. Został jeszcze epilog, w którym trzeba zawrzeć ładne podsumowanie. Chyba jestem z siebie dumna, ale mimo wszystko boję się wrócić do pierwszych rozdziałów :')
Mam ochotę pisać 'Strukturę skrzydeł' jeszcze dalej, stworzyć kolejne rozdziały, które na nowo zaczynają się gnieździć w mojej głowie, ale niestety - to już wszystko, co miało zostać tutaj zawarte. Przykro mi, nowe pomysły.
Z samego początku to opowiadanie wcale nie miało żadnego wątku z narkotykami, a teraz stało się to motywem przewodnim. Plus jego pierwsze planowane zakończenie wyglądało jak ostatni opisany sen Daniela :') Szalone wizje.
Jestem obsesyjną fanką hodowli i kolekcji motyli, dlatego musiałam zawrzeć tu taki wątek. Forma opowiadania zmieniała się kilkukrotnie, ponieważ tydzień przed publikacją pomyślałam sobie, że jednak może przekształcę je na normalne opowiadanie, a potem, że forma pamiętnikowa, będzie bardziej unikatowa... I tak kilkanaście razy :'D Prócz tego zainspirowałam się tutaj chyba 'Pamiętnikiem narkomanki'. Bo jest tak podobnie.
Ale myślę że... jest dobrze.
Chciałam podziękować osobom, które tutaj wpadły, a w szczególności Kukushce, która odkąd przypadkowo się tutaj znalazła, pisze mi bardzo motywujące komentarze oraz Promise Darkness, która także się odezwała i kilku innym, którzy zostawili słówko :')
Woah.
OdpowiedzUsuńTo było mocne. Mocny rozdział, przeczytany jednym tchem. Podoba mi się zakończenie. Jest z jednej strony dołujące, smutne, biedny jasnowłosy, a z drugiej... Tak to się właśnie powinno skończyć. Nie ma Papilio, Daniel może wrócić do normalnego życia.
Szkoda, że to już koniec, bardzo przywiązałam się do tego opowiadania ;-; Ma ciekawą fabułę i taką fajną, melancholijną atmosferę~ Atmosfera w opkach jest dla mnie ważniejsza niż postacie czy akcja, a gdy te wszystkie trzy czynniki mi odpowiadają - jak w "Strukturze skrzydeł" - jest idealnie.
Dziękuję, nie sądziłam, że moje komentarze są dla ciebie ważne ^^'' Pozdrawiam i życzę weeeny, mnóstwo weny :3
Twój blog został dodany do Katalogu Euforia. Pozdrawiam, Repesco.
OdpowiedzUsuń