sobota, 4 kwietnia 2015

Struktura skrzydeł: 13. Nowe przebudzenie


7 lutego, sobota
                Moja nauka przez ferie zakończyła się tak, że w ogóle się nie rozpoczęła.
                Czemu się oszukuję, pewnie nie zdam i będę chodził na poprawki przez najbliższe pięć lat.
                Cykam się. Po weekendzie spotkanie z jasnowłosym. Pewnie nie spojrzę mu w oczy.
                Nie patrzę nawet na siebie.
                Przez długi okres czasu nie zrobiłem sobie ani jednego zdjęcia. No, może jest tam parę, dwa, trzy… Ale widzę, jak się zmieniłem. Czuję się zmęczony samym oddychaniem.
#2

8 lutego, niedziela
Nie wiem, czy można być większym dupkiem, ale Papilio właśnie pokazał swoje chamstwo w całej okazałości. Nie dość, że zadecydował, że będzie mu potrzebne coś w stylu „seksu na pożegnanie”, zdążył mnie jakoś udobruchać, abym się zgodził i spędził tę noc z nim, kiedy wreszcie nie jest zajęty, to w trakcie oznajmił mi, że poznał kogoś innego. Nie dość, że zgodziłem się na coś, na co wcale nie miałem ochoty, ten postanowił mi jeszcze wbić nóż w plecy. A znając życie to nie był jedyny „seks na pożegnanie”. Nie rozumiem, jak można być tak bezmyślnym. OK, niech sobie tam kogoś ma, ale niech trzyma to dla siebie, skoro osobę, która była przy nim przez tak długi okres czasu zamierza wywalić za drzwi! On najwyraźniej nie rozumie, co to empatia. Nawet ja się tego ostatnio nauczyłem i za to należy mi się ładna piątka w dzienniku „Nauka życia”.
#1
!!!

9 lutego, poniedziałek
                Udało mi się ukończyć ‘malunek’, który zamierzałem wręczyć jasnowłosemu. Postanowiłem sobie, że zmuszę go, aby rozwinął go dopiero, kiedy będzie w domu. Teraz pozostało mi czekać na odezwę. I błagać o to, by zdecydował się mi wybaczyć tamten wybuch. Aby znów potrafił mnie słuchać i dawać mi nadzieję.
                #0

10 lutego, wtorek
                Łatwo wpaść w dziurę, lecz ciężej z niej wyjść.
                Powiedział, że musi nad tym pomyśleć.
                Jedne z dotychczas najokrutniejszych słów, które usłyszałem.
                Obyło się bez błagania, wyznawania miłości i innych takich. Po prostu przeprosiłem go za swoje zachowanie, za ten wybuch i wytłumaczyłem się, że to nie zostało przemyślane i bardzo tego żałuję. Starałem się nie kłamać, nie zmyślać na korzyść, jak często mi się to zdarza.
                Zauważyłem, że ostatnio trudno mi jest mówić cokolwiek by nie wkładać tam zmyślonych elementów bądź odpowiednio je modyfikować. Niestety trafił się taki przypadek, by którym trzeba zaprzestać swoich nowych zwyczajów i wrócić do właściwej postaci.
                Powiedział, że musi nad tym pomyśleć – to jakaś niedorzeczność! Nie pytałem go o żadne decyzje, które zmienią jego życie, nawet nie zaproponowałem mu, żebyśmy byli razem – po prostu chciałem, żeby mi zwyczajnie wybaczył.
                Może jednak się waha? Czy nadal chce utrzymywać ze mną kontakt? Wyczułem, że przyjechał tu z ociąganiem i chciał jak najszybciej się zwinąć. A mamy jeszcze czas do końca tygodnia.
                Obiecał jednak spotkać się na moment dziś wieczorem. Coś czuję, że będzie to moment decydujący i rozstrzygający losy naszej znajomości.

