Astata
zbudziły ciche odgłosy hamowania i zmiana tempa jazdy pociągu. Nie czuł
ramienia, na którym opierał sobie głowę, a policzek też miał cały obolały.
Przetarł
oczy i wyjrzał za okno – zniknęły góry, lecz zamiast nich pojawił się ogromny
mur, niczym forteca chroniąca gród. Była to ogromna, nowoczesna hologramowa
granica Okręgu Nadreńskiego, która w tym momencie wydawała mu się czymś
zupełnie nowym i odległym od rzeczywistości.
Owszem,
często widywał to miejsce na zdjęciach, ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że
mur graniczny będzie tak ogromny – jakby był stworzony z miliardów światełek,
odbijających barwy dzięki promieniom słońca. Otaczały go liczne platformy, na
których działały autostrady, a obok nich wisiały niewielkie budki strażnicze.
Taki widok, do którego tutejsi mieszkańcy byli przyzwyczajeni, dla niego był
niczym jak stacja kosmiczna. W końcu Okręg Nadreński był najnowocześniejszą i
podobno najpiękniejszą częścią Europy.
Gapił
się w szybę, póki od rozmyślań nie wyrwał go głos obwieszczający nazwę stacji.
Wcześniej słyszał go jakby przez mgłę, lecz opamiętał się i wyostrzył słuch by
upewnić się, na której stacji ma wysiąść. Tutejszy transport i komunikacja były
bowiem jeszcze bardziej skomplikowane niż inne wielkie miasta. Czasami nawet
cieszył się, że żył w małym, staroświeckim Seregno, gdzie aby kupić bilet
wystarczyło podejść do kasy i zapytać, a nie wykonywać szereg skomplikowanych
czynności przy wyświetlaczu mówiącym sztucznie stworzonym głosem.
–
Stacja Reńska Południowa – obwieścił
głos w głośniku.
Astat
miał wysiąść dopiero na Reńskim Dworcu Głównym, więc uznał, że czeka go jeszcze
długa droga. Przejechał już wzdłuż południowych państw niemieckich i uznał, że
źle zrobił, wybierając pociąg na taką długą trasę. Nie miał nawet siły na to,
aby coś zjeść czy zamówić – żołądek miał ściśnięty, było mu słabo i ogólnie źle
się czuł. Uparcie wybrał staromodny środek transportu, zamiast dopłacić trochę
więcej i spokojnie i szybko przefrunąć do Nowej Kolonii samolotem, których
najniższe klasy nie były znowu takie drogie i dwie z nich wciąż działały. W
każdym bądź razie dostał nauczkę i w drodze powrotnej wybierze drogę powietrzną
– zostanie bez grosza, ale przynajmniej przeżyje trasę w nieco bardziej
komfortowych warunkach.
Widok
granicy przyciągał jego wzrok niczym magnes. Wyglądała ona trochę jak
zewnętrzna ściana centrum handlowego w Mediolanie, lecz o wiele większa.
Po
chwili ten cudowny widok przesłonił im wjazd na stację. Pociąg zatrzymał się na
moment, który dla Astata zdawał się być wiecznością, wsiadło kilku nowych
pasażerów i maszyna ruszyła w dalszą drogę.
Mężczyzna
miał teraz czas, aby dokładniej obejrzeć pociąg. Czuł się tutaj troszkę jak w
puszce, gdyż wnętrze zawierało wiele srebrnych, metalicznych akcentów.
Wcześniej nie zauważył, że z drugiej strony przedziału stoi duży monitor, na
którym widnieje trasa i rozkład jazdy innych pociągów, które zatrzymują się na
pobliskich dworcach.
Opadł
na siedzenie i znudzony sięgnął po swój plecak, zamierzając jeszcze bardziej
pedantycznie poukładać w nim wszystkie swoje rzeczy. Był w przedziale sam, więc
mógł sobie pozwolić na ponownie poskładanie koszulek i ułożenie
najpotrzebniejszych kosmetyków w dowolnej części plecaka.
Kiedy
skończył, torba nie wyglądała już jak przepompowana pufa, a on był bardzo
zadowolony ze swojej pracy.
Zauważył,
że za oknem mijają wysokie barierki, odgradzające tory od setek straganów, parasolek
i płacht. Mrowie ludzi przewijało się szczuplutkimi przejściami pomiędzy
kolejnym kramem. Od razu przyszedł mu na myśl środowy targ w Seregno, tyle, że
ten tutaj był kilkanaście razy większy – jak gdyby sprzedawcy utworzyli tutaj
całkiem nowe miasteczko.
Nie
mógł się nacieszyć tym za długo, gdyż pociąg wjechał na zamkniętą platformę i
rozbłysło nad nimi sztuczne światło ogromnych lamp, które zawsze wciskano na
sufity tuneli. Teraz mógł znowu wyobrazić sobie, że jest w wagoniku kolejki w
wesołym miasteczku. Był raz w parku rozrywki wraz z Oxy i bandą dzieciaków,
kuzynów i kuzynek przyjaciółki – wszyscy zapragnęli przejechać się kolejką.
Astat oznajmił, że był to jego pierwszy i ostatni raz, a dzieci miały ochotę
jeździć w kółko i drzeć się na całego.
*
Pociąg
zatrzymał się na jednej z platform wiszących na ścianie granicy, a głos w
głośniku oznajmił, że jest to ostatni przystanek. Lekko zszokowany Astat szybko
się pozbierał i wysiadł z pociągu na chwiejnych nogach. Nie dość, że był już
zmęczony długą podróżą, teraz dodatkowo musi martwić się o to, co teraz ze sobą
zrobi.
Granica
Okręgu Nadreńskiego kończyła się na obrzeżach Bonn, co znaczyło, że dzieli go
jeszcze kawałek od Nowej Kolonii. Potrzebował normalnego łóżka, by kontaktować
nieco świeżej, więc przez moment stał w bezruchu na ogrodzonej platformie. W
jej ściany wmontowano ogromne szyby, przez które roztaczał się niesamowity
widok na całą okolicę i ogromny plac targowy, który pociąg mijał stosunkowo
niedawno. Astat pomyślał sobie, że gdyby oprócz choroby lokomocyjnej cierpiał
jeszcze na lęk wysokości, już dawno znaleźliby go tutaj nieprzytomnego.
Zanim
wyruszył w podróż słyszał o tym, że od granicy Okręgu należy przesiąść się do
innego pociągu, który kursuje tylko w obrębie państwa nadreńskiego. Oprócz tego
nie było żadnych szans, aby dostać się tu bez specjalnej wizy, która na
szczęście siedziała ukryta w stosie dokumentów w lewej dłoni Astata. Wszyscy
wokół krytykowali zadufanych w sobie Nadreńczyków, którzy budując granice i
chowając wszystko dla siebie, traktowali Okręg jak miejsce święte, gdzie nikt
postronny nie ma prawa wstępu.
W
końcu bowiem cała Europa wydawałaby się wracać do starych zwyczajów
politycznych – jedni budowali granice, które niczym mur strzegły ich grodu,
reszta bawiła się w zabory – jak to w przypadku Związku Nadreńskiego, a inni znów
dzielili społeczeństwo, gdyż z równością wszystkich obywateli nie bardzo
wyszło. Mówią o tym chociażby dzielnice większych miast, gdzie na poziomach zerowych
rezydują tylko ci, których stać na nieco więcej, a reszta musi radzić sobie na
najwyższych platformach. ZSRR również wróciło do dawnych idei komunistycznych –
pragnęło jedynie, aby stworzyć społeczeństwo wolne od jakichkolwiek klas,
dzięki czemu zanikną konflikty i wytworzy się centralizacja władzy.
Może
technologia wybrnęła do przodu, ale światu jak gdyby kończyły się pomysły na funkcjonowanie
społeczeństwa.
*
Astat
przeszedł po niewielkim wiadukcie i znalazł się obok jednej z wielu budek
strażniczych.
–
Dokumenty? – usłyszał po niemiecku.
Głos
jednego ze strażników, który znikąd pojawił się za jego plecami, sprawił, że
przeszedł po nim lekki dreszcz. Był trochę zły, że nikt oprócz niego nie
przekracza granicy i sam musi odkrywać, jak bez problemu dostać się na drugą
stronę. Poza tym nieznacznie cieszył się, że przyłożył się do nauki języka
obcego. Odkąd powstał Okręg Nadreński, język niemiecki królował na pierwszym
miejscu języków do wspólnej komunikacji, zrzucając z podium angielski.
–
Yy… Jasne, już, już…
Przez
moment zupełnie nie wiedział, co ma zrobić i oprzytomniał dopiero wtedy, kiedy
zobaczył w ręce strażnika klockowaty kalkulator. Wysunął lewą dłoń i dotknął
jej wewnętrzną częścią wyświetlacza, który zabłysnął błękitnym światłem.
Strażnik
poklikał coś po ekranie i pokiwał głową. Astat uznał, że wygląda trochę
strasznie, gdyż miał na sobie jeden z tych najnowocześniejszych uniformów,
które niedawno wcielono w życie – ciemny, z plakietką na piersi i kilkoma
ekranikami w rękawach oraz miejscem na broń przy pasie.
–
W porządku – strażnik spojrzał na Astata znużonym wzrokiem, a ten westchnął w
głębi duszy, gdyż gdzieś w nim pojawiły się obawy, że stanie się coś nie tak. –
Przejazd do Nowej Kolonii będzie gotowy za jakiś czas. Przy stacji trzeciej.
–
Dobrze. Przy trzeciej – powtórzył, jakby wiedział, gdzie jest ta stacja trzecia
i jak będzie ten przejazd wyglądał. Wcale nie wiedział, a strażnik już odwrócił
się na pięcie, z zamiarem odejścia.
–
Proszę za mną – strażnik przystanął na chwilkę, kiedy Astat nie ruszył się z
miejsca. Włoch skarcił się w myślach i podążył za mężczyzną.
Przeszli
przez niewielki tunel, który prowadził do słabo oświetlonego pomieszczenia.
Astat czuł się tutaj trochę jak na pokładzie statku kosmicznego, gdyż po obu
jego stronach widniały dziwne pojazdy, wyglądające jak kapsuły skrzyżowane ze
zminiaturyzowanymi wagonami pociągów.
– Niech pan tu poczeka – kiedy skończy się
rejestracja pańskiej wizy, przyjdzie do pana jedna z naszych pracownic i
wszystko objaśni. Miłego dnia.
–
Miłego dnia – odparł automatycznie i patrzył na plecy strażnika, które powoli
znikały w ciemnym tunelu. Podświadomie mrowiła go lewa dłoń.
Stał
w bezruchu, tylko co jakiś czas trącał komunikator, uczepiony prawego
nadgarstka. Postanowił go jednak przyczepić do drugiej ręki, gdyż uznał, że
klikanie lewą ręką jest mniej wygodne, a on utrudnia sobie życie.
Usłyszał
kroki, a chwilkę później stanęła przy nim schludnie ubrana kobieta.
–
Pan do Nowej Kolonii, tak? – spytała miłym, wyuczonym głosem. Zapewne pytała o
to tyle razy, że w końcu wykształciła swój jedyny sposób wypowiedzi podobnego
zdania.
–
Tak, tak.
Poprowadziła
go przez kolejny tunel. Astat pomyślał sobie, że nowoczesny sposób budownictwa
ma dziwne tendencje i wszędzie wstawia właśnie takie o to korytarze. Gdzie by
się nie ruszył – prowadzą go przez tunel, aby dostać się na peron A musi
przejść przez tunel, aby pociąg dojechał na dworzec mu przebrnąć przez… Nie
zgadniecie – tunel.
Dotarli
do podobnego pomieszczenia, a kobieta wskazała mu jedną z kapsuł. Popatrzył na
nią sceptycznie, gdyż nigdy nie sądził, że będzie musiał usiąść w takim czymś.
Jeszcze dwa dni temu myślał, że spokojnie wsiądzie w pociąg w Mediolanie,
wysiądzie i już będzie przed Fabryką. Niestety, nic nie jest takie proste i czasami
trzeba spodziewać się niechcianych dodatków.
–
To… jedzie, frunie…? – spytał niepewnie, gdyż nie miał bladego pojęcia, co
sądzić o pojeździe, który widział pierwszy raz na oczy.
–
Jedzie. Podobnie jak pociąg – odparła spokojnie kobieta i przytknęła rękę do
ekranu wmontowanego w kapsułę. Drzwi otworzyły się z lekkim kliknięciem. –
Zatrzyma się na odpowiedniej stacji. Podróż trwa dosyć krótko i jeśli ma pan
lęk wysokości, lepiej nie patrzeć za szyby. Można je zasłonić – wskazała na
jeden z przycisków w dziwnym pojeździe. – Kiedy się zatrzyma, wystarczy
przytknąć rękę z plakietką do wyświetlacza. Dojedzie pan do Głównego Dworca
Reńskiego, który wygląda podobnie jak ta platforma. Proszę wsiąść. I miłego
dnia.
–
Miłego dnia – odparł, wchodząc do dziwacznej kapsuły. Sam nie wiedział, co miał
sądzić o tym środku transportu – rzeczywiście, czuł się w nim jak w małym
wykroju wagonu pociągu. Jedna ze ścian również była oszklona, tak jak owa
platforma.
Drzwi
się zamknęły, a Astat nawet nie poczuł, kiedy kapsuła ruszyła. Brnęła przed
siebie tak leciutko, że mógł sobie wyobrazić, ze właśnie jeszcze pociągiem
najwyższej klasy. Nigdy nim nie jechał, ale sądził, że podróż właśnie tak
wygląda.
Kapsuła
wyjechała z oświetlonego tunelu, po czym rozświetlił ją blask naturalnego
światła. Rzeczywiście – był bardzo wysoko. Wgapiał się w szybę, gdyż widział
ogromne, piętrowe, ale zarówno piękne zabudowania Bonn. Nad miastem rozciągało
się o wiele więcej takich tras, którymi on aktualnie się przemieszczał.
Zupełnie jakby jechał wyciągiem.
Kapsuła
nagle znacznie przyspieszyła, a jemu żołądek przewrócił się ze strachu. Obraz
za oknem był lekko rozmazany, co świadczyło o niewiarygodnej prędkości pojazdu.
Usłyszał
pikanie komunikatora i odruchowo na niego spojrzał. Oxy – jej twarz na dziwacznym
zdjęciu.
–
No, As, cześć! Jak podróż! –
krzyknęła radośnie, kiedy jej buźka pokazała się na holograficznym ekranie.
–
Dobrze – mruknął, patrząc za okno.
–
Wyglądasz jak kupa gówna –
powiedziała prosto z mostu.
–
I tak się czuję.
–
Biedaczysko. Gdzie jesteś?
–
Sama zobacz.
Wystawił
rękę do okna i pozwolił na to, aby sama podziwiała pędzące widoki.
–
Wow! Czyli jesteś już za granicą? – spytała
zachwycona. – Kiedy dojedziesz?
–
Jak widzisz, jestem. I nie wiem kiedy dojadę. Zadzwonię do ciebie później,
dobrze? – nie miał póki co ochoty na rozmowę. Był niewyspany, zły, zmęczony, a
teraz frunął jeszcze w dziwnej kapsule wyżej, niż sięga ostatnia platforma
miasta!
Oxy
jęknęła zawiedziona.
–
Dobrze…
–
Pa pa.
–
Pa.
Rozłączył
się i oparł ciężką głowę o oparcie. Nie podobała mu się taka podróż, skoro nie
widział wyraźnie widoków za oknem. A to w końcu było kwintesencją jazdy
czymkolwiek. Teraz marzył tylko o tym, aby spokojnie wylądować na Dworcu
Głównym.
*
Dla
kogoś, kto pierwszy raz na żywo widzi zabudowania świętego miasta, widok
ogromnej, nowoczesnej Nowej Kolonii będzie naprawdę wielkim przeżyciem. Ktoś o
nieco bardziej sceptycznym spojrzeniu także zobaczy niesamowitość kipiącą aż
poza przedmieścia, ale po głębszej ocenie miejsca stwierdzi, iż jest ono
podobne do reszty ogromnych miast. Krytyk zaś stwierdzi, że to po prostu jeszcze
większy zlepek błyszczącego metalu.
To,
że miasto robi wrażenie, będzie potrafił powiedzieć każdy. Nowa Kolonia nie
była usytuowana w górach, jak chociażby Salzburg czy Monachium, więc jej
piętrowe zabudowania stworzone były nieco inaczej i nie mogły opierać się na
wzniesieniach.
Astat
nawet zastanawiał się, czy nie bije z niej przesadzona perfekcja. Rzeczywiście,
była idealnie wyczyszczonym miastem i kryła w sobie skarb, który zacierał błąd
Europejczyków, ale musiała zawierać wady. Wady tak dobrze skryte, że póki co
jeszcze nikt ich nie odkrył. Idealizowane miasto zawsze ma w sobie kilka
tajemnic.
*
Astat
napatrzył się już na Nową Kolonię z lotu ptaka, a kiedy jego wagonik zaczynał
opadać w dół, nie mógł już usiedzieć w miejscu. Czuł się zadziwiająco dobrze,
jak na swój pierwszy lot taką maszyną,
ale to przecież nie było największą atrakcją.
*
Wagonik
opadał coraz niżej, aż w końcu otoczyła go ciemność, gdyż wtoczyli się do najulubieńszego
łącznika wszystkich nowatorskich architektów. Z obu stron błyskały ledwo
widoczne, błękitne żaróweczki.
W
końcu maszyna wtoczyła się do pomieszczenia, które do złudzenia przypominało stację z platformy granicznej. Nikt
tutaj na niego nie czekał, więc pomyślał sobie, że musi radzić sobie sam.
Zgodnie
z instrukcjami pracownicy z platformy musiał przytknął rękę plakietką do
wyświetlacza, umieszczonego przy drzwiach. Zaczekał, aż wagonik usiądzie z
cichutkim sykiem i dopiero potem odblokował wyjście. Wyskoczył z maszyny i
dopiero kiedy wyszedł na ogromną płytę Głównego Dworca Reńskiego poczuł, że mu
się udało. Że akurat jemu dostała się taka szansa, że na własne oczy widzi tę
stację, te wielkie szyby, ukazujące Stolicę od najpiękniejszej strony i setkę
ludzi przewijających się wokół niego.
Jego
portfel ucierpiał trochę, jak również i jego stan fizyczny, ale nie mógł
narzekać. W końcu wynagrodzono mu ciężką pracę na studiach. Wiedział, że bycie
ambitnym przynosi wielkie korzyści i tego się trzymał. Nie mógł jeszcze
powiedzieć, że dopiął swego do końca, ale poziom dobrego humoru gwałtownie się
mu podwyższył. Jeśli dostanie się do Fabryki – wszystko będzie już skończone i
będzie musiał obrać sobie kolejny cel.
Nie
mógł być jednak pewien, że go przyjmą. Przyjazd do Stolicy był spowodowany
jedynie rozpatrzeniem jego podania o pracę, nie wiedział do końca, co będzie
musiał zrobić dalej. Postanowił być jednak dobrej myśli i nie psuć sobie
humoru. Padał z nóg i szczerze miał wszystkiego dosyć, ale musiał się jeszcze
dowlec do Fabryki. Pierwsze jednak, musiał znaleźć ten budynek.
Czuł
się teraz trochę jak zwykły dachowiec pośród tłumu dystyngowanych, rasowych
kotków. Wymijał ludzi, by dotrzeć do ławki przy przeciwległej stronie i
zadzwonić do Oxy. W końcu jej to obiecał i bardzo chciał, aby wreszcie sama
zobaczyła Dworzec Główny w pełnej okazałości. Jej natręctwo sprawiało, że
czasami sam wolał wszystko zainicjować i pokazać, nim sama zacznie pytać.
Dotarł
na drugą stronę i przez chwilę gapił się za okno. Dworzec wybudowano na jednej
z wyższych platform, więc mógł z góry poobserwować ruchliwe, kolorowe ulice i
następne tłumy ludzi, którzy rzeczywiście wyglądali jak książęta, przynajmniej
w jego mniemaniu. Już nawet sam zaczynał wszystko idealizować, a był w Stolicy
zaledwie parę minut. Bał się o swoją przyszłość.
Opadł
na ławkę i zamarł z lewą ręką uniesioną do góry. Już miał otworzyć listę
kontaktów zapisanych w komunikatorze, kiedy po prostu zaciekawili go tutejsi
ludzie. Nad sufitem fruwały holograficzne tablice, wyświetlające setki
przeróżnych informacji. Jak miał się skupić na dzwonieniu do przyjaciółki,
kiedy wszystko dookoła wręcz krzyczało, aby zwrócić na nie uwagę. Postanowił
wiec posiedzieć chwilkę i zwyczajnie się pogapić, poobserwować. Nikt w końcu
nawet nie zwracał na niego uwagi – pomyślał więc sobie, że to jest właśnie ten
urok wpatrzonych w siebie Nadreńczyków.
Opamiętał
się jednak i otworzył listę kontaktów. Nie była ona długa, gdyż zawierała ledwo
dwie pozycje – numer Oxy, który wklepała sobie sama i numer domowy. Nabył sobie
ten komunikator tuż przed wyjazdem, więc nie miał okazji by uzupełnić sobie
listę. Wiedział, że wszyscy jego znajomi z Mediolanu mają te cudeńka i już
zaczął żałować, że nie nabył tego sprzętu nieco wcześniej. Zachciało mu się
pogadania ze starymi znajomymi i nieco świeższymi twarzami z pracy.
–
Ale żeś moment wybrał As, AKURAT MI… Wow
– zirytowana Oxy zamarła, kiedy As usadowił się tak, że mogła w pełnej
okazałości podziwiać widok za oknem.
–
Ładnie, nie?
–
Ładnie? Ja myślałam, że Mediolan to
urealnienie wszystkich cudów. Nadal nie wiem jak ty to zrobiłeś, że nagle
wylądowałeś w takim miejscu, ale z pewnością się tutaj zgubisz. Nie ogarniałeś
ruchomych schodów w galerii mediolańskiej.
–
Też cię kocham, Oxy. Miałem wtedy sześć lat. Już teraz żałuję, że opowiadałem
ci anegdotki z mojego życia.
Wydęła
usta i pokręciła zabawnie głową, pełna aprobaty.
–
Nie mów, że jesteś w Stolicy a siedzisz i
kiśniesz na stacji.
–
Oxy, po tylu godzinach podróży nie ma się na nic siły, mówię ci…
–
Jesteś w NOWEJ KOLONII, tu musisz mieć
siłę na wszystko!
Musiał
przyznać jej rację. Teraz należało znaleźć jakiś nocleg, gdyż był pewien, że
nikomu nie będzie się chciało z nim gadać o przyszłej pracy późnym popołudniem.
Prócz tego chciał już rzucić gdzieś plecak, zdjąć spodnie i walnąć się na
łóżko. Odpocząć za wszystkie czasy, bo nawet najkrótsze podróże go męczą. To,
co przeżył było jego malutkim rekordem Guinessa, który zapisał sobie gdzieś w
księdze we własnej głowie.
–
W sumie racja… – przyznał. Musiał przygotować się, na rzeczywistość zgoła
odmienną niż spokojne, nudne Seregno. – Najpierw jednak MUSZĘ się przespać.
–
Z kim?
–
Och Oxy, nie denerwuj mnie… – warknął. Zawsze, kiedy był zmęczony, wkurzał się
o byle jakie odzywki. Że też akurat teraz jej się zebrało na idiotyczne żarciki.
–
Spokojnie, spokojnie kochany. Nie będę
cię dzisiaj męczyć. Ale jutro zafundujesz mi wycieczkę. Obleziesz całą Nową
Kolonię i wszyściutko mi pokażesz! – pisnęła uradowana.
Astat
wytrzeszczył oczy. Zajmie mu to chyba kilka lat!
–
Wiesz, póki co, to ja jeszcze nawet nie wiem, gdzie jest wyjście ze stacji.
–
Boże, widzisz, a nie grzmisz! Kogo
wysłałeś do Stolicy…
–
Podobno nie wierzysz w Boga.
–
Ty też. Ale podoba mi się to
sformułowanie – wzruszyła ramionami. – Dobrze,
nie będę cię męczyć. Znajdź sobie jakieś łóżeczko, a ja poczekam do jutra i
będę cię napastować kiedy tylko wyczaję, że już nie śpisz. Pa!
Rozłączyła
się, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
Westchnął
głęboko. Cieszył się, że jego przyjaciółka ma dobry humor, ale to zbyt dobrze
się na nim nie odbije. Oxy będzie chciała, żeby pokazał jej wszystko – każde
najmniejsze połączenie rury wodociągowej w Stolicy. Oczywiście, chciał pokazać
jej całą Nową Kolonię, gdyż ona może nigdy nie zagościć w tym miejscu, ale równocześnie
będzie musiał podjąć radykalne środki i robić to wszystko z umiarem. Nie
zamierzał się wykończyć. Nie przyjechał tu zwiedzać.
Przyjechał
pracować.
Gdzieś
w głębi duszy liczył na to, że coś mu tutaj wyjdzie.
*
Wśród
przeszklonych ścian w końcu udało mu się odnaleźć wzrokiem ogromne, rozsuwane
drzwi, które prowadziły na zewnątrz. Zadziwiające, nie było ich trudno znaleźć.
Po obu ich stronach stały wielkie rośliny, przypominające niewielkie palmy o
płaskich i szerokich ciemnozielonych liściach oraz rzeźby, w których Astat póki
co nie zamierzał doszukiwać się głębszego sensu.
Kiedy
drzwi się rozsuwały, przypominały kotary na scenie przy rozpoczynaniu występu.
Astat postanowił pierwszy raz skorzystać z Internetu w jego komunikatorze i
poczuć się jak każdy przeciętny Nadreńczyk. Uznał, że szukanie jakiegoś noclegu
taką drogą, będzie o wiele łatwiejsze niż obejście całej Nowej Kolonii.
Odblokował
ekran komunikatora i połączył się z jednym z łączy. Ekran wybuchnął setką różnorakich
nazw i liczb, jakby oferował mu mnóstwo produktów i kazał wybrać ten najlepszy.
Zjechał na sam dół i wybrał ostatnie łącze, gdyż pomyślał sobie, że będzie ono
najmniej użytkowane. O ile nikt nie myślał tak samo jak on.
Kiedy
tylko wycofał się do ekranu głównego, nadreńskie łącze od razu zaoferowało mu pobranie
setek aplikacji związanych z całym Okręgiem, których poza granicą nigdzie nie
dało się znaleźć, nawet w najdalszych odmętach Internetu. Jego komunikator nie
był dobrym sprzętem do obsługiwania kilku operacji naraz, więc powoli
doprowadzał Astata do szału. Udało mu się jednak znaleźć aplikację z mapami,
która po wpisaniu kilku tagów wybierała dla ciebie najlepszą lokalizację –
restaurację, w której serwują danie, które sobie wybrałeś, sklep, w którym
najprędzej znajdziesz to, czego szukasz czy miejsce do noclegu. O to mu
chodziło.
Poczekał,
aż zniknie pasek pobierania i uruchomił aplikację. Wysunęła mu się
holograficzna klawiatura, która osiadła w powietrzu ponad jego kolanami.
Zmarszczył lekko brwi, gdyż nigdy wcześniej nie posługiwał się takim czymś, ale
uznał, że to bardzo wygodne rozwiązanie. Klawiatura nie przesuwała się i mógł
pisać jednocześnie obiema rękami. Gdyby jeszcze tylko potrafił robić to jakoś
specjalnie szybko.
Wyszukał
standardowe noclegi, które wyglądały jako tako przy przystępnej cenie i wybrał
ten, który według aplikacji znajdował się najbliżej i spełniał jego wymogi.
Komunikator poinformował go, że mają tam kilka wolnych pokoi, wiec nie
zamierzał szukać niczego więcej tylko po prostu dowlec się do budynku, zapłacić
i paść na łóżko.
Wstał
z ociąganiem i zaczął powoli wlec się do drzwi. Ławka nagle stała się bardzo
wygodna. Jego przyszły pokój znajdował się kilka przecznic dalej i trochę się
martwił, że przy swoim obecnym stanie zdąży się kilkukrotnie pogubić.
Kliknął
w ikonkę „Pokaż trasę”, a na
holograficznym ekranie pokazała się mapa, przy której widniały obrazki
najbardziej charakterystycznych punktów, dzięki którym nie było się jak zgubić.
Pokazała mu nawet rysunki dziwnych rzeźb po obu stronach drzwi. Musiał wyglądać
trochę głupio, kiedy szedł z mapą dworca, ale, póki co, jeszcze nie nauczył
się, jak schować ekran holograficzny i zostawić tylko płaski.
*
Na
zewnątrz było jeszcze dosyć ciepło, a końcówka września odznaczała się bardzo
dobrą, letnią pogodą i słońcem.
Astat
wyszedł przed budynek dworca i mógł podziwiać rozległą panoramę Nowej Koloni usytuowanej
nad Renem. Wcześniej nie mógł dostrzec rzeki ze względu na ilość rozbudowanych
platform, ale aktualnie znajdował się tylko piętro ponad poziomem Renu.
Musiał
się przyzwyczaić, że to miasto zadziwiać go będzie na każdym możliwym kroku.
Wyłączył na moment mapę i przerzucił się na aparat, gdyż musiał uwiecznić ten
widok – nie wiadomo, kiedy znowu spojrzy na miasto z takiej perspektywy. Ilość
detali sprawiał, że można było pogubić się samym wzrokiem. Zrobił zdjęcie i
wysłał je do Oxy – łącze z dworca od razu przerzuciło się na jedno z połączeń
ulicznych.
Rzeka
odbijała delikatne promienie słoneczne, które zdołały przebić się przez liczne
warstwy miasta. Po jej tafli sunęło kilkanaście łódek, a nad nimi pięły się
piękne mosty i wiadukty. Przy obu brzegach widniały ogromne budynki, których
piętra sięgały momentami innych platform. Między nimi ciągnęły się ulice,
jeździły samochody i krążyły całe tłumy ludzi. Użytkowanie najnowocześniejszych
innowacji wylewało się tutaj strumieniami.
Astat
ponownie włączył mapkę i sprawdził, którędy ma się kierować. Według niej
powinien zostać na aktualnej platformie i przejść kładką na drugą stronę rzeki.
*
Kładka
oczywiście wyglądała jak główna aleja w największej galerii handlowej. Przy jej
oszklonych i zadaszonych fragmentach rosły egzotyczne kwiaty, a budki
przepełnione były kramem i setką bezużytecznych przedmiotów, które tylko
czekały, aż ktoś skusi się i wyda na nie pieniądze. Astat minął nawet ze dwie
kawiarenki, w których pachniało karmelowym cappuccino.
Po
drugiej stronie czekał na niego rozległy deptak. Zza barierek widać było zerowy
poziom, gdzie przewijały się setki lewitujących samochodów. Namagnesowany
asfalt stał się bardzo popularny i najnowsze marki samochodów posiadały
składane koła, które pozwalały im na gładką lewitację kilkanaście centymetrów
ponad jezdnią.
Ludzi
była cała masa, najróżniejszych, zarówno kolorowych i tych szarych myszek.
Migały hologramowe wyświetlacze, minął kilka osób w egzoszkieletach – wyglądały
nieco strasznie, a ponad nimi przefruwało kilka niewielkich miejskich
hoverbike’ów, fruwających motocykli o lekkiej konstrukcji i dużej pojemności, w
sam raz na zakupy.
Mapka
dzielnie prowadziła go do przodu, a Astata rozbolała już głowa od nadmiernego
hałasu. Czuł się tutaj bardzo obco, lecz nie miał już nawet sił, by nad tym
jakkolwiek myśleć. Lawirował pomiędzy przechodniami, aż w końcu aplikacja
nakazała mu skręcić do pewnego budynku, gdzie znów trafił do ciasnej windy,
która przeniosła go trzy piętra wyżej. Astat zastanawiał się, jak ludzie z
lękiem wysokości wytrzymują w ogromnych miastach. Prawdopodobnie się
przyzwyczajają i po pewnym czasie wisi im, że znajdują się kilkadziesiąt metrów
nad ziemią, ale on nie mógł tego nie odczuwać, skoro wychował się na jednej
płaszczyźnie.
Wzniósł
się wyżej, gdzie okolica była nieco bardziej uboga niż to, co witało turystów
na niższych piętrach. Poczuł się tutaj nieco lżej i w końcu odetchnął. Szedł
nieco wolniej, po jednym z metalowych mostków, ustawionych tuż przy ścianach
budynku, wysoko ponad ulicą, a mapka w komunikatorze wyświetliła miejsce
docelowe kilka budynków dalej.
*
Nocleg,
który wskazała mu aplikacja był bardzo przyjemny, o typowym wyglądzie
większości takich miejsc. Zakwaterował się na jedną noc i od razu po wejściu do
pokoju padł na łóżko. W tej chwili potrzebował jedynie dawki spokojnego snu,
bez żadnego telepania, stukania i gonienia po lasach.
Czy
spodobała mu się Nowa Kolonia? Z pewnością wywołała na nim ogromne pierwsze wrażenie
i wpierw musiał otrząsnąć się ze zbyt dużej ilości setek detali, zafundowanych
w kilkadziesiąt minut, aby na trzeźwo ocenić miasto. Żeby wczuć się w klimat i
zrozumieć Stolicę, potrzebowałby co najmniej kilku dni, by poznać jeszcze
więcej zaułków. Dlatego też liczył na to, że uda mu się dostać tę pracę. W
duchu śmiał się, że wygląda to jak oczekiwanie na przyjęcie podania do liceum w
nowym mieście, albo nawet staranie się o wyższą ocenę semestralną.
Będąc
ambitną osobą uwielbiał wmawiać sobie, że na sto procent osiągnie swój cel.
Skoro ciężko pracuje, należy się mu jakaś nagroda.
*
Właścicielka
noclegów była bardzo miłą osóbką o słodkim głosie. Astat pozwolił sobie na poranne
zwiedzanie budynku, aby znaleźć miejsce, gdzie będzie mógł sobie przygotować
coś do jedzenia. Mniejsza z tym, że miał przy sobie niczego, co nadawałoby się
na dobre śniadanie – wczorajsze kanapki przesiąkły okropnym zapachem woreczka i
wszystkich środków lokomocyjnych. O jakieś zakupy pomartwi się nieco później.
Właścicielka
noclegów była kobietą w zaawansowanym stopniu wieku średniego i co chwilkę
miała na sobie inny fartuch. Jej krótko ścięte, ciemne włosy przeplatane siwymi
pasemkami, zabawnie podrygiwały przy każdym kroku. Astat widział ją w białym,
przybrudzonym fartuszku, kiedy przemknęła obok niego przez korytarz; kiedy
ujrzał ją za wyspą w recepcji, miała na sobie już zupełnie inny, przeplatany na
krańcach różową i niebieską wstążką, a kiedy znów zawędrował do tylnego wyjścia,
wiązała w pasie granatowy w śmieszne wzorki. Minęło nie więcej niż kilka minut,
a ta kobieta była niemalże wszędzie, perfekcyjnie zorganizowana, jakby
wcześniej ułożyła sobie idealny harmonogram, gdzie pojawi się w danej chwili.
A
Astat nadal nie wiedział, gdzie w tym budynku znajduje się coś, co chociaż
trochę przypomina kuchnię i jadalnię. Snuł się po korytarzach, zbyt dumny, by
spytać pani, gdzie znajduje się pomieszczenie, w którym mógłby sobie coś
przygotować. Zbyt wiele razy się minęli, a on nie odważył się na takie głupie
pytanie, więc uznał, że teraz woli już odszukać je samemu.
–
Lubi pan naleśniki? – usłyszał za plecami i odwrócił się zaskoczony, wpadając
na właścicielkę, która znów miała na sobie poplamiony, biały fartuch – ten
pierwszy.
–
Lubię – odparł bez zastanowienia.
–
Może mi pan przypomnieć, jak miał pan na imię?
–
Astat.
–
Panie Astacie, schody do jadalni są zaraz obok recepcji, zapraszam na
śniadanie. Za chwilkę powinnam tam być – powiedziała i zniknęła za drzwiami, posyłając
mu uśmiech, dzięki któremu poczuł się, jakby był jej własnym wnukiem.
Astat
zmarszczył brwi i zaśmiał się w duchu. Zrozumiał jednak, że właścicielka
oferuje mu domowe śniadanie. Zdziwiło go to, bardzo, ale nie mógł na nic
narzekać i zaciekawiony poszedł do wyznaczonego miejsca. Wcześniej myślał, że
schody obok recepcji prowadzą do piwnicy, jednak były zbyt duże i silnie
wyeksponowane, aby nie rzucały się w oczy.
Zszedł
po nich i znalazł się w bardzo ładnej, przestronnej jadalni, umeblowanej w dość
staromodnym stylu. Klimat psuła tylko jedna, holograficzna roślinka, która
jednak wydawała się jednak czekać na przeniesienie w inne miejsce.
Nie
mógł się powstrzymać i przejechał ręką przez jej ogromne liście. W Seregno
holograficzne roślinki znajdowały się tylko w urzędzie i nigdy nie odważył się
spróbować ich dotknąć – zrzędliwi ludzie od razu by się przyczepili, że
zachowuje się niedojrzale i niewłaściwie.
Nie
poczuł nic, świetlista roślinka przemknęła mu przez dłoń, a on sam sobie
wyobraził, że zostawia na ręce lekki chłód.
–
No, w końcu pan trafił! – usłyszał od strony okienka w ścianie po lewej
stronie. Poczuł się lekko zawstydzony, gdyż pani z pewnością się domyśliła, że
uporczywie szukał właśnie tego miejsca.
–
Taak…
–
Pan bardzo wcześnie dzisiaj wstał. Wszyscy goście zazwyczaj wstają nie
wcześniej niż na porę obiadową, wrzesień można jeszcze uznać za wakacje noce wciąż
ciepłe.
Astat
kiwnął głową i nadal niepewnie rozglądał się po jadalni, jak gdyby czekając na
pozwolenie na coś czy rozkaz.
–
Niech pan siądzie, dzisiaj piekę naleśniki z wanilią. Zwykle większość gości
sama dba o swoje wyżywienie, a reszta się cieszy, gdy dowie się, że tu czasem
gotuję.
–
Jak ma pani na imię? – spytał, wybierając sobie jeden ze stolików, na którym
leżał jeden z popularnych, nadreńskich dzienników. Zamierzał go później
przeglądnąć.
–
Niech mi pan mówi Noa.
–
Dobrze. A pani niech mi mówi po prostu Astat.
–
Pan znowu użył słowa pani!
–
Już nie będę!
Noa
zaśmiała się i zniknęła w kuchni, z której zaczęły dobiegać odgłosy obijających
się o siebie garnków. Astat zajął się przeglądaniem gazety. Sądził, ze w
Stolicy będzie miał styczność jedynie z elektronicznymi formami codziennych
wiadomości, lecz najwyraźniej istnieli jeszcze miłośnicy starych, papierowych
wydruków.
Po
chwili obok niego pojawiła się Noa z tacą parujących naleśników oblanych sosem.
Zadziwiająco szybko je przygotowała.
–
Na słodko. Mam nadzieję, że lubisz – postawiła przed nim talerz i wcisnęła
tackę pod pachę.
–
Nigdy nie jadłem naleśników z wanilią – odparł zgodnie z prawdą.
–
To prawdziwa wanilia. Dostałam w prezencie całe pudełko malutkich laseczek i
uznałam, że muszę je w końcu do czegoś wykorzystać.
–
Bardzo dobre – powiedział, próbując pierwszego kawałka. Było mu trochę
niezręcznie, kiedy ktoś patrzył na niego, kiedy jadł, a Noa postanowiła
urządzić sobie z nim pogawędkę i usiadła na krześle obok.
–
Cieszę się – uśmiechnęła się lekko. – Skąd do nas przyjechałeś, Astacie?
–
Z Seregno, obok Mediolanu. Takie małe miasteczko…
–
Czyli Włochy! Jest tutaj tylu ludzi z zagranicy, z każdego państwa i miasta
przyjeżdżają. Ładnie pan mówi po niemiecku.
–
Naprawdę? To mój tak jakby pierwszy dzień z tym językiem i dopiero się oswajam.
–
Przykładał się pan do nauki.
–
Taak… Odkąd postanowiłem znaleźć pracę właśnie tutaj, ostro go szlifowałem.
–
Czy mogę spytać, gdzie pan pracuje… albo będzie pracował?
–
Staram się o posadę w Fabryce.
Noa
zacmokała z uznaniem i położyła tackę na stół.
–
Ambitnie, ambitnie. Podobno naprawdę ciężko się tam dostać. Naprawdę nie wiem,
dlaczego tak strzegą tego miejsca.
–
Ja właśnie też – nabrał na widelec kolejny kawałek naleśnika, gdyż już nie mógł
się powstrzymać. Co jak co, ale naleśniki wręcz ubóstwiał. – W końcu Fabryka
funkcjonuje niczym zwyczajny zakład.
–
Może chodzi im tylko o utrzymanie w tajemnicy przepisu na Werniks? –
zasugerowała Noa. – Nie wiadomo, jak go robią. Mam nadzieję, że nie mają tam
żadnych drastycznych sposobów, córki mi ostatnio opowiadały o pewnym
obrzydliwym filmie i teraz wszystko mi się źle kojarzy – westchnęła ciężko na
to wspomnienie.
Astat
uśmiechnął się i wzruszył ramionami i zajął się swoim naleśnikiem. Rozmawiali
jeszcze moment, już na nieco inny temat, a potem Noa wzięła tackę i oznajmiła,
że musi w końcu zająć się kuchnią, skoro za chwilkę przyjadą do niej małe wnuki
do opieki i z pewnością będą głodne.
Astat
podziękował za śniadanie i wrócił do swojego pokoju. Miał jeszcze około dwóch
godzin wolnych, zanim będzie mógł stawić się na rozmowie w Fabryce. Postanowił
spożytkować je na szybką toaletę, jako-takie wyprostowanie eleganckich ciuchów,
które zdążyły wiele przeżyć w jego plecaku i powolny spacer do samego centrum.
Lub nieco szybszy spacer, gdyż Nowa Kolonia jest ogromnym miastem i nie
wiadomo, co może go spotkać po drodze.
Deska
do prasowania była dodatkowym sprzętem z wyposażenia pokoju i bardzo go to usatysfakcjonowało.
Uwielbiał zakładać ciepłe, świeżo wyprasowane ubrania.
Na
zewnątrz słońce bardzo ładnie przebijało się przez wszystkie poziomy Stolicy.
Otworzył duże okno balkonowe i rozejrzał się po okolicy. Jego balkon i kilka
innych wisiało tuż nad pięknym ogrodem, szklarnią, której dach był rozsunięty,
by ludzie spacerujący po kładkach mogli oglądać kwiaty również z góry. Pomyślał
sobie, że Nadreńczycy mają szczególne upodobanie do roślin – widział je
wszędzie – żywe, lub jako holograficzne dodatki do wystroju.
Piękna
pogoda i zdumiewające widoki nie mogły jednak zatrzeć jego rosnącego zdenerwowania.
Nie potrafił przygotować się do porażki, a szanse, że dostanie tę pracę lub
nie, wynosiły równo 50%. Był dosyć upartą osobą i zazwyczaj starał się wypełnić
obrany cel. Aktualnie zależało mu na tej pracy jak na niczym innym. Nie
chodziło jednak głównie o wysokie zarobki, ale o świadomość, że stanie się
jednym z osób wtajemniczonych do produkcji obecnie najważniejszego specyfiku.
Aby
się nieco rozluźnić, postanowił zadzwonić do Oxy. Jeśli nie będzie pytała o
jego stan psychiczny, będzie zadowolony z tej rozmowy. Nawet będzie trzymał
połączenie przez całą drogę do centrum i pokaże jej wszystko. Oxy miała obsesję
na punkcie… każdej nowej rzeczy.
Oparł
się o barierkę na balkonie i wybrał jej numer. Odebrała po kilku sygnałach, a w
tym czasie jego komunikator zdążył się połączyć z setką różnych sieci,
kilkukrotnie zwiesić, poinformować go o innych, specjalnych nadreńskich
aplikacjach i przekierować go na mapkę z listą najczęściej odwiedzanych miejsc
w Nowej Kolonii. Przeraził się, że prędkość życia w Stolicy jest kilkukrotnie
większa niż gdziekolwiek.
Oxy
odebrała zanim sieć wyświetliła mu miliard innych opcji, na które może pozwolić
mu komunikator. W międzyczasie przez przypadek udało mu się schować
holograficzny wyświetlacz i twarz jego przyjaciółki pojawiła się jedynie na
ekraniku przypiętym do jego lewego nadgarstka.
–
As! W pracy jestem! – krzyknęła na
powitanie.
–
A to przepraszam… – odparł żartobliwie skruszonym tonem i już miał się
rozłączyć, kiedy Oxy zaprotestowała.
–
Nie rozłączaj się idioto! Poudaję, że idę
kogoś zastąpić.
–
Nie będę ci przeszkadzać. W końcu idę na spacer do centrum i zaraz mam rozmowę
w Far-bryce…
–
NIE. ROZŁĄCZAJ. SIĘ.
Wolał
nie robić jej na przekór i tylko uśmiechnął się do siebie, gdy komunikator na
chwilkę spowiła ciemność i cisza. Po chwili usłyszał odgłos kroków na schodach,
a on w międzyczasie założył buty i przez przypadek ponownie wysunął
holograficzny wyświetlacz. I znów nie potrafił go wyłączyć.
–
As! I jak? Podoba ci się Nowa Kolonia? –
na ekranie ponownie pojawiła się twarz Oxy, okolona resztką dłuższych kosmyków
z grzywki.
–
Póki co, nie mogę tego jednoznacznie stwierdzić, ale… chyba tak – odparł po
chwili. –Wszystkiego tu pełno i martwię się, że się w tym zgubię.
–
To dopiero pierwszy dzień. Zdążysz się
wszystkiego nauczyć.
–
O ile wszystko pójdzie dobrze. Innymi słowy są szanse, że jeszcze dzisiaj
wsiadam do samolotu i wracam do Seregno. Wyniknie z tego jedynie uszczuplony
portfel.
–
Pesymista.
–
Po prostu realista.
Astat
uznał, że jest już gotowy do wyjścia. Nie musiał brać niczego więcej, gdyż
wszystko, co było mu potrzebne, aby chociaż wejść do Fabryki, znajdowało się na
plakietce w lewej dłoni. Było to bardzo poręczne, a jednak czuł się przy tym
łyso. Wolałby dźwigać chociażby jedną teczkę z tradycyjnymi papierami, dla
zajęcia rąk.
–
Idziesz?
–
Tak…
–
Trzymam kciuki!
–
Dzięki.
Oxy
zawsze była szczera, a jej zachowanie uwydatniało wszystkie odczucia i emocje.
Widział w jej twarzy, wyświetlanej na holograficznym ekranie, iż naprawdę mu
kibicuje. Poczuł się nieco lepiej i starał się myśleć bardziej pozytywnie. Nie
miał zamiaru rozkręcać tematu o jego przyszłej pracy, więc postanowił spytać
Oxy o coś z działu jej ulubionych tematów, czyli relacje i życie towarzyskie.
–
Oxy… Pogadajmy teraz o twoim listonoszu.
Twarz
jego przyjaciółki lekko się zaróżowiła.
–
Ha, już wszystko wiem!
Taka
reakcja na jego pytanie była wystarczającą odpowiedzią. Było dobrze, a nawet
bardzo dobrze, tak wnioskował.
Oxy
po chwili ciszy tylko cicho prychnęła.
–
I jak tam? Zdążyłaś się już zapewne z nim umówić?
–
Och As… Tyle cię ominęło. Zdążył mnie już
poprosić o rękę. Mamy trzecie dziecko w drodze. Najstarsza, Beatrice, poszła
niedawno pierwszy raz do szkoły, a Cesare zaraz ukończy przedszkole.
Rozwiedliśmy się i zeszliśmy ze trzy razy. Kupiliśmy dom w Graz i wzięliśmy tam
psa, ale umarł na chorobę popromienną. Dzieci też. Temu ich nie słyszysz.
–
Gratulaaacje. To wszystko rzeczywiście ma jakiś sens – odparł patetycznie.
–
A tak serio, to jutro idziemy na randkę.
Znaczy… Spotykamy się po pracy. Na kawce, na ciastku…
–
Wiesz Oxy… Po tamtej historii ciężko mi uwierzyć w takie bajki…
–
AS! Ja się stresuję, wiesz?
–
Ja też!
–
Od tego spotkania będzie zależeć moje
życie miłosne, którego ty jeszcze nie do końca pojmujesz!
–
You made my day! Jesteś najlepszą
przyjaciółką, która wspiera mnie tym, co zazwyczaj zdołuje każdego człowieka –
posłał jej wirtualnego całusa, którego odwzajemniła, po czym wypięła mu język.
Astat
uwielbiał ją właśnie za to, że potrafiła zbudować mu dzień, jednocześnie
niszcząc jego fundamenty.
*
Po
chwili już żałował, że do niej zadzwonił. Zachowywała się gorzej niż ciekawskie
dziecko, a jemu trochę głupio było iść przez miasto z dziwnie wystawioną ręką
tylko dlatego, że ona chciała „poczuć
smak Stolicy”.
Pierwsze
co rzucało się w oczy zaraz po wyjściu na ulice głównych pięter to duży tłok.
Astat sądził, że na „starannie wyselekcjonowane społeczeństwo” nie będzie
składać się aż tylu ludzi. Najwyraźniej ograniczona przestrzeń, jaką zapewniały
granice Okręgu Nadreńskiego sprzyjała namnażaniu się chmary osobników. Na
pierwszy rzut oka wszyscy wyglądali identycznie i ciężko było wyłapać różnice.
Każdy ubierał się na ten charakterystyczny sposób, styl, który rządził w każdym
znanym sklepie. Miliard przeróżnych kolorów nacierał z każdej strony.
Po
drodze zdążył być zaczepiony przez jakichś ulicznych sprzedawców, przejść przez
kilka kładek, z których roztaczał się widok na brzegi Renu i kilkukrotnie
zapomnieć o mapce w komunikatorze, która migała niewdzięcznie, kiedy minął
właściwy zakręt.
–
Oxy, nie wiem jak ty, ale ja już mam tego dosyć. To wszystko się na mnie zlewa,
twardnieje i nawet nie wiem czy ruszam się z miejsca! – jęknął Astat, kiedy
wchodził do kolejnej windy.
–
Mnie tam nie ma, ale już kocham to miasto
– oznajmiła Oxy, która postanowiła przedłużyć sobie fejkową przerwę.
–
Mogłem wziąć taksówkę. Albo pojechać metrem. Tu podobno są jakieś metra. Na
pewno. Albo jakieś inne środki transportu.
–
Przestań narzekać! Ty chyba nigdy nie
jesteś z niczego zadowolony – to to, to tamto, to gniecie, to za dużo – no,
gorzej niż baba!
–
Oxy… Nie pozwalaj sobie za wiele.
–
Też cię kocham.
–
Mam piętnaście minut do czasu, kiedy zaczynają przyjmować na rozmowy. Nie wiem
gdzie jestem. Zdążę?
– Zdążysz.
Przejedź się tym – jej palec wylądował w rogu ekranu, a on spojrzał we
wskazaną stronę i ujrzał zaparkowane przy krawężniku piękne, miejskie
hoverbike’i.
Zatrzymał
się na moment i ponownie spojrzał na ekran.
–
Nie wiem, czy mam ochotę wydawać zbędną kasę Oxy… Muszę przeżyć przynajmniej do
jutra.
–
Raz się żyje, As! Wskakuj na to… coś! To
działa pewnie jak taksówka.
Astat
spojrzał ponownie na hoverbike’i i uznał, że czasem może odrobinę zerwać z
planami. Jego budżet był perfekcyjnie wydzielony.
Przeszedł
na drugą stronę ulicy i władował się na jedno z siedzeń pojazdu.
–
Pod Fabrykę Antariską – oznajmił, a kierowca kiwnął tylko głową i ruszył
odpalił hoverbike’a.
Wiedział,
że dobrze jest grać pewnego siebie, zaznajomionego ze zwyczajami wielkich
miast. Tu nie działały żadne większe uprzejmości – po prostu mówiłeś, płaciłeś
i odchodziłeś.
Miejskie
hoverbike’i latały nieco ponad dachami samochodów, co pozwalało na szybsze dotarcie
do celu. Były małe i zwinne.
Chwilkę
później wyrósł przed nimi ogromny budynek, który dosięgał dwóch wyższych platform.
Kierowca wylądował tuż przy krawężniku, a Astat bez zastanowienia przytknął
lewą dłoń do czytnika, nie patrząc nawet ile wyniosła jego przejażdżka.
Teraz dopiero zaczynały się schody.
Ściskało
go od środka i nie mógł się ruszyć. Wobec pewnych spraw, mających zmienić jego
życie, był bardzo nerwowy. Ponad komunikatorem nie było śladu po twarzy Oxy.
Jego przyjaciółka została zmuszona do skończenia swojej przerwy, choć bardzo
opornie ponownie wdrapywała się na swój wydział.
Reprezentacyjny
gmach budynku nie sprawiał tak ogromnego wrażenia, jak inne uniwersytety, ale
nie można było o nim powiedzieć, że wyglądał przeciętnie. Do niedawna zaliczał
się do ścisłej czołówki w dziedzinie prawa, po czym wydział wyprzedziła chemia
i medycyna, które wkrótce później zostały przekształcone na obecną Fabrykę
Antariską.
Otaczał
go kolejny mur, granica, obok których stało kilka budek kontrolnych – dla
samochodów, dostawców, pieszych. Astat dołożył do listy kolejny element – prócz
tuneli, znalazły się tam także granice i budki kontrolne – tak tworzył spis
detali, na które składał się świat Okręgu Nadreńskiego.
Otrzepał
spodnie, mimo iż nie było na niż nawet najmniejszego śladu jakiegokolwiek
kłaczku czy kurzu i ze sztuczną pewnością siebie podszedł do jednej z budek
kontrolnych. Znikąd pojawił się przed nim dziesięciocalowy ekran z migającym
poleceniem: „Proszę zeskanować kod wizy”.
Przytknął do niego dłoń, a ekran na moment zabarwił się na zielono, a bramka
została otwarta. Został wpuszczony na teren Fabryki.
Po
placu przewijało się mnóstwo osób, każda w białym fartuchu z naszywkami w
kształcie gwiazd na ramieniu. Nikt się Astatem za bardzo nie interesował, tylko
kilku pracowników spojrzało na niego przelotem i szło dalej. Niektórzy nieśli
niewielkie kolby o budowie podobnej do lampy lavy.
Zgodnie
ze wskazówkami, które Astat otrzymał przed wyjazdem, udał się do pomieszczenia po
lewej stronie od wejścia głównego budynku. Pierwszym, co zarejestrował, była
oszklona ściana, więc zanotował sobie, by dodać „szyby” do listy i zapukał do
drzwi. Usłyszał cichy odzew i wszedł do środka. Zobaczył kobietę siedzącą przy
biurku wpatrzoną w laptop. Na moment uniosła wzrok.
–
Pan w jakiej sprawie? – spytała nieuprzejmym tonem, jak gdyby przeszkodził jej
w czymś niezmiernie ważnym.
–
Ym… Dzień dobry?
–
Dzień dobry. Słucham? – odstawiła laptop i splotła palce, chcąc wyjść na
profesjonalistkę. Miała fryzurę w nienagannym stanie i idealnie dobraną
garsonkę z wzorem, którego teraz wszędzie było pełno.
–
Ja w sprawie… pracy. Moje podanie zostało rozpatrzone i miałem jak najszybciej
się tutaj zjawić, by porozmawiać o ostatecznej decyzji.
–
Dokumenty? – kobieta odwróciła w jego stronę laptop, uprzednio zamykając
otwarte na nim karty. Po lewej stronie od klawiatury miał wmontowany czytnik
plakietek. Przytknął do niego rękę. Wszechobecna kontrola wiz, papierzysk i
dowodów tożsamości zaczynała mu działać na nerwy.
–
Pan Astat Nazorine?
–
Tak.
–
Zaniosę karty z pańskim potwierdzeniem obecności. Ktoś powinien przyjść po
pana, kiedy zdecydujemy się na dalszy krok.
–
Słyszałem, że ma to być rozmowa z Zarządcą Snu – powiedział, a kobieta
przewróciła oczami, jakby nieświadoma, że on nadal przed nią stoi. Była
zirytowana swoją pracą, nawet jeśli musiała tylko siedzieć i od czasu do czasu
w spokoju przyjmować papierki czy rozmawiać z ludźmi.
–
Zarządca Snu tylko wydaje zgody i wydaje dokumenty z potwierdzeniem na przyjęcie
do Fabryki Antariskiej.
–
Czyli na razie nie ma potrzeby, abym kierował się na rozmowę?
–
Wszystko zostanie panu wyjaśnione po rozpatrzeniu potwierdzenia – kobieta
wróciła do wgapiania się w monitor, a Astat zmarszczył tylko lekko brwi i udał
się do wyjścia.
–
Do widzenia.
–
Do widzenia.
Zamknął
drzwi i westchnął głęboko. Został teraz pozostawiony samemu sobie. Uznał, że
musi zostać na terenie Fabryki, aby można go było znaleźć. Liczył na to, że ta
kobieta w ogóle zainteresuje się jego potwierdzeniem i naprawdę kogoś wyśle. W
końcu Fabryka powinna być placówką, gdzie sprawy bierze się na poważnie.
Zastanawiał
się, dlaczego nie ma możliwości rozmowy z Zarządcą Snu. W końcu był on traktowany
tutaj jako szef szefów – podobno –
gdyż był samym założycielem Fabryki Antariskiej i to on powinien decydować o
przyjęciu danej osoby na stanowisko w zakładzie. Chyba, że potrafił ocenić
nowego pracownika tylko przy pomocy dokumentów i CV i dopiero po pewnym okresie
próbnym ostatecznie rozważyć, czy zostaje, czy wywalają go na zbity pysk.
Astat
nie miał pojęcia, gdzie się może włóczyć i czuł się raczej niepewnie, gdyż
obawiał się, że w każdej chwili może ktoś do niego podejść i wyrzucić go z
danej części budynku. Mógł zostać oskarżony o jakieś przeszpiegi. O pojawienie
się w miejscu tylko i wyłącznie dla pracowników. Albo tylko panikował, bo nikt
nie patrzył na niego jak na intruza.
Wybrał
numer Oxy, aby udawać, że jest zajęty czymś więcej. Wcześniej nakazała mu
dzwonić w każdej chwili i nie zważać na to, że jest w pracy, gdyż będzie
potrafiła znaleźć jakąkolwiek wymówkę, by odebrać.
–
I jak? Już tam pracujesz? – usłyszał
jej entuzjastyczny głos.
–
Póki co, jeszcze… nie wiem. Mam czekać na rozpatrzenie mojego potwierdzenia. Tu
działa jakiś dziwny system i na razie nie mam nic do roboty.
Astat
znalazł się w ogromnej sali, która wyglądała jak skrzyżowanie parteru galerii w
Mediolanie i sali balowej. Na samym środku pomieszczenia o kształcie kopuły
urządzono ogródek z egzotycznymi roślinami, a na sklepieniu widoczny był ogromny
obraz, na który składały się portrety nieznanych mu ludzi.
–
Pięknie tu – powiedziała Oxy. – Tak właśnie myślałam, że Fabryka będzie
centrum luksusu. Staniesz się teraz takim księciuniem…
Już
chciał jej coś odpowiedzieć, kiedy usłyszał za sobą czyjś głos:
–
Tutaj nie używamy komunikatorów, do jasnej cholerki, ile razy mam to powtarzać?
Astat
wzdrygnął się lekko i szybko przycisnął czerwony przycisk i zerwał połączenie z
Oxy.
–
Gdzie nie idę, to widzę ten sprzęt, a potem wszystko na mnie, że porządku nie
pilnuję… O, pan to jakiś tutaj nowy. Nie znam pana, a zazwyczaj jest tak, że
kojarzę tutaj wszystkich.
Astat
ujrzał przed sobą wysokiego mężczyznę, który wyglądał trochę jak znak
ostrzegawczy. Całe jego ubranie było czerwone, lub miało jakieś wstawki tego
koloru, jedynie biały fartuch z naszywką wprowadzał inny kolor do jego stroju.
Nawet jego kilka długich dredów, splątanych od karku, miało wczepione jakieś
krwiste ozdoby.
–
Mam tu rozmowę o pracę – odparł nieco onieśmielony, gdyż mina czerwonego mówiła
sama za siebie, że nie podoba mu się to, że Astat jest aż tak zdziwiony jego
strojem.
–
Czyli będzie nowy… – mężczyzna zrobił z ust dzióbek, jakby zaintrygowany. –
Nazywam się Cosmo L’Hôte – wystawił do niego
prawą dłoń, a Astat potrząsnął ją lekko.
–
Astat Nazorine.
–
Zgaduję, że nie jesteś stąd. Mogę być na ty? Oczywiście, że mogę.
Astat
odpowiedział na to tylko lekkim uśmiechem.
–
Taak. Przyjechałem z Włoch.
–
Znam kilku Włochów. Podobno Włosi są bardzo przyjaźni, prawda?
–
Szczerze – nie mam pojęcia. Spotyka się różnych ludzi.
Astata
zaintrygowało dziwne, płaskie pudło, które Cosmo miał zarzucone na ramię na
doszytej szelce. Czerwony jednak był bardzo spostrzegawczy i od razu zauważył,
gdzie zawędrował jego wzrok.
–
Przepowiem ci przyszłość – powiedział tajemniczo i ściągnął pudło. – Powróżę ci
z krwi…
Astat
już myślał, że poza ubiorem Cosmo niczym więcej go nie zaskoczy, ale
najwyraźniej się przeliczył. Mężczyzna miał jeszcze w zanadrzu… wróżenie?
–
Nie wierzę w przepowiednie – odparł sceptycznie i patrzył, jak Cosmo otwiera
swoje pudło.
–
Moje zawsze się sprawdzają. Nikt wcześniej nie wróżył z krwi.
–
Wiesz, jakoś nie mam ochoty na takie wróżby.
–
To nie boli – naciskał Cosmo. Astat ujrzał w jego pudle przeróżne sprzęty,
opakowane w dziwne szmatki i chusteczki, wiec nie był w stanie zobaczyć, jak
naprawdę wyglądają.
–
Serio, nie chcę – zaprotestował Włoch. – Muszę czekać na potwierdzenie i nie
wiem, gdzie mam się podziać.
Cosmo
westchnął zawiedziony i zamknął pudło.
– Jesteś pierwszym, który nie chce znać
przyszłości.
–
Dowiem się o wszystkim w trakcie. Może czekać mnie coś, co mnie wcale nie
zadowoli i póki mogę, wolę wystrzegać się takiej wiedzy.
–
Cosmo wróżbiarzu, przestań stalkować ludzi – koło czerwonego przeszła niska
blondynka w okularach i włosach ściętych równiutko do linii szczęki. Klepnęła
go lekko w ramie i poszła dalej, powiewając białym fartuchem.
– Nigdy nie przestanie śmieszyć mnie imię
Helga – powiedział Cosmo, zakrywając usta dłonią. Astat uznał, że jest to imię
owej blondynki.
–
Helga?
–
Nawet nie wiem, czemu mnie śmieszy. Wracając do poprzedniego tematu…
–
Nie, nie chcę wróżby.
–
Nie o to chodzi! – jęknął Cosmo, lekko urażony. – Może ja miałem przynieść
twoje potwierdzenie? – zamyślił się na moment, pocierając brodę. – Ostatnio robiłem
to dwa razy, ale były to kartki z tym, że nie będą tutaj pracować...
Przeszukał
swoje pudło, ale najwyraźniej nie znalazł niczego pożądanego. Astat patrzył na
niego lekko sceptycznie. Nie wiedział, co ma sądzić o Cosmo, który wydał mu się
lekko roztrzepanym dziwakiem. Cieszył się jedynie, że zdążył już tutaj kogoś
poznać i kto z pewnością pomoże mu, jeśli będzie chodzić o sprawy związane z
Fabryką. Chciał się jeszcze dowiedzieć, co znaczyły te gwiazdki na fartuchach,
które doszyte miał każdy pracownik. Prócz tego miał jeszcze setkę innych pytań,
ale reszty dowie się zapewne później. W głębi duszy liczył na to, że zostanie
przyjęty. Takie przeświadczenie zaczęło w nim działać, kiedy to Cosmo nie
znalazł dla niego żadnej kartki.
–
Nie, dzisiaj niczego nie dostarczam – wzruszył ramionami. – Co raczej oznacza,
że dostajesz się na stanowisko.
–
Świetnie – mruknął. To wcale jeszcze nie było oficjalnym potwierdzeniem, musiał
się tego trzymać. – Powiesz mi, co oznaczają te gwiazdki?
–
Te? – Cosmo chwycił lekko rękawek fartucha, ukazując naszyte na nim trzy
gwiazdki. – To działa jak stopnie w wojsku. W zależności ile masz gwiazdek, na
tym wydziale pracujesz. Jestem na wydziale trzecim – trudno się domyśleć, nie?
Zajmuję się tam badaniami i przygotowywaniem substancji do tworzenia Werