3/4
Obozowicze przytaszczyli swoje
walizki jakiś czas później. Nasza recepcja wyglądała zupełnie jak biuro walizek znalezionych. Wszyscy
przez moment kotłowali się przy wyjściu, a potem ulokowali się w wygodnych dla
nich miejscach. Większość zajęła altankę za zajazdem, niektórzy poszli na spacer.
Widziałem przez okno, jak znikają w lasku.
Przygotowywanie
obiadu dla około czterdziestu osób zajęło nam trochę czasu. Za posiłek
zapłacono nam już wcześniej, dlatego pragnęliśmy się z tym jak najszybciej
uwinąć. Wiadome było, że długa podróż autokarem niesamowicie męczy.
Pani
Ania uparła się, aby zrobić chłodnik, lecz ja obawiałem się, że nikt nie będzie
chciał go jeść. Kobiet nikt nie przekona, dlatego zgodziliśmy się, by go trochę
zrobić, lecz poza tym zdecydowaliśmy się na jakieś lekkie mięso i surówki. Nikt
w końcu w lecie nie będzie jadł jakichś super gorących, super sycących zup.
Zajęło
nam to nieco mniej czasu, niż się spodziewaliśmy. Cieszyłem się, że w końcu
nikt się u mnie niczego nie uczepił. Jędza Ela na szczęście nie zaglądała do
kuchni, a mnie od razu polepszył się humor, nawet samą myślą o tym, że w każdej
chwili mogę wyjść i poznać jakieś nowe osoby. Rozerwać w końcu szwy, którymi
zaczęły zarastać moje wargi.
Zostałem
zmuszony do chwilowej zabawy jako kelner, ale jako że nie mam umiejętności i
boję się chodzić z kilkoma talerzami naraz, nawet na tacy, wydawało mi się, że
obejście wszystkich stolików trwało wieczność.
–
No, Kacper, podobasz mi się we wcieleniu kelnera – zażartowała sobie Milena,
kiedy podszedłem do stolika, gdzie siedziała Wielka Szóstka. Łukasz najwyraźniej
gdzieś wyemigrował.
–
Dzięki – odparłem.
Roznosiłem po
cztery talerze, dlatego musiałem się wrócić po kolejną porcję.
– A gdzie masz
fartuszek? – spytała Natalka, a Asia szepnęła jej coś do ucha i obie posłały sobie
tajemnicze uśmiechy. Widziałem w nich przyjaciółki, które mają swój własny
język i aby się zrozumieć potrzebują zaledwie jednego słowa.
– No nie mam
fartuszka – udałem, że jest mi smutno i rozłożyłem u nich ostatnie talerze, by
pognać do kolejnego stolika.
Kiedy
przechodziłem obok recepcji zaczepiła mnie moja mama.
– Jesteś
zajęty? – spytała.
Kiwnąłem
przecząco głową.
– Mógłbyś się
zająć tujami? Przydałoby się je troszkę poprzycinać.
– Teraz? –
jęknąłem. Zdawało mi się, że dziś czeka mnie pracowite popołudnie. – Nie wzięliśmy
ze sobą nożyczek.
– Przywiozłam
je jakiś czas temu i ciągle zapominałam o zajęciu się tym – westchnęła. – Masz
teraz czas i możesz to zrobić.
– Ale teraz
jest dużo gości – przypomniałem jej.
– Właśnie, nie
przeszkadzaj im – poprosiła. Zmarszczyłem brwi. – Niech zjedzą w spokoju i
trochę odpoczną.
Nie chciałem
mówić nic więcej, albowiem znów znalazła by pretekst, aby mnie upomnieć.
Spojrzałem tylko za siebie, na łuk prowadzący do jadalni i podrapałem się po
karku.
– Nie mogę pod
wieczór? Spali mnie słońce.
– Masz tam
cień.
– Dobra, w
porządku – zacisnąłem dłonie w pięści i poszedłem na górę, kierując się do naszego
składziku. Rzeczywiście, znalazłem tam nasze nożyce akumulatorowe, którymi
przycinaliśmy drzewka. Leżały sobie spokojnie w kącie na półce. Akumulator był
naładowany, a ja po cichu liczyłem na to, że niestety dzisiaj będę musiał sobie
odpuścić i go podładować.
Nigdy nie
miałem nic przeciwko pracy, zwykle lubiłem mieć jakiekolwiek zajęcie, byleby
nie siedzieć bezczynnie. Tym razem jednak coś wewnątrz mnie cicho protestowało.
Tak bardzo chciałbym być jednym z uczestników tego obozu i dopiero jechać w
stronę wymarzonych kilkunastu dni spędzonych nad Morzem Śródziemnym.
Przycinanie
tui szło sprawnie o ile nie machnęło się w jednym miejscu za dużo, a w drugim
za mało. Zbliżała się godzina szesnasta i słyszałem pomruki niezadowolenia.
Autokar nadal się nie pojawił, a ich opiekuni nadal nie otrzymali wiadomości o
tym, czy już wyruszył.
– Zagrajmy w
siatkę – zaproponował jakiś chłopak.
Usłyszałem
kilka pozytywnych odpowiedzi i chwilkę później na trawniku pojawiła się mała
grupka chętnych osób.
– Ale nie mamy
siatki – przypomniała jakaś dziewczyna.
– Tak się
tylko mówi.
– Poodbijamy
sobie.
– Kto graa?!
– Tylko nie w
ziemniaka, proszę!
– Niee…
– I żadnych
ścin, bo tu jest mało miejsca. To nie plaża.
– Kacper,
grasz z nami? – usłyszałem głos Sebastiana, który również dołączył się do gry,
razem z Dorotą, Pawłem i Mileną.
– Może potem –
odpowiedziałem. – Muszę skończyć – wskazałem nożycami na drzewka. Zostały mi
jeszcze tylko dwa do podcięcia oraz posprzątanie gałęzi.
Ktoś krzyknął
coś niezrozumiałego, a ja pognałem po wiaderko, by pozbierać opadłe gałęzie i
wynieść je do kontenera. Akurat kiedy zamykałem pokrywę natknąłem się na grupkę
młodych filmowców.
– Idziecie
kręcić? – zaciekawiłem się, widząc, że mają ze sobą sprzęt.
– Tak –
odpowiedziała Ola. – Byliśmy się przejść i znaleźliśmy ładne miejsce.
Zobaczyłem, że
jest również z nimi rudowłosa dziewczyna, którą uznałem za wspomnianą Teresę.
Michał zauważył, że na nią zerkam.
– Naszej divie
w końcu przeszły złości – powiedział z lekkim uśmieszkiem.
Teresa
przewróciła oczami.
– My się chyba
nie znamy – zauważyła.
– Hm, raczej
nie. Ale wspominali mi o tobie rano.
– Miło mi
poznać. Teresa, ale mów mi Renia – podała mi dłoń.
– Kacper.
– No, skoro
już wszyscy się znamy i jesteśmy w pełnym składzie, możemy ruszać – oznajmił
Dominik. – Chcesz iść z nami? Przydasz się do pewnej scenki z poczekalni –
zaproponował.
Trochę
zdziwiłem się jego propozycją. Niby do czego miałbym się im przydać?
– Czemu nie –
wzruszyłem ramionami. – Ale raczej nie jestem wspaniałym aktorem.
– To nic – Ola
machnęła ręką. – I tak nie będziesz niczego musiał mówić.
– Super. Mam
nadzieję, że nie wkręcacie mnie w nic co przewyższy moje możliwości – zażartowałem.
– Będziesz…
nurkował w zbożu – Teresa wykonała nieokreślony ruch ręką. – To będzie scenka
przedstawiająca… nieskończone możliwości mieszkania na odludziu… metafora
morskich otchłani…
Michał
prychnął pod nosem.
– Ambitnie –
uśmiechnąłem się.
Ruszyliśmy
wzdłuż pobocza. Martwiłem się, że mama będzie miała do mnie jakąś sprawę i nie
będzie wiedziała, gdzie się znów podziewam. Prócz tego obiecałem zagrać z obozowiczami w piłkę – obejdą się beze
mnie. Bardzo mnie zaciekawiła propozycja studentów.
– Renia, nie
zmyślaj – upomniała ją Ola.
– Renia ma
właśnie artystyczne halucynacje – wyjaśnił Dominik.
Uniosłem do
góry brew.
– Jakie znów
halucynacje? – oburzyła się rudowłosa.
– Zapomina o
scenariuszu i ma co chwilkę inne wizje co do filmu – tłumaczył Michał. – Dlatego
ciągle się obraża, jeśli my wciąż trzymamy się tego, co ustaliliśmy, a nie co
chwilkę dodajemy jakieś zbędne bajery.
– Po prostu wy
zawsze chcecie się sztywno trzymać planu – oburzyła się. – A teraz to sobie
tylko żartowałam.
– Dobrze, już
w porządku – Ola położyła jej rękę na ramieniu. – Uspokój się Michał, bo znowu
będzie wojna.
Chwilkę
szliśmy w ciszy. Dotarliśmy do miejsca, gdzie stała opuszczona, stara chałupka.
Pamiętałem jeszcze starszą panią, która w niej mieszkała. Kiedyś pomagałem
wynosić jej popiół. Umarła jakiś czas temu, jako samotna wdowa. Współczułem
takim ludziom, którzy zmuszeni byli radzić sobie samemu. Wręcz potrafiłem
wyobrazić sobie tę ciszę, która otaczała ją na co dzień.
Owa pani miała
za chałupką niewielki ogródek, który nie wyglądał już tak pięknie, jak kiedyś.
Pośród mizernych kwiatuszków wyrosła dzika trawa, a grządki nie były już ładnie
przekopanymi, równymi rządkami.
– O czym w
ogóle będzie ten film? – spytałem.
– O wolności –
odparł wprost Michał.
Przypomniała mi
się rozmowa z Łukaszem, kiedy szliśmy laskiem wraz z Wielką Szóstką. Nazwał
mnie „więźniem wolności”, co mi się niesamowicie spodobało. Muszę sobie
zapamiętać to określenie.
– Chcemy
pokazać przeróżne formy braku ograniczenia – wyjaśniła Ola. – Wymyśliliśmy sobie,
że nakręcimy kilka scen właśnie w takim odludnym miejscu. W tle nie ma żadnych
budynków, jedynie pola ciągnące się po sam horyzont.
– Chcielibyśmy
właśnie, żebyś zagrał nam takiego chłopca, który cieszy się z tej przestrzeni
wokół niego – dodał Sebek.
Od razu
przyszły mi na myśl moje rozkminy na temat życia w nie-Brzozowie. To ogromny
zbieg okoliczności, że nagle znikąd pojawili się studenci, którzy zamierzają
nakręcić film o wolności.
– W sumie to
wyglądasz jak taki chłopaczek ze wsi – powiedział Michał.
– Dzięki –
mruknąłem.
– Ale ja cię wcale
nie obrażam! – spróbował się obronić.
– Po prostu
masz taką urodę – uśmiechnęła się Teresa. – I piegi.
– Wszyscy się
czepiają moich piegów – westchnąłem.
– Ale piegi są
super! Jak to wszyscy? Nie podobają im się?
– Obozowicze,
którzy zjawili się u nas w zajeździe, też o nich wspomnieli – przypomniałem
sobie, jak dziewczyny mówiły, że „Łukasz
lubi piegi”. Zastanawiałem się, o co im mogło tak dokładniej chodzić.
– No właśnie.
Nagle zrobił się taki rumor – oznajmił Sebek. – Zatrzymali się na dłuższy
postój?
Stanęliśmy w
cieniu, którzy rzucała stara chałupka. Za nami rozciągało się ogromne pole słoneczników
sąsiadujących z żytem.
– Niee, mieli
mały wypadek – wyjaśniłem. – Autokar się popsuł i muszą zaczekać aż przyjedzie zastępczy.
Kiwnęli głową
ze zrozumieniem i zabrali się za wyjmowanie aparatów z pokrowców.
Mogę
powiedzieć, że było bardzo przyjemnie, choć niełatwo mi było szwędać się po
polu, kiedy krążyła za mną kamera. Wiedziałem, co mam robić, albowiem tak
zachowywałem się na co dzień, lecz świadomość, że ktoś mnie obserwuje trochę
mnie onieśmielała i musieliśmy powtarzać niektóre ujęcia po kilka razy – raz za
mocno przyświeciło mi słońce w oczy aż pociekły mi łzy i zrobiłem krzywą minę,
która nie prezentowała się najlepiej, co chwilkę wymyślali, że lepiej będzie
kamerować z innej strony.
Opowiedzieli
mi o jeszcze innych scenach, które zdążyli nakręcić wcześniej. Poruszyli wiele
różnych zagadnień dotyczących wolności i zapragnąłem zobaczyć owoc ich pracy.
Obiecali mi, że zaproszą mnie do ich szkoły kiedy będzie odbywał się pokaz
krótkich filmów stworzonych przez poszczególne grupy.
Wtem poczułem
wibracje przy mojej nodze. Przeprosiłem ich na chwilkę i wyjąłem komórkę z
kieszeni. Dzwoniła mama – zapewne zaczęła się zastanawiać, gdzie się znowu
podziałem.
– Halo?
– Kacper, gdzie jesteś?
– Yy…
poszedłem się przejść – skłamałem, lecz nie do końca, albowiem naprawdę
zrobiliśmy sobie mały spacerek.
– A kiedy wrócisz?
– No… za
chwilkę powinienem. A coś się stało? – spytałem zaniepokojony.
– Ela pojechała już do domu i chciałabym abyś
pomógł przygotować mi pokoje.
Zmarszczyłem
lekko brwi.
– Dlaczego?
Ktoś u nas zostaje?
– Okazało się, że autokar przyjedzie dopiero
następnego dnia. Nie wiem, co oni tam wymyślili, ale postanowili u nas zostać.
Nawet zapłacili.
Moja mina
musiała wyrażać zdziwienie. Ciekawe, skąd wzięli pieniądze, aby zakwaterować
wszystkich na jeszcze jedną noc?
– No… dobrze –
odparłem. – Zaraz będę.
Rozłączyła
się, a ja pobiegłem do czwórki studentów, by oznajmić im, że muszę już wracać.
Pożegnaliśmy się, a ja pobiegłem w stronę zajazdu, albowiem oni postanowili
jeszcze na chwilkę zostać na polach.
Trochę
zdenerwowała mnie, powiedzmy, nieporadność mojej mamy. Czy naprawdę tak trudno
było zająć się rozniesieniem czystej pościeli i rozdaniem kluczy? W końcu
pokoje były świeżutko posprzątane.
Wróciłem do
zajazdu i zająłem się pokojami. Obozowicze tłoczyli się po recepcji by jak najszybciej
dostać kluczyk. Przecisnąłem się przez tłum, lecz kiedy byłem o krok od biurka,
ktoś chwycił mnie za łokieć.
– Gdzie byłeś?
– usłyszałem głos Mileny.
Nie
odpowiedziałem, jedynie dopchałem się na wolną przestrzeń obok mojej mamy,
która rozmawiała z jedną z opiekunek.
Pokoje w
naszym zajeździe mieściły jedynie cztery osoby, wyjątkowo mieliśmy jeden na pięć,
ale udało się wszystkich rozlokować. W końcu to tylko jedna noc.
Kiedy
rozdaliśmy klucze, a wszyscy zataszczyli bagaże na górę, na moment wróciła
dawna cisza. Słychać było tylko tupanie na suficie, ptaki za oknem i od czasu
do czasu dźwięk przejeżdżającego samochodu.
– Kacper,
zbieramy się – mama klepnęła mnie w ramię i udała się na zaplecze, do którego
prowadziły drzwi za biurkiem recepcji.
Uniosłem brwi.
– Gdzie?
– Do domu.
Jedziemy do babci na kolację – odparła i zniknęła za drzwiami.
Jęknąłem
cicho. Sytuacja z babcią nie prezentowała się najlepiej, a skoro mama zgodziła
się na odwiedziny, musiało się stać coś niedobrego. Rodzice zwykle wykręcali
się od odwiedzin i bywali u niej tylko od święta. Prawdopodobnie było to
spowodowane jej czepialstwem o każdą drobnostkę w sposobie bycia jej dziecka,
czyli mojego taty, oraz jego żony. Mama często nie potrafiła tego znieść, nie
była przyzwyczajona do bezsensownego gadulstwa.
Nie byłem
zbytnio zżyty z babcią, przez co zaczynałem spostrzegać ją podobnie jak
rodzice. Lubiłem jednak tam jeździć, ponieważ pozwalali mi na spacerki po
Bałutach, albowiem babcia mieszkała na obrzeżach, niedaleko Zgierzu.
Tym razem nie
byłem zadowolony z odwiedzin, bowiem ciągnęło mnie do nowo poznanych
kolegów-obozowiczów. Chyba zacząłem odkrywać w sobie nowe potrzeby, jakimi było
spędzanie więcej czasu z innymi ludźmi i poznawanie nowych charakterów.
– Zbieraj się
– wyminęła mnie mama, grzebiąc za czymś w torebce.
– A muszę
jechać? – spytałem niepewnie.
– Tak –
odparła krótko. – Mieliśmy jechać już dawno temu, tyle, że odwiedziła nas ta
kolonia – dodała po chwili przerwy, wyciągając z torebki kluczyki. – No, w
końcu was mam…
– Mogę zostać
i popilnować zajazdu – oświadczyłem. Skrycie liczyłem na to, że może mi odpuści.
Mama zwykle stawiała na swoim, lecz w końcu kiedyś musi nadejść dzień, kiedy
wreszcie odpuści.
– Obiecałam
babci, że ty też będziesz, wiec nie wymyślaj – skarciła mnie i skierowała się
ku wyjściu. – Chodź i wsiadaj do auta. Poza tym jest pani Ela, ona się
wszystkim zajmie.
Pierwsze
chwile kolacji u babci były jak zwykle drętwe. Okazało się, że wyprawiła takie
spotkanie ze względu na to, że wypadały dzisiaj jej imieniny. Siedziałem
sztywno między wujkiem i dziadkiem. Nigdy nie lubiłem jeść w tłumie innych
osób, bardzo mnie to krępowało.
Ciocia i
babcia próbowały jakoś rozkręcić całą rodzinę, aż w końcu, po wielu minutach nieudanych
prób, każdy zaczął się odzywać i coś dopowiadać. Rozmawiali na tematy, o
których w ogóle nie miałem pojęcia, dlatego się nie odzywałem i czułem coraz
gorzej.
– Kacper, zrób
wszystkim herbaty – poprosiła moja mama. Nawet nie wiedziała, jakie wywołało to
u mnie westchnienie ulgi.
Nastawiłem
wody w czajniku i rozłożyłem siedem szklanek. Po chwili w kuchni pojawiła się
również babcia z owalnym talerzem w ręku. Najwyraźniej postanowiła pouzupełniać
wybrane już miejsca.
– Rany, szynka
się już skończyła – biadoliła z nosem w lodówce.
– To nic, to
nic! – usłyszałem głos cioci dobiegający z salonu.
– Obejdziemy
się bez szynki, cały stół jest zawalony – dodał wujek.
– Myślałam, że
mam jeszcze jedną paczkę – załamała się. – Chyba zajdę do sklepu.
– Babka,
przestań, nic się nie stanie, jeśli nie będzie szynki na stole – ochrzanił ją
dziadek.
– Kacperku,
zajdźże po czterdzieści deko jakiejś szyneczki… – zwróciła się do mnie,
sięgając po portfel leżący na kredensie. Ucieszyłem się, że się stąd wyrwę, ale
nie chciałem dać tego po sobie poznać. Martwiłem się trochę, że mam będzie
miała później jakieś wąty.
Jak na
zawołanie usłyszałem jej głos:
– Oj mamo, nie
wygłupiaj się… Nic się nie stanie bez szynki, siadaj.
Jak zwykle
zgrywała miłą panią.
Babcia
wcisnęła mi dwudziestozłotowy banknot do ręki i cicho poleciła mi, bym znalazł
jakiś sklep mięsny. Dodała jeszcze, żeby to nie był ten za rogiem i wróciła do
salonu.
Ukradkiem
odłożyłem pieniądze na kredens i czmychnąłem z domu. Postanowiłem trochę
poprzechadzać się po Bałutach po czym złapać autobus do Górnej i znaleźć jakiś
transport do Brzozowa. Miałem cichą nadzieję, że zjawi się dzisiaj jakiś busik
jadący w tamtą stronę.
Trochę mi było
głupio zwiewać, ale chęć przebywania wśród nowych znajomych była przeogromna.
Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło – prawdopodobnie nie mogłem już znieść
samotności, która otaczała mnie każdego dnia.
Może i
nauczyłem się z nią żyć, ale nauczyć się
nie jest według mnie równoznaczne z potrafić.
Chyba jednak
nie potrafię sobie z nią poradzić.
No cóż. Raz
się żyje.
Obóz zbierze
się pewnie następnego dnia. Studenci też wkrótce wyjeżdżają i jedyne co będą
pamiętać to kilka klatek filmu z tych okolic, ze mną w tle.
Zastanawiał
mnie jeszcze Łukasz. Dlaczego się mną zainteresował?
Także się nim
zainteresowałem.
Same początki
znajomości są równie intrygujące jak samo poznawanie drugiej osoby. W pierwszym
momencie wyrabiamy sobie o nim zdanie na podstawie pierwszego wrażenia. Tutaj
zaciekawił mnie jego sposób bycia, może i nie jakoś super nadzwyczajny, ale
odmienny od całej reszty obozu.
Wiem, że już
kolejnego dnia nie będzie pamiętał o jakimś Kacprze, ale mimo wszystko chciałbym
dzisiaj z nim jeszcze pobyć. Odkryć tyle, na ile starczy nam czasu.
Nie
spacerowałem długo, gdyż udało mi się dotrzeć na przystanek, gdzie akurat przystanął
autobus dojeżdżający na Rzgowską, skąd idealnie mogłem dostać się na dworzec.
Po co mam się męczyć i szukać busa, skoro mogę ładnie przejechać się pociągiem?
Po zakupie
biletów zadzwoniłem do mamy. Na pewno martwili się, czy przypadkiem nie zgubiłem
się przy szukaniu tej szynki.
Odebrała po kilku
sygnałach.