11 lutego, środa
                Napisałem tej kurwie Kwadratowi, że dziś otwieram FORVANTY. Facet naprawdę nie wie, na czym polega pomoc i żeby ktoś nadal mógł ci ufać należy wywiązywać się z umów. Ma u mnie już dosyć duży dług, dlatego wypadałoby, żeby powolutku zaczynał go spłacać.
                Wczoraj się nie zaćpałem (zbyt dobry humor) ale za to wpadłem na pomysł, żeby wpaść do starej siedziby FORVANTÓW i miło powspominać czasy, jak to się wszystko zaczęło.
                Jasnowłosy pojechał z całą rodzinką na feryjny wypad do aquaparku na Słowacji, więc mam dzień dla siebie i chwilę, by się przygotować. Przypomniało mi się, że jego urodziny wypadają piętnastego, w niedzielę! Z tej okazji wypadałoby, abym przygotował coś od siebie. Martwię się jednak, że wyjdzie z tego coś takiego jak na urodzinach Mikołaja w zeszłym roku, kiedy po prostu dałem się ponieść.

                Wybrałem się na wieczorny spacer do naszej starej siedziby. Papilio nie ma już nic przeciwko, że włóczę się, kiedy chcę. Przestałem tak pedantycznie zajmować się willą, kiedy to wcześniej wszystko musiało być posprzątane na błysk. Papilio nawet nie pyta o kiecki – bardzo dobrze, ale czasami myślę sobie, ze się o nie upomni, a ja co wtedy? Nie mogę ot tak powiedzieć, że spłonęły…
                W każdym razie udało mi się odnaleźć naszą starą piwniczkę. Drzwi były zablokowane, ale wystarczyło wiedzieć, gdzie Papilio trzyma dziwne rzeczy na wszelki wypadek, których normalny człowiek zazwyczaj nie trzyma w bagażniku, na przykład łom. Łom to niekiedy bardzo przydatna sprawa. Wystarczy być trochę bardziej agresywnym niż zwykle, a mi mój poziom złości już wystarczał. Tamte drzwi i tak były stare, więc łatwo było dostać się do środka.
                Śmierdziało zatęchłym powietrzem i czymś, co już dawno zdechło. Nic nie było ruszone od mojej ostatniej wizyty tutaj. Każdy śmieć leżał na swoim starym miejscu, tylko kurzu zrobiło się nieco więcej. Stara kanapa i stolik stały na swoim miejscu. Przypominały mi o Kasumi i Pannie Missfoster. Zdawało mi się, że są lesbijkami, ale nigdy o tym głębiej nie myślałem. Jakoś mnie to nie zainteresowało. Może temu, że myślałem o nich w nieco odrębnej kategorii aniżeli po prostu jako ‘lesbijki’. To zbyt potoczne, żeby tak określać Pannę Missfoster.
                Ale ona nie żyje.
                A po Kasumi ślad zaginął.
                Po reszcie także.
                Wiem, że siadłem na starej, zakurzonej kanapie i zostałem tam na jakiś czas. A potem zjawił się Kwadrat, tak jak podejrzewałem. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie przejdzie obojętnie obok sprawy, która nawet w najmniejszym stopniu związana jest z FORVANTAMI.
                Nie miał kasy. Zero. Był spłukany. I wyglądał gorzej niż zwykle. Sponiewierany, zły. A mnie się zachciało sponiewierać go jeszcze bardziej. Potrzebowałem tej kasy, nawet najmniejszej kwoty, by dołożyć ją do swoich oszczędności. Ponieważ wkrótce zaczyna się moje życie na własną rękę, a nawet pracy nie mam, żeby udało mi się przetrwać. Działam zbyt nieprzemyślanie, by pozwalać mi na coś takiego. Najwyraźniej nie jestem jeszcze na tyle dojrzały, by móc samemu zagospodarować resztą swojego życia. Potrzeba mi kogoś, kto będzie mi dyktował jak zajmować się niektórymi sprawami.
                Prawie go udusiłem, bo powróciły moje napływy furii, ale najwyraźniej mam zbyt słabe ręce lub zbyt dobre serce, by móc zrobić komuś krzywdę. On najwyraźniej się tym ani trochę nie przejął, jakby mnie znał i wiedział, że nie będę w stanie tego zrobić. Myślałem jeszcze, żeby użyć łomu, ale nasza potyczka skończyła się zbyt szybko. Następnym razem wezmę wiatrówkę Papilio.

12 lutego, czwartek
                Zacząłem pakowanie. Mój pokój składa się ze stert różnych dziwnych przedmiotów, kolekcji bez żadnych specjalnych oznaczeń, co i gdzie wrzucać, koców i rysunków na ścianach. Mam tam pudełko z białymi kartonikami z napisem „Palenie poważnie szkodzi Tobie i osobom w Twoim otoczeniu”, które zawsze wycinam (kiedy nie zapomnę), sterty ciuchów wrzucone w szafę (większości nie noszę, bo o czymś przypominają), stare kosmetyki, których już rzadziej używam i pierdyliard innych śmieci.
                Trudno było zacząć, ale zabrałem się za drastyczne opróżnianie półek, ponieważ musiałem się pozbyć tego, co mi już w ogóle się nie przyda. Nie było miejsca na karteluszki czy jakąś starą figurkę, bo o – może jednak zostawię ją sobie na pamiątkę? Nie, nie, nie. Musiałem działać przeciwko jakimkolwiek sentymentom.
                Marzyłem o tym, by znowu posiedzieć z jasnowłosym na ławce w rezerwacie, ale pogoda i pora roku najzwyczajniej na świecie na to nie pozwalały.
                Poleźliśmy więc do jego babci, u której się zatrzymali. Wszyscy byli oczywiście w domu, więc nie mieliśmy zbyt wiele prywatności. Nie chciałem także zapraszać go do siebie, ponieważ nie chciałem by dowiedział się, że się wynoszę. Musiałbym znowu się tłumaczyć. A poza tym Papilio byłby zły, że kogoś mu do willi znoszę. Nie dość, że ciągle na jakichś wojażach, to wiecznie naburmuszony przychodzi. Czasem zmartwiony, obrażony… Pewnie mu się z tym kimś nie układa. Haha, to przez moje przekleństwo. Stałem się jakimś zazdrosnym czarownikiem.
                Ok, nie ważne, kogo tam ma – czy babę, czy faceta – niech sobie ma. Nie będę w to ingerować i jest na tyle dobrze, że nie każe mi ze sobą spać z żalu. Skończyłby wtedy ze swoim łomem w dupie. Czemu wcześniej o tym nie pomyślałem?
                Rodzinka jasnowłosego znowu się nade mną rozklejała, jak to mizernie wyglądam. Podobnie się też czuję. Ale to objawia się w tej części zarezerwowanej tylko dla mnie. Tam, gdzie nie ma wstępu nikt inny ani nie ma na nią wpływu środowisko zewnętrzne. Żeby się tam dostać, coś musi przepłynąć dopiero przez tę część właściwą.

13 lutego, piątek
                Po popołudniowym spotkaniu z jasnowłosym znowu poszedłem do starej ćpalni. Nasze stosunki do siebie się wyrównały i znów cieszymy się czasem spędzanym razem. Nadrabiamy zaległości, a ja przygotowuję się na moment, kiedy w końcu wyznam mu, dlaczego lubię go tak nękać swoją obecnością.
                Dziś jednak nie o to chodziło. Chyba zacznę wierzyć w przesądy, ponieważ w piątek trzynastego wpadłem na Marcina i o mało co się nie zabiliśmy. Kwadrat konfident najwyraźniej podkablował, że ostatnio kręcę się wokół siedziby FORVANTÓW. A skoro jakimś cudem Marcin się o tym dowiedział, to Kwadrat ma jakieś kłopoty. Bardzo dobrze.
                Bycie na haju momentami jest cudowne, tym razem znów złagodziło ból. Pierwszy raz wdałem się w bójkę, gdzie nie skończyłem jak pokopany worek ziemniaków. Wszedłem na jakiś wyższy poziom najwyraźniej… Skończyłem jednak z porządnymi obiciami i lekko wykręconą ręką, a Marcin ledwo co nie skręcił kostki. W pewnym momencie pomyśleliśmy jednak, ze nasz spór można rozwiązać nieco bardziej pokojowo i wyjaśnić sobie trochę więcej.
                Właśnie wtedy dowiedziałem się, że Marcin nienawidzi narkomanów z tego powodu, że nie potrafi racjonalnie wyjaśnić dlaczego ćpają i czemu nie potrafią docenić tego, czym jest życie. Dlaczego uciekają w pozornie łatwiejsze rozwiązania aniżeli odważne stawienie czoła problemom. Dlaczego są tchórzami.
                Przy tym jego starszy brat zmarł w szpitalu odwykowym. Tak bardzo przeraził się zerwanymi przez dziewczynę zaręczynami, że zaczął ćpać. Z początku przynosiło to zamierzone efekty, a potem było już za późno. Marcin miał łzy w oczach kiedy to mówił. Już kiedyś wspominałem o tym, że z oczu da się zbyt wiele wyczytać, nawet, jeśli realnych łez w nich wcale nie ma.
                Ckliwe historie zakończyły się kolejną szarpaniną przed budynkami i o mało co nie wpadliśmy w ręce policji. Udało nam się zwiać. Tyle dobrze, w końcu byłem jeszcze lekko na haju. Już kiedyś tak szybko spierdalałem – przy pierwszym spotkaniu z gangiem Marcina.
                Wydaje mi się, ze moglibyśmy się zaprzyjaźnić i zaprzestać wojen. Ale to wyglądałoby jak starcie dwóch różnych światów i ideologii. On nienawidzi ćpunów, a ja nim jestem. W pewnym sensie jesteśmy na podobnej drodze, ponieważ ja nie daję rady dłużej tego tolerować, ale jak na razie trzeba tu postawić grubą kreskę i stanowcze NIE.

14 lutego, sobota
                I oto przed nami Dzień Zakochanych, który powoli się kończy.
                Wolałbym, by w kalendarzu występował oficjalnie dzień zwany Dniem Załamanych.
                Leżę i myślę.
                Powinienem brać jakąś stronę, ale jak na razie stosunek jest neutralny.
                Nie miałem pojęcia czym się zająć z jasnowłosym, żeby nie wyszło to w żadnym stopniu tandetnie ani typowo. Nie zamierzałem zabierać go do jakichś kin czy kawiarni. Sam wolałem coś upiec, ugotować… Tylko co dalej? To nie powinno było być coś oczywistego, a jednocześnie powinno się miło spędzić ten dzień.
                …
                …
                …
                Zabierzcie mnie, gdzieś, daleko…
                Ogółem, nie było źle. Poszliśmy na spacer, bo nie padał śnieg ani nie wiało. Wiem, że w końcu w pełni mi wybaczył. I pochwalił za to, co mu namalowałem. A ja płonąłem ze wstydu, bo już nawet do końca nie pamiętam, co tam się znalazło.
                Papilio miał jakieś dobre serce i oznajmił, ze wynosi się na cały dzień, co dało mi duże pole do popisu i zaprosiłem go do willi, bo po paru godzinach spaceru po śniegu wszystko zaczyna odmarzać. Miałem przygotowane mnóstwo jedzenia, więc wystarczało co nieco odgrzać a resztę szybciutko przygotować na świeżo.
                Wymigałem się, że robię remont pokoju i nie można tam wchodzić, bo farba schnie, więc ulokowaliśmy się w motylarni. Już zaczynałem za nią tęsknić, albowiem Papilio wkrótce ją likwiduje.
                Wcisnąłem na jasnowłosego wszystkie nasze jeszcze żyjące motyle. Są cudakami, bo się nie boją i spokojnie siedzą ci na rękach czy tam, gdzie je ulokujesz. Wcisnąłem mu je na włosy i połaskotałem, by rozłożyły skrzydła, przez co zrobiło się tak z lekka artistico. Zrobiłem mu zdjęcie, obiecałem narysować i dać w przyszłości, teraz był tylko czas na szybki szkic, bo jasnowłosemu za szybko drętwiała szyja.
                Postanowiłem zabrać go jutro na jakąś wycieczkę poza miasto, najlepiej pociągiem. Kocham pociągi. Przyznałem się mu, że chodzę na sesje do terapeuty. Nie uciekł, nie wyzywał mnie od psycholi… A tak się obawiałem, że będzie miał coś przeciwko. Że nawet jest bardzo dobrze, skoro mi to pomaga. Nie przyznałem się, że wciąż ćpam. Nawet nie pytał. Pewnie wizyty zrównoważył jako zaprzestanie brania.
                Odprowadziłem go na przystanek późnym wieczorem i wtedy dopiero dostałem porządnego kopa by odważyć się go spytać. Cały dzień chodziłem spięty i myślałem o tym, jak mu to powiedzieć. Jak zdradzić mu, że już tyle czasu jestem nim zafascynowany.
                I stało się.
                Wtedy znów ponownie złamał mi serce, lecz usprawiedliwiłem się podobnym zachowaniem jeszcze sprzed naszej kłótni, kiedy prawie mnie pocałował.
                Dziś w odpowiedzi się tylko uśmiechnął. Nie byłem nawet pewien, czy był to uśmiech radosny, pełen zażenowania czy niepewności. Potem podszedł tylko na moment, pożegnał się i kazał mi wracać do domu, po czym zszedł z górki, by stanąć przy przystanku i posłać mi ostatnie przyjazne spojrzenie.
                Teraz właśnie myślę co oznaczał ten uśmiech, spojrzenie. Czy była to akceptacja? Czy też nie wiedział co dopowiedzieć i odezwie się wkrótce? Co jeśli w ogóle się nie odezwie?
                Znowu tyle gadałem, zasób słów był ogromny, a nie potrafiłem ułożyć konkretnego zdania. Trzeba było tworzyć setkę labiryntów i przez nie przechodzić, by w końcu zrozumieć coś z mojej plątaniny. Nie wiem, czy jest tego świadom, ale kiedy ktoś pyta kogoś, czy będą razem, raczej się odpowiada, a nie zbywa bez słowa. Bo ten uśmiech nie mówił zbyt wiele. Żadnych konkretów. Był niedopowiedzeniem, który można interpretować sobie w każda możliwą stronę.
                Potem znów zaczął padać śnieg. Jakby miał to być jakiś sygnał, którego jednak nie byłem zdolny zrozumieć.
Do jutra muszę pozostać neutralny. Nie panikować. Cieszyć się zmywaniem talerzy, na których pozostawiał krzywe serduszka napaćkane sosem. Niech to naprowadza mnie na dobrą drogę.

15 lutego, niedziela
                Stresuję się. Pierwszy raz od kiedy spotykam się z jasnowłosym. Akurat dziś trafił się dzień, kiedy moje trzecie ja drapie po ściankach i pragnie wydostać się na zewnątrz co sprawia, że jestem niesamowicie nerwowy. I za dużo palę. Raz za razem. Musiałem wziąć sobie przez południe, by nie oszaleć, tak mi się zaczęły ręce trząść. Jakby próbowały imitować ruchy płyt tektonicznych.
                Zmusiłem Papilio by załatwił mi kilka działek. Wciąż posiadam tę umiejętność manipulacji, kiedy mi się zechce. I proszę – zapasik, który aż zanadto kusi.
                Papilio nie wrócił na noc, ale to wiadome – w końcu wczoraj były Walentynki i nawet informował mnie, że wychodzi na dłużej.

                Patrzę za okno – gliny. Serce mi biło jak oszalałe – kurwa, odkryli, że jakiś dzieciak ma zapasik amfetaminy a jego opiekun sobie dileruje!
                Przyjechali tylko z Papilio, który wyglądał jak siedem nieszczęść. Wpadł do willi i nim zdążyłem się odezwać wywlókł się na pole. Chwycili go i wcisnęli do auta policyjnego.
                O co cho?

                Jasnowłosy nie odbiera. Halo, za chwilkę mamy pociąg.

27 lutego, piątek
                Zbyt duża ilość radości jest szkodliwa dla otoczenia.
                Ciemna energia nagle starta przez tę pozytywną zaczyna się buntować i powoduje niemałe szkody.
                Istnieją także ludzie, którzy zwyczajnie przynoszą pecha. Zalicza się do nich niejaki Daniel P.
                Ale po kolei.
                Zdążyłem już ochłonąć. Po części. Kondycja psychiczna jest jednak zbyt słaba, by gdziekolwiek się ruszać, a co dopiero trzeźwo i jasno myśleć. Wciąż jednak głębokich ścianek trzyma się nieokiełznany żal, który wygląda zapewne jak gęsta, ciemna maź, której trudno się pozbyć.
                Dlaczego pewne etapy w życiu kończą się tak drastycznie? Trzeba je znosić i jednocześnie godzić się z nową wytyczną. Działają tak, jak nagła pobudka – są dezorientujące, niechciane i silnie pokazują co właśnie nam odebrały – w tym przypadku ukochany sen.
                Było to bodajże… dwa tygodnie temu. Jak dla mnie to wciąż zbyt mała ilość dni. Wleką się jak ślimak i pozostawiają śluz w postaci złego samopoczucia.
                Był to dzień po Walentynkach, osiemnaste urodziny jasnowłosego. Od rana się nerwowałem i czekałem na ten moment, kiedy odbierze telefon, by w końcu spotkać się na przystanku i podjechać autobusem do dworca PKP. Wszystko miałem zaplanowane, ale on najwyraźniej postanawiał się spóźnić. Wtedy jeszcze nie rozumiałem, że to ja się już spóźniłem.
                Jego już wtedy nie było, a ja uchachany patrzyłem jak wskazówka zegarowa wskazuje godzinę naszego spotkania.
                NIE BYŁO.
                Nie, że wrócił do domu. Wpierw sobie pomyślałem, że zrezygnowali z ostatniego dnia tutaj i postanowili wrócić wcześniej. Ale on pewnie by mnie o tym poinformował, nie byłby takim dupkiem. Prócz tego Papilio zabrali na komisariat. Nie sądziłem, że te dwie sprawy będą się jakoś łączyć.
                Ręka mi drży a chcę, żeby to jakoś wyglądało.
                Polazłem do domu jego babci lecz nie zastałem tam nikogo. Samochodu jego rodziców także nie było na podjeździe, ale mogli akurat wybrać się wtedy na zakupy.
                Miałem zapisany w kontaktach stary numer jego mamy, więc pomodliłem się, żeby był jeszcze aktywny. Odebrała po kilku sygnałach, załamana. I wtedy dowiedziałem się, co się stało. Dlaczego Papilio zabrały gliny i czemu jasnowłosy nie zjawił się na przystanku, nie odebrał.
                Bo go już po prostu nie było.
                Mogło się to wydawać absurdalne i że to jakiś żart. Uśmiechałem się z przerażeniem w oczach. Wciąż pamiętam to uczucie pustki. Stoisz, nie możesz się ruszyć, a w twojej głowie nie ma nic. Na moment wszystko wyparowuje.
                Papilio prowadził samochód po pijaku. Było ślisko, śnieg padał po raz kolejny tego dnia. Wracał do domu akurat wtedy, kiedy odprowadzałem jasnowłosego na przystanek. Spowodował wpadek, w którym maczało palce jakieś illuminati, ponieważ prawdopodobieństwo, że wjedzie AKURAT w tę jedną osóbkę było tak wielkie jak wygranie milionów w Lotto.
                Ale… Stało się. Los nas kocha.
                Mnie także zabrano na posterunek, ponieważ byłem ostatnia osobą, z którą widział się jasnowłosy.
                Jego matka płakała i kiedy spojrzała na mnie, łzy popłynęły jej jeszcze mocniej. Kiedy na nią patrzyłem także zebrało mi się na płacz, ale nie byłem pewny z jakiego powodu. Bo chyba do mnie jeszcze nie dotarło.
                Jasnowłosego odnaleziono kilkadziesiąt metrów od przystanku. Najprawdopodobniejszą wersją wydarzeń jest, że postanowił zejść na przystanek niżej, ponieważ dany autobus nie jechał o tej godzinie i postanowił złapać jakiś inny. I wtedy załamany i spijaczony Papilio wracał do willi swoją czarną matową Skodą SuperB, która już nie wygląda tak ładnie. Nie mam pojęcia jak on jeździ, skoro pięknie zasadził w słup i przy okazji go zmiótł.
                I tyle.
                Jedna chwila, a tu nadchodzi jakaś taka głupia śmierć.
                Nie czuję do Papilio żadnego żalu, wściekłości. NIC. Pragnę tylko, żeby jakoś się ze mnie wymazał. Każde jego zapamiętane słowo, dotyk. Żeby już go nie było i mógłbym trochę odetchnąć.
                Nie mam zamiaru nigdy się z nim widzieć. Kiedy spotkam go na ulicy podetnę sobie żyły. Kiedy odezwie się do mnie, powieszę się. Oto moje plany na przyszłość. :D
                Dwa dni później odbył się pogrzeb. Zwykła Msza w kościele. Żadnych przemówień, jak na filmach. Stałem z boku. Nie chciałem spotykać się z jego rodziną, która po zakończonej uroczystości chciała wziąć mnie do siebie. Pewnie pogadać o naszych relacjach i kim dla niego byłem.
                Pojechaliśmy na cmentarz, ja czekałem, aż wszystko się skończy i ludzie się rozejdą. Chowałem się nawet za nagrobkami, żeby nikt mnie nie zobaczył, nie zaczepił, nie zapytał. To miała być dla mnie chwila ciszy.
                Dałem mu na grób symboliczne kwiatki, ale ukryłem w nich kilka zasuszonych motyli. W tym dwa te, które miał we włosach, kiedy był u mnie i robiłem mu zdjęcie. Specjalnie je zabiłem. Żeby mieć pewną satysfakcję, że odeszły razem z nim. Żeby nie przypominały.
Obiecałem dać mu narysowany portret. Nie zdążyłem.
Potem szybko wyniosłem się z willi. Cały obładowany złapałem najbliższy autobus jadący w stronę domu mojej matki. Poddałem się, ponieważ nie miałem w sobie już żadnych sił. Przegrałem.
Koniec gry.
Było wystarczająco dużo samowolki. Teraz trzeba wrócić do normalnego życia.
Matka patrzyła na mnie sceptycznie, kiedy zadzwoniłem na dzwonek, ale kiedy popłakałem się u progu pierwszy raz szczerze mnie przytuliła. Wyglądała zupełnie inaczej niż kiedyś. Bez makijażu, z pofalowanymi włosami, o wiele ładniej niż w ciasno spiętych. Przyjaźniej.
I wtedy zza ściany wyłonił się jej kochanek, niezadowolony; przecież w ogóle się nie znaliśmy. W tamtej chwili to jednak nie było ważne.
Moja mama pozwoliła mi u siebie zamieszkać, przyjęła mnie, kiedy ostatnim razem tak wrednie spławiłem jej propozycję i kiedy tak oschle traktowałem.
W tamtym momencie była jedyną osobą, która mi pozostała.

2 marca, poniedziałek
                Ferie już dawno się skończyły. Wróciłem do starego trybu życia. Przynajmniej starałem się wrócić. Wpadłem w wir nauki by nie przypominać sobie o jasnowłosym. Jeżdżę na terapię i obiecałem nie opuszczać sesji. Postanowiłem także wyjawić wszystko. Nie mam pojęcia, co dzieje się z Papilio. Może jest w więzieniu? Może odkryli, że zajmował się dilerowaniem?
Nie.
Nie.
Nie.
Zasada #1: Żadnych sugestii co do Papilio.
Zasada #2: Żadnych dłuższych rozmyślań nad jego osobą.
Są jednak chwile, które boleśnie wrzynają się w serce i pokazują jako obrazy w głowie w moich snach. Mimo, że wydają się być pozornie pozytywne, są dla mnie koszmarami.

Jestem tam ja, jasnowłosy i mój pokój w willi, pełen rysunków jego twarzy. On leży na łóżku na plecach, ja siedzę na nim, panuje przyjemny półmrok rozświetlany jedynie delikatnym, kolorowym światłem lampek choinkowych. Rozmawiamy, śmiejemy się.
W pewnym momencie chwyta mnie mocno, przysuwa swoją twarz do mojej własnej, tak blisko, że czuję jego oddech. Przed chwilą jedliśmy ciasto marchewkowe. Mówi do mnie cicho, że kiedyś stąd uciekniemy, razem. Pójdziemy tam, gdzie się nam żywnie podoba. Wystarczy tylko go zabić.
I tu miał na myśli Papilio. Wtedy przypominały mi się sceny ostatniego seksu, pierwszego seksu z Piotrem, którego twarz raz po raz zamieniała rysy na rysy Papilio, sceny nieudolnego gwałtu.
Mam już wtedy plan. Wizja przyszłości z jasnowłosym jest zbyt kusząca, by nadal tkwić w kajdanach zrobionych ze strzępów moich sukienek.
Wtedy też właśnie następnego dnia wciskam Papilio do jedzenia kropelki różnych detergentów, a on je zjada bez jakiegokolwiek grymasu. W końcu to tylko sen. Potem biorę go do pokoju i udaję, że go chcę w sobie, już, teraz, w tym momencie, po czym wyciągam uprzednio ukryty pod kanapą nóż i wbijam mu w gardło. Tam, gdzie kiedyś pozostawił mi malinkę. On albo Piotr, już nawet nie pamiętam, bo nie jest to w tej chwili istotne.
Papilio dusi się własną krwią, ja zabieram motyle w słoiku i uciekam z willi. Odchodzę daleko, rozniecam ogień i palę dziennik, pisząc w nim ostatnie słowa, których nie jestem w stanie dostrzec. Bazgrzę pod nimi jakiś niewyraźny rysunek.

