wtorek, 9 czerwca 2015

To powoli nas zabija: ROZDZIAŁ 1



Myślę, że już czas, aby początkowe rozdziały ujrzały światło dzienne. Matko, jak się boję.
>> Większość elementów w opowiadaniu jest zwyczajnie zmyślona, np. szybkość pojawienia się objawów choroby popromiennej itp.
Uwaga, "nic specjalnego" porcja pierwsza.

- - -

Część pierwsza
TO POWOLI NAS OSACZA

W ciemności, 
Jestem dokładnie w środku znaku. 
Na kondygnacji wszystkiego, co znajduje się pod powierzchnią 
I widzę wszystko z odległości siedemnastu pięter 
I brakuje mi snów o byciu złotym i na szczycie 
To nie jest obraz, który namalowałaś w mojej głowie. 
Jest tutaj o wiele więcej zamiast kolorów, 
Które widziałem. 
Wszyscy żyjemy we śnie 
A życie nie jest tym czym się wydaje 
Wszystko jest bałaganem 
Wszystkie te smutki, których doświadczyłem 
Prowadzą mnie do przekonania, że 
Wszystko jest bałaganem
Ale ja chcę marzyć 
Chcę marzyć 
Zostaw mnie abym mógł marzyć 


Stuk, stuk, stuk, stuk, STUK, stuk, stuk…

Prosimy o uwagę. Znajdujemy się właśnie na trasie Graz-Salzburg, przekraczającej granicę Związku Wiedeńskiego. W wyniku panującego konfliktu zbrojnego, trasa została przerwana i od wczorajszego dnia nie ma możliwości czystego dojazdu do Salzburga. Prosimy przygotować się na przesiadkę tuż za granicą. Proszę również o zażycie stałej dawki Werniksu.
Astat przetarł powieki, słysząc w głośnikach oficjalny głos konduktora. Poprawił się na fotelu i zaspanym wzrokiem wpatrywał w innych pasażerów, których mina wyrażała zaniepokojenie. On sam także nie był spokojny – sytuacja Związku Wiedeńskiego stawała się coraz głośniejsza, a przesiadka za granicą okupowanego państwa nie wróżyła niczego dobrego.
– Co to znowu wymyślili… Żeby ludziom spokojnie przejechać nie dano… – usłyszał za sobą skrzekliwy głos jakiejś staruszki, która wcześniej, podobnie jak on, też przysypiała na fotelu, tyle, że prócz tego głośno chrapała.
– Związek Wiedeński od zawsze ma te różne… problemy, odkąd tego, no… nowego prezydenta mają tam – odpowiedział jakiś starszy mężczyzna. Astat przypuszczał, że to jej małżonek.
                On, mimo że nie interesował się polityką, lubił słuchać o sprawie Związku Wiedeńskiego. Nie żeby jakoś satysfakcjonowała go tamtejsza sytuacja – same słowa, konflikt zbrojny, przesycone są okrucieństwem dla żyjących tam ludzi.
                Od czasu Wielkiego Wybuchu, prawie dwa lata temu, sytuacja w Europie Wschodniej i Środkowej diametralnie się zmieniła. Niefortunne zdarzenia w sarajewskim Instytucie Chemii doprowadziły do skażenia ogromnego obszaru Bałkanów i południowego wschodu. Zbyt wolna reakcja władz i zwlekanie z przesiedleniem ludności doprowadziły do niespodziewanej nadumieralności. Od tamtego momentu naukowcy próbują znaleźć sposób na starcie skutków błędu studentów Instytutu. Każda próba przejazdu czy pojawienia się na terenie skażonym powoduje zwiększenie koła chmury radioaktywnej. Przynajmniej tak twierdzą radzieccy naukowcy.
                Zaraz po Wielkim Wybuchu, w Okręgu Nadreńskim zaczęto poszukiwać recepty na coś, co pozwoliłoby na zablokowanie wchłaniania radioaktywnych izotopów. Uniwersytet Nadreński, mieszczący się w Nowej Kolonii, przekształcono w ogromny budynek Fabryki Antariskiej, który zaczął zajmować się badaniami nad substancją, która zablokowałaby izotopy słabo znanego promieniowania. Pół roku później stworzono Werniks, który przez pierwsze miesiące przechodził okres próbny. Jego głównym składnikiem stał się niesamowicie trudno dostępny Antar, związek chemiczny, który został stworzony stosunkowo niedawno i nie było jeszcze wiadome, w jakim celu będzie mógł służyć.
                Kiedy procent nadumieralności zaczynał się drastycznie zwiększać, bezzwłocznie zaczęto podawać Werniks, który stopniowo hamował wchłanianie, lecz nie był tym do końca pożądanym produktem – prace nad czwartą generacją Werniksu wciąż trwają.

*

                Astat tępo wpatrywał się w szybę, mimo, że za nią widział tylko ciemność, a odbijające się lampy raziły go w oczy. Mdły smak Werniksu mocno wchłonął w jego kubki smakowe i wciąż go mierził. Substancja od roku jest obowiązkowa dla każdego obywatela Europy – płaci się za nią niczym za podatek. Z początku z tego powodu wybuchało wiele skandali, gdyż ludzie uważali, że Werniks powinien być rozprowadzany za darmo, skoro nie ich winą było wprowadzenie w atmosferę fruwających izotopów. Nikt jednak nie jest aż tak hojny, by zadowolić wszystkie narody, więc substancja została wprowadzona jako ważniejsze lekarstwo. Spowodowane było to również nadmierną umieralnością społeczeństwa i znacznym zmniejszeniem poziomu przyrostu naturalnego.

*

Wsłuchiwał się w niespokojne szepty pasażerów i czekał, aż w końcu dojadą do granicy. Chciał mieć to już wszystko za sobą. Zdążył już uchwycić wiele przypuszczeń co do tego, co będzie ich czekać po przesiadce – jedni mówili, że pociąg zostanie tylko skontrolowany, inni zaś twierdzili, że okupanci nie przepuszczą ich dalej, a reszta śmiała się, że nie ma się czego bać i spokojnie dojadą do Salzburga. On sam nie miał jednak żadnej wizji późniejszych wydarzeń. Chciał tylko dotrzeć w końcu do tej Nowej Kolonii, bo każda podróż była dla niego niesamowicie wyczerpująca – nie ważne czym jechał – samochodem, pociągiem – sama świadomość, że siedzi w maszynie, która porusza się bez jego woli z ogromną prędkością, sprawiała, że od razu skręcał mu się żołądek. Cierpiał zarówno na chorobę lokomocyjną jak i pewien rodzaj strachu, który narodził się w nim, gdy jego ojciec o mało co nie zginął pod kołami pociągu. Dokładnie tego samego – nie tej maszyny, w której właśnie się znajdował, lecz jadącego tą samą trasą – Mediolan-Salzburg.
                Astat był kolejnym dwudziestoparolatkiem, który postanowił szukać szczęścia w Okręgu Nadreńskim. Świeżo po ukończeniu profilu biologiczno-chemicznego na Uniwersytecie Mediolańskim postanowił, że będzie starał się o pracę w Fabryce Antariskiej. Potrzebowano wielu młodych, przyszłych naukowców, którzy pomogą nad opracowaniem nowej generacji Werniksu. Astat od dawna liczył na to, że uda mu się zostać wtajemniczonym w proces powstawania Antaru i kiedy przyszło do niego wstępne potwierdzenie z Fabryki, zebrał wszystkie swoje oszczędności i pognał zarezerwować bilet na pociąg. Był nieco poirytowany, gdyż przy budce z biletami okazało się, że zapłaci nieco więcej niż się spodziewał, gdyż czysta trasa Mediolan-Nowa Kolonia już nie funkcjonuje. Zmuszony był jechać z Mediolanu do Salzburga, po czym wpaść na pociąg jadący do Monachium i przetrwać długą drogę do Okręgu Nadreńskiego. A teraz okazuje się, że kochany Związek Wiedeński funduje im dodatkowe atrakcje.
                Astat czekał tylko, aż w końcu ten cholerny pociąg się zatrzyma, przeładują ich do innej maszyny i ruszą w dalszą drogę. Skubał nerwowo prujące się obicie siedzenia i liczył światła, które pojawiły się za oknem obwieszczając, że wkrótce dotrą do płotu, który odgradza Zjednoczone Państwa Włoskie i Związek Wiedeński. Brak porządnej dawki snu odbijał się na jego humorze – miał ochotę wstać i powiedzieć coś tej staruszce siedzącej za nim, bo kłapała i kłapała o jakichś pierdołach i swojej własnej polityce; jadaczka się jej nie zamykała. Współczuł jej mężowi, który musiał przy niej siedzieć i udawać, że interesują go jej wywody. Przymknął lekko powieki i oparł się głową o szybę – czasami lubił tak się o nią poobijać. Pociągi wyższej klasy sunęły po torach z taką lekkością, że na ich podłodze można by było ułożyć fortecę z kart do gry – niestety on nie miał jeszcze okazji, by podróżować tym cudem techniki. Póki co zadawalał się standardową koleją i nie narzekał – nie szukał w końcu luksusu, chciał tylko jako tako przetrwać nudną podróż.
                Spod półprzymkniętych powiek obserwował ludzi siedzących kilka rzędów przed nim. Kilku facetów i kobiet w średnim wieku, nerwowo szepczących do siebie, dziewczyna w długiej spódnicy, setce bransoletek i chustek, śpiąca ze słuchawkami na uszach – jak on bardzo chciałby potrafić zasnąć w takich warunkach – i kilkunastu innych pasażerów, których już nie widział. Dziwiło go, że aż tak wielu ludzi wybrało nocną trasę. Uchylił powieki i zerknął na ciemny wyświetlacz komunikatora, który nieprzyjemnie drażnił go już, będąc uwieszonym jego nadgarstka. Przycisnął jeden z malutkich przycisków, a na wyświetlaczu pojawiły się fluorescencyjne cyferki wskazujące godzinę 00:43. Zniknęły po kilku sekundach, a on ponownie opadł na szybę, dzwoniąc przy tym zębami. Bardzo chciał, aby zgasło światło, albo chociaż żeby w pociągu panował półmrok – może i marudził, ale z pewnością udałoby mu się zdrzemnąć nieco lepiej aniżeli wtedy, kiedy prosto na niego pada jaskrawożółte światło.
                Światło zgasło.
                Nie poruszył się, ale szeroko otworzył oczy. Ktoś z przodu cicho pisnął, wyraźnie zaskoczony. Panowała grobowa cisza, przerywana jedynie miarowym stukaniem kół pociągu o szyny, a Astat czuł się jak jakiś iluzjonista. Czyżby ktoś wkradł się do jego umysłu wysłuchał jego próśb?

Stuk, stuk, stuk, stuk, STUK, stuk, stuk…

– A to Ruski niedobre, prąd wzięły – skomentowała zaistniałą sytuację kłapiąca staruszka.
Prosimy o zachowanie spokoju. Przejeżdżamy właśnie granicę Związku Wiedeńskiego. Kiedy pociąg się zatrzyma, prosimy o zabranie swoich bagaży i bezzwłoczne stawienie się przy lokomotywie.
– A czy pociąg przypadkiem nie ma z przodu dziobu…? – żachnęła się starsza pani.
– Łódź ma dziób babulinko, a teraz słuchaj, bo znowu nie będziesz wiedziała co robić – syknął mężczyzna.
Astat popierał tego dziadka, gdyż skrzecząca babcia zakłócała dźwięk z głośnika.
                – Prosimy nie oddalać się od pociągu ani nie przekraczać granicy na własną rękę. Specjalnie wyznaczony bus zabierze wszystkich bezpiecznie na trasę do Salzburga. Otrzymaliśmy informacje, że teren, do którego zbliża się nasz pociąg, może być niebezpieczny, gdyż niedawno pojawiło się tam kilku przedstawicieli oddziału okupanta.
                Astat westchnął głęboko. Jeszcze tego mu brakowało – pal licho tę lampę, kłapiącą babcię, czy śmierdzący ogryzek spod siedzenia kilka metrów dalej – wstydził się trochę przyznać, że obawia się tej przesiadki. Nigdy nie marzył o tym, aby jakkolwiek, w jakiekolwiek postaci i kiedykolwiek przebywać w jakikolwiek kraju, gdzie trwa jakikolwiek konflikt zbrojny.
                Sytuacja Związku Wiedeńskiego przedstawiała się stosunkowo jasno i powierzchownie błaho – tuż przed wielkim wybuchem państwo zmieniło swój ustrój na autorytarny, gdyż świeżo wybrany prezydent obawiał się, że nie poradzi sobie z licznymi konfliktami przyszłości, jeśli nie będzie miał wszystkiego pod kontrolą. Władze ZSRR, ówczesnej Rosji, wróciły do byłej ideologii odkąd uformowano zupełnie nową, odświeżoną mapę Europy, a skoro miały już wcześniej na pieńku z niezdecydowanym Związkiem Wiedeńskim, tym bardziej rozeźliła je wygrana znienawidzonego Franka Großenberga, który wcześniej sobie już trochę nagrabił. Każdy zakątek krzyczał, że wybory zostały sfałszowane, ale i tak nikt nie potrafił postawić się nowemu prezydentowi, któremu zależało na zbudowaniu państwa o silnej pozycji. Wyszło z tego tyle, że coraz więcej obywateli uciekało ze Związku Wiedeńskiego, wszczynano bunty przeciwko rządom autorytarnym, których Großenberg niegdyś tak się wypierał, fragment państwa został skażony izotopami z Sarajewa a zaraz po tym wojska ZSRR wkroczyły na teren Związku.
                Państwo Großenberga miało za sobą trudną przeszłość. Przez kilkanaście lat utrzymywało się na pozycji jednego z biedniejszych państw Europy, gdyż zostało wyeliminowane z elity państw zachodu. Sytuacja zmieniła się, kiedy kolejny prezydent nawiązał współpracę z przedstawicielami Okręgu Nadreńskiego, który ówcześnie dopiero rozpoczynał swoją europejską karierę. Nastały piękniejsze czasy dla Związku, który piął się coraz wyżej. Sytuacja drastycznie zmieniła się po zamachu na prezydenta, po czym wszystko zaczęło się walić. Ziemie wędrowały raz tu, raz tam, zupełnie jak chociażby w nowożytności, a ludzie nie wiedzieli już, gdzie żyją.

*

                Jechali po ciemku, lecz pociąg nie zwalniał tempa. Po chwili po obu stronach nasypu pojawiły się drzewa, których pojedyncze gałęzie zahaczały o okna. W powietrzu dało się wyczuć wyraźne napięcie, które wzrastało przy każdym zachybotaniu wagonu na łączeniach szyn.
                W pewnym momencie czerń rozbłysła, a gałęzie drzew ustąpiły miejsca ostremu światłu, które obwieszczało, że dotarli już do granicy i za kilka sekund opuszczą Zjednoczone Państwo Włoskie. Wszyscy w przedziale wstrzymali oddechy, gdyż nie wiedzieli czego mają się spodziewać po niedawno obwieszczonym komunikacie. Jechali jeszcze przez chwilę, a później pociąg zaczął zwalniać, aż wreszcie stanął. Wszyscy pospiesznie porwali swoje bagaże i bez słowa zaczęli cisnąć się do korytarzyka z wyjściem. Nawet kłapiąca babcia przestała w końcu gadać.
Usłyszeli zgrzyt i zobaczyli kilka migających, niebiesko-czerwonych świateł, które zazwyczaj włączają się, kiedy pociąg zmienia tor.
Astat postanowił, że nie będzie się cisnął, tylko spokojnie poczeka, nawet jeśli miałby wyjść ostatni. Nie byli w kryzysowej sytuacji, ani nic, póki co, nie obwieszczało, że są w jakimś niebezpieczeństwie, które zmusi ich do ciśnięcia się wszystkich naraz przez drzwi. Raczej nie był typem panikarza – przynajmniej tak mu się wydawało. Wolał zachować spokój, jak wymagała tego normalna sytuacja. Po prostu przesiadają się do innego pojazdu, nic wielkiego.
Pociągiem szarpnęło. Ruszyli dalej. Jeszcze nie byli na miejscu.
Tłumik zaczął wycofywać się spod drzwi, szepcząc do siebie niespokojnie. Nagły zryw sprawił, że śpiąca hipiska zdjęła w końcu słuchawki i ze zdziwioną miną obserwowała pogrążony w ciemnościach wagon. Przez okna wpadały łuny bladego światła, które z każdą chwilą przewijały się w inną stronę, rozmazywane przez grube gałęzie drzew.
Nad nimi zaczął połyskiwać tor dla pociągów wyższej klasy, Wzniesionych. Sama ich nazwa kipiała przepychem i za każdym razem, kiedy widziało się taki pociąg miało się wrażenie, że nigdy nie będzie się godnym wsiąść do tej maszyny. Wzniesione, tak jak wspominał Astat, lewitowały ponad torem i sunęły przed siebie jak po najgładszej tafli lodu. Poza tym przejazdy kosztowały fortunę nawet mimo tego, że zostały bardzo rozpowszechnione. Oczywiście, tę fortunę kosztowały dla Astata, który jakoś niespecjalnie miał ochotę wydawać cenne pieniądze dla zwykłego przejazdu.

*

Prosimy o opuszczenie pociągu i stawienie się przy lokomotywie.
– Boże drogi, w koońcu! – ucieszyła się kłapiąca babcia i wryła się pomiędzy innych pasażerów, którzy czekali na rozwarcie się drzwi.
Astat wstał, przeciągnął się leniwie i zarzucił plecak na ramię. W duchu czuł lekkie zaniepokojenie, ale postanowił nie dawać tego znać po sobie. Inni już wystarczająco się martwią tym, co stanie się kiedy wysiądą z pociągu. Jak gdyby myśleli, że idą na śmierć, czy coś w ten deseń.
Leniwie podszedł do drzwi, kiedy pociąg ponownie zaczął zwalniać. Przez przypadek kopnął żarówkę, zamontowaną tuż przy podłodze, a ta lekko trzasnęła. Z pewnością już nie zadziała, ale nie zamierzał się tym przejmować.
– Kto to pociąg niszczy? – usłyszał głos babci zza pleców kilku innych osób.
– Babka, zamknij wreszcie jadaczkę – zgromił ją starszy pan.
Starsza pani mruknęła cos pod nosem i już więcej się nie odzywała. Astat już chciał podejść do mniemanego małżonka i poklepać go po plecach w podzięce.
Pociąg zatrzymał się, a drzwi rozwarły się z cichym sykiem, który na nowo zbudził poruszenie w grupce pasażerów. Wyskoczyli z wagonu, cisnąc się na małych, stromych, żelaznych schodkach. Po pewnym czasie wszyscy byli już na zewnątrz i kierowali się w stronę przodu, do lokomotywy, gdzie czekał na nich konduktor, kierownik, maszynista i dwóch przedstawicieli straży granicznej.
Astat z zaciekawieniem oglądał innych pasażerów pociągu i niektórym szczerze współczuł ilości bagaży, z którymi musieli się zmagać, gdyż nie mogli wiedzieć, że zatrzymają się na niespodziewanej przesiadce. Nie mógł ukrywać, że zawsze ciekawiły go najróżniejsze rzeczy – zawsze musiał czegoś dotknąć, spróbować. Przechadzając się między sklepowymi półkami tykał każdego przedmiotu czy materiału, którego fakturę ciężej mu było określić samym wzrokiem.
Przez gałęzie drzew przemykało biało-pomarańczowe pasma świateł granicznych. Wszyscy pasażerowie zebrali się przy lokomotywie i rozmawiali głośnym szeptem, co z czasem robiło się irytujące. Astat stanął z boku i po prostu czekał, aż to całe przedstawienie się skończy. Podróż go męczyła i nie oczekiwał żadnych atrakcji w postaci przesiadki na granicy państwa w stanie wojennym. W końcu jednak znajdowali się niedaleko Grazu, miasta, które cieszyło się największym zainteresowaniem od strony okupanta.
Jednocześnie myślał sobie nad tym, że w jakiś sposób mogą zostać napromieniowani, gdyż izotopy postanowią pofrunąć jeszcze dalej.
Wzdrygnął się lekko i poprawił szelkę plecaka, który wyglądał teraz jak ogromna, napakowana poducha – rzeczywiście, napchał tam dużo rzeczy nie będąc pewnym, na ile uda mu się zostać w Stolicy. Jeśli ostatecznie uznają, że przyjmą go do pracy w Fabryce chociaż na pół etatu, zadzwoni do domu i poprosi, aby przysłali mu resztę rzeczy; jeśli zaś nie, następnego dnia albo poszuka innej pracy, albo wróci. Życie w Okręgu Nadreńskim było niesamowicie drogie, więc zapewne taka długa podróż pociągiem jest pikusiem w porównaniu z tym, co wydaje się tam na co dzień.
Jeden ze strażników granicznych nakazał ułożyć się ludziom w dwukolumnowej kolejce. Zamierzali posprawdzać dokumenty i ewentualnie wizy. Pasażerowie zaczęli się przepychać, aby czym prędzej przejść kontrolę i znaleźć się w bezpiecznym busie.
Astat nawet nie zauważył, kiedy został porwany przed kilkudziesięcioosobowy tłum. Odruchowo pomasował wnętrze dłoni, w którym kryły się formalne części jego istnienia.
Po osiągnięciu pełnoletniości, do dłoni, przeciwnej, której zazwyczaj używamy, wszczepiana jest plakietka, która zastępuje taszczenie ze sobą setek kartek i dokumentów. Materiał, z którego jest wykonana, zespaja się z komórkami, a pod skórą tworzy się nowa tkanka, która pomaga nam w identyfikacji. Odczytuje się ją poprzez przytkniecie dłoni do specjalnego czytnika, takim też sposobem można przesłać do niej nowe dane, takie jak zameldowanie czy nazwisko świeżo upieczonej żony.
Plakietka jest zarówno uproszczeniem jak i utrudnieniem dla fałszerzy, który wcześniej z łatwością mogli pozamieniać dane na papierach czy tworzyć fikcyjne karty. Jeszcze do niedawna plakietki były słabo rozpowszechnione, ze względu na to, że był to stosunkowo nowy wynalazek, ale kiedy wykazano ich skuteczność, szybko weszły w obieg i są teraz coraz popularniejsze.
Astat także miał taką plakietkę. Wszczepił ją sobie prawie dwa lata temu i wciąż nie mógł strawić uczucia, że ma w lewej dłoni jakąś obcą materię. Za każdym razem martwił się, że z jego plakietką będzie coś nie tak – każdy błąd należało zgłosić i miało się przy tym masę dodatkowej, niechcianej roboty. Państwa Włoskie ogłosiły obowiązek posiadania plakietki, jednak sprawa nie była jeszcze tak popularna, aby twardo trzymać się tej ustawy. Większość ludzi jeszcze owego nowoczesnego sposobu posiadania dokumentów nie zainstalowała w swoim ciele.
Widział jednak, ze dosyć dużo pasażerów wyciąga rękę w stronę strażnika, który przytyka do niej kwadratowe urządzenie, przypominające klockowaty kalkulator. Błyskało zielonkawe światło i już po chwili informacja była sprawdzona i osoba przechodziła dalej. Kilka osób jednak wciąż posiadało dokumenty w starej formie, więc strażnicy musieli się natrudzić i przybić pieczątkę.
Kolejka posuwała się stosunkowo szybko, a przed Astatem stało jeszcze tylko dwoje pasażerów. Zaczęły swędzieć go ręce; znów obawiał się, że nagle kalkulator zapiszczy, a ludzie zeżrą go żywcem za zatrzymywanie kolejki.
– Nie ma czasu! – krzyknął strażnik, który zajmował się sąsiednią kolejką. – Nie mamy czasu na takie pierdoły!
Strażnik naszej kolejki sprawdził dłoń ostatniej osoby i zamarł na chwilkę.
– Wiem, ale musimy to zrobić, nie zamierzam mieć kłopotów, bo tobie nie chciało się dzisiaj sprawdzać dokumentów – przytknął czytnik do osoby przed Astatem, gdy nagle jego krótkofalówka rozbrzmiała niewyraźnym dźwiękiem. Chwycił ją w drugą dłoń i przystawił bliżej twarzy, aby cokolwiek zrozumieć. Wszyscy ludzie nagle zamarli, jakby mieli zamiar podsłuchiwać służbowe wiadomości.
Jednak ten ktoś po drugiej stronie nie zamierzał bawić się w wyuczone formułki, ani zważać chociażby na wypowiadane słowa.
Majki, kurwa, zbierajcie się stamtąd, szybko! Mamy problem, coś rozjuszyło… – wysapał jakiś inny strażnik, kiedy sygnał zerwał się w połowie zdania.
Ludzie już wiedzieli, że mają problem i zaczęła się panika. W oddali usłyszano pierwszy strzał. Astat spiął się lekko i podążył za tłumem, który biegł przed siebie po torach, prowadzony przez jednego ze strażników. Nie zamierzał zgrywać bohatera, nawet by o tym nie pomyślał. Znał wiele osób, które uważało, że w podobnych sytuacjach wyszliby na sam przód a nawet pobiegli sam punkt kulminacyjny. Jaasne. Tacy właśnie pierwsi umykali z podkulonym ogonem.
Przez moment biegli przed siebie, po czym strażnik wykonał nagły zwrot w lewo, a cały tłum zrobił to samo, niczym stado papug frunące za przywódcą.
Kolejne strzały.
Zazwyczaj wszyscy myślą, że konflikt odbywa się przy granicach skłóconych państw, a nie po drugiej stronie kraju.
Jednak tutaj niedaleko był Graz.
Graz był wytłumaczeniem na wszystko.
Astat już wiedział, jak mniej więcej mogą się czuć mieszkańcy przeklętego miasta… Nie, nie mógł. Kilka strzałów to zapewne nic w porównaniu z tym, co przeżywają tamtejsi ludzie. A jemu już serce waliło jak młot. Nie był przyzwyczajony do takiego obrotu spraw.