– Gdzie ty się włóczysz? – usłyszałem po
drugiej stronie.
– No… Szymon
do mnie zadzwonił, czy nie dałbym rady do niego wpaść i właśnie do niego jadę.
Jakaś pilna sprawa – zmyśliłem.
– Szymon…?
– Kolega z
klasy. Mieszka w Górnej.
– Dobrze, a kiedy będziesz? – spytała
chłodno.
– Nie wiem
właśnie…
– Jak to nie wiesz?
– Odwiozą mnie
wieczorem.
Na moment
zapadła cisza. Słyszałem w tle głos wujka.
– Dobrze – westchnęła. – Tylko nie narób niczego.
– Pa.
Rozłączyła
się, a jakiś czas później mój pociąg wtoczył się na peron.
– Kacper, możemy zrobić tutaj ognisko? –
naskoczyła mnie Milena, kiedy tylko przekroczyłem próg zajazdu.
Na zewnątrz
było niesamowicie gorąco, dlatego też czułem się tak, jakby pot lał się ze mnie
strumieniami. Mimo tego, że zdążyłem się nasmarować, pewnie jutro obudzę się
cały czerwony i obolały. Mam tendencje do szybkiego spalania się w letnim
słońcu.
– Ognisko? –
zadziwiłem się. – Na takim upale?
– Nie teraz! –
machnęła ręką. – Wieczorem. Widziałam, że macie na tyłach takie miejsce.
Rzeczywiście,
za budynkiem przygotowaliśmy specjalne miejsce, gdzie można rozpalić ognisko
bądź grilla. Było odpowiednio zabezpieczone kamieniami, by ogień się nigdzie
nie rozniósł. Ostatnio dawno z niego nikt nie korzystał, lecz dlaczego miałbym nie
pozwolić?
– Wydaje mi
się, że tak – wzruszyłem ramionami.
– Super. A
możemy wziąć tamto drewno?
Niedaleko
mieliśmy również małe składowisko pociętych klocków i patyków, które wykorzystywaliśmy
właśnie głównie na ogniska.
Kiwnąłem
głową.
– A twoja mama
nie będzie miała nic przeciwko?
Mojej mamy tu
nie było, jedyne kto mógł zniszczyć im plany była pani Ela. Znowu nawymyślałaby,
że wydziwiam.
– O ile
powiecie swoim opiekunom o tym, to nikt nie powinien mieć wam niczego za złe –
wyjaśniłem.
– Ok. Jakbyś chciał,
możesz do nas przyjść do piątki, chłopaki są na końcu… bodajże - poinformowała
mnie, posyłając mi uśmiech.
– Wszyscy
pewnie zdychają, skoro nikogo nie widzę – udałem, że się rozglądam.
Milena
zaśmiała się cicho, po czym pożegnała mnie i pognała na górę.
Kiedy już
zamierzałem udać się w kierunku jadalni, usłyszałem czyjś głos:
– Wołałeś
mnie?
Spojrzałem za
siebie i zobaczyłem Łukasza. Miał na głowie nieład, więc prawdopodobnie mógł
się na chwilę położyć.
– Nie… –
zdziwiłem się. Może Milena albo któraś z dziewczyn wysłały do mnie tego biedaka?
– Asia i
Natalka powiedziały mi, że mnie szukasz, a Milena teraz to potwierdziła –
zmarszczył brwi. – Na pewno mnie nie wołałeś?
– Nie,
naprawdę – wykonałem obronny gest rękami.
– Idiotki –
westchnął.
– Może chcesz
iść na ten spacer? – spytałem prędko, kiedy już zamierzał wrócić do pokoju.
Zmarł na moment.
Nie mam
pojęcia dlaczego tak bardzo zawstydziło mnie, że go o to zapytałem.
– Może…
później, co…? – zawahał się.
– Ok –
odparłem krótko, a on zniknął w głębi korytarza.
Słońce dosyć
szybko znikało z widnokręgu, a na zewnątrz nie było już tak duszno. Uwielbiałem
tę porę dnia, kiedy słońce już tak nie prażyło, a wciąż było ciepło. Idealny
moment, by w końcu posiedzieć dłużej na polu.
Obozowicze
wyotwierali sobie okna w pokojach i siedzieli na parapetach, przez co słyszałem
zrzędzenie Eli, której się to ani trochę nie podobało. Nie miała zamiaru
odpowiadać za żadnego trupa ze skręconym karkiem. Próbowała mnie złapać, pewnie
po to, bym odwiedził każdego i upomniał ich o okna, ale sprytnie jej umykałem.
Nigdy nie szukała mnie w kuchni.
Słyszałem, jak
kilka dziewczyn z Mileną na czele błaga panią o pozwolenie na zrobienie
ogniska. Ich wychowawczyni była bardzo liberalna i oczywiście się zgodziła.
Miałem nadzieję, że ich planów nie pokrzyżuje jędza Ela – w razie czego będę
stał na straży i wyjaśnię jej, że wszystkiego pilnuję. O ile znowu mnie nie
zbeszta, że nie robię nic lub robię za dużo.
Świadomość
ilości osób przebywających w zajeździe sprawiała, że czułem się o niebo lepiej.
Mógłbym po prostu siedzieć i cieszyć się, że jest tutaj jeszcze ktoś oprócz
mnie, Eli i kucharzy. Nie nękałem swoją obecnością świty Mileny, choć
zapraszała mnie do ich pokoi. Wiadome było, że muszą odpocząć, póki wszyscy nie
zaczną zbierać się na tyłach, przy miejscu na ognisko.
Będąc w kuchni
zajrzałem do spiżarni, gdzie w zamrażarce udało mi się znaleźć dosyć pokaźny
worek z różnymi rodzajami kiełbasy. Zachowały się idealnie na dzisiejszy dzień.
Zapewne zostały po ostatnim razie, kiedy mieliśmy urządzać tutaj grilla, ale
pogoda nie dopisała i wszyscy o mięsie po prostu zapomnieli.
Wcześniej
opiekunka spytała mnie, czy tutaj gdzieś w pobliżu można znaleźć jakiś supermarket.
Niestety, takiego luksusu tutaj brakowało, więc teraz mogłem jej oznajmić, że
znalazłem jedną z ważniejszych części ogniska u nas w zamrażarce. Zgodziła się
zapłacić, dlatego też nikt nie powinien mieć za złe, że wykorzystałem tę
kiełbasę.
Kiedy zacząłem
przygotowywać palenisko, zleciało się kilku innych, którzy także zainteresowali
się sprawą organizacji ogniska, w tym Sebek i Tomek. Prócz tego poznałem
również Oskara i Mateusza, a chwilkę później zleciały się dziewczyny z Mileną
na czele.
– Już? –
zdziwiła się Natalka.
– Co „już”? – spytał Oskar, zerkając na nią
krytycznym wzrokiem.
– Myślałam, że
zaczniemy rozpalać, jak zrobi się ciemno.
– Kobieto,
jest lato, zanim się ściemni pewnie ktoś przyjdzie i nas wygoni – westchnął
Tomek.
Sebek pomagał
mi wybierać w miarę suche gałęzie, aby jak najszybciej rozpalić ognisko. Popodkładaliśmy
też stare gazety, więc ogień pojawił się dosyć szybko. W oknie mignęła mi
niezadowolona twarz jędzy Eli. Ona to z niczego nigdy nie będzie zadowolona.
Zastanawiam się, dlaczego najprawdopodobniej ma taki uraz do młodzieży.
– Podobno wy
coś ten-teges z Łukaszem – zagadnął, kiedy szukaliśmy kolejnej porcji drewna
przeznaczonej na dokładanie.
Zmarszczyłem
brwi, lecz nie zdołał tego zauważyć, ponieważ grzebałem po drugiej stronie
stosu.
– Hę?
– Podobno
Łukasz cię polubił – udał, że niby szybko się poprawił.
– I co w
związku z tym?
– No on
nieczęsto kogoś… polubia? Jest takie
słowo? – pewnie teraz jego twarz wykrzywił grymas, którego niestety nie byłem w
stanie ujrzeć.
– Chyba nie.
– Polabia? Polubuje…?
– Dość…
– Dobrze…
Nabrałem do rąk
dość sporo drewna, ponieważ udało mi się znaleźć miejsce, gdzie gromadziło się
to najbardziej zeschnięte.
– Bierz stąd –
wskazałem mu głową owe miejsce.
Przeskoczył
przez klocki i zajął się zbieraniem gałęzi. Przy ognisku zbierało się coraz
więcej osób i ktoś skrytykował, że wygląda mizernie. Trochę mnie szarpnęło,
albowiem dopiero je rozpaliliśmy.
– Łukasz nigdy
sam od siebie się nikim nie interesuje – wrócił do poprzedniego tematu. Przewróciłem
oczami i przepadłem przez płytkę, co poskutkowało rozsypaniem się większości
drewna z moich rąk. Sebek cicho parsknął pod nosem.
– Przecież
trzyma się z wami – zauważyłem, kucając i zbierając rozrzucone gałęzie.
– Ale to nie
znaczy, że nas lubi – Sebek stanął obok mnie i wzruszył ramionami.
– Pomóc wam w czymś?
– znikąd pojawił się przed nami Łukasz. W pierwszym momencie zobaczyłem jedynie
jego buty, zbyt zajęty szybkim zbieraniem rozsypanego drewna.
Mimowolnie spojrzałem
na Sebastiana, który próbował się nie uśmiechać i szybkim krokiem skierował się
w stronę jeszcze tlącego się ogniska. Spuściłem wzrok z lekka skonfundowany, szybko
się pozbierałem i stanąłem naprzeciw Łukasza.
– Na razie nie
– uśmiechnąłem się sztucznie.
Jego twarz nie
zmieniła wyrazu. Troszkę przerażające.
– Może potem –
dodałem jednak, kierując się w stronę ogniska. – Trzeba będzie nanosić kolejnych
porcji drewna.
– W porządku.
Zrzuciłem klocki
i gałęzie na stertę, którą wcześniej utworzył Sebek. Rozejrzałem się, lecz ślad
po nim zaginął. Zamierzałem zapytać, dlaczego cała ich grupka dziwnie reagowała
na mnie i Łukasza. Zachowywali się tak, jakby knuli jakiś spisek choć nie potrafili
dobrze tego ukryć.
– Dlaczego oni
wobec ciebie mają jakieś dziwne sugestie? – odwróciłem się nagle. Łukasz najwyraźniej
zaskoczony nagłym spotkaniem twarzą w twarz odskoczył lekko do tyłu.
– Jacy „oni”? – uniósł jedną brew do góry.
– Nie udawaj, że
nie wiesz. O co im chodzi? – syknąłem, patrząc w miejsce, gdzie usadowiła się Dorota,
Asia, Natka, Paweł i reszta zgrai.
– Nie wiem, o co
ci chodzi – Łukasz wykonał obronny gest rękami.
– Rano powiedzieli
mi, że lubisz piegi. Czemu powiedzieli to akurat wtedy, kiedy rozmawiali o moich
piegach?
– Możemy iść na
spacer?
Jego pytanie zupełnie
wytrąciło mnie z równowagi, albowiem zupełnie nie wiązało się z aktualnym tematem
naszej rozmowy. Mentalnie wzruszyłem ramionami.
– Skoro chcesz.
Mijając recepcję
napotkaliśmy jędzę Elę, której mina nie wyrażała zadowolenia ani żadnej akceptacji
co do imprezy na tyłach.
– Gdzie znów leziesz?
– spytała dosyć niemiłym tonem.
– Daj im tę kiełbasę
z kuchni, kiedy będzie w miarę rozmrożona – zignorowałem jej pytanie, nawet się
nie zatrzymując.
– Pilnuj tego ogniska,
nie będę odpowiadać za jakiekolwiek straty!
Nic nie odpowiedziałem,
gdyż razem z Łukaszem opuściliśmy już teren zajazdu. Zapewne jeszcze uczepiła się
tego, dlaczego nie ma mnie u babci.
W ciszy przekroczyliśmy
ulicę, która zwykła być o tej porze niczym główna droga w stolicy w godzinach szczytu,
a teraz można było ją sklasyfikować jako istną oazę spokoju. Słońce zaczynało się
już chylić ku zachodowi, jednak niebo jeszcze nie zaczynało przybierać żadnej barwy
innej niż błękit.
– Gdzie chcesz
iść? – zapytałem.
– Chodźmy w zboże
– zaproponował. – Tak, jak wcześniej.
Kiwnąłem głową.
Odnaleźliśmy najbliższą ścieżkę wydeptaną wśród złotych łanów żyta i zniknęliśmy
w zielonkawym zbożu.
Przez moment rozmawialiśmy
jedynie spojrzeniami. Jak gdybyśmy znali się od wieków i wiedzieli, co oznacza poszczególny
błysk, sposób patrzenia w tę a tę stronę.
A potem rozmawialiśmy
o wszystkim, co dla zwykłego słuchacza wydawałoby się być niczym. Poszczególne zdania
wydawały się wcale nie łączyć.
Spędziłem mnóstwo
czasu na rozmyślaniu. Każde moje wakacje czy większość innych wolnych dni opierała
się właśnie na tym. Kiedy byłem sam, z łatwością przychodziło mi wmawianie sobie,
że jest OK. Że nikogo więcej nie potrzebuję, że naprawdę daję sobie radę z samotnością.
Lecz kiedy obok mnie pojawiali się inni ludzie, którzy nie dzielili ze mną miejsca
zamieszkania, powracały stare rozmyślania, kiedy to jeszcze nie potrafiłem poradzić
sobie z tym, że nie jestem w stanie spotykać
się codziennie z kolegami, jak to oni mieli w zwyczaju. Mama nie miała siły by codziennie
zawozić mnie i odbierać z Łodzi. A jako że tylko ja mieszkałem tak daleko, mamy
kolegów także uznały, że to ja powinienem się pofatygować, jeśli zależy mi na zabawie.
Łukasz nie był
znów jakimś świetnym terapeutą, ale dobrze mi było, kiedy mogłem ponarzekać. Co
z tego, że ciągle wałkowałem ten sam temat. Pojawiło się mnóstwo ludzi w moim wieku,
szczęśliwych, mających siebie tuż za rogiem, mieszkających w dużym mieście. Oto
ten czynnik, przez który powracają moje stare smutki.
W pewnym momencie
znudziło się nam podążanie za niekończącą się ścieżką i urządziliśmy sobie mały
postój. Usiedliśmy wśród zboża, tak jak przy pierwszym spacerze, a ono łaskotało
nas po twarzach i nogach. Gdzieś w oddali zaczął śpiewać jakiś ptak, a niebo na
linii horyzontu zmieniało swój kolor na pomarańcz i róż. Kocham to zjawisko, kiedy
jesteśmy w stanie dojrzeć przemiany pór dnia – kiedy rosa na trawie zdąży wyschnąć,
wiemy, że nie jest już tak wcześnie, albo kiedy właśnie słońce zaczyna się powoli
chować.
W pewnym momencie
Łukasz zaskoczył mnie lekko pewnym stwierdzeniem.
– Przypominasz
mi mojego byłego.
Moje oczy były
zapewne w tym momencie wielkości talerzy obiadowych. Czyli Łukasz był gejem?
Spojrzał na mnie,
jak gdyby zwyczajnie szukał odpowiedzi w mimice mojej twarzy. Nie wyrażała ona żadnego
obrzydzenia, lecz czyste zaskoczenie jego obserwacją mojej osoby, dlatego miałem
nadzieję, że nie odczytał w niej nic negatywnego.
Oto nadszedł czas,
kiedy mogłem pomyśleć o tym, co nachodziło mnie kiedy ojciec krytykował, że jestem
jak baba. Dlaczego Łukasz zdecydował się na takie wyznanie? Co chciał przez tego
powiedzieć?
Zapewne oczekiwał
odpowiedzi, lecz ja miałem pustkę w głowie. Bowiem jak miałem zareagować? Powinienem
poczuć lekką urazę, albowiem utożsamiał mnie z kimś, kto niegdyś zaprzątał mu wszystkie
jego myśli, a bycie porównywanym do kogoś takiego nie wydaje się być zbyt przyjemne.
Może to miłe, skoro najwyraźniej aprobował obecność tamtej osoby przy sobie, ale
w końcu ja jestem kimś innym. Mam swoje ciało, swój charakter, swoje wspomnienia.
Chyba polubił patrzenie
na mnie. Też patrzyłem na niego, niezdolny do wyrażenia swoich myśli. Siedzieliśmy
dosyć blisko siebie i mogliśmy wyglądać jak dwie, żytnie rusałki. Chwycił mnie lekko
za policzki i prędko przyciągnął ku sobie. Skoro nie odpowiadałem, sam zdecydował
się na kolejny ruch.
Nigdy wcześniej
się nie całowałem z chłopakiem, z osobą, którą nawet nie znam jednego dnia. Ale
to było przyjemnym doświadczeniem. Powinienem był się obrazić o to, że najwyraźniej
próbuje zapchać pustkę po swoim byłym, ale teraz to było nieistotne. W końcu jutro
już go tutaj nie będzie. Nie wiem jak ma na nazwisko, czym się tak dokładnie interesuje.
Po prostu jest tu ze mną, niby przypadkowo przyznaje się, że jest gejem, umila mi
czas i tak chętnie całuje nieznajomych, którzy nie do końca wiedzą, co mają robić.
W pierwszej chwili
zacisnąłem powieki. Nie spieszył się. Zachód słońca wśród zbóż dodawał klimatu i
melancholii. Klimatu i melancholii, która w jednej chwili została zniszczona.
– Nie wytrzymam
dłużej! Jesteście cudowni! – znikąd spośród łanów wyłoniła się głowa blondwłosej
dziewczyny, którą poznałem rano. Zaraz po niej wychyliła się reszta, dwójka z nich
miała aparaty w dłoniach.
Prędko odskoczyłem
od Łukasza, zażenowany i pewnie cały czerwony. Czy oni tu byli cały czas? Jakim
cudem ich nie zauważyliśmy? Czy naprawdę byliśmy aż tak zajęci sobą?
– Nagraliśmy cudną
scenkę – zachwyciła się Ola.
– Trochę nam… głupio,
że robiliśmy to z ukrycia, ale… – zaczął lekko zniesmaczony Michał.
– Musimy poprosić
o powtórkę – uśmiechnęła się niepewnie Renia.
Szybko wstałem
i już miałem coś im nagadać w pełnej frustracji, ale nagle jak gdybym zapomniał
wszystkich słów.
– Obiecujemy, że
nie opublikujemy tego nigdzie poza pokazem na finale projektów… – zapewniła Ola,
dostrzegając moje niezadowolenie.
Nie odpowiedziałem,
bez słowa ruszyłem przed siebie w stronę zajazdu. Może i stchórzyłem, lecz oni wykazali
się czystą bezczelnością w jednym z piękniejszych momentów początku tych wakacji.
Czułem gorąco na policzkach i nerwowo ściskałem pięści. Miałem ochotę się gdzieś
ukryć, zniszczyć coś i nie pokazywać się póki stąd nie odjadą. Zwykle, kiedy ktoś
mnie a czymś nakryje wydaje mi się, że potem wiedzą o tym wszyscy.
Prawdopodobnie
ulokowaliśmy się z Łukaszem blisko jednego z lasków oddzielających pola, a tam zapewne
grasowali studenci. Kiedy dojrzeli naszą dwójkę, włączyli aparaty. Nie wystarczyły
im sceny ze mną? Czy ich film będzie teraz sklejką wszystkiego, co możliwe? Czy
nasz pocałunek wyjaśnią jako wolność, dzięki której można wszystko? Chłopca na polach,
który jest wolny od homofobów i może bezkarnie miziać się z innym chłopakiem?
Martwiłem się lekko
o Łukasza, który tam został. Zaatakowali go, czy mógł sobie pójść, tak jak ja? Czy
może nakręcili kolejną scenkę, w której urażony kochaś ucieka z miejsca zdarzenia?
Rozumiem, że tak
jak fotografowie pragnęli uwiecznić każdą okazję, chwilę, która się nie powtórzy.
Ciekawiło mnie trochę, jak to wszystko musiało wyglądać. Ale za nim poproszę o pokazanie
mi scenek, muszę ochłonąć.
~.~.~.
W końcu siadłam i skończyłam rozdział, a nie męczyłam Worda kilkoma zdaniami na dzień. Autorzy doskonale zdają sobie sprawę, co to za uczucie, kiedy stawiasz ostatnią kropkę.
Maj był okropny, na szczęście to już koniec. Nie muszę martwić się wystawianiem ocen, albowiem wszystko mam pięknie zaliczone, w porównaniu do innych. Jedyne co mi pozostało to wystawa prac na Dzień Talentów i muszę się głęboko zastanowić, czy chce mi się ją robić. W końcu dzień przeznaczony na dokańczanie rysunków zmarnowałam na czytanie i pisanie rozdziału :')
zawsze możesz przedstawić na Dniu Talentów jakieś opowiadanie ;) z doświadczenia wiem, że jest wtedy całkiem zabawnie: mina mojego promotora, gdy zobaczył, że temat pracy licencjackiej jest o męskiej homoerotyce - bezcenna :3
OdpowiedzUsuńO jaa xD Wolę nie ryzykować, gdyż wyląduję w woreczku ochronnym w szafie pedagodżki...
UsuńMoże i dobry pomysł, ale chyba wystarczy mi scenka i nasz zespół taneczny :')
Yay, w końcu~ ^^
OdpowiedzUsuńPodoba mi się klimat tego opka, jest taki... letni. Spokojny, w pewnym stopniu melancholijny. I lubię Łukasza ^^ Kacpra nawet też, choć czasami sprawia wrażenie pozbawionego charakteru... A może to właśnie jego cecha charakterystyczna? W każdym razie rozdział był bardzo dobry, pojawił się długo wyczekiwany pocałunek... I jedyną rzeczą, do której mogę się przyczepić, to moment w którym studenci wyskoczyli ze zboża. Jakoś tak potem to wszystko się działo za szybko, w moim odczuciu.
Pozdrawiam :3
Hm, możliwe, ale czy w życiu czasem nie pojawiają się momenty, kiedy wydaje nam się, że akcja dzieje się tak szybko jak mrugniecie okiem? ;3
Usuń