Dzień później przypominam sobie, co tam napisałem. Najprawdopodobniej tylko to sobie ubzdurałem, ale wydaje mi się, że napis brzmiał:

STRUKTURA SKRZYDEŁ

A pod nim znajdował się rysunek postrzępionych skrzydeł motyla, które ktoś usiłuje poskładać i zakryć powstające blizny.

^^^

Oto ostatni rozdział. Krótki, a zawierający w sobie tak wiele wydarzeń. Kiedy przeczytałam go po raz ostatni przed publikacją, coś mnie tknęło i mimowolnie się uśmiechnęłam, ponieważ to moje pierwsze ukończone opowiadanie. No, prawie. Został jeszcze epilog, w którym trzeba zawrzeć ładne podsumowanie. Chyba jestem z siebie dumna, ale mimo wszystko boję się wrócić do pierwszych rozdziałów :') 
Mam ochotę pisać 'Strukturę skrzydeł' jeszcze dalej, stworzyć kolejne rozdziały, które na nowo zaczynają się gnieździć w mojej głowie, ale niestety - to już wszystko, co miało zostać tutaj zawarte. Przykro mi, nowe pomysły. 
Z samego początku to opowiadanie wcale nie miało żadnego wątku z narkotykami, a teraz stało się to motywem przewodnim. Plus jego pierwsze planowane zakończenie wyglądało jak ostatni opisany sen Daniela :') Szalone wizje
Jestem obsesyjną fanką hodowli i kolekcji motyli, dlatego musiałam zawrzeć tu taki wątek. Forma opowiadania zmieniała się kilkukrotnie, ponieważ tydzień przed publikacją pomyślałam sobie, że jednak może przekształcę je na normalne opowiadanie, a potem, że forma pamiętnikowa, będzie bardziej unikatowa... I tak kilkanaście razy :'D Prócz tego zainspirowałam się tutaj chyba 'Pamiętnikiem narkomanki'. Bo jest tak podobnie.
Ale myślę że... jest dobrze.

Chciałam podziękować osobom, które tutaj wpadły, a w szczególności Kukushce, która odkąd przypadkowo się tutaj znalazła, pisze mi bardzo motywujące komentarze oraz Promise Darkness, która także się odezwała i kilku innym, którzy zostawili słówko :')

2 komentarze:

  1. Woah.

    To było mocne. Mocny rozdział, przeczytany jednym tchem. Podoba mi się zakończenie. Jest z jednej strony dołujące, smutne, biedny jasnowłosy, a z drugiej... Tak to się właśnie powinno skończyć. Nie ma Papilio, Daniel może wrócić do normalnego życia.

    Szkoda, że to już koniec, bardzo przywiązałam się do tego opowiadania ;-; Ma ciekawą fabułę i taką fajną, melancholijną atmosferę~ Atmosfera w opkach jest dla mnie ważniejsza niż postacie czy akcja, a gdy te wszystkie trzy czynniki mi odpowiadają - jak w "Strukturze skrzydeł" - jest idealnie.

    Dziękuję, nie sądziłam, że moje komentarze są dla ciebie ważne ^^'' Pozdrawiam i życzę weeeny, mnóstwo weny :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Twój blog został dodany do Katalogu Euforia. Pozdrawiam, Repesco.

    OdpowiedzUsuń