Czytał dużo pamiętników z czasów wojen i przy każdej takiej lekturze zastanawiał się, jak to możliwe, że takie przeżycia były realne, że to działo się naprawdę. Zatrzymywał się przy jednym akapicie i myślał o tym, jakie okrucieństwo fundują ludzie dla samych siebie, dla innych, równych sobie.
– Kurwa, ludzie, schować się, chować się! – krzyknął jeden ze strażników. Już nawet nie wiadomo który. Najwyraźniej nie stronili już od przekleństw, zdenerwowani sytuacją jak i służbą w nieustannym stresie, skoro okupanci dotarli aż do zachodnio-południowej granicy. Chcieliby teraz w spokoju siedzieć w budce i rutynowo sprawdzać wizy, popijając ciepłą kawkę. Nikomu nie marzyło się ganianie z grupką spanikowanych ludzi po lesie o pierwszej w nocy.
Pasażerowie rozpierzchli się na kilka stron, a plecaki i wypchane torby obijały im się ciężko o plecy i nogi. Był koniec lata, a wieczory i noce nadal ciepłe, dlatego nie musieli zmagać cię z dodatkowym ciężarem jakim byłyby jesienne kurtki. Astat miał na sobie tylko lekki sweter, a adrenalina sprawiła, że przestał odczuwać jakąkolwiek temperaturę. Idąc śladami innych, kurczowo trzymając szelki plecaka, kucnął za ogromnym, wyleniałym krzakiem. Zapadła martwa cisza, którą po chwili przerwały głuche strzały w oddali i niespokojne miganie świateł granicznych.
Siedzieli na miejscu w bezruchu, póki strzelanina nie ustała, a zdenerwowane okrzyki przestały przecinać ciemności.
Niezrozumiały rozkaz strażnika poderwał wszystkich na nogi i bezzwłocznie pognali za nim, wpadając na szosę, gdzie już za kilka chwil miał podjechać wynajęty bus. Astat na ślepo biegł za innymi, bo szczerze nie wiedział co ma robić i jak się zachowywać. Skoro wszyscy tylko pragnęli jak najszybciej znaleźć się w busie, on także chciał już tam być i w spokoju oczekiwać końca tej wycieczki.
Pasażerowie – większość z nich strasznie zdyszana z powodu braku kondycji – przebierali zniecierpliwieni nogami, stojąc na uboczu drogi. Obok nich przechadzał się wiedeński strażnik, który próbował jak najszybciej skontaktować się z kierowcą wynajętego busa.
Astat wzdrygnął się, kiedy ciszę rozerwało pikanie jego komunikatora, którego zapomniał wyciszyć. No bo kto w końcu zamierzałby dzwonić do niego w środku nocy?
Wszyscy popatrzyli na niego i zaczęli obrzucać obelgami, kiedy wyświetlacz mignął jaskrawym światłem. Odruchowo podniósł rękę do góry i przyciskał byle gdzie, nie mając jeszcze w pełni opanowanego sprzętu. Akurat tak się stało, że odebrał i wyświetliło mu się na migającym, holograficznym ekranie dziwaczne zdjęcie Oxy, które sama sobie ustawiła.
Astaat, nie mogę spaać, jak podróż… – usłyszał jej głos, który wydobył się z zakurzonego głośniczka, poprzyciskał inne guziki, aż wreszcie się rozłączył i szybko wyciszył komunikator. To akurat wiedział jak zrobić. Spiął się lekko, bo przerażeni ludzie zaczęli go obgadywać i mówić, że za chwilę ściągnie w tę stronę radzieckich żołnierzy.
Po chwili na szosie pojawił się owy bus, jadący bez świateł, który niezgrabnie zatrzymał się po drugiej stronie jezdni. Ludzie zaczęli pchać się do drzwi, wszyscy podskoczyli jak na zawołanie, kiedy rozległ się kolejny strzał, nieco bliżej. Od razu zaczęli ładować się do środka pojazdu i zajmować pierwsze lepsze miejsca, żeby tylko jak najszybciej opuścić granicę i dotrzeć do bezpiecznego Salzburga.
Astat już był w drzwiach, kiedy usłyszał głośny strzał i kątem oka ujrzał, jak Wiedeński żołnierz chwyta się za ramię i wydaje z siebie jęk bólu. Popieprzeni okupanci postanowili poprzechadzać się po lesie i natrafili na sporą grupkę ludzi, więc czemu by nie postrzelać?
Kolejny nabój głucho obił się o bus i kilka osób zaczęło krzyczeć i modlić się o przeżycie. Astat w ostatniej chwili wskoczył do busa, kiedy za kilkoma innymi osobami zamknęły się drzwi i pojazd ruszył bez żadnego ostrzeżenia. Wbił sobie w udo skraj twardego siedzenia lecz cieszył się, że udało mu się dostać do środka. Koniec patologii, są już bezpieczni i w spokoju dojadą do Salzburga. Miał przynajmniej taką nadzieję. Wszyscy inni pasażerowie rozmawiali niespokojnymi, przyciszonymi głosami. Inni zaś siedzieli tak, jakby właśnie w tym momencie śmierć zajrzała im do oczu.
Astat chwycił się rurki przy jednym z siedzeń i włączył komunikator, który wyświetlił godzinę 1:59 i informacje o nieodebranych połączeniach. O 2:00 mieli bezproblemowo wysiadać na Stacji Głównej w Salzburgu, przynajmniej tak ustalono w rozkładzie. Tymczasem okupanci postanowili wprowadzić trochę stresu w życie i zafundowali im mały bieg na orientację, na czas. Wszystkim pasażerom jednak udało się dostać do busa bez żadnego uszczerbku w zdrowiu fizycznym. Niektórzy jednak wciąż byli w szoku, odkąd zobaczyli przez szybę postrzelonego strażnika. Nie wiadomo było, czy ktoś jeszcze ucierpiał ani co stało się z konduktorem pociągu i resztą – czyżby zawrócili?
*
Wnętrze starego busa śmierdziało typowym zapachem starego środka komunikacji, a Astatowi powoli robiło się niedobrze. Przeczuwał, że jednak naprawdę ma tę chorobę lokomocyjną. Siedział zesztywniały w cienkim korytarzyku pomiędzy poszczególnymi siedzeniami i czekał tylko, aż w końcu miną oświetlone mury granicy Salzburga. Byli już blisko, przynajmniej ktoś z tyłu tak mówił, podobno obeznany w tych terenach.
Po chwili ukazała się im panorama wielopiętrowego Salzburga, a mieniące się neony obwieściły wkroczenie do miasta. Astat, wychowywany w niewielkim Seregno, zawsze był zachwycony, ilekroć odwiedzał takie miejsca. Salzburg, jak każde inne duże miasto zbudowany był niczym kilkunastopiętrowy wieżowiec, połączony tysiącem mostów i dróg, lecz różnił się ułożeniem poszczególnych platform i królowały w nim neony w kolorze delikatnej zieleni i błękitu, co dało się zauważyć nawet ze znacznej odległości. Jakby ludzie na nowo próbowali dostać się do samego nieba, budując unowocześnione metropolie-Babel.
Salzburg, podobnie jak inne wielkie metropolie, podzielony był na twardo wydzielone części – bogate, barwne życie toczyło się na poziomie zerowym, oraz na kilku platformach wzwyż i ciągnęło się aż do wschodnich dzielnic miasta. Najłatwiej znaleźć tam można było przepięknie oświetlane ulice pełne markowych i drogich wystaw i bogate kamienice burżuazji. Pod poziomem zerowym zazwyczaj znajdowały się rozległe stacje kolejowe, metra, parkingi i miejsca spotkań przeróżnych gangów i sekt. Najwyższe poziomy, najsłabiej zagospodarowane, zajmowali biedniejsi ludzie, gdyż życie na samej górze miało o wiele mniej rozbudowanych aspektów, ale i było znacznie trudniejsze. Zazwyczaj budowano tam rozległą sieć balkonową, gdyż mosty były zbyt ciężkie i drogie, a tamtejsi mieszkańcy nie zamierzali schodzić kilka poziomów w dół i znów wspinać się do góry, aby odwiedzić sąsiada. Wydawałoby się, że ich życie toczy się w powietrzu.
Astat urodził się i mieszkał w Seregno, małym włoskim miasteczku, na północ od Mediolanu. W stolicy mody bywał sporadycznie, kiedy rodzice potrzebowali załatwić ważne sprawy, o których nie było mowy w ich rodzinnym mieście, więc fascynował się każdym nowocześniejszym miejscem. Seregno zbudowane było na jednym poziomie, jedynie urząd miasta i bank postawiono na niewielkiej platformie.

*

Bus wtoczył się do ogromnego, podziemnego tunelu, mijając wiadukt, po którym zapewnie dojeżdżały pociągi na trasie prowadzącej z Grazu. Tymczasem nic podobnego ich jeszcze nie minęło, a zazwyczaj co jakiś czas pojawiał się tam chociaż jeden pociąg.
Tunel oświetlany był setką halogenów i nie wyglądał przyjaźnie ani jakkolwiek zachwycająco – prawdopodobnie przez tysiące metalowych rur przywieszonych na sklepieniu. Stary bus nie bardzo komponował się z setkami pięknych, wypolerowanych samochodów, które śmigały ponad powierzchnią namagnesowanego asfaltu.
Po pewnym czasie dotarli na Stację Główną Salzburg, a bus zaparkował na pobliskim parkingu. Zmęczeni ludzie powoli wysypali się z pojazdu i skierowali na ogromną płytę stacji, w której odbijały się kolorowe ekrany ogromnych monitorów i tabel z rozkładami jazdy. O tej porze było tam stosunkowo pusto, na ławkach siedziały pojedyncze osoby, zaabsorbowane swoimi laptopami czy komunikatorami.
Astat z ulgą przyjął wiadomość, że w końcu może wywlec się ze śmierdzącego autobusu, bo powoli zaczynało mu się już kręcić w głowie i czuł się, jakby brzuch wypchano mu niestrawnymi kłaczkami. Idąc za przykładem innych przytknął lewą dłoń do czytnika przy wejściu i mógł przejść na płytę stacji. Powoli zaczynała go irytować wszechobecna kontrola i przyciskanie wszędzie łapą z plakietką. Sprawiało to, że jeszcze wyraźniej czuł tę obcą tkankę i miał ochotę ją wyrwać.
Widok nieskazitelnej czystości, nowoczesności i przeróżnych urządzeń powoli go przytłaczał. Nie do końca wiedział, co miał teraz robić, bo każde miasto wykształciło inny sposób na chociażby zakup biletów do pociągu. Astat wiedział tylko tyle, że musi zacząć się uczyć i przyzwyczajać do takiego systemu.
Podszedł do ogromnej tablicy, na której przewijały się godziny odjazdu pociągów, ich trasy oraz dane, gdzie aktualnie się znajdują. Zdążył odszukać trasę Salzburg-Monachium – najbliższy pociąg odjeżdżał już za 15 minut. Zadziwiające było to, jak wiele tras działa w środku nocy – nie mógł narzekać – w końcu najbliższy pociąg mógł mu się trafić dopiero z rana.
Pociąg na trasie Salzburg-Monachium oczekiwał na niego na peronie 5.1. Astat porozglądał się niepewnie nie będąc pewnym, gdzie teraz ma się udać. Stacja była ogromna, a do jej kolejnych komór prowadziło kilka innych tunelów – o tyle dobrze, że ponad poszczególnymi wisiały ekrany, określające, na które perony prowadzą. Odnalazł tunel, który prowadził na perony 4-6 i udał się w tamtym kierunku.

*

Podróż z Salzburga do Monachium przebiegła zaskakująco bezproblemowo, a Astatowi udało się nawet przysnąć na moment w pociągu, co zazwyczaj było niemożliwe. Jedynym miejscem, gdzie zasypiał bezproblemowo było jego własne, ciepłe, miękkie łóżko, które teraz spędzało samotną noc w Seregno. Zarówno ono jak i on musieli teraz nauczyć się żyć bez siebie.
Z drzemki wyrwał go beznamiętny głos, płynący z głośnika, który obwieszczał, że już wkrótce dojadą do Stacji Głównej Monachium. Przez moment żałował, że przysnął na tej trasie, gdyż uwielbiał oglądać nowe widoki. Umknęła mu zbliżająca się panorama ogromnego Monachium, gdyż aktualnie znajdowali się już w podziemnym tunelu.
W przedziale siedział sam i czuł się bardzo nieswojo. Chciał, aby zadzwoniła Oxy – ona to dopiero miała wyczucie, kiedy akurat jej potrzebowano. Potrafiła nie interesować się tobą cały dzień, by zadzwonić w nocy, kiedy jesteś w trakcie ewakuacji z zagrożonego miejsca.
Oxy była jego bliską przyjaciółką, z którą poznał się prawie trzy lata temu w Mediolanie. Oboje szukali pracy dorywczej, aby zarobić trochę na ostatnie lata studiów. Okazało się, że dziewczyna często przebywa w Seregno, gdyż jest to jej rodzinne miasto, mimo iż obecnie mieszka w Mediolanie. Oboje dostali się na to samo stanowisko i wyszło z tego tyle, że uwielbiali spędzać wspólnie czas mimo tego, że Astat wybrał studia biologiczno-chemiczne, a Oxy interesowała się dziennikarstwem i mediami.
Oxy była szczupłą, pozornie niewyróżniającą się brunetką. Pod uroczą twarzą kryła się wrodzona zawziętość i upartość, które były dobrymi cechami dla reportera. Oxy opisała już wiele interesujących spraw, dzięki którym wspinała się coraz wyżej w swojej branży, podczas gdy Astat ciągle siedział przy zerze. Dlatego teraz miał ogromne nadzieje, że zostanie przyjęty do Fabryki, gdyż samo potwierdzenie i zgoda na przyjazd do Nowej Kolonii są dla biochemika przepustkami do kariery.

*

Odszukał swój ogromny plecak, który dziwnym sposobem znalazł się daleko pod siedzeniem i rzucił go na miejsce obok siebie. W oczekiwaniu na przyjazd na Stację Główną zdążył już poznać inne funkcje komunikatora i w końcu wiedział, jak w pełni nad nim panować i do czego służy dany guzik. Wczorajszego dnia założył go na rękę po raz pierwszy na dłuższy czas i nadal zaskoczony był dodatkowym ciężarkiem na prawym nadgarstku. Nie dość, że musiał zmagać się z wszczepionym dokumentem, teraz musiał także przywyknąć do płaskiego klocka. Większość ludzi nie potrafiła się nawet na moment rozstać ze swoim komunikatorem, dlatego on czuł, że urodził się w niewłaściwych czasach i jest pieprzonym technofobem. W obecnym świecie wszystko opierało się na udoskonalonych wynalazkach technicznych, dlatego momentami szczerze nie potrafił odnaleźć się w roku 2085. W drugiej połowie XXI wszystko tak wybrnęło do przodu, że każdy miał prawo się pogubić. Zwykłe, płaskie miasta stały się teraz konstrukcjami w konstrukcjach, a ułożenie państw na mapie znów zaczęło zmieniać się co chwilę, jak kilkaset lat temu. Każdy miał już tego powoli dosyć, ale jedynym wyjściem było pogodzenie się ze współczesną rzeczywistością.
Pociąg zatrzymał się na Stacji Głównej chwilkę później, a Astat niechętnie wstał z fotela i zarzucił plecak na ramię. Żal mu było opuszczać pociąg, którego standardy mało pokrywały się z ceną, jaką zapłacił za przejazd. Z początku rzeczywiście był zdziwiony, jak bardzo salzburski pociąg różni się od tego, którym przybył z Mediolanu. Najwyraźniej każdy inaczej liczy sobie cenę w danej części Europy.
Stacja Główna Monachium słynęła z umiejętności dogodzenia pasażerom. Nie dosyć, że znajdowały się w niej tematyczne kawiarnie i wiele innych miejsc, gdzie można zabić cenny czas, każdy jej zakątek stylizowany był zgoła odmiennie – kierując się w stronę peronów A i B można było wpaść w klimaty retro czy vintage, za to idąc w stronę przeciwną wchodziło się w tematy stricte współczesne lub urządzone w stylu galerii muzyki na przestrzeni wieków.
Astat postanowił pozachwycać się wszystkim nieco później – priorytetem było zapoznanie się z tablicą odjazdów i zakupieniem biletów na ostatnią trasę – Monachium-Nowa Kolonia. Westchnął z ulgą na myśl, że już popołudniu spokojnie ulokuje się w jakimś pokoiku w Okręgu Nadreńskim, Stolicy Europy i ponapawa się świadomością tego, gdzie jest. Dla niektórych podróż do Nowej Kolonii jest niczym spełnienie marzeń, gdyż władze Okręgu surowo nakreśliły nieznane nikomu zasady, które nie zezwalają na pobyt w Stolicy, każdemu komu się zamarzy. Rodowici mieszkańcy Nowej Kolonii są więc traktowani jak arystokracja, podobnie jak zasłużeni pracownicy Fabryki i Zarządca Snu, o którym póki co niewiele wiadomo.
O tym, kim naprawdę jest Zarządca Snu i kto otrzymał ten tytuł trąbiono niesamowicie głośno zaraz po ogłoszeniu tego stanowiska i wprowadzeniu nowej funkcji Instytutowi, który przekształcił się w Fabrykę. Prawdopodobnie był to dyrektor całego zakładu i anonimowy twórca Antaru, który nie ujawnił się do tej pory. Wiele osób twierdzi, że Zarządca Snu nie istnieje i szukano zbędnej sensacji, a wielu chemików uważało, że Antar tak naprawdę nie był nowo wynalezionym związkiem, tylko po prostu nigdy wcześniej nie był do niczego użyteczny. Póki co wszystko ucichło i dwa słowa, którymi mianowana została owa anonimowa postać, nikogo już nie ruszały.

*

Najbliższy pociąg do Nowej Kolonii odjeżdżał dopiero za dwie godziny. Na peronie był sam, a większość atrakcji o 4 rano raczej była jeszcze zamknięta. Czuł się tutaj jak intruz i snuł się po wszystkich peronach, momentami zawieszając wzrok na każdym zakątku, jak gdyby miał być ukarany za patrzenie.
Po pewnym czasie dotarł do niewielkiego sklepiku, gdzie zaopatrzył się w ciepłą tortillę i kubek gorącego capuccino. Nie lubił zwykłej kawy, dlatego wolał już posłodzony napój z nutką wanilii, a jakoś musiał przetrwać do czasu przyjazdu pociągu. Oprócz tego przez ostatnie wydarzenia zapomniał o tym, że człowiek czasami robił się głodny. Ulokował się na jakiejś ławce, daleko od sklepiku, gdyż nie zamierzał czuć na sobie wzroku samotnej sprzedawczyni, skoro póki co był jedyną żywą duszą na stacji.
Tortilla po kilku godzinach głodówki smakowała znakomicie. Po skończonym posiłku postanowił zwiedzać dalej, aż natrafił na nowoczesne łazienki. Przy odwiedzaniu niczego się nie opuszcza.
Nie miał na nic siły, więc usiadł przy chłodnej ścianie i zaczął bawić się komunikatorem, który niespodziewanie zaczął migać przeróżnymi kolorami. Już się martwił, że coś w nim zepsuł, gdy urządzenie znikąd wróciło do normalnego stanu. W końcu czego mógł się spodziewać po najtańszym, najstarszym modelu.

*

Wszystko mu zdrętwiało – znowu – zupełnie tak jak w busie, kiedy uciekali z granicy Związku Wiedeńskiego. Rozciągnął się, a po ręce zaczęły chodzić mu mrówki. Przez moment siedział na ziemi w zupełnym otępieniu póki nie uzmysłowił sobie, że znajduje się w bialutkiej łazience i jest mu nieprzyjemnie zimno w tyłek.
I że zasnął w tym kiblu, kiedy miał czekać na pociąg.
Zerwał się na równe nogi i pognał na peron, w biegu zarzucając plecak na ramię. Zdążył zauważyć, że już nie jest sam. Na stacji pojawiło się kilkanaścioro innych ludzi, którzy w beznamiętnym zainteresowaniu wpatrywali się w swoje komunikatory lub rozmawiali ze sobą. Miał przeczucie, że przespał swój pociąg, więc czym prędzej pognał na peron A. Nawet nie sprawdził godziny.
Okazało się jednak, że miał cholerne szczęście, a pociąg Monachium-Nowa Kolonia wciąż w bezruchu stoi na peronie, jak gdyby specjalnie na niego czekał. Podsunął pod nos komunikator i sprawdził godzinę – obudził się dokładnie trzy minuty przed odjazdem i teraz mógł tylko wyściskać los, który postanowił sprezentować mu taką pobudkę.
Pognał do drzwi i wskoczył do przedziału, zajmując pierwsze lepsze miejsce. Dziwił się, że przysnął nawet po wypiciu cappuccino. Nie znał się na kawowych napojach, ale sądził, że po tym także raczej nie da się spać.
Teraz jednak nie musiał się tym martwić. Czekała go kilkugodzinna podróż do wymarzonego miasta i musiał odpocząć, zanim zgłosi się do Fabryki na rozmowę kwalifikacyjną. Szczerze mówiąc tylko liczył na takie coś – Fabryka była specyficznym miejscem, które mogło mieć zasady odrębne od typowych miejsc pracy. Mogliby nakazać mu nawet przejść jakieś testy i eksperymenty, czego się szczerze obawiał.
Mimo wszystko na razie nie chciał się stresować i wolał porozmyślać o przyjemniejszych rzeczach, takich jak na przykład życie miłosne, którego nie miał. Czasami śmiał się z Oxy, zadurzonej w nowopoznanym listonoszu ich wydziału, a w głębi duszy czuł ogromną zazdrość, że nie potrafił poczuć do nikogo niczego podobnego. W okresie studiów zajmował się tylko i wyłącznie nauką i rzadko kiedy pozwalał sobie na jakikolwiek większe rozrywki. Owszem, chodził na pojedyncze imprezy, ale powszechnie uznawany był za nudziarza tylko przez to, że nie lubił upijać się do nieprzytomności i balować do samego rana. Lubił przecież rozmawiać przebywać z ludźmi.
Kwitnący okres przeżywał w liceum, a jego piękny ogródek umierał wraz z zagłębianiem się w realia studiów. Jako licealista poznał wiele osób, z którymi wiązał swoją przyszłość, lecz jednak żaden z jego planów nie został wcielony w życie. Był chłopakiem, który nie zważał na płeć, lecz na relacje, które łączyły go z danym człowiekiem. Nie określał siebie stricte biseksualnym, a czuł, że jest nakierunkowany w obie strony.
Pierwszy raz zadurzył się w pewnej dziewczynie, Marcelli, która powierzchownie wydawała się spełnieniem marzeń i rzeczywiście taka była. Ich znajomość kwitła przez całą pierwszą klasę, póki Marcella nie musiała wyjechać do Hiszpanii. W drugiej połowie kolejnej klasy napatoczył się Enrico, za którym w pierwszej kolejności nie przepadał, lecz jak powiadają – przeciwieństwa się przyciągają. Wizja ideału poszła w świat, kiedy Enrico oznajmił, że okres próbny Astata się skończył i powiedział, że jednak nie ma zamiaru szukać szczęścia z chłopakiem, łamiąc mu przy tym serce. Astat postanowił wtedy, że musi odpuścić i wygnać z głowy wszelakie wizje związane z wiązaniem się z drugą osobą, gdy nagle jak na złość napatoczyła się mu Sara, z którą przeżył swój pierwszy raz. Oboje jednak nie potrafili patrzeć na siebie jak na parę i po prostu zostali przyjaciółmi, przecząc stereotypom, że była para zazwyczaj po zerwaniu się do siebie już nie odzywa.
Wspomnienia licealnej przeplatanki sprawiły, że poczuł się z lekka osamotniony. Pomyślał sobie, że jeśli nie uda mu się postawić na karierę, będzie musiał rozpaczliwie sobie kogoś poszukać. Trochę go to przerażało, że chce siebie do czegoś zmusić, lecz wnętrze jego duszy usilnie potrzebowało kogoś, na kim będzie mógł polegać i kto będzie trwać przy jego boku już zawsze.

*

Żegnając wzrokiem gasnące neony wielopiętrowego Monachium powoli pozwalał swojemu ciału na chwile otępienia i zatracenia się w krainie Morfeusza. Nienawidził zmiany rytmu codzienności, lecz teraz stawało się to nieuniknione. Z każdą chwilą zbliżał się do upragnionej Nowej Kolonii, gdzie zamierzał rozpocząć wymarzone, nowe życie.

4 komentarze:

  1. Dlaczego uważasz, że to "nic specjalnego"? Mi się bardzo podobało! A znasz już moje zdanie na temat sci-fi xD

    To pierwszy rozdział i nie oczekiwałam po nim niebywałej akcji, miał służyć wprowadzeniu odpowiedniego klimatu i w tym spisał się wspaniale ^^ Trochę myliły mi się nazwy tych wszystkich miejsc, imiona itd ale pewnie niedługo się do nich przyzwyczaję :3 Opko naprawdę zapowiada się bardzo dobrze i z niecierpliwością będę czekać na kolejne rozdziały :D

    Duuużo weny, taasteful! ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za pozytywny komentarz :')
      Sami autorzy nawet czasem nie wiedzą, kogo lub co umieścili w swoim opowiadaniu, więc czytelnik ma jak największe prawo co do mylenia się przy nazwach x3

      Usuń
  2. Jestem pod wrażeniem Twoich opowiadań ^_^ Są naprawdę świetne! Najbardziej podoba mi się to, że doskonale potrafisz oddać klimat, to wręcz niesamowite ;) Życzę dużo zapału i już nie mogę się doczekać dalszej części :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! Taki mam właśnie zamiar i cieszę się, że to wychodzi :'))

      Usuń