Myślę, że już czas, aby początkowe rozdziały ujrzały światło dzienne. Matko, jak się boję.
>> Większość elementów w opowiadaniu jest zwyczajnie zmyślona, np. szybkość pojawienia się objawów choroby popromiennej itp.
>> Większość elementów w opowiadaniu jest zwyczajnie zmyślona, np. szybkość pojawienia się objawów choroby popromiennej itp.
Uwaga, "nic specjalnego" porcja pierwsza.
- - -
Część pierwsza
TO POWOLI NAS OSACZA
W ciemności,
Jestem dokładnie w środku znaku.
Na kondygnacji wszystkiego, co znajduje się
pod powierzchnią
I widzę wszystko z odległości siedemnastu pięter
I brakuje mi snów o byciu złotym i na szczycie
To nie jest obraz, który namalowałaś w mojej głowie.
Jest tutaj o wiele więcej zamiast kolorów,
Które widziałem.
Wszyscy żyjemy we śnie
A życie nie jest tym czym się wydaje
Wszystko jest bałaganem
Wszystkie te smutki, których doświadczyłem
Prowadzą mnie do przekonania, że
Wszystko jest bałaganem
Ale ja chcę marzyć
Chcę marzyć
Zostaw mnie abym mógł marzyć
Stuk, stuk, stuk, stuk, STUK, stuk, stuk…
– Prosimy o uwagę. Znajdujemy się właśnie na
trasie Graz-Salzburg, przekraczającej granicę Związku Wiedeńskiego. W wyniku
panującego konfliktu zbrojnego, trasa została przerwana i od wczorajszego dnia nie
ma możliwości czystego dojazdu do Salzburga. Prosimy przygotować się na przesiadkę
tuż za granicą. Proszę również o zażycie stałej dawki Werniksu.
Astat przetarł
powieki, słysząc w głośnikach oficjalny głos konduktora. Poprawił się na fotelu
i zaspanym wzrokiem wpatrywał w innych pasażerów, których mina wyrażała
zaniepokojenie. On sam także nie był spokojny – sytuacja Związku Wiedeńskiego
stawała się coraz głośniejsza, a przesiadka za granicą okupowanego państwa nie
wróżyła niczego dobrego.
– Co to znowu
wymyślili… Żeby ludziom spokojnie przejechać nie dano… – usłyszał za sobą
skrzekliwy głos jakiejś staruszki, która wcześniej, podobnie jak on, też
przysypiała na fotelu, tyle, że prócz tego głośno chrapała.
– Związek
Wiedeński od zawsze ma te różne… problemy, odkąd tego, no… nowego prezydenta
mają tam – odpowiedział jakiś starszy mężczyzna. Astat przypuszczał, że to jej
małżonek.
On,
mimo że nie interesował się polityką, lubił słuchać o sprawie Związku
Wiedeńskiego. Nie żeby jakoś satysfakcjonowała go tamtejsza sytuacja – same
słowa, konflikt zbrojny, przesycone
są okrucieństwem dla żyjących tam ludzi.
Od
czasu Wielkiego Wybuchu, prawie dwa lata temu, sytuacja w Europie Wschodniej i
Środkowej diametralnie się zmieniła. Niefortunne zdarzenia w sarajewskim Instytucie
Chemii doprowadziły do skażenia ogromnego obszaru Bałkanów i południowego
wschodu. Zbyt wolna reakcja władz i zwlekanie z przesiedleniem ludności
doprowadziły do niespodziewanej nadumieralności. Od tamtego momentu naukowcy
próbują znaleźć sposób na starcie skutków błędu studentów Instytutu. Każda
próba przejazdu czy pojawienia się na terenie skażonym powoduje zwiększenie
koła chmury radioaktywnej. Przynajmniej tak twierdzą radzieccy naukowcy.
Zaraz
po Wielkim Wybuchu, w Okręgu Nadreńskim zaczęto poszukiwać recepty na coś, co
pozwoliłoby na zablokowanie wchłaniania radioaktywnych izotopów. Uniwersytet
Nadreński, mieszczący się w Nowej Kolonii, przekształcono w ogromny budynek
Fabryki Antariskiej, który zaczął zajmować się badaniami nad substancją, która
zablokowałaby izotopy słabo znanego promieniowania. Pół roku później stworzono
Werniks, który przez pierwsze miesiące przechodził okres próbny. Jego głównym
składnikiem stał się niesamowicie trudno dostępny Antar, związek chemiczny,
który został stworzony stosunkowo niedawno i nie było jeszcze wiadome, w jakim
celu będzie mógł służyć.
Kiedy
procent nadumieralności zaczynał się drastycznie zwiększać, bezzwłocznie
zaczęto podawać Werniks, który stopniowo hamował wchłanianie, lecz nie był tym
do końca pożądanym produktem – prace nad czwartą generacją Werniksu wciąż
trwają.
*
Astat
tępo wpatrywał się w szybę, mimo, że za nią widział tylko ciemność, a
odbijające się lampy raziły go w oczy. Mdły smak Werniksu mocno wchłonął w jego
kubki smakowe i wciąż go mierził. Substancja od roku jest obowiązkowa dla
każdego obywatela Europy – płaci się za nią niczym za podatek. Z początku z
tego powodu wybuchało wiele skandali, gdyż ludzie uważali, że Werniks powinien
być rozprowadzany za darmo, skoro nie ich winą było wprowadzenie w atmosferę
fruwających izotopów. Nikt jednak nie jest aż tak hojny, by zadowolić wszystkie
narody, więc substancja została wprowadzona jako ważniejsze lekarstwo.
Spowodowane było to również nadmierną umieralnością społeczeństwa i znacznym
zmniejszeniem poziomu przyrostu naturalnego.
*
Wsłuchiwał się
w niespokojne szepty pasażerów i czekał, aż w końcu dojadą do granicy. Chciał
mieć to już wszystko za sobą. Zdążył już uchwycić wiele przypuszczeń co do
tego, co będzie ich czekać po przesiadce – jedni mówili, że pociąg zostanie
tylko skontrolowany, inni zaś twierdzili, że okupanci nie przepuszczą ich
dalej, a reszta śmiała się, że nie ma się czego bać i spokojnie dojadą do
Salzburga. On sam nie miał jednak żadnej wizji późniejszych wydarzeń. Chciał
tylko dotrzeć w końcu do tej Nowej Kolonii, bo każda podróż była dla niego
niesamowicie wyczerpująca – nie ważne czym jechał – samochodem, pociągiem –
sama świadomość, że siedzi w maszynie, która porusza się bez jego woli z
ogromną prędkością, sprawiała, że od razu skręcał mu się żołądek. Cierpiał
zarówno na chorobę lokomocyjną jak i pewien rodzaj strachu, który narodził się
w nim, gdy jego ojciec o mało co nie zginął pod kołami pociągu. Dokładnie tego
samego – nie tej maszyny, w której właśnie się znajdował, lecz jadącego tą samą
trasą – Mediolan-Salzburg.
Astat
był kolejnym dwudziestoparolatkiem, który postanowił szukać szczęścia w Okręgu
Nadreńskim. Świeżo po ukończeniu profilu biologiczno-chemicznego na
Uniwersytecie Mediolańskim postanowił, że będzie starał się o pracę w Fabryce
Antariskiej. Potrzebowano wielu młodych, przyszłych naukowców, którzy pomogą
nad opracowaniem nowej generacji Werniksu. Astat od dawna liczył na to, że uda
mu się zostać wtajemniczonym w proces powstawania Antaru i kiedy przyszło do
niego wstępne potwierdzenie z Fabryki, zebrał wszystkie swoje oszczędności i
pognał zarezerwować bilet na pociąg. Był nieco poirytowany, gdyż przy budce z
biletami okazało się, że zapłaci nieco więcej niż się spodziewał, gdyż czysta
trasa Mediolan-Nowa Kolonia już nie funkcjonuje. Zmuszony był jechać z
Mediolanu do Salzburga, po czym wpaść na pociąg jadący do Monachium i przetrwać
długą drogę do Okręgu Nadreńskiego. A teraz okazuje się, że kochany Związek
Wiedeński funduje im dodatkowe atrakcje.
Astat
czekał tylko, aż w końcu ten cholerny pociąg się zatrzyma, przeładują ich do
innej maszyny i ruszą w dalszą drogę. Skubał nerwowo prujące się obicie
siedzenia i liczył światła, które pojawiły się za oknem obwieszczając, że
wkrótce dotrą do płotu, który
odgradza Zjednoczone Państwa Włoskie i Związek Wiedeński. Brak porządnej dawki
snu odbijał się na jego humorze – miał ochotę wstać i powiedzieć coś tej
staruszce siedzącej za nim, bo kłapała i kłapała o jakichś pierdołach i swojej
własnej polityce; jadaczka się jej nie zamykała. Współczuł jej mężowi, który
musiał przy niej siedzieć i udawać, że interesują go jej wywody. Przymknął
lekko powieki i oparł się głową o szybę – czasami lubił tak się o nią poobijać.
Pociągi wyższej klasy sunęły po torach z taką lekkością, że na ich podłodze
można by było ułożyć fortecę z kart do gry – niestety on nie miał jeszcze
okazji, by podróżować tym cudem techniki. Póki co zadawalał się standardową
koleją i nie narzekał – nie szukał w końcu luksusu, chciał tylko jako tako
przetrwać nudną podróż.
Spod
półprzymkniętych powiek obserwował ludzi siedzących kilka rzędów przed nim.
Kilku facetów i kobiet w średnim wieku, nerwowo szepczących do siebie,
dziewczyna w długiej spódnicy, setce bransoletek i chustek, śpiąca ze
słuchawkami na uszach – jak on bardzo chciałby potrafić zasnąć w takich
warunkach – i kilkunastu innych pasażerów, których już nie widział. Dziwiło go,
że aż tak wielu ludzi wybrało nocną trasę. Uchylił powieki i zerknął na ciemny
wyświetlacz komunikatora, który nieprzyjemnie drażnił go już, będąc uwieszonym
jego nadgarstka. Przycisnął jeden z malutkich przycisków, a na wyświetlaczu
pojawiły się fluorescencyjne cyferki wskazujące godzinę 00:43. Zniknęły po
kilku sekundach, a on ponownie opadł na szybę, dzwoniąc przy tym zębami. Bardzo
chciał, aby zgasło światło, albo chociaż żeby w pociągu panował półmrok – może
i marudził, ale z pewnością udałoby mu się zdrzemnąć nieco lepiej aniżeli
wtedy, kiedy prosto na niego pada jaskrawożółte światło.
Światło
zgasło.
Nie
poruszył się, ale szeroko otworzył oczy. Ktoś z przodu cicho pisnął, wyraźnie
zaskoczony. Panowała grobowa cisza, przerywana jedynie miarowym stukaniem kół
pociągu o szyny, a Astat czuł się jak jakiś iluzjonista. Czyżby ktoś wkradł się
do jego umysłu wysłuchał jego próśb?
Stuk, stuk, stuk, stuk, STUK, stuk, stuk…
– A to Ruski
niedobre, prąd wzięły – skomentowała zaistniałą sytuację kłapiąca staruszka.
– Prosimy o zachowanie spokoju. Przejeżdżamy
właśnie granicę Związku Wiedeńskiego. Kiedy pociąg się zatrzyma, prosimy o
zabranie swoich bagaży i bezzwłoczne stawienie się przy lokomotywie.
– A czy pociąg
przypadkiem nie ma z przodu dziobu…? – żachnęła się starsza pani.
– Łódź ma
dziób babulinko, a teraz słuchaj, bo znowu nie będziesz wiedziała co robić –
syknął mężczyzna.
Astat popierał
tego dziadka, gdyż skrzecząca babcia zakłócała dźwięk z głośnika.
–
Prosimy nie oddalać się od pociągu ani
nie przekraczać granicy na własną rękę. Specjalnie wyznaczony bus zabierze
wszystkich bezpiecznie na trasę do Salzburga. Otrzymaliśmy informacje, że teren,
do którego zbliża się nasz pociąg, może być niebezpieczny, gdyż niedawno
pojawiło się tam kilku przedstawicieli oddziału okupanta.
Astat
westchnął głęboko. Jeszcze tego mu brakowało – pal licho tę lampę, kłapiącą
babcię, czy śmierdzący ogryzek spod siedzenia kilka metrów dalej – wstydził się
trochę przyznać, że obawia się tej przesiadki. Nigdy nie marzył o tym, aby
jakkolwiek, w jakiekolwiek postaci i kiedykolwiek przebywać w jakikolwiek
kraju, gdzie trwa jakikolwiek konflikt zbrojny.
Sytuacja
Związku Wiedeńskiego przedstawiała się stosunkowo jasno i powierzchownie błaho
– tuż przed wielkim wybuchem państwo zmieniło swój ustrój na autorytarny, gdyż
świeżo wybrany prezydent obawiał się, że nie poradzi sobie z licznymi
konfliktami przyszłości, jeśli nie będzie miał wszystkiego pod kontrolą. Władze
ZSRR, ówczesnej Rosji, wróciły do byłej ideologii odkąd uformowano zupełnie
nową, odświeżoną mapę Europy, a skoro miały już wcześniej na pieńku z
niezdecydowanym Związkiem Wiedeńskim, tym bardziej rozeźliła je wygrana znienawidzonego
Franka Großenberga, który wcześniej sobie już trochę nagrabił. Każdy zakątek
krzyczał, że wybory zostały sfałszowane, ale i tak nikt nie potrafił postawić
się nowemu prezydentowi, któremu zależało na zbudowaniu państwa o silnej pozycji. Wyszło z tego tyle, że coraz
więcej obywateli uciekało ze Związku Wiedeńskiego, wszczynano bunty przeciwko rządom
autorytarnym, których Großenberg niegdyś tak się wypierał, fragment państwa
został skażony izotopami z Sarajewa a zaraz po tym wojska ZSRR wkroczyły na
teren Związku.
Państwo
Großenberga miało za sobą trudną przeszłość. Przez kilkanaście lat utrzymywało
się na pozycji jednego z biedniejszych państw Europy, gdyż zostało
wyeliminowane z elity państw zachodu. Sytuacja zmieniła się, kiedy kolejny
prezydent nawiązał współpracę z przedstawicielami Okręgu Nadreńskiego, który
ówcześnie dopiero rozpoczynał swoją europejską karierę. Nastały piękniejsze
czasy dla Związku, który piął się coraz wyżej. Sytuacja drastycznie zmieniła
się po zamachu na prezydenta, po czym wszystko zaczęło się walić. Ziemie
wędrowały raz tu, raz tam, zupełnie jak chociażby w nowożytności, a ludzie nie
wiedzieli już, gdzie żyją.
*
Jechali
po ciemku, lecz pociąg nie zwalniał tempa. Po chwili po obu stronach nasypu
pojawiły się drzewa, których pojedyncze gałęzie zahaczały o okna. W powietrzu
dało się wyczuć wyraźne napięcie, które wzrastało przy każdym zachybotaniu
wagonu na łączeniach szyn.
W
pewnym momencie czerń rozbłysła, a gałęzie drzew ustąpiły miejsca ostremu
światłu, które obwieszczało, że dotarli już do granicy i za kilka sekund
opuszczą Zjednoczone Państwo Włoskie. Wszyscy w przedziale wstrzymali oddechy,
gdyż nie wiedzieli czego mają się spodziewać po niedawno obwieszczonym
komunikacie. Jechali jeszcze przez chwilę, a później pociąg zaczął zwalniać, aż
wreszcie stanął. Wszyscy pospiesznie porwali swoje bagaże i bez słowa zaczęli
cisnąć się do korytarzyka z wyjściem. Nawet kłapiąca babcia przestała w końcu
gadać.
Usłyszeli
zgrzyt i zobaczyli kilka migających, niebiesko-czerwonych świateł, które
zazwyczaj włączają się, kiedy pociąg zmienia tor.
Astat
postanowił, że nie będzie się cisnął, tylko spokojnie poczeka, nawet jeśli
miałby wyjść ostatni. Nie byli w kryzysowej sytuacji, ani nic, póki co, nie obwieszczało,
że są w jakimś niebezpieczeństwie, które zmusi ich do ciśnięcia się wszystkich
naraz przez drzwi. Raczej nie był typem panikarza – przynajmniej tak mu się
wydawało. Wolał zachować spokój, jak wymagała tego normalna sytuacja. Po prostu
przesiadają się do innego pojazdu, nic wielkiego.
Pociągiem
szarpnęło. Ruszyli dalej. Jeszcze nie byli na miejscu.
Tłumik zaczął
wycofywać się spod drzwi, szepcząc do siebie niespokojnie. Nagły zryw sprawił,
że śpiąca hipiska zdjęła w końcu słuchawki i ze zdziwioną miną obserwowała
pogrążony w ciemnościach wagon. Przez okna wpadały łuny bladego światła, które
z każdą chwilą przewijały się w inną stronę, rozmazywane przez grube gałęzie
drzew.
Nad nimi
zaczął połyskiwać tor dla pociągów wyższej klasy, Wzniesionych. Sama ich nazwa
kipiała przepychem i za każdym razem, kiedy widziało się taki pociąg miało się
wrażenie, że nigdy nie będzie się godnym wsiąść do tej maszyny. Wzniesione, tak
jak wspominał Astat, lewitowały ponad torem i sunęły przed siebie jak po
najgładszej tafli lodu. Poza tym przejazdy kosztowały fortunę nawet mimo tego,
że zostały bardzo rozpowszechnione. Oczywiście, tę fortunę kosztowały dla
Astata, który jakoś niespecjalnie miał ochotę wydawać cenne pieniądze dla
zwykłego przejazdu.
*
– Prosimy o opuszczenie pociągu i stawienie
się przy lokomotywie.
– Boże drogi,
w koońcu! – ucieszyła się kłapiąca babcia i wryła się pomiędzy innych pasażerów,
którzy czekali na rozwarcie się drzwi.
Astat wstał,
przeciągnął się leniwie i zarzucił plecak na ramię. W duchu czuł lekkie
zaniepokojenie, ale postanowił nie dawać tego znać po sobie. Inni już
wystarczająco się martwią tym, co stanie się kiedy wysiądą z pociągu. Jak gdyby
myśleli, że idą na śmierć, czy coś w ten deseń.
Leniwie
podszedł do drzwi, kiedy pociąg ponownie zaczął zwalniać. Przez przypadek
kopnął żarówkę, zamontowaną tuż przy podłodze, a ta lekko trzasnęła. Z
pewnością już nie zadziała, ale nie zamierzał się tym przejmować.
– Kto to
pociąg niszczy? – usłyszał głos babci zza pleców kilku innych osób.
– Babka,
zamknij wreszcie jadaczkę – zgromił ją starszy pan.
Starsza pani
mruknęła cos pod nosem i już więcej się nie odzywała. Astat już chciał podejść
do mniemanego małżonka i poklepać go po plecach w podzięce.
Pociąg
zatrzymał się, a drzwi rozwarły się z cichym sykiem, który na nowo zbudził
poruszenie w grupce pasażerów. Wyskoczyli z wagonu, cisnąc się na małych, stromych,
żelaznych schodkach. Po pewnym czasie wszyscy byli już na zewnątrz i kierowali
się w stronę przodu, do lokomotywy, gdzie czekał na nich konduktor, kierownik,
maszynista i dwóch przedstawicieli straży granicznej.
Astat z
zaciekawieniem oglądał innych pasażerów pociągu i niektórym szczerze współczuł
ilości bagaży, z którymi musieli się zmagać, gdyż nie mogli wiedzieć, że
zatrzymają się na niespodziewanej przesiadce. Nie mógł ukrywać, że zawsze
ciekawiły go najróżniejsze rzeczy – zawsze musiał czegoś dotknąć, spróbować.
Przechadzając się między sklepowymi półkami tykał każdego przedmiotu czy
materiału, którego fakturę ciężej mu było określić samym wzrokiem.
Przez gałęzie
drzew przemykało biało-pomarańczowe pasma świateł granicznych. Wszyscy
pasażerowie zebrali się przy lokomotywie i rozmawiali głośnym szeptem, co z
czasem robiło się irytujące. Astat stanął z boku i po prostu czekał, aż to całe
przedstawienie się skończy. Podróż go męczyła i nie oczekiwał żadnych atrakcji
w postaci przesiadki na granicy państwa w stanie wojennym. W końcu jednak
znajdowali się niedaleko Grazu, miasta, które cieszyło się największym
zainteresowaniem od strony okupanta.
Jednocześnie
myślał sobie nad tym, że w jakiś sposób mogą zostać napromieniowani, gdyż
izotopy postanowią pofrunąć jeszcze dalej.
Wzdrygnął się
lekko i poprawił szelkę plecaka, który wyglądał teraz jak ogromna, napakowana
poducha – rzeczywiście, napchał tam dużo rzeczy nie będąc pewnym, na ile uda mu
się zostać w Stolicy. Jeśli ostatecznie uznają, że przyjmą go do pracy w
Fabryce chociaż na pół etatu, zadzwoni do domu i poprosi, aby przysłali mu
resztę rzeczy; jeśli zaś nie, następnego dnia albo poszuka innej pracy, albo
wróci. Życie w Okręgu Nadreńskim było niesamowicie drogie, więc zapewne taka
długa podróż pociągiem jest pikusiem w porównaniu z tym, co wydaje się tam na
co dzień.
Jeden ze
strażników granicznych nakazał ułożyć się ludziom w dwukolumnowej kolejce. Zamierzali
posprawdzać dokumenty i ewentualnie wizy. Pasażerowie zaczęli się przepychać,
aby czym prędzej przejść kontrolę i znaleźć się w bezpiecznym busie.
Astat nawet
nie zauważył, kiedy został porwany przed kilkudziesięcioosobowy tłum. Odruchowo
pomasował wnętrze dłoni, w którym kryły się formalne części jego istnienia.
Po osiągnięciu
pełnoletniości, do dłoni, przeciwnej, której zazwyczaj używamy, wszczepiana
jest plakietka, która zastępuje taszczenie ze sobą setek kartek i dokumentów. Materiał,
z którego jest wykonana, zespaja się z komórkami, a pod skórą tworzy się nowa
tkanka, która pomaga nam w identyfikacji. Odczytuje się ją poprzez przytkniecie
dłoni do specjalnego czytnika, takim też sposobem można przesłać do niej nowe
dane, takie jak zameldowanie czy nazwisko świeżo upieczonej żony.
Plakietka jest
zarówno uproszczeniem jak i utrudnieniem dla fałszerzy, który wcześniej z łatwością
mogli pozamieniać dane na papierach czy tworzyć fikcyjne karty. Jeszcze do
niedawna plakietki były słabo rozpowszechnione, ze względu na to, że był to
stosunkowo nowy wynalazek, ale kiedy wykazano ich skuteczność, szybko weszły w
obieg i są teraz coraz popularniejsze.
Astat także
miał taką plakietkę. Wszczepił ją sobie prawie dwa lata temu i wciąż nie mógł
strawić uczucia, że ma w lewej dłoni jakąś obcą materię. Za każdym razem
martwił się, że z jego plakietką będzie coś nie tak – każdy błąd należało
zgłosić i miało się przy tym masę dodatkowej, niechcianej roboty. Państwa
Włoskie ogłosiły obowiązek posiadania plakietki, jednak sprawa nie była jeszcze
tak popularna, aby twardo trzymać się tej ustawy. Większość ludzi jeszcze owego
nowoczesnego sposobu posiadania dokumentów nie zainstalowała w swoim ciele.
Widział
jednak, ze dosyć dużo pasażerów wyciąga rękę w stronę strażnika, który przytyka
do niej kwadratowe urządzenie, przypominające klockowaty kalkulator. Błyskało
zielonkawe światło i już po chwili informacja była sprawdzona i osoba
przechodziła dalej. Kilka osób jednak wciąż posiadało dokumenty w starej
formie, więc strażnicy musieli się natrudzić i przybić pieczątkę.
Kolejka
posuwała się stosunkowo szybko, a przed Astatem stało jeszcze tylko dwoje pasażerów.
Zaczęły swędzieć go ręce; znów obawiał się, że nagle kalkulator zapiszczy, a
ludzie zeżrą go żywcem za zatrzymywanie kolejki.
– Nie ma
czasu! – krzyknął strażnik, który zajmował się sąsiednią kolejką. – Nie mamy
czasu na takie pierdoły!
Strażnik
naszej kolejki sprawdził dłoń ostatniej osoby i zamarł na chwilkę.
– Wiem, ale
musimy to zrobić, nie zamierzam mieć kłopotów, bo tobie nie chciało się dzisiaj
sprawdzać dokumentów – przytknął czytnik do osoby przed Astatem, gdy nagle jego
krótkofalówka rozbrzmiała niewyraźnym dźwiękiem. Chwycił ją w drugą dłoń i
przystawił bliżej twarzy, aby cokolwiek zrozumieć. Wszyscy ludzie nagle
zamarli, jakby mieli zamiar podsłuchiwać służbowe wiadomości.
Jednak ten
ktoś po drugiej stronie nie zamierzał bawić się w wyuczone formułki, ani zważać
chociażby na wypowiadane słowa.
– Majki, kurwa, zbierajcie się stamtąd, szybko!
Mamy problem, coś rozjuszyło… – wysapał jakiś inny strażnik, kiedy sygnał
zerwał się w połowie zdania.
Ludzie już
wiedzieli, że mają problem i zaczęła się panika. W oddali usłyszano pierwszy
strzał. Astat spiął się lekko i podążył za tłumem, który biegł przed siebie po
torach, prowadzony przez jednego ze strażników. Nie zamierzał zgrywać bohatera,
nawet by o tym nie pomyślał. Znał wiele osób, które uważało, że w podobnych
sytuacjach wyszliby na sam przód a nawet pobiegli sam punkt kulminacyjny.
Jaasne. Tacy właśnie pierwsi umykali z podkulonym ogonem.
Przez moment
biegli przed siebie, po czym strażnik wykonał nagły zwrot w lewo, a cały tłum
zrobił to samo, niczym stado papug frunące za przywódcą.
Kolejne
strzały.
Zazwyczaj
wszyscy myślą, że konflikt odbywa się przy granicach skłóconych państw, a nie
po drugiej stronie kraju.
Jednak tutaj
niedaleko był Graz.
Graz był
wytłumaczeniem na wszystko.
Astat już
wiedział, jak mniej więcej mogą się czuć mieszkańcy przeklętego miasta… Nie, nie mógł. Kilka strzałów to zapewne nic w
porównaniu z tym, co przeżywają tamtejsi ludzie. A jemu już serce waliło jak
młot. Nie był przyzwyczajony do takiego obrotu spraw.
Czytał dużo
pamiętników z czasów wojen i przy każdej takiej lekturze zastanawiał się, jak
to możliwe, że takie przeżycia były realne, że to działo się naprawdę.
Zatrzymywał się przy jednym akapicie i myślał o tym, jakie okrucieństwo fundują
ludzie dla samych siebie, dla innych, równych sobie.
– Kurwa,
ludzie, schować się, chować się! – krzyknął jeden ze strażników. Już nawet nie
wiadomo który. Najwyraźniej nie stronili już od przekleństw, zdenerwowani
sytuacją jak i służbą w nieustannym stresie, skoro okupanci dotarli aż do
zachodnio-południowej granicy. Chcieliby teraz w spokoju siedzieć w budce i
rutynowo sprawdzać wizy, popijając ciepłą kawkę. Nikomu nie marzyło się
ganianie z grupką spanikowanych ludzi po lesie o pierwszej w nocy.
Pasażerowie
rozpierzchli się na kilka stron, a plecaki i wypchane torby obijały im się
ciężko o plecy i nogi. Był koniec lata, a wieczory i noce nadal ciepłe, dlatego
nie musieli zmagać cię z dodatkowym ciężarem jakim byłyby jesienne kurtki.
Astat miał na sobie tylko lekki sweter, a adrenalina sprawiła, że przestał
odczuwać jakąkolwiek temperaturę. Idąc śladami innych, kurczowo trzymając
szelki plecaka, kucnął za ogromnym, wyleniałym krzakiem. Zapadła martwa cisza,
którą po chwili przerwały głuche strzały w oddali i niespokojne miganie świateł
granicznych.
Siedzieli na
miejscu w bezruchu, póki strzelanina nie ustała, a zdenerwowane okrzyki przestały
przecinać ciemności.
Niezrozumiały
rozkaz strażnika poderwał wszystkich na nogi i bezzwłocznie pognali za nim,
wpadając na szosę, gdzie już za kilka chwil miał podjechać wynajęty bus. Astat
na ślepo biegł za innymi, bo szczerze nie wiedział co ma robić i jak się
zachowywać. Skoro wszyscy tylko pragnęli jak najszybciej znaleźć się w busie,
on także chciał już tam być i w spokoju oczekiwać końca tej wycieczki.
Pasażerowie –
większość z nich strasznie zdyszana z powodu braku kondycji – przebierali
zniecierpliwieni nogami, stojąc na uboczu drogi. Obok nich przechadzał się wiedeński
strażnik, który próbował jak najszybciej skontaktować się z kierowcą wynajętego
busa.
Astat
wzdrygnął się, kiedy ciszę rozerwało pikanie jego komunikatora, którego zapomniał
wyciszyć. No bo kto w końcu zamierzałby dzwonić do niego w środku nocy?
Wszyscy
popatrzyli na niego i zaczęli obrzucać obelgami, kiedy wyświetlacz mignął
jaskrawym światłem. Odruchowo podniósł rękę do góry i przyciskał byle gdzie,
nie mając jeszcze w pełni opanowanego sprzętu. Akurat tak się stało, że odebrał
i wyświetliło mu się na migającym, holograficznym ekranie dziwaczne zdjęcie
Oxy, które sama sobie ustawiła.
– Astaat, nie mogę spaać, jak podróż… –
usłyszał jej głos, który wydobył się z zakurzonego głośniczka, poprzyciskał
inne guziki, aż wreszcie się rozłączył i szybko wyciszył komunikator. To akurat
wiedział jak zrobić. Spiął się lekko, bo przerażeni ludzie zaczęli go obgadywać
i mówić, że za chwilę ściągnie w tę stronę radzieckich żołnierzy.
Po chwili na
szosie pojawił się owy bus, jadący bez świateł, który niezgrabnie zatrzymał się
po drugiej stronie jezdni. Ludzie zaczęli pchać się do drzwi, wszyscy
podskoczyli jak na zawołanie, kiedy rozległ się kolejny strzał, nieco bliżej.
Od razu zaczęli ładować się do środka pojazdu i zajmować pierwsze lepsze
miejsca, żeby tylko jak najszybciej opuścić granicę i dotrzeć do bezpiecznego
Salzburga.
Astat już był
w drzwiach, kiedy usłyszał głośny strzał i kątem oka ujrzał, jak Wiedeński
żołnierz chwyta się za ramię i wydaje z siebie jęk bólu. Popieprzeni okupanci
postanowili poprzechadzać się po lesie i natrafili na sporą grupkę ludzi, więc
czemu by nie postrzelać?
Kolejny nabój
głucho obił się o bus i kilka osób zaczęło krzyczeć i modlić się o przeżycie.
Astat w ostatniej chwili wskoczył do busa, kiedy za kilkoma innymi osobami
zamknęły się drzwi i pojazd ruszył bez żadnego ostrzeżenia. Wbił sobie w udo skraj
twardego siedzenia lecz cieszył się, że udało mu się dostać do środka. Koniec
patologii, są już bezpieczni i w spokoju dojadą do Salzburga. Miał przynajmniej
taką nadzieję. Wszyscy inni pasażerowie rozmawiali niespokojnymi, przyciszonymi
głosami. Inni zaś siedzieli tak, jakby właśnie w tym momencie śmierć zajrzała
im do oczu.
Astat chwycił
się rurki przy jednym z siedzeń i włączył komunikator, który wyświetlił godzinę
1:59 i informacje o nieodebranych połączeniach. O 2:00 mieli bezproblemowo
wysiadać na Stacji Głównej w Salzburgu, przynajmniej tak ustalono w rozkładzie.
Tymczasem okupanci postanowili wprowadzić trochę stresu w życie i zafundowali
im mały bieg na orientację, na czas. Wszystkim pasażerom jednak udało się
dostać do busa bez żadnego uszczerbku w zdrowiu fizycznym. Niektórzy jednak
wciąż byli w szoku, odkąd zobaczyli przez szybę postrzelonego strażnika. Nie
wiadomo było, czy ktoś jeszcze ucierpiał ani co stało się z konduktorem pociągu
i resztą – czyżby zawrócili?
*
Wnętrze
starego busa śmierdziało typowym zapachem starego środka komunikacji, a Astatowi
powoli robiło się niedobrze. Przeczuwał, że jednak naprawdę ma tę chorobę
lokomocyjną. Siedział zesztywniały w cienkim korytarzyku pomiędzy
poszczególnymi siedzeniami i czekał tylko, aż w końcu miną oświetlone mury
granicy Salzburga. Byli już blisko, przynajmniej ktoś z tyłu tak mówił, podobno
obeznany w tych terenach.
Po chwili
ukazała się im panorama wielopiętrowego Salzburga, a mieniące się neony obwieściły
wkroczenie do miasta. Astat, wychowywany w niewielkim Seregno, zawsze był
zachwycony, ilekroć odwiedzał takie miejsca. Salzburg, jak każde inne duże
miasto zbudowany był niczym kilkunastopiętrowy wieżowiec, połączony tysiącem
mostów i dróg, lecz różnił się ułożeniem poszczególnych platform i królowały w
nim neony w kolorze delikatnej zieleni i błękitu, co dało się zauważyć nawet ze
znacznej odległości. Jakby ludzie na nowo próbowali dostać się do samego nieba,
budując unowocześnione metropolie-Babel.
Salzburg,
podobnie jak inne wielkie metropolie, podzielony był na twardo wydzielone
części – bogate, barwne życie toczyło się na poziomie zerowym, oraz na kilku
platformach wzwyż i ciągnęło się aż do wschodnich dzielnic miasta. Najłatwiej
znaleźć tam można było przepięknie oświetlane ulice pełne markowych i drogich
wystaw i bogate kamienice burżuazji. Pod poziomem zerowym zazwyczaj znajdowały
się rozległe stacje kolejowe, metra, parkingi i miejsca spotkań przeróżnych
gangów i sekt. Najwyższe poziomy, najsłabiej zagospodarowane, zajmowali
biedniejsi ludzie, gdyż życie na samej górze miało o wiele mniej rozbudowanych
aspektów, ale i było znacznie trudniejsze. Zazwyczaj budowano tam rozległą sieć
balkonową, gdyż mosty były zbyt ciężkie i drogie, a tamtejsi mieszkańcy nie
zamierzali schodzić kilka poziomów w dół i znów wspinać się do góry, aby
odwiedzić sąsiada. Wydawałoby się, że ich życie toczy się w powietrzu.
Astat urodził
się i mieszkał w Seregno, małym włoskim miasteczku, na północ od Mediolanu. W
stolicy mody bywał sporadycznie, kiedy rodzice potrzebowali załatwić ważne
sprawy, o których nie było mowy w ich rodzinnym mieście, więc fascynował się
każdym nowocześniejszym miejscem. Seregno zbudowane było na jednym poziomie,
jedynie urząd miasta i bank postawiono na niewielkiej platformie.
*
Bus wtoczył
się do ogromnego, podziemnego tunelu, mijając wiadukt, po którym zapewnie
dojeżdżały pociągi na trasie prowadzącej z Grazu. Tymczasem nic podobnego ich
jeszcze nie minęło, a zazwyczaj co jakiś czas pojawiał się tam chociaż jeden
pociąg.
Tunel
oświetlany był setką halogenów i nie wyglądał przyjaźnie ani jakkolwiek
zachwycająco – prawdopodobnie przez tysiące metalowych rur przywieszonych na
sklepieniu. Stary bus nie bardzo komponował się z setkami pięknych,
wypolerowanych samochodów, które śmigały ponad powierzchnią namagnesowanego
asfaltu.
Po pewnym czasie
dotarli na Stację Główną Salzburg, a bus zaparkował na pobliskim parkingu.
Zmęczeni ludzie powoli wysypali się z pojazdu i skierowali na ogromną płytę
stacji, w której odbijały się kolorowe ekrany ogromnych monitorów i tabel z
rozkładami jazdy. O tej porze było tam stosunkowo pusto, na ławkach siedziały
pojedyncze osoby, zaabsorbowane swoimi laptopami czy komunikatorami.
Astat z ulgą
przyjął wiadomość, że w końcu może wywlec się ze śmierdzącego autobusu, bo
powoli zaczynało mu się już kręcić w głowie i czuł się, jakby brzuch wypchano
mu niestrawnymi kłaczkami. Idąc za przykładem innych przytknął lewą dłoń do
czytnika przy wejściu i mógł przejść na płytę stacji. Powoli zaczynała go
irytować wszechobecna kontrola i przyciskanie wszędzie łapą z plakietką. Sprawiało
to, że jeszcze wyraźniej czuł tę obcą tkankę i miał ochotę ją wyrwać.
Widok
nieskazitelnej czystości, nowoczesności i przeróżnych urządzeń powoli go
przytłaczał. Nie do końca wiedział, co miał teraz robić, bo każde miasto
wykształciło inny sposób na chociażby zakup biletów do pociągu. Astat wiedział
tylko tyle, że musi zacząć się uczyć i przyzwyczajać do takiego systemu.
Podszedł do
ogromnej tablicy, na której przewijały się godziny odjazdu pociągów, ich trasy
oraz dane, gdzie aktualnie się znajdują. Zdążył odszukać trasę
Salzburg-Monachium – najbliższy pociąg odjeżdżał już za 15 minut. Zadziwiające
było to, jak wiele tras działa w środku nocy – nie mógł narzekać – w końcu
najbliższy pociąg mógł mu się trafić dopiero z rana.
Pociąg na
trasie Salzburg-Monachium oczekiwał na niego na peronie 5.1. Astat porozglądał
się niepewnie nie będąc pewnym, gdzie teraz ma się udać. Stacja była ogromna, a
do jej kolejnych komór prowadziło kilka innych tunelów – o tyle dobrze, że
ponad poszczególnymi wisiały ekrany, określające, na które perony prowadzą.
Odnalazł tunel, który prowadził na perony 4-6 i udał się w tamtym kierunku.
*
Podróż z
Salzburga do Monachium przebiegła zaskakująco bezproblemowo, a Astatowi udało
się nawet przysnąć na moment w pociągu, co zazwyczaj było niemożliwe. Jedynym
miejscem, gdzie zasypiał bezproblemowo było jego własne, ciepłe, miękkie łóżko,
które teraz spędzało samotną noc w Seregno. Zarówno ono jak i on musieli teraz
nauczyć się żyć bez siebie.
Z drzemki
wyrwał go beznamiętny głos, płynący z głośnika, który obwieszczał, że już
wkrótce dojadą do Stacji Głównej Monachium. Przez moment żałował, że przysnął
na tej trasie, gdyż uwielbiał oglądać nowe widoki. Umknęła mu zbliżająca się
panorama ogromnego Monachium, gdyż aktualnie znajdowali się już w podziemnym
tunelu.
W przedziale
siedział sam i czuł się bardzo nieswojo. Chciał, aby zadzwoniła Oxy – ona to dopiero
miała wyczucie, kiedy akurat jej potrzebowano. Potrafiła nie interesować się
tobą cały dzień, by zadzwonić w nocy, kiedy jesteś w trakcie ewakuacji z
zagrożonego miejsca.
Oxy była jego
bliską przyjaciółką, z którą poznał się prawie trzy lata temu w Mediolanie. Oboje
szukali pracy dorywczej, aby zarobić trochę na ostatnie lata studiów. Okazało
się, że dziewczyna często przebywa w Seregno, gdyż jest to jej rodzinne miasto,
mimo iż obecnie mieszka w Mediolanie. Oboje dostali się na to samo stanowisko i
wyszło z tego tyle, że uwielbiali spędzać wspólnie czas mimo tego, że Astat
wybrał studia biologiczno-chemiczne, a Oxy interesowała się dziennikarstwem i
mediami.
Oxy była
szczupłą, pozornie niewyróżniającą się brunetką. Pod uroczą twarzą kryła się wrodzona
zawziętość i upartość, które były dobrymi cechami dla reportera. Oxy opisała
już wiele interesujących spraw, dzięki którym wspinała się coraz wyżej w swojej
branży, podczas gdy Astat ciągle siedział przy zerze. Dlatego teraz miał
ogromne nadzieje, że zostanie przyjęty do Fabryki, gdyż samo potwierdzenie i
zgoda na przyjazd do Nowej Kolonii są dla biochemika przepustkami do kariery.
*
Odszukał swój
ogromny plecak, który dziwnym sposobem znalazł się daleko pod siedzeniem i
rzucił go na miejsce obok siebie. W oczekiwaniu na przyjazd na Stację Główną
zdążył już poznać inne funkcje komunikatora i w końcu wiedział, jak w pełni nad
nim panować i do czego służy dany guzik. Wczorajszego dnia założył go na rękę
po raz pierwszy na dłuższy czas i nadal zaskoczony był dodatkowym ciężarkiem na
prawym nadgarstku. Nie dość, że musiał zmagać się z wszczepionym dokumentem, teraz
musiał także przywyknąć do płaskiego klocka. Większość ludzi nie potrafiła się
nawet na moment rozstać ze swoim komunikatorem, dlatego on czuł, że urodził się
w niewłaściwych czasach i jest pieprzonym technofobem. W obecnym świecie
wszystko opierało się na udoskonalonych wynalazkach technicznych, dlatego
momentami szczerze nie potrafił odnaleźć się w roku 2085. W drugiej połowie XXI
wszystko tak wybrnęło do przodu, że każdy miał prawo się pogubić. Zwykłe,
płaskie miasta stały się teraz konstrukcjami w konstrukcjach, a ułożenie państw
na mapie znów zaczęło zmieniać się co chwilę, jak kilkaset lat temu. Każdy miał
już tego powoli dosyć, ale jedynym wyjściem było pogodzenie się ze współczesną
rzeczywistością.
Pociąg
zatrzymał się na Stacji Głównej chwilkę później, a Astat niechętnie wstał z
fotela i zarzucił plecak na ramię. Żal mu było opuszczać pociąg, którego
standardy mało pokrywały się z ceną, jaką zapłacił za przejazd. Z początku
rzeczywiście był zdziwiony, jak bardzo salzburski pociąg różni się od tego,
którym przybył z Mediolanu. Najwyraźniej każdy inaczej liczy sobie cenę w danej
części Europy.
Stacja Główna
Monachium słynęła z umiejętności dogodzenia pasażerom. Nie dosyć, że znajdowały
się w niej tematyczne kawiarnie i wiele innych miejsc, gdzie można zabić cenny
czas, każdy jej zakątek stylizowany był zgoła odmiennie – kierując się w stronę
peronów A i B można było wpaść w klimaty retro czy vintage, za to idąc w stronę
przeciwną wchodziło się w tematy stricte współczesne lub urządzone w stylu galerii
muzyki na przestrzeni wieków.
Astat
postanowił pozachwycać się wszystkim nieco później – priorytetem było
zapoznanie się z tablicą odjazdów i zakupieniem biletów na ostatnią trasę –
Monachium-Nowa Kolonia. Westchnął z ulgą na myśl, że już popołudniu spokojnie
ulokuje się w jakimś pokoiku w Okręgu Nadreńskim, Stolicy Europy i ponapawa się
świadomością tego, gdzie jest. Dla niektórych podróż do Nowej Kolonii jest
niczym spełnienie marzeń, gdyż władze Okręgu surowo nakreśliły nieznane nikomu
zasady, które nie zezwalają na pobyt w Stolicy, każdemu komu się zamarzy.
Rodowici mieszkańcy Nowej Kolonii są więc traktowani jak arystokracja, podobnie
jak zasłużeni pracownicy Fabryki i Zarządca Snu, o którym póki co niewiele
wiadomo.
O tym, kim
naprawdę jest Zarządca Snu i kto otrzymał ten tytuł trąbiono niesamowicie
głośno zaraz po ogłoszeniu tego stanowiska i wprowadzeniu nowej funkcji
Instytutowi, który przekształcił się w Fabrykę. Prawdopodobnie był to dyrektor
całego zakładu i anonimowy twórca Antaru, który nie ujawnił się do tej pory.
Wiele osób twierdzi, że Zarządca Snu nie istnieje i szukano zbędnej sensacji, a
wielu chemików uważało, że Antar tak naprawdę nie był nowo wynalezionym
związkiem, tylko po prostu nigdy wcześniej nie był do niczego użyteczny. Póki
co wszystko ucichło i dwa słowa, którymi mianowana została owa anonimowa
postać, nikogo już nie ruszały.
*
Najbliższy
pociąg do Nowej Kolonii odjeżdżał dopiero za dwie godziny. Na peronie był sam,
a większość atrakcji o 4 rano raczej była jeszcze zamknięta. Czuł się tutaj jak
intruz i snuł się po wszystkich peronach, momentami zawieszając wzrok na każdym
zakątku, jak gdyby miał być ukarany za patrzenie.
Po pewnym
czasie dotarł do niewielkiego sklepiku, gdzie zaopatrzył się w ciepłą tortillę
i kubek gorącego capuccino. Nie lubił zwykłej kawy, dlatego wolał już
posłodzony napój z nutką wanilii, a jakoś musiał przetrwać do czasu przyjazdu
pociągu. Oprócz tego przez ostatnie wydarzenia zapomniał o tym, że człowiek
czasami robił się głodny. Ulokował się na jakiejś ławce, daleko od sklepiku,
gdyż nie zamierzał czuć na sobie wzroku samotnej sprzedawczyni, skoro póki co
był jedyną żywą duszą na stacji.
Tortilla po
kilku godzinach głodówki smakowała znakomicie. Po skończonym posiłku postanowił
zwiedzać dalej, aż natrafił na nowoczesne łazienki. Przy odwiedzaniu niczego
się nie opuszcza.
Nie miał na
nic siły, więc usiadł przy chłodnej ścianie i zaczął bawić się komunikatorem,
który niespodziewanie zaczął migać przeróżnymi kolorami. Już się martwił, że
coś w nim zepsuł, gdy urządzenie znikąd wróciło do normalnego stanu. W końcu
czego mógł się spodziewać po najtańszym, najstarszym modelu.
*
Wszystko mu
zdrętwiało – znowu – zupełnie tak jak w busie, kiedy uciekali z granicy Związku
Wiedeńskiego. Rozciągnął się, a po ręce zaczęły chodzić mu mrówki. Przez moment
siedział na ziemi w zupełnym otępieniu póki nie uzmysłowił sobie, że znajduje
się w bialutkiej łazience i jest mu nieprzyjemnie zimno w tyłek.
I że zasnął w
tym kiblu, kiedy miał czekać na pociąg.
Zerwał się na
równe nogi i pognał na peron, w biegu zarzucając plecak na ramię. Zdążył zauważyć,
że już nie jest sam. Na stacji pojawiło się kilkanaścioro innych ludzi, którzy
w beznamiętnym zainteresowaniu wpatrywali się w swoje komunikatory lub
rozmawiali ze sobą. Miał przeczucie, że przespał swój pociąg, więc czym prędzej
pognał na peron A. Nawet nie sprawdził godziny.
Okazało się
jednak, że miał cholerne szczęście, a pociąg Monachium-Nowa Kolonia wciąż w
bezruchu stoi na peronie, jak gdyby specjalnie na niego czekał. Podsunął pod
nos komunikator i sprawdził godzinę – obudził się dokładnie trzy minuty przed
odjazdem i teraz mógł tylko wyściskać los, który postanowił sprezentować mu
taką pobudkę.
Pognał do
drzwi i wskoczył do przedziału, zajmując pierwsze lepsze miejsce. Dziwił się,
że przysnął nawet po wypiciu cappuccino. Nie znał się na kawowych napojach, ale
sądził, że po tym także raczej nie da się spać.
Teraz jednak
nie musiał się tym martwić. Czekała go kilkugodzinna podróż do wymarzonego
miasta i musiał odpocząć, zanim zgłosi się do Fabryki na rozmowę
kwalifikacyjną. Szczerze mówiąc tylko liczył na takie coś – Fabryka była
specyficznym miejscem, które mogło mieć zasady odrębne od typowych miejsc
pracy. Mogliby nakazać mu nawet przejść jakieś testy i eksperymenty, czego się
szczerze obawiał.
Mimo wszystko
na razie nie chciał się stresować i wolał porozmyślać o przyjemniejszych rzeczach,
takich jak na przykład życie miłosne, którego nie miał. Czasami śmiał się z
Oxy, zadurzonej w nowopoznanym listonoszu ich wydziału, a w głębi duszy czuł
ogromną zazdrość, że nie potrafił poczuć do nikogo niczego podobnego. W okresie
studiów zajmował się tylko i wyłącznie nauką i rzadko kiedy pozwalał sobie na
jakikolwiek większe rozrywki. Owszem, chodził na pojedyncze imprezy, ale powszechnie
uznawany był za nudziarza tylko przez to, że nie lubił upijać się do
nieprzytomności i balować do samego rana. Lubił przecież rozmawiać przebywać z
ludźmi.
Kwitnący okres
przeżywał w liceum, a jego piękny ogródek umierał wraz z zagłębianiem się w
realia studiów. Jako licealista poznał wiele osób, z którymi wiązał swoją
przyszłość, lecz jednak żaden z jego planów nie został wcielony w życie. Był
chłopakiem, który nie zważał na płeć, lecz na relacje, które łączyły go z danym
człowiekiem. Nie określał siebie stricte biseksualnym, a czuł, że jest nakierunkowany
w obie strony.
Pierwszy raz
zadurzył się w pewnej dziewczynie, Marcelli, która powierzchownie wydawała się
spełnieniem marzeń i rzeczywiście taka była. Ich znajomość kwitła przez całą
pierwszą klasę, póki Marcella nie musiała wyjechać do Hiszpanii. W drugiej
połowie kolejnej klasy napatoczył się Enrico, za którym w pierwszej kolejności
nie przepadał, lecz jak powiadają – przeciwieństwa się przyciągają. Wizja
ideału poszła w świat, kiedy Enrico oznajmił, że okres próbny Astata się
skończył i powiedział, że jednak nie ma zamiaru szukać szczęścia z chłopakiem,
łamiąc mu przy tym serce. Astat postanowił wtedy, że musi odpuścić i wygnać z
głowy wszelakie wizje związane z wiązaniem się z drugą osobą, gdy nagle jak na
złość napatoczyła się mu Sara, z którą przeżył swój pierwszy raz. Oboje jednak
nie potrafili patrzeć na siebie jak na parę i po prostu zostali przyjaciółmi,
przecząc stereotypom, że była para zazwyczaj po zerwaniu się do siebie już nie
odzywa.
Wspomnienia
licealnej przeplatanki sprawiły, że poczuł się z lekka osamotniony. Pomyślał sobie,
że jeśli nie uda mu się postawić na karierę, będzie musiał rozpaczliwie sobie
kogoś poszukać. Trochę go to przerażało, że chce siebie do czegoś zmusić, lecz
wnętrze jego duszy usilnie potrzebowało kogoś, na kim będzie mógł polegać i kto
będzie trwać przy jego boku już zawsze.
*
Żegnając
wzrokiem gasnące neony wielopiętrowego Monachium powoli pozwalał swojemu ciału
na chwile otępienia i zatracenia się w krainie Morfeusza. Nienawidził zmiany
rytmu codzienności, lecz teraz stawało się to nieuniknione. Z każdą chwilą
zbliżał się do upragnionej Nowej Kolonii, gdzie zamierzał rozpocząć wymarzone,
nowe życie.
Dlaczego uważasz, że to "nic specjalnego"? Mi się bardzo podobało! A znasz już moje zdanie na temat sci-fi xD
OdpowiedzUsuńTo pierwszy rozdział i nie oczekiwałam po nim niebywałej akcji, miał służyć wprowadzeniu odpowiedniego klimatu i w tym spisał się wspaniale ^^ Trochę myliły mi się nazwy tych wszystkich miejsc, imiona itd ale pewnie niedługo się do nich przyzwyczaję :3 Opko naprawdę zapowiada się bardzo dobrze i z niecierpliwością będę czekać na kolejne rozdziały :D
Duuużo weny, taasteful! ^^
Dziękuję za pozytywny komentarz :')
UsuńSami autorzy nawet czasem nie wiedzą, kogo lub co umieścili w swoim opowiadaniu, więc czytelnik ma jak największe prawo co do mylenia się przy nazwach x3
Jestem pod wrażeniem Twoich opowiadań ^_^ Są naprawdę świetne! Najbardziej podoba mi się to, że doskonale potrafisz oddać klimat, to wręcz niesamowite ;) Życzę dużo zapału i już nie mogę się doczekać dalszej części :D
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję! Taki mam właśnie zamiar i cieszę się, że to wychodzi :'))
Usuń