piątek, 24 lipca 2015

To powoli nas zabija: ROZDZIAŁ 3


Astata zbudziły ciche odgłosy hamowania i zmiana tempa jazdy pociągu. Nie czuł ramienia, na którym opierał sobie głowę, a policzek też miał cały obolały.
Przetarł oczy i wyjrzał za okno – zniknęły góry, lecz zamiast nich pojawił się ogromny mur, niczym forteca chroniąca gród. Była to ogromna, nowoczesna hologramowa granica Okręgu Nadreńskiego, która w tym momencie wydawała mu się czymś zupełnie nowym i odległym od rzeczywistości.
Owszem, często widywał to miejsce na zdjęciach, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że mur graniczny będzie tak ogromny – jakby był stworzony z miliardów światełek, odbijających barwy dzięki promieniom słońca. Otaczały go liczne platformy, na których działały autostrady, a obok nich wisiały niewielkie budki strażnicze. Taki widok, do którego tutejsi mieszkańcy byli przyzwyczajeni, dla niego był niczym jak stacja kosmiczna. W końcu Okręg Nadreński był najnowocześniejszą i podobno najpiękniejszą częścią Europy.
Gapił się w szybę, póki od rozmyślań nie wyrwał go głos obwieszczający nazwę stacji. Wcześniej słyszał go jakby przez mgłę, lecz opamiętał się i wyostrzył słuch by upewnić się, na której stacji ma wysiąść. Tutejszy transport i komunikacja były bowiem jeszcze bardziej skomplikowane niż inne wielkie miasta. Czasami nawet cieszył się, że żył w małym, staroświeckim Seregno, gdzie aby kupić bilet wystarczyło podejść do kasy i zapytać, a nie wykonywać szereg skomplikowanych czynności przy wyświetlaczu mówiącym sztucznie stworzonym głosem.
Stacja Reńska Południowa – obwieścił głos w głośniku.
Astat miał wysiąść dopiero na Reńskim Dworcu Głównym, więc uznał, że czeka go jeszcze długa droga. Przejechał już wzdłuż południowych państw niemieckich i uznał, że źle zrobił, wybierając pociąg na taką długą trasę. Nie miał nawet siły na to, aby coś zjeść czy zamówić – żołądek miał ściśnięty, było mu słabo i ogólnie źle się czuł. Uparcie wybrał staromodny środek transportu, zamiast dopłacić trochę więcej i spokojnie i szybko przefrunąć do Nowej Kolonii samolotem, których najniższe klasy nie były znowu takie drogie i dwie z nich wciąż działały. W każdym bądź razie dostał nauczkę i w drodze powrotnej wybierze drogę powietrzną – zostanie bez grosza, ale przynajmniej przeżyje trasę w nieco bardziej komfortowych warunkach.
Widok granicy przyciągał jego wzrok niczym magnes. Wyglądała ona trochę jak zewnętrzna ściana centrum handlowego w Mediolanie, lecz o wiele większa.
Po chwili ten cudowny widok przesłonił im wjazd na stację. Pociąg zatrzymał się na moment, który dla Astata zdawał się być wiecznością, wsiadło kilku nowych pasażerów i maszyna ruszyła w dalszą drogę.
Mężczyzna miał teraz czas, aby dokładniej obejrzeć pociąg. Czuł się tutaj troszkę jak w puszce, gdyż wnętrze zawierało wiele srebrnych, metalicznych akcentów. Wcześniej nie zauważył, że z drugiej strony przedziału stoi duży monitor, na którym widnieje trasa i rozkład jazdy innych pociągów, które zatrzymują się na pobliskich dworcach.
Opadł na siedzenie i znudzony sięgnął po swój plecak, zamierzając jeszcze bardziej pedantycznie poukładać w nim wszystkie swoje rzeczy. Był w przedziale sam, więc mógł sobie pozwolić na ponownie poskładanie koszulek i ułożenie najpotrzebniejszych kosmetyków w dowolnej części plecaka.
Kiedy skończył, torba nie wyglądała już jak przepompowana pufa, a on był bardzo zadowolony ze swojej pracy.
Zauważył, że za oknem mijają wysokie barierki, odgradzające tory od setek straganów, parasolek i płacht. Mrowie ludzi przewijało się szczuplutkimi przejściami pomiędzy kolejnym kramem. Od razu przyszedł mu na myśl środowy targ w Seregno, tyle, że ten tutaj był kilkanaście razy większy – jak gdyby sprzedawcy utworzyli tutaj całkiem nowe miasteczko.
Nie mógł się nacieszyć tym za długo, gdyż pociąg wjechał na zamkniętą platformę i rozbłysło nad nimi sztuczne światło ogromnych lamp, które zawsze wciskano na sufity tuneli. Teraz mógł znowu wyobrazić sobie, że jest w wagoniku kolejki w wesołym miasteczku. Był raz w parku rozrywki wraz z Oxy i bandą dzieciaków, kuzynów i kuzynek przyjaciółki – wszyscy zapragnęli przejechać się kolejką. Astat oznajmił, że był to jego pierwszy i ostatni raz, a dzieci miały ochotę jeździć w kółko i drzeć się na całego.

*

Pociąg zatrzymał się na jednej z platform wiszących na ścianie granicy, a głos w głośniku oznajmił, że jest to ostatni przystanek. Lekko zszokowany Astat szybko się pozbierał i wysiadł z pociągu na chwiejnych nogach. Nie dość, że był już zmęczony długą podróżą, teraz dodatkowo musi martwić się o to, co teraz ze sobą zrobi.
Granica Okręgu Nadreńskiego kończyła się na obrzeżach Bonn, co znaczyło, że dzieli go jeszcze kawałek od Nowej Kolonii. Potrzebował normalnego łóżka, by kontaktować nieco świeżej, więc przez moment stał w bezruchu na ogrodzonej platformie. W jej ściany wmontowano ogromne szyby, przez które roztaczał się niesamowity widok na całą okolicę i ogromny plac targowy, który pociąg mijał stosunkowo niedawno. Astat pomyślał sobie, że gdyby oprócz choroby lokomocyjnej cierpiał jeszcze na lęk wysokości, już dawno znaleźliby go tutaj nieprzytomnego.
Zanim wyruszył w podróż słyszał o tym, że od granicy Okręgu należy przesiąść się do innego pociągu, który kursuje tylko w obrębie państwa nadreńskiego. Oprócz tego nie było żadnych szans, aby dostać się tu bez specjalnej wizy, która na szczęście siedziała ukryta w stosie dokumentów w lewej dłoni Astata. Wszyscy wokół krytykowali zadufanych w sobie Nadreńczyków, którzy budując granice i chowając wszystko dla siebie, traktowali Okręg jak miejsce święte, gdzie nikt postronny nie ma prawa wstępu.
W końcu bowiem cała Europa wydawałaby się wracać do starych zwyczajów politycznych – jedni budowali granice, które niczym mur strzegły ich grodu, reszta bawiła się w zabory – jak to w przypadku Związku Nadreńskiego, a inni znów dzielili społeczeństwo, gdyż z równością wszystkich obywateli nie bardzo wyszło. Mówią o tym chociażby dzielnice większych miast, gdzie na poziomach zerowych rezydują tylko ci, których stać na nieco więcej, a reszta musi radzić sobie na najwyższych platformach. ZSRR również wróciło do dawnych idei komunistycznych – pragnęło jedynie, aby stworzyć społeczeństwo wolne od jakichkolwiek klas, dzięki czemu zanikną konflikty i wytworzy się centralizacja władzy.
Może technologia wybrnęła do przodu, ale światu jak gdyby kończyły się pomysły na funkcjonowanie społeczeństwa.

*

Astat przeszedł po niewielkim wiadukcie i znalazł się obok jednej z wielu budek strażniczych.
– Dokumenty? – usłyszał po niemiecku.
Głos jednego ze strażników, który znikąd pojawił się za jego plecami, sprawił, że przeszedł po nim lekki dreszcz. Był trochę zły, że nikt oprócz niego nie przekracza granicy i sam musi odkrywać, jak bez problemu dostać się na drugą stronę. Poza tym nieznacznie cieszył się, że przyłożył się do nauki języka obcego. Odkąd powstał Okręg Nadreński, język niemiecki królował na pierwszym miejscu języków do wspólnej komunikacji, zrzucając z podium angielski.
– Yy… Jasne, już, już…
Przez moment zupełnie nie wiedział, co ma zrobić i oprzytomniał dopiero wtedy, kiedy zobaczył w ręce strażnika klockowaty kalkulator. Wysunął lewą dłoń i dotknął jej wewnętrzną częścią wyświetlacza, który zabłysnął błękitnym światłem.
Strażnik poklikał coś po ekranie i pokiwał głową. Astat uznał, że wygląda trochę strasznie, gdyż miał na sobie jeden z tych najnowocześniejszych uniformów, które niedawno wcielono w życie – ciemny, z plakietką na piersi i kilkoma ekranikami w rękawach oraz miejscem na broń przy pasie.
– W porządku – strażnik spojrzał na Astata znużonym wzrokiem, a ten westchnął w głębi duszy, gdyż gdzieś w nim pojawiły się obawy, że stanie się coś nie tak. – Przejazd do Nowej Kolonii będzie gotowy za jakiś czas. Przy stacji trzeciej.
– Dobrze. Przy trzeciej – powtórzył, jakby wiedział, gdzie jest ta stacja trzecia i jak będzie ten przejazd wyglądał. Wcale nie wiedział, a strażnik już odwrócił się na pięcie, z zamiarem odejścia.
– Proszę za mną – strażnik przystanął na chwilkę, kiedy Astat nie ruszył się z miejsca. Włoch skarcił się w myślach i podążył za mężczyzną.
Przeszli przez niewielki tunel, który prowadził do słabo oświetlonego pomieszczenia. Astat czuł się tutaj trochę jak na pokładzie statku kosmicznego, gdyż po obu jego stronach widniały dziwne pojazdy, wyglądające jak kapsuły skrzyżowane ze zminiaturyzowanymi wagonami pociągów.
 – Niech pan tu poczeka – kiedy skończy się rejestracja pańskiej wizy, przyjdzie do pana jedna z naszych pracownic i wszystko objaśni. Miłego dnia.
– Miłego dnia – odparł automatycznie i patrzył na plecy strażnika, które powoli znikały w ciemnym tunelu. Podświadomie mrowiła go lewa dłoń.
Stał w bezruchu, tylko co jakiś czas trącał komunikator, uczepiony prawego nadgarstka. Postanowił go jednak przyczepić do drugiej ręki, gdyż uznał, że klikanie lewą ręką jest mniej wygodne, a on utrudnia sobie życie.
Usłyszał kroki, a chwilkę później stanęła przy nim schludnie ubrana kobieta.
– Pan do Nowej Kolonii, tak? – spytała miłym, wyuczonym głosem. Zapewne pytała o to tyle razy, że w końcu wykształciła swój jedyny sposób wypowiedzi podobnego zdania.
– Tak, tak.
Poprowadziła go przez kolejny tunel. Astat pomyślał sobie, że nowoczesny sposób budownictwa ma dziwne tendencje i wszędzie wstawia właśnie takie o to korytarze. Gdzie by się nie ruszył – prowadzą go przez tunel, aby dostać się na peron A musi przejść przez tunel, aby pociąg dojechał na dworzec mu przebrnąć przez… Nie zgadniecie – tunel.
Dotarli do podobnego pomieszczenia, a kobieta wskazała mu jedną z kapsuł. Popatrzył na nią sceptycznie, gdyż nigdy nie sądził, że będzie musiał usiąść w takim czymś. Jeszcze dwa dni temu myślał, że spokojnie wsiądzie w pociąg w Mediolanie, wysiądzie i już będzie przed Fabryką. Niestety, nic nie jest takie proste i czasami trzeba spodziewać się niechcianych dodatków.
– To… jedzie, frunie…? – spytał niepewnie, gdyż nie miał bladego pojęcia, co sądzić o pojeździe, który widział pierwszy raz na oczy.
– Jedzie. Podobnie jak pociąg – odparła spokojnie kobieta i przytknęła rękę do ekranu wmontowanego w kapsułę. Drzwi otworzyły się z lekkim kliknięciem. – Zatrzyma się na odpowiedniej stacji. Podróż trwa dosyć krótko i jeśli ma pan lęk wysokości, lepiej nie patrzeć za szyby. Można je zasłonić – wskazała na jeden z przycisków w dziwnym pojeździe. – Kiedy się zatrzyma, wystarczy przytknąć rękę z plakietką do wyświetlacza. Dojedzie pan do Głównego Dworca Reńskiego, który wygląda podobnie jak ta platforma. Proszę wsiąść. I miłego dnia.
– Miłego dnia – odparł, wchodząc do dziwacznej kapsuły. Sam nie wiedział, co miał sądzić o tym środku transportu – rzeczywiście, czuł się w nim jak w małym wykroju wagonu pociągu. Jedna ze ścian również była oszklona, tak jak owa platforma.
Drzwi się zamknęły, a Astat nawet nie poczuł, kiedy kapsuła ruszyła. Brnęła przed siebie tak leciutko, że mógł sobie wyobrazić, ze właśnie jeszcze pociągiem najwyższej klasy. Nigdy nim nie jechał, ale sądził, że podróż właśnie tak wygląda.
Kapsuła wyjechała z oświetlonego tunelu, po czym rozświetlił ją blask naturalnego światła. Rzeczywiście – był bardzo wysoko. Wgapiał się w szybę, gdyż widział ogromne, piętrowe, ale zarówno piękne zabudowania Bonn. Nad miastem rozciągało się o wiele więcej takich tras, którymi on aktualnie się przemieszczał. Zupełnie jakby jechał wyciągiem.
Kapsuła nagle znacznie przyspieszyła, a jemu żołądek przewrócił się ze strachu. Obraz za oknem był lekko rozmazany, co świadczyło o niewiarygodnej prędkości pojazdu.
Usłyszał pikanie komunikatora i odruchowo na niego spojrzał. Oxy – jej twarz na dziwacznym zdjęciu.
No, As, cześć! Jak podróż! – krzyknęła radośnie, kiedy jej buźka pokazała się na holograficznym ekranie.
– Dobrze – mruknął, patrząc za okno.
Wyglądasz jak kupa gówna – powiedziała prosto z mostu.
– I tak się czuję.
Biedaczysko. Gdzie jesteś?
– Sama zobacz.
Wystawił rękę do okna i pozwolił na to, aby sama podziwiała pędzące widoki.
Wow! Czyli jesteś już za granicą? – spytała zachwycona. – Kiedy dojedziesz?
– Jak widzisz, jestem. I nie wiem kiedy dojadę. Zadzwonię do ciebie później, dobrze? – nie miał póki co ochoty na rozmowę. Był niewyspany, zły, zmęczony, a teraz frunął jeszcze w dziwnej kapsule wyżej, niż sięga ostatnia platforma miasta!
Oxy jęknęła zawiedziona.
Dobrze…
– Pa pa.
Pa.
Rozłączył się i oparł ciężką głowę o oparcie. Nie podobała mu się taka podróż, skoro nie widział wyraźnie widoków za oknem. A to w końcu było kwintesencją jazdy czymkolwiek. Teraz marzył tylko o tym, aby spokojnie wylądować na Dworcu Głównym.

*

Dla kogoś, kto pierwszy raz na żywo widzi zabudowania świętego miasta, widok ogromnej, nowoczesnej Nowej Kolonii będzie naprawdę wielkim przeżyciem. Ktoś o nieco bardziej sceptycznym spojrzeniu także zobaczy niesamowitość kipiącą aż poza przedmieścia, ale po głębszej ocenie miejsca stwierdzi, iż jest ono podobne do reszty ogromnych miast. Krytyk zaś stwierdzi, że to po prostu jeszcze większy zlepek błyszczącego metalu.
To, że miasto robi wrażenie, będzie potrafił powiedzieć każdy. Nowa Kolonia nie była usytuowana w górach, jak chociażby Salzburg czy Monachium, więc jej piętrowe zabudowania stworzone były nieco inaczej i nie mogły opierać się na wzniesieniach.
Astat nawet zastanawiał się, czy nie bije z niej przesadzona perfekcja. Rzeczywiście, była idealnie wyczyszczonym miastem i kryła w sobie skarb, który zacierał błąd Europejczyków, ale musiała zawierać wady. Wady tak dobrze skryte, że póki co jeszcze nikt ich nie odkrył. Idealizowane miasto zawsze ma w sobie kilka tajemnic.

*

Astat napatrzył się już na Nową Kolonię z lotu ptaka, a kiedy jego wagonik zaczynał opadać w dół, nie mógł już usiedzieć w miejscu. Czuł się zadziwiająco dobrze, jak na swój pierwszy lot taką maszyną, ale to przecież nie było największą atrakcją.

*

Wagonik opadał coraz niżej, aż w końcu otoczyła go ciemność, gdyż wtoczyli się do najulubieńszego łącznika wszystkich nowatorskich architektów. Z obu stron błyskały ledwo widoczne, błękitne żaróweczki.
W końcu maszyna wtoczyła się do pomieszczenia, które do złudzenia przypominało stację z platformy granicznej. Nikt tutaj na niego nie czekał, więc pomyślał sobie, że musi radzić sobie sam.
Zgodnie z instrukcjami pracownicy z platformy musiał przytknął rękę plakietką do wyświetlacza, umieszczonego przy drzwiach. Zaczekał, aż wagonik usiądzie z cichutkim sykiem i dopiero potem odblokował wyjście. Wyskoczył z maszyny i dopiero kiedy wyszedł na ogromną płytę Głównego Dworca Reńskiego poczuł, że mu się udało. Że akurat jemu dostała się taka szansa, że na własne oczy widzi tę stację, te wielkie szyby, ukazujące Stolicę od najpiękniejszej strony i setkę ludzi przewijających się wokół niego.
Jego portfel ucierpiał trochę, jak również i jego stan fizyczny, ale nie mógł narzekać. W końcu wynagrodzono mu ciężką pracę na studiach. Wiedział, że bycie ambitnym przynosi wielkie korzyści i tego się trzymał. Nie mógł jeszcze powiedzieć, że dopiął swego do końca, ale poziom dobrego humoru gwałtownie się mu podwyższył. Jeśli dostanie się do Fabryki – wszystko będzie już skończone i będzie musiał obrać sobie kolejny cel.
Nie mógł być jednak pewien, że go przyjmą. Przyjazd do Stolicy był spowodowany jedynie rozpatrzeniem jego podania o pracę, nie wiedział do końca, co będzie musiał zrobić dalej. Postanowił być jednak dobrej myśli i nie psuć sobie humoru. Padał z nóg i szczerze miał wszystkiego dosyć, ale musiał się jeszcze dowlec do Fabryki. Pierwsze jednak, musiał znaleźć ten budynek.
Czuł się teraz trochę jak zwykły dachowiec pośród tłumu dystyngowanych, rasowych kotków. Wymijał ludzi, by dotrzeć do ławki przy przeciwległej stronie i zadzwonić do Oxy. W końcu jej to obiecał i bardzo chciał, aby wreszcie sama zobaczyła Dworzec Główny w pełnej okazałości. Jej natręctwo sprawiało, że czasami sam wolał wszystko zainicjować i pokazać, nim sama zacznie pytać.
Dotarł na drugą stronę i przez chwilę gapił się za okno. Dworzec wybudowano na jednej z wyższych platform, więc mógł z góry poobserwować ruchliwe, kolorowe ulice i następne tłumy ludzi, którzy rzeczywiście wyglądali jak książęta, przynajmniej w jego mniemaniu. Już nawet sam zaczynał wszystko idealizować, a był w Stolicy zaledwie parę minut. Bał się o swoją przyszłość.
Opadł na ławkę i zamarł z lewą ręką uniesioną do góry. Już miał otworzyć listę kontaktów zapisanych w komunikatorze, kiedy po prostu zaciekawili go tutejsi ludzie. Nad sufitem fruwały holograficzne tablice, wyświetlające setki przeróżnych informacji. Jak miał się skupić na dzwonieniu do przyjaciółki, kiedy wszystko dookoła wręcz krzyczało, aby zwrócić na nie uwagę. Postanowił wiec posiedzieć chwilkę i zwyczajnie się pogapić, poobserwować. Nikt w końcu nawet nie zwracał na niego uwagi – pomyślał więc sobie, że to jest właśnie ten urok wpatrzonych w siebie Nadreńczyków.
Opamiętał się jednak i otworzył listę kontaktów. Nie była ona długa, gdyż zawierała ledwo dwie pozycje – numer Oxy, który wklepała sobie sama i numer domowy. Nabył sobie ten komunikator tuż przed wyjazdem, więc nie miał okazji by uzupełnić sobie listę. Wiedział, że wszyscy jego znajomi z Mediolanu mają te cudeńka i już zaczął żałować, że nie nabył tego sprzętu nieco wcześniej. Zachciało mu się pogadania ze starymi znajomymi i nieco świeższymi twarzami z pracy.
Ale żeś moment wybrał As, AKURAT MI… Wow – zirytowana Oxy zamarła, kiedy As usadowił się tak, że mogła w pełnej okazałości podziwiać widok za oknem.
– Ładnie, nie?
Ładnie? Ja myślałam, że Mediolan to urealnienie wszystkich cudów. Nadal nie wiem jak ty to zrobiłeś, że nagle wylądowałeś w takim miejscu, ale z pewnością się tutaj zgubisz. Nie ogarniałeś ruchomych schodów w galerii mediolańskiej.
– Też cię kocham, Oxy. Miałem wtedy sześć lat. Już teraz żałuję, że opowiadałem ci anegdotki z mojego życia.
Wydęła usta i pokręciła zabawnie głową, pełna aprobaty.
Nie mów, że jesteś w Stolicy a siedzisz i kiśniesz na stacji.
– Oxy, po tylu godzinach podróży nie ma się na nic siły, mówię ci…
Jesteś w NOWEJ KOLONII, tu musisz mieć siłę na wszystko!
Musiał przyznać jej rację. Teraz należało znaleźć jakiś nocleg, gdyż był pewien, że nikomu nie będzie się chciało z nim gadać o przyszłej pracy późnym popołudniem. Prócz tego chciał już rzucić gdzieś plecak, zdjąć spodnie i walnąć się na łóżko. Odpocząć za wszystkie czasy, bo nawet najkrótsze podróże go męczą. To, co przeżył było jego malutkim rekordem Guinessa, który zapisał sobie gdzieś w księdze we własnej głowie.
– W sumie racja… – przyznał. Musiał przygotować się, na rzeczywistość zgoła odmienną niż spokojne, nudne Seregno. – Najpierw jednak MUSZĘ się przespać.
Z kim?
– Och Oxy, nie denerwuj mnie… – warknął. Zawsze, kiedy był zmęczony, wkurzał się o byle jakie odzywki. Że też akurat teraz jej się zebrało na idiotyczne żarciki.
Spokojnie, spokojnie kochany. Nie będę cię dzisiaj męczyć. Ale jutro zafundujesz mi wycieczkę. Obleziesz całą Nową Kolonię i wszyściutko mi pokażesz! – pisnęła uradowana.
Astat wytrzeszczył oczy. Zajmie mu to chyba kilka lat!
– Wiesz, póki co, to ja jeszcze nawet nie wiem, gdzie jest wyjście ze stacji.
Boże, widzisz, a nie grzmisz! Kogo wysłałeś do Stolicy…
– Podobno nie wierzysz w Boga.
Ty też. Ale podoba mi się to sformułowanie – wzruszyła ramionami. – Dobrze, nie będę cię męczyć. Znajdź sobie jakieś łóżeczko, a ja poczekam do jutra i będę cię napastować kiedy tylko wyczaję, że już nie śpisz. Pa!
Rozłączyła się, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
Westchnął głęboko. Cieszył się, że jego przyjaciółka ma dobry humor, ale to zbyt dobrze się na nim nie odbije. Oxy będzie chciała, żeby pokazał jej wszystko – każde najmniejsze połączenie rury wodociągowej w Stolicy. Oczywiście, chciał pokazać jej całą Nową Kolonię, gdyż ona może nigdy nie zagościć w tym miejscu, ale równocześnie będzie musiał podjąć radykalne środki i robić to wszystko z umiarem. Nie zamierzał się wykończyć. Nie przyjechał tu zwiedzać.
Przyjechał pracować.
Gdzieś w głębi duszy liczył na to, że coś mu tutaj wyjdzie.

*

Wśród przeszklonych ścian w końcu udało mu się odnaleźć wzrokiem ogromne, rozsuwane drzwi, które prowadziły na zewnątrz. Zadziwiające, nie było ich trudno znaleźć. Po obu ich stronach stały wielkie rośliny, przypominające niewielkie palmy o płaskich i szerokich ciemnozielonych liściach oraz rzeźby, w których Astat póki co nie zamierzał doszukiwać się głębszego sensu.
Kiedy drzwi się rozsuwały, przypominały kotary na scenie przy rozpoczynaniu występu. Astat postanowił pierwszy raz skorzystać z Internetu w jego komunikatorze i poczuć się jak każdy przeciętny Nadreńczyk. Uznał, że szukanie jakiegoś noclegu taką drogą, będzie o wiele łatwiejsze niż obejście całej Nowej Kolonii.
Odblokował ekran komunikatora i połączył się z jednym z łączy. Ekran wybuchnął setką różnorakich nazw i liczb, jakby oferował mu mnóstwo produktów i kazał wybrać ten najlepszy. Zjechał na sam dół i wybrał ostatnie łącze, gdyż pomyślał sobie, że będzie ono najmniej użytkowane. O ile nikt nie myślał tak samo jak on.
Kiedy tylko wycofał się do ekranu głównego, nadreńskie łącze od razu zaoferowało mu pobranie setek aplikacji związanych z całym Okręgiem, których poza granicą nigdzie nie dało się znaleźć, nawet w najdalszych odmętach Internetu. Jego komunikator nie był dobrym sprzętem do obsługiwania kilku operacji naraz, więc powoli doprowadzał Astata do szału. Udało mu się jednak znaleźć aplikację z mapami, która po wpisaniu kilku tagów wybierała dla ciebie najlepszą lokalizację – restaurację, w której serwują danie, które sobie wybrałeś, sklep, w którym najprędzej znajdziesz to, czego szukasz czy miejsce do noclegu. O to mu chodziło.
Poczekał, aż zniknie pasek pobierania i uruchomił aplikację. Wysunęła mu się holograficzna klawiatura, która osiadła w powietrzu ponad jego kolanami. Zmarszczył lekko brwi, gdyż nigdy wcześniej nie posługiwał się takim czymś, ale uznał, że to bardzo wygodne rozwiązanie. Klawiatura nie przesuwała się i mógł pisać jednocześnie obiema rękami. Gdyby jeszcze tylko potrafił robić to jakoś specjalnie szybko.
Wyszukał standardowe noclegi, które wyglądały jako tako przy przystępnej cenie i wybrał ten, który według aplikacji znajdował się najbliżej i spełniał jego wymogi. Komunikator poinformował go, że mają tam kilka wolnych pokoi, wiec nie zamierzał szukać niczego więcej tylko po prostu dowlec się do budynku, zapłacić i paść na łóżko.
Wstał z ociąganiem i zaczął powoli wlec się do drzwi. Ławka nagle stała się bardzo wygodna. Jego przyszły pokój znajdował się kilka przecznic dalej i trochę się martwił, że przy swoim obecnym stanie zdąży się kilkukrotnie pogubić.
Kliknął w ikonkę „Pokaż trasę”, a na holograficznym ekranie pokazała się mapa, przy której widniały obrazki najbardziej charakterystycznych punktów, dzięki którym nie było się jak zgubić. Pokazała mu nawet rysunki dziwnych rzeźb po obu stronach drzwi. Musiał wyglądać trochę głupio, kiedy szedł z mapą dworca, ale, póki co, jeszcze nie nauczył się, jak schować ekran holograficzny i zostawić tylko płaski.

*

Na zewnątrz było jeszcze dosyć ciepło, a końcówka września odznaczała się bardzo dobrą, letnią pogodą i słońcem.
Astat wyszedł przed budynek dworca i mógł podziwiać rozległą panoramę Nowej Koloni usytuowanej nad Renem. Wcześniej nie mógł dostrzec rzeki ze względu na ilość rozbudowanych platform, ale aktualnie znajdował się tylko piętro ponad poziomem Renu.
Musiał się przyzwyczaić, że to miasto zadziwiać go będzie na każdym możliwym kroku. Wyłączył na moment mapę i przerzucił się na aparat, gdyż musiał uwiecznić ten widok – nie wiadomo, kiedy znowu spojrzy na miasto z takiej perspektywy. Ilość detali sprawiał, że można było pogubić się samym wzrokiem. Zrobił zdjęcie i wysłał je do Oxy – łącze z dworca od razu przerzuciło się na jedno z połączeń ulicznych.
Rzeka odbijała delikatne promienie słoneczne, które zdołały przebić się przez liczne warstwy miasta. Po jej tafli sunęło kilkanaście łódek, a nad nimi pięły się piękne mosty i wiadukty. Przy obu brzegach widniały ogromne budynki, których piętra sięgały momentami innych platform. Między nimi ciągnęły się ulice, jeździły samochody i krążyły całe tłumy ludzi. Użytkowanie najnowocześniejszych innowacji wylewało się tutaj strumieniami.
Astat ponownie włączył mapkę i sprawdził, którędy ma się kierować. Według niej powinien zostać na aktualnej platformie i przejść kładką na drugą stronę rzeki.

*

Kładka oczywiście wyglądała jak główna aleja w największej galerii handlowej. Przy jej oszklonych i zadaszonych fragmentach rosły egzotyczne kwiaty, a budki przepełnione były kramem i setką bezużytecznych przedmiotów, które tylko czekały, aż ktoś skusi się i wyda na nie pieniądze. Astat minął nawet ze dwie kawiarenki, w których pachniało karmelowym cappuccino.
Po drugiej stronie czekał na niego rozległy deptak. Zza barierek widać było zerowy poziom, gdzie przewijały się setki lewitujących samochodów. Namagnesowany asfalt stał się bardzo popularny i najnowsze marki samochodów posiadały składane koła, które pozwalały im na gładką lewitację kilkanaście centymetrów ponad jezdnią.
Ludzi była cała masa, najróżniejszych, zarówno kolorowych i tych szarych myszek. Migały hologramowe wyświetlacze, minął kilka osób w egzoszkieletach – wyglądały nieco strasznie, a ponad nimi przefruwało kilka niewielkich miejskich hoverbike’ów, fruwających motocykli o lekkiej konstrukcji i dużej pojemności, w sam raz na zakupy.
Mapka dzielnie prowadziła go do przodu, a Astata rozbolała już głowa od nadmiernego hałasu. Czuł się tutaj bardzo obco, lecz nie miał już nawet sił, by nad tym jakkolwiek myśleć. Lawirował pomiędzy przechodniami, aż w końcu aplikacja nakazała mu skręcić do pewnego budynku, gdzie znów trafił do ciasnej windy, która przeniosła go trzy piętra wyżej. Astat zastanawiał się, jak ludzie z lękiem wysokości wytrzymują w ogromnych miastach. Prawdopodobnie się przyzwyczajają i po pewnym czasie wisi im, że znajdują się kilkadziesiąt metrów nad ziemią, ale on nie mógł tego nie odczuwać, skoro wychował się na jednej płaszczyźnie.
Wzniósł się wyżej, gdzie okolica była nieco bardziej uboga niż to, co witało turystów na niższych piętrach. Poczuł się tutaj nieco lżej i w końcu odetchnął. Szedł nieco wolniej, po jednym z metalowych mostków, ustawionych tuż przy ścianach budynku, wysoko ponad ulicą, a mapka w komunikatorze wyświetliła miejsce docelowe kilka budynków dalej.

*

Nocleg, który wskazała mu aplikacja był bardzo przyjemny, o typowym wyglądzie większości takich miejsc. Zakwaterował się na jedną noc i od razu po wejściu do pokoju padł na łóżko. W tej chwili potrzebował jedynie dawki spokojnego snu, bez żadnego telepania, stukania i gonienia po lasach.
Czy spodobała mu się Nowa Kolonia? Z pewnością wywołała na nim ogromne pierwsze wrażenie i wpierw musiał otrząsnąć się ze zbyt dużej ilości setek detali, zafundowanych w kilkadziesiąt minut, aby na trzeźwo ocenić miasto. Żeby wczuć się w klimat i zrozumieć Stolicę, potrzebowałby co najmniej kilku dni, by poznać jeszcze więcej zaułków. Dlatego też liczył na to, że uda mu się dostać tę pracę. W duchu śmiał się, że wygląda to jak oczekiwanie na przyjęcie podania do liceum w nowym mieście, albo nawet staranie się o wyższą ocenę semestralną.
Będąc ambitną osobą uwielbiał wmawiać sobie, że na sto procent osiągnie swój cel. Skoro ciężko pracuje, należy się mu jakaś nagroda.

*

Właścicielka noclegów była bardzo miłą osóbką o słodkim głosie. Astat pozwolił sobie na poranne zwiedzanie budynku, aby znaleźć miejsce, gdzie będzie mógł sobie przygotować coś do jedzenia. Mniejsza z tym, że miał przy sobie niczego, co nadawałoby się na dobre śniadanie – wczorajsze kanapki przesiąkły okropnym zapachem woreczka i wszystkich środków lokomocyjnych. O jakieś zakupy pomartwi się nieco później.
Właścicielka noclegów była kobietą w zaawansowanym stopniu wieku średniego i co chwilkę miała na sobie inny fartuch. Jej krótko ścięte, ciemne włosy przeplatane siwymi pasemkami, zabawnie podrygiwały przy każdym kroku. Astat widział ją w białym, przybrudzonym fartuszku, kiedy przemknęła obok niego przez korytarz; kiedy ujrzał ją za wyspą w recepcji, miała na sobie już zupełnie inny, przeplatany na krańcach różową i niebieską wstążką, a kiedy znów zawędrował do tylnego wyjścia, wiązała w pasie granatowy w śmieszne wzorki. Minęło nie więcej niż kilka minut, a ta kobieta była niemalże wszędzie, perfekcyjnie zorganizowana, jakby wcześniej ułożyła sobie idealny harmonogram, gdzie pojawi się w danej chwili.
A Astat nadal nie wiedział, gdzie w tym budynku znajduje się coś, co chociaż trochę przypomina kuchnię i jadalnię. Snuł się po korytarzach, zbyt dumny, by spytać pani, gdzie znajduje się pomieszczenie, w którym mógłby sobie coś przygotować. Zbyt wiele razy się minęli, a on nie odważył się na takie głupie pytanie, więc uznał, że teraz woli już odszukać je samemu.
– Lubi pan naleśniki? – usłyszał za plecami i odwrócił się zaskoczony, wpadając na właścicielkę, która znów miała na sobie poplamiony, biały fartuch – ten pierwszy.
– Lubię – odparł bez zastanowienia.
– Może mi pan przypomnieć, jak miał pan na imię?
– Astat.
– Panie Astacie, schody do jadalni są zaraz obok recepcji, zapraszam na śniadanie. Za chwilkę powinnam tam być – powiedziała i zniknęła za drzwiami, posyłając mu uśmiech, dzięki któremu poczuł się, jakby był jej własnym wnukiem.
Astat zmarszczył brwi i zaśmiał się w duchu. Zrozumiał jednak, że właścicielka oferuje mu domowe śniadanie. Zdziwiło go to, bardzo, ale nie mógł na nic narzekać i zaciekawiony poszedł do wyznaczonego miejsca. Wcześniej myślał, że schody obok recepcji prowadzą do piwnicy, jednak były zbyt duże i silnie wyeksponowane, aby nie rzucały się w oczy.
Zszedł po nich i znalazł się w bardzo ładnej, przestronnej jadalni, umeblowanej w dość staromodnym stylu. Klimat psuła tylko jedna, holograficzna roślinka, która jednak wydawała się jednak czekać na przeniesienie w inne miejsce.
Nie mógł się powstrzymać i przejechał ręką przez jej ogromne liście. W Seregno holograficzne roślinki znajdowały się tylko w urzędzie i nigdy nie odważył się spróbować ich dotknąć – zrzędliwi ludzie od razu by się przyczepili, że zachowuje się niedojrzale i niewłaściwie.
Nie poczuł nic, świetlista roślinka przemknęła mu przez dłoń, a on sam sobie wyobraził, że zostawia na ręce lekki chłód.
– No, w końcu pan trafił! – usłyszał od strony okienka w ścianie po lewej stronie. Poczuł się lekko zawstydzony, gdyż pani z pewnością się domyśliła, że uporczywie szukał właśnie tego miejsca.
– Taak…
– Pan bardzo wcześnie dzisiaj wstał. Wszyscy goście zazwyczaj wstają nie wcześniej niż na porę obiadową, wrzesień można jeszcze uznać za wakacje noce wciąż ciepłe.
Astat kiwnął głową i nadal niepewnie rozglądał się po jadalni, jak gdyby czekając na pozwolenie na coś czy rozkaz.
– Niech pan siądzie, dzisiaj piekę naleśniki z wanilią. Zwykle większość gości sama dba o swoje wyżywienie, a reszta się cieszy, gdy dowie się, że tu czasem gotuję.
– Jak ma pani na imię? – spytał, wybierając sobie jeden ze stolików, na którym leżał jeden z popularnych, nadreńskich dzienników. Zamierzał go później przeglądnąć.
– Niech mi pan mówi Noa.
– Dobrze. A pani niech mi mówi po prostu Astat.
– Pan znowu użył słowa pani!
– Już nie będę!
Noa zaśmiała się i zniknęła w kuchni, z której zaczęły dobiegać odgłosy obijających się o siebie garnków. Astat zajął się przeglądaniem gazety. Sądził, ze w Stolicy będzie miał styczność jedynie z elektronicznymi formami codziennych wiadomości, lecz najwyraźniej istnieli jeszcze miłośnicy starych, papierowych wydruków.
Po chwili obok niego pojawiła się Noa z tacą parujących naleśników oblanych sosem. Zadziwiająco szybko je przygotowała.
– Na słodko. Mam nadzieję, że lubisz – postawiła przed nim talerz i wcisnęła tackę pod pachę.
– Nigdy nie jadłem naleśników z wanilią – odparł zgodnie z prawdą.
– To prawdziwa wanilia. Dostałam w prezencie całe pudełko malutkich laseczek i uznałam, że muszę je w końcu do czegoś wykorzystać.
– Bardzo dobre – powiedział, próbując pierwszego kawałka. Było mu trochę niezręcznie, kiedy ktoś patrzył na niego, kiedy jadł, a Noa postanowiła urządzić sobie z nim pogawędkę i usiadła na krześle obok.
– Cieszę się – uśmiechnęła się lekko. – Skąd do nas przyjechałeś, Astacie?
– Z Seregno, obok Mediolanu. Takie małe miasteczko…
– Czyli Włochy! Jest tutaj tylu ludzi z zagranicy, z każdego państwa i miasta przyjeżdżają. Ładnie pan mówi po niemiecku.
– Naprawdę? To mój tak jakby pierwszy dzień z tym językiem i dopiero się oswajam.
– Przykładał się pan do nauki.
– Taak… Odkąd postanowiłem znaleźć pracę właśnie tutaj, ostro go szlifowałem.
– Czy mogę spytać, gdzie pan pracuje… albo będzie pracował?
– Staram się o posadę w Fabryce.
Noa zacmokała z uznaniem i położyła tackę na stół.
– Ambitnie, ambitnie. Podobno naprawdę ciężko się tam dostać. Naprawdę nie wiem, dlaczego tak strzegą tego miejsca.
– Ja właśnie też – nabrał na widelec kolejny kawałek naleśnika, gdyż już nie mógł się powstrzymać. Co jak co, ale naleśniki wręcz ubóstwiał. – W końcu Fabryka funkcjonuje niczym zwyczajny zakład.
– Może chodzi im tylko o utrzymanie w tajemnicy przepisu na Werniks? – zasugerowała Noa. – Nie wiadomo, jak go robią. Mam nadzieję, że nie mają tam żadnych drastycznych sposobów, córki mi ostatnio opowiadały o pewnym obrzydliwym filmie i teraz wszystko mi się źle kojarzy – westchnęła ciężko na to wspomnienie.
Astat uśmiechnął się i wzruszył ramionami i zajął się swoim naleśnikiem. Rozmawiali jeszcze moment, już na nieco inny temat, a potem Noa wzięła tackę i oznajmiła, że musi w końcu zająć się kuchnią, skoro za chwilkę przyjadą do niej małe wnuki do opieki i z pewnością będą głodne.
Astat podziękował za śniadanie i wrócił do swojego pokoju. Miał jeszcze około dwóch godzin wolnych, zanim będzie mógł stawić się na rozmowie w Fabryce. Postanowił spożytkować je na szybką toaletę, jako-takie wyprostowanie eleganckich ciuchów, które zdążyły wiele przeżyć w jego plecaku i powolny spacer do samego centrum. Lub nieco szybszy spacer, gdyż Nowa Kolonia jest ogromnym miastem i nie wiadomo, co może go spotkać po drodze.
Deska do prasowania była dodatkowym sprzętem z wyposażenia pokoju i bardzo go to usatysfakcjonowało. Uwielbiał zakładać ciepłe, świeżo wyprasowane ubrania.
Na zewnątrz słońce bardzo ładnie przebijało się przez wszystkie poziomy Stolicy. Otworzył duże okno balkonowe i rozejrzał się po okolicy. Jego balkon i kilka innych wisiało tuż nad pięknym ogrodem, szklarnią, której dach był rozsunięty, by ludzie spacerujący po kładkach mogli oglądać kwiaty również z góry. Pomyślał sobie, że Nadreńczycy mają szczególne upodobanie do roślin – widział je wszędzie – żywe, lub jako holograficzne dodatki do wystroju.
Piękna pogoda i zdumiewające widoki nie mogły jednak zatrzeć jego rosnącego zdenerwowania. Nie potrafił przygotować się do porażki, a szanse, że dostanie tę pracę lub nie, wynosiły równo 50%. Był dosyć upartą osobą i zazwyczaj starał się wypełnić obrany cel. Aktualnie zależało mu na tej pracy jak na niczym innym. Nie chodziło jednak głównie o wysokie zarobki, ale o świadomość, że stanie się jednym z osób wtajemniczonych do produkcji obecnie najważniejszego specyfiku.
Aby się nieco rozluźnić, postanowił zadzwonić do Oxy. Jeśli nie będzie pytała o jego stan psychiczny, będzie zadowolony z tej rozmowy. Nawet będzie trzymał połączenie przez całą drogę do centrum i pokaże jej wszystko. Oxy miała obsesję na punkcie… każdej nowej rzeczy.
Oparł się o barierkę na balkonie i wybrał jej numer. Odebrała po kilku sygnałach, a w tym czasie jego komunikator zdążył się połączyć z setką różnych sieci, kilkukrotnie zwiesić, poinformować go o innych, specjalnych nadreńskich aplikacjach i przekierować go na mapkę z listą najczęściej odwiedzanych miejsc w Nowej Kolonii. Przeraził się, że prędkość życia w Stolicy jest kilkukrotnie większa niż gdziekolwiek.
Oxy odebrała zanim sieć wyświetliła mu miliard innych opcji, na które może pozwolić mu komunikator. W międzyczasie przez przypadek udało mu się schować holograficzny wyświetlacz i twarz jego przyjaciółki pojawiła się jedynie na ekraniku przypiętym do jego lewego nadgarstka.
As! W pracy jestem! – krzyknęła na powitanie.
– A to przepraszam… – odparł żartobliwie skruszonym tonem i już miał się rozłączyć, kiedy Oxy zaprotestowała.
Nie rozłączaj się idioto! Poudaję, że idę kogoś zastąpić.
– Nie będę ci przeszkadzać. W końcu idę na spacer do centrum i zaraz mam rozmowę w Far-bryce…
NIE. ROZŁĄCZAJ. SIĘ.
Wolał nie robić jej na przekór i tylko uśmiechnął się do siebie, gdy komunikator na chwilkę spowiła ciemność i cisza. Po chwili usłyszał odgłos kroków na schodach, a on w międzyczasie założył buty i przez przypadek ponownie wysunął holograficzny wyświetlacz. I znów nie potrafił go wyłączyć.
As! I jak? Podoba ci się Nowa Kolonia? – na ekranie ponownie pojawiła się twarz Oxy, okolona resztką dłuższych kosmyków z grzywki.
– Póki co, nie mogę tego jednoznacznie stwierdzić, ale… chyba tak – odparł po chwili. –Wszystkiego tu pełno i martwię się, że się w tym zgubię.
To dopiero pierwszy dzień. Zdążysz się wszystkiego nauczyć.
– O ile wszystko pójdzie dobrze. Innymi słowy są szanse, że jeszcze dzisiaj wsiadam do samolotu i wracam do Seregno. Wyniknie z tego jedynie uszczuplony portfel.
Pesymista.
– Po prostu realista.
Astat uznał, że jest już gotowy do wyjścia. Nie musiał brać niczego więcej, gdyż wszystko, co było mu potrzebne, aby chociaż wejść do Fabryki, znajdowało się na plakietce w lewej dłoni. Było to bardzo poręczne, a jednak czuł się przy tym łyso. Wolałby dźwigać chociażby jedną teczkę z tradycyjnymi papierami, dla zajęcia rąk.
Idziesz?
– Tak…
Trzymam kciuki!
– Dzięki.
Oxy zawsze była szczera, a jej zachowanie uwydatniało wszystkie odczucia i emocje. Widział w jej twarzy, wyświetlanej na holograficznym ekranie, iż naprawdę mu kibicuje. Poczuł się nieco lepiej i starał się myśleć bardziej pozytywnie. Nie miał zamiaru rozkręcać tematu o jego przyszłej pracy, więc postanowił spytać Oxy o coś z działu jej ulubionych tematów, czyli relacje i życie towarzyskie.
– Oxy… Pogadajmy teraz o twoim listonoszu.
Twarz jego przyjaciółki lekko się zaróżowiła.
– Ha, już wszystko wiem!
Taka reakcja na jego pytanie była wystarczającą odpowiedzią. Było dobrze, a nawet bardzo dobrze, tak wnioskował.
Oxy po chwili ciszy tylko cicho prychnęła.
– I jak tam? Zdążyłaś się już zapewne z nim umówić?
Och As… Tyle cię ominęło. Zdążył mnie już poprosić o rękę. Mamy trzecie dziecko w drodze. Najstarsza, Beatrice, poszła niedawno pierwszy raz do szkoły, a Cesare zaraz ukończy przedszkole. Rozwiedliśmy się i zeszliśmy ze trzy razy. Kupiliśmy dom w Graz i wzięliśmy tam psa, ale umarł na chorobę popromienną. Dzieci też. Temu ich nie słyszysz.
– Gratulaaacje. To wszystko rzeczywiście ma jakiś sens – odparł patetycznie.
A tak serio, to jutro idziemy na randkę. Znaczy… Spotykamy się po pracy. Na kawce, na ciastku…
– Wiesz Oxy… Po tamtej historii ciężko mi uwierzyć w takie bajki…
AS! Ja się stresuję, wiesz?
– Ja też!
Od tego spotkania będzie zależeć moje życie miłosne, którego ty jeszcze nie do końca pojmujesz!
You made my day! Jesteś najlepszą przyjaciółką, która wspiera mnie tym, co zazwyczaj zdołuje każdego człowieka – posłał jej wirtualnego całusa, którego odwzajemniła, po czym wypięła mu język.
Astat uwielbiał ją właśnie za to, że potrafiła zbudować mu dzień, jednocześnie niszcząc jego fundamenty.

*

Po chwili już żałował, że do niej zadzwonił. Zachowywała się gorzej niż ciekawskie dziecko, a jemu trochę głupio było iść przez miasto z dziwnie wystawioną ręką tylko dlatego, że ona chciała „poczuć smak Stolicy”.
Pierwsze co rzucało się w oczy zaraz po wyjściu na ulice głównych pięter to duży tłok. Astat sądził, że na „starannie wyselekcjonowane społeczeństwo” nie będzie składać się aż tylu ludzi. Najwyraźniej ograniczona przestrzeń, jaką zapewniały granice Okręgu Nadreńskiego sprzyjała namnażaniu się chmary osobników. Na pierwszy rzut oka wszyscy wyglądali identycznie i ciężko było wyłapać różnice. Każdy ubierał się na ten charakterystyczny sposób, styl, który rządził w każdym znanym sklepie. Miliard przeróżnych kolorów nacierał z każdej strony.
Po drodze zdążył być zaczepiony przez jakichś ulicznych sprzedawców, przejść przez kilka kładek, z których roztaczał się widok na brzegi Renu i kilkukrotnie zapomnieć o mapce w komunikatorze, która migała niewdzięcznie, kiedy minął właściwy zakręt.
– Oxy, nie wiem jak ty, ale ja już mam tego dosyć. To wszystko się na mnie zlewa, twardnieje i nawet nie wiem czy ruszam się z miejsca! – jęknął Astat, kiedy wchodził do kolejnej windy.
Mnie tam nie ma, ale już kocham to miasto – oznajmiła Oxy, która postanowiła przedłużyć sobie fejkową przerwę.
– Mogłem wziąć taksówkę. Albo pojechać metrem. Tu podobno są jakieś metra. Na pewno. Albo jakieś inne środki transportu.
Przestań narzekać! Ty chyba nigdy nie jesteś z niczego zadowolony – to to, to tamto, to gniecie, to za dużo – no, gorzej niż baba!
– Oxy… Nie pozwalaj sobie za wiele.
Też cię kocham.
– Mam piętnaście minut do czasu, kiedy zaczynają przyjmować na rozmowy. Nie wiem gdzie jestem. Zdążę?
 – Zdążysz. Przejedź się tym – jej palec wylądował w rogu ekranu, a on spojrzał we wskazaną stronę i ujrzał zaparkowane przy krawężniku piękne, miejskie hoverbike’i.
Zatrzymał się na moment i ponownie spojrzał na ekran.
– Nie wiem, czy mam ochotę wydawać zbędną kasę Oxy… Muszę przeżyć przynajmniej do jutra.
Raz się żyje, As! Wskakuj na to… coś! To działa pewnie jak taksówka.
Astat spojrzał ponownie na hoverbike’i i uznał, że czasem może odrobinę zerwać z planami. Jego budżet był perfekcyjnie wydzielony.
Przeszedł na drugą stronę ulicy i władował się na jedno z siedzeń pojazdu.
– Pod Fabrykę Antariską – oznajmił, a kierowca kiwnął tylko głową i ruszył odpalił hoverbike’a.
Wiedział, że dobrze jest grać pewnego siebie, zaznajomionego ze zwyczajami wielkich miast. Tu nie działały żadne większe uprzejmości – po prostu mówiłeś, płaciłeś i odchodziłeś.
Miejskie hoverbike’i latały nieco ponad dachami samochodów, co pozwalało na szybsze dotarcie do celu. Były małe i zwinne.
Chwilkę później wyrósł przed nimi ogromny budynek, który dosięgał dwóch wyższych platform. Kierowca wylądował tuż przy krawężniku, a Astat bez zastanowienia przytknął lewą dłoń do czytnika, nie patrząc nawet ile wyniosła jego przejażdżka.
Teraz  dopiero zaczynały się schody.
Ściskało go od środka i nie mógł się ruszyć. Wobec pewnych spraw, mających zmienić jego życie, był bardzo nerwowy. Ponad komunikatorem nie było śladu po twarzy Oxy. Jego przyjaciółka została zmuszona do skończenia swojej przerwy, choć bardzo opornie ponownie wdrapywała się na swój wydział.
Reprezentacyjny gmach budynku nie sprawiał tak ogromnego wrażenia, jak inne uniwersytety, ale nie można było o nim powiedzieć, że wyglądał przeciętnie. Do niedawna zaliczał się do ścisłej czołówki w dziedzinie prawa, po czym wydział wyprzedziła chemia i medycyna, które wkrótce później zostały przekształcone na obecną Fabrykę Antariską.
Otaczał go kolejny mur, granica, obok których stało kilka budek kontrolnych – dla samochodów, dostawców, pieszych. Astat dołożył do listy kolejny element – prócz tuneli, znalazły się tam także granice i budki kontrolne – tak tworzył spis detali, na które składał się świat Okręgu Nadreńskiego.
Otrzepał spodnie, mimo iż nie było na niż nawet najmniejszego śladu jakiegokolwiek kłaczku czy kurzu i ze sztuczną pewnością siebie podszedł do jednej z budek kontrolnych. Znikąd pojawił się przed nim dziesięciocalowy ekran z migającym poleceniem: „Proszę zeskanować kod wizy”. Przytknął do niego dłoń, a ekran na moment zabarwił się na zielono, a bramka została otwarta. Został wpuszczony na teren Fabryki. 
Po placu przewijało się mnóstwo osób, każda w białym fartuchu z naszywkami w kształcie gwiazd na ramieniu. Nikt się Astatem za bardzo nie interesował, tylko kilku pracowników spojrzało na niego przelotem i szło dalej. Niektórzy nieśli niewielkie kolby o budowie podobnej do lampy lavy.

Zgodnie ze wskazówkami, które Astat otrzymał przed wyjazdem, udał się do pomieszczenia po lewej stronie od wejścia głównego budynku. Pierwszym, co zarejestrował, była oszklona ściana, więc zanotował sobie, by dodać „szyby” do listy i zapukał do drzwi. Usłyszał cichy odzew i wszedł do środka. Zobaczył kobietę siedzącą przy biurku wpatrzoną w laptop. Na moment uniosła wzrok.
– Pan w jakiej sprawie? – spytała nieuprzejmym tonem, jak gdyby przeszkodził jej w czymś niezmiernie ważnym.
– Ym… Dzień dobry?
– Dzień dobry. Słucham? – odstawiła laptop i splotła palce, chcąc wyjść na profesjonalistkę. Miała fryzurę w nienagannym stanie i idealnie dobraną garsonkę z wzorem, którego teraz wszędzie było pełno.
– Ja w sprawie… pracy. Moje podanie zostało rozpatrzone i miałem jak najszybciej się tutaj zjawić, by porozmawiać o ostatecznej decyzji.
– Dokumenty? – kobieta odwróciła w jego stronę laptop, uprzednio zamykając otwarte na nim karty. Po lewej stronie od klawiatury miał wmontowany czytnik plakietek. Przytknął do niego rękę. Wszechobecna kontrola wiz, papierzysk i dowodów tożsamości zaczynała mu działać na nerwy.
– Pan Astat Nazorine?
– Tak.
– Zaniosę karty z pańskim potwierdzeniem obecności. Ktoś powinien przyjść po pana, kiedy zdecydujemy się na dalszy krok.
– Słyszałem, że ma to być rozmowa z Zarządcą Snu – powiedział, a kobieta przewróciła oczami, jakby nieświadoma, że on nadal przed nią stoi. Była zirytowana swoją pracą, nawet jeśli musiała tylko siedzieć i od czasu do czasu w spokoju przyjmować papierki czy rozmawiać z ludźmi.
– Zarządca Snu tylko wydaje zgody i wydaje dokumenty z potwierdzeniem na przyjęcie do Fabryki Antariskiej.
– Czyli na razie nie ma potrzeby, abym kierował się na rozmowę?
– Wszystko zostanie panu wyjaśnione po rozpatrzeniu potwierdzenia – kobieta wróciła do wgapiania się w monitor, a Astat zmarszczył tylko lekko brwi i udał się do wyjścia.
– Do widzenia.
– Do widzenia.

Zamknął drzwi i westchnął głęboko. Został teraz pozostawiony samemu sobie. Uznał, że musi zostać na terenie Fabryki, aby można go było znaleźć. Liczył na to, że ta kobieta w ogóle zainteresuje się jego potwierdzeniem i naprawdę kogoś wyśle. W końcu Fabryka powinna być placówką, gdzie sprawy bierze się na poważnie.
Zastanawiał się, dlaczego nie ma możliwości rozmowy z Zarządcą Snu. W końcu był on traktowany tutaj jako szef szefów – podobno – gdyż był samym założycielem Fabryki Antariskiej i to on powinien decydować o przyjęciu danej osoby na stanowisko w zakładzie. Chyba, że potrafił ocenić nowego pracownika tylko przy pomocy dokumentów i CV i dopiero po pewnym okresie próbnym ostatecznie rozważyć, czy zostaje, czy wywalają go na zbity pysk.
Astat nie miał pojęcia, gdzie się może włóczyć i czuł się raczej niepewnie, gdyż obawiał się, że w każdej chwili może ktoś do niego podejść i wyrzucić go z danej części budynku. Mógł zostać oskarżony o jakieś przeszpiegi. O pojawienie się w miejscu tylko i wyłącznie dla pracowników. Albo tylko panikował, bo nikt nie patrzył na niego jak na intruza.
Wybrał numer Oxy, aby udawać, że jest zajęty czymś więcej. Wcześniej nakazała mu dzwonić w każdej chwili i nie zważać na to, że jest w pracy, gdyż będzie potrafiła znaleźć jakąkolwiek wymówkę, by odebrać.
I jak? Już tam pracujesz? – usłyszał jej entuzjastyczny głos.
– Póki co, jeszcze… nie wiem. Mam czekać na rozpatrzenie mojego potwierdzenia. Tu działa jakiś dziwny system i na razie nie mam nic do roboty.
Astat znalazł się w ogromnej sali, która wyglądała jak skrzyżowanie parteru galerii w Mediolanie i sali balowej. Na samym środku pomieszczenia o kształcie kopuły urządzono ogródek z egzotycznymi roślinami, a na sklepieniu widoczny był ogromny obraz, na który składały się portrety nieznanych mu ludzi.
Pięknie tu – powiedziała Oxy. – Tak właśnie myślałam, że Fabryka będzie centrum luksusu. Staniesz się teraz takim księciuniem…
Już chciał jej coś odpowiedzieć, kiedy usłyszał za sobą czyjś głos:
– Tutaj nie używamy komunikatorów, do jasnej cholerki, ile razy mam to powtarzać?
Astat wzdrygnął się lekko i szybko przycisnął czerwony przycisk i zerwał połączenie z Oxy.
– Gdzie nie idę, to widzę ten sprzęt, a potem wszystko na mnie, że porządku nie pilnuję… O, pan to jakiś tutaj nowy. Nie znam pana, a zazwyczaj jest tak, że kojarzę tutaj wszystkich.
Astat ujrzał przed sobą wysokiego mężczyznę, który wyglądał trochę jak znak ostrzegawczy. Całe jego ubranie było czerwone, lub miało jakieś wstawki tego koloru, jedynie biały fartuch z naszywką wprowadzał inny kolor do jego stroju. Nawet jego kilka długich dredów, splątanych od karku, miało wczepione jakieś krwiste ozdoby.
– Mam tu rozmowę o pracę – odparł nieco onieśmielony, gdyż mina czerwonego mówiła sama za siebie, że nie podoba mu się to, że Astat jest aż tak zdziwiony jego strojem.
– Czyli będzie nowy… – mężczyzna zrobił z ust dzióbek, jakby zaintrygowany. – Nazywam się Cosmo L’Hôte – wystawił do niego prawą dłoń, a Astat potrząsnął ją lekko.
– Astat Nazorine.
– Zgaduję, że nie jesteś stąd. Mogę być na ty? Oczywiście, że mogę.
Astat odpowiedział na to tylko lekkim uśmiechem.
– Taak. Przyjechałem z Włoch.
– Znam kilku Włochów. Podobno Włosi są bardzo przyjaźni, prawda?
– Szczerze – nie mam pojęcia. Spotyka się różnych ludzi.
Astata zaintrygowało dziwne, płaskie pudło, które Cosmo miał zarzucone na ramię na doszytej szelce. Czerwony jednak był bardzo spostrzegawczy i od razu zauważył, gdzie zawędrował jego wzrok.
– Przepowiem ci przyszłość – powiedział tajemniczo i ściągnął pudło. – Powróżę ci z krwi…
Astat już myślał, że poza ubiorem Cosmo niczym więcej go nie zaskoczy, ale najwyraźniej się przeliczył. Mężczyzna miał jeszcze w zanadrzu… wróżenie?
– Nie wierzę w przepowiednie – odparł sceptycznie i patrzył, jak Cosmo otwiera swoje pudło.
– Moje zawsze się sprawdzają. Nikt wcześniej nie wróżył z krwi.
– Wiesz, jakoś nie mam ochoty na takie wróżby.
– To nie boli – naciskał Cosmo. Astat ujrzał w jego pudle przeróżne sprzęty, opakowane w dziwne szmatki i chusteczki, wiec nie był w stanie zobaczyć, jak naprawdę wyglądają.
– Serio, nie chcę – zaprotestował Włoch. – Muszę czekać na potwierdzenie i nie wiem, gdzie mam się podziać.
Cosmo westchnął zawiedziony i zamknął pudło.
 – Jesteś pierwszym, który nie chce znać przyszłości.
– Dowiem się o wszystkim w trakcie. Może czekać mnie coś, co mnie wcale nie zadowoli i póki mogę, wolę wystrzegać się takiej wiedzy.
– Cosmo wróżbiarzu, przestań stalkować ludzi – koło czerwonego przeszła niska blondynka w okularach i włosach ściętych równiutko do linii szczęki. Klepnęła go lekko w ramie i poszła dalej, powiewając białym fartuchem.
 – Nigdy nie przestanie śmieszyć mnie imię Helga – powiedział Cosmo, zakrywając usta dłonią. Astat uznał, że jest to imię owej blondynki.
– Helga?
– Nawet nie wiem, czemu mnie śmieszy. Wracając do poprzedniego tematu…
– Nie, nie chcę wróżby.
– Nie o to chodzi! – jęknął Cosmo, lekko urażony. – Może ja miałem przynieść twoje potwierdzenie? – zamyślił się na moment, pocierając brodę. – Ostatnio robiłem to dwa razy, ale były to kartki z tym, że nie będą tutaj pracować...
Przeszukał swoje pudło, ale najwyraźniej nie znalazł niczego pożądanego. Astat patrzył na niego lekko sceptycznie. Nie wiedział, co ma sądzić o Cosmo, który wydał mu się lekko roztrzepanym dziwakiem. Cieszył się jedynie, że zdążył już tutaj kogoś poznać i kto z pewnością pomoże mu, jeśli będzie chodzić o sprawy związane z Fabryką. Chciał się jeszcze dowiedzieć, co znaczyły te gwiazdki na fartuchach, które doszyte miał każdy pracownik. Prócz tego miał jeszcze setkę innych pytań, ale reszty dowie się zapewne później. W głębi duszy liczył na to, że zostanie przyjęty. Takie przeświadczenie zaczęło w nim działać, kiedy to Cosmo nie znalazł dla niego żadnej kartki.
– Nie, dzisiaj niczego nie dostarczam – wzruszył ramionami. – Co raczej oznacza, że dostajesz się na stanowisko.
– Świetnie – mruknął. To wcale jeszcze nie było oficjalnym potwierdzeniem, musiał się tego trzymać. – Powiesz mi, co oznaczają te gwiazdki?
– Te? – Cosmo chwycił lekko rękawek fartucha, ukazując naszyte na nim trzy gwiazdki. – To działa jak stopnie w wojsku. W zależności ile masz gwiazdek, na tym wydziale pracujesz. Jestem na wydziale trzecim – trudno się domyśleć, nie? Zajmuję się tam badaniami i przygotowywaniem substancji do tworzenia Werniksu. Sprawy przeciętnej trudności.
Nim Astat zdążył sobie jakkolwiek zakodować te informacje, pojawiła się przed nim kobieta, która wyglądała identycznie jak ta, z którą rozmawiał wcześniej. Pomyślał, że to ta sama, jednak miała na sobie inny strój i inną fryzurę, wiec uznał, że to może być jej siostra lub ktoś z rodziny.
– Pan Astat Nazorine? – spytała.
– Tak.
– Tutaj jest pańskie potwierdzenie – powiedziała, dając mu średniej wielkości białą kopertę. Astat mimowolnie się uśmiechnął, gdyż w końcu znalazł coś, co załatwiane jest stylem tradycyjnym. – Ostatnie sprawy, podpisy i wyrobienie identyfikatora – jutro, o ile stawi się pan przy budce kontrolnej.
Wiadome już było, że został przyjęty, ale póki nie otworzył koperty, nie był stuprocentowo pewien.
– W porządku – powiedział, a kobieta skinęła głową. Nie miała na sobie fartucha, więc zapewne także pracowała na stanowisku sekretarki.
– Miłego dnia – odparła i poszła w swoją stronę.
– Miłego dnia.
Miłego dnia” było kolejnym elementem listy Astata.
– Otwieraj.
Włoch zupełnie zapomniał o tym, że Cosmo nadal obok niego stoi. Znikąd znalazł się przy jego drugim boku.
– Nie będziesz mi rozkazywał – odparł żartobliwie i rozkleił jeden z boków koperty. Wyjął z niej kartkę, na której po chwili uformował się cały ciąg liter, jakby zostały pobudzone przez światło.
Astat pogładził kciukiem kartkę, by upewnić się, czy to na pewno zwykły papier. Prześledził wzrokiem tekst, który informował go o tym, że naprawdę został przyjęty do Fabryki. Na samym dole widniał ręczny podpis Zarządcy Snu.
– Teraz z czystym sercem mogę powiedzieć – witaj, nowy! Przed tobą otwarły się kolejne wrota harówki aż do emerytury – Cosmo klepnął go po plecach jak starego przyjaciela.
– Nic tu nie pisze o tym, na jakie stanowisko mnie przydzielili. Czy tutaj się awansuje?
– No, jak w każdym zakładzie – odparł lekko i ponownie wyjął cos ze swojego pudła. – Tak na marginesie – nie ma nic napisane.
– Dobra, pozwolę ci powróżyć – Astat już wiedział, że Cosmo chodzi tylko o jedno. Zignorował jego uwagę.
Czerwony z zadowoloną miną wziął jego dłoń, a Włoch poczuł lekkie ukłucie.
– Do tego naprawdę trzeba pobierać krew? – jęknął, rozcierając palec.
– W końcu to wróżenie z krwi – odparł tonem pełnym oczywistości i przysunął swoje dziwne urządzenie bliżej oka, oceniając jego zawartość.
Urządzenie nie przypominało Astatowi niczego, do czego mógłby je porównać. Przypominało narzędzie w steampunkowym stylu i przez moment obawiał się, że Cosmo mógł mu coś wstrzyknąć.
Czerwony wyjął kawałeczek grubej tekturki, która z góry była pokryta czymś białym i przytknął ją do urządzenia. Powstała na niej zabarwiona na niebiesko plamka.
– Mam niebieską krew? – zdziwił się Astat, patrząc na kartonik. – Czy to wróży mi, że w przyszłości zostanę królem?
– A skąd – parsknął Cosmo. – Po prostu pozwala mi to odróżnić ją od innych i doszukać się więcej informacji.
– Nie lepiej po prostu podpisać ten kartonik?
– Nie znasz się – to się nie odzywaj – burknął Cosmo, oceniając plamkę wzrokiem. – Nic tu nie widzę.
Astat uniósł jedną brew.
– Nie martw się, to nie tak, że nie masz przyszłości, czy jutro umrzesz. Po prostu niektórzy mają bardzo skomplikowaną krew i ciężko mi wyczytać tutaj coś do razu – uspokoił go Cosmo, chowając wszystko do swojego pudła. – Dam ci jutro znać, nowy. Boże, jak ja kocham to mówić – ucieszył się jak małe dziecko. – Do jutra, nowy.
– To zaczyna być irytujące – mruknął Włoch.
– Życie Astat, życie – powiedział na odchodnym i po chwili już go nie było.
Włoch po raz kolejny spojrzał na kartkę, którą trzymał w dłoni i po postu nie mógł uwierzyć w to, że dostał się do Fabryki. Od jutra miał się stać jej pełnoprawnym pracownikiem. Spełnił marzenie i pracował w jednym z najważniejszych zakładów. W końcu pozna prawdziwy przepis na Werniks. Nigdzie indziej nie było drugiego miejsca, które go produkowało.
Był bardzo zadowolony. Nie tylko z tego, że w końcu będzie miał stare zarobki, ale również, że dopiął swego i jego cel się wypełnił. Nie miał pojęcia, co mogło złożyć się na to, że się tutaj dostał. Prawdopodobnie od jutra zacznie przechodzić okres próbny i będzie musiał przygotować się do tego jak najlepiej.
Opuścił budynek i tym razem postanowił wrócić do mieszkania pieszo. Wszystko wydawało mu się o wiele piękniejsze i bardziej pozytywne. Zadziwiające, jak mocno wpływają na człowieka dobre informacje. Musiał teraz znaleźć inne, tańsze mieszkanie, na które będzie mógł pozwolić sobie na dłużej. Żal mu było opuszczać panią Noę, ale taka była kolej rzeczy.
Obiecywał sobie odmienione życie i dotrzymał słowa. Czas zacząć zgłębiać tajemnice Stolicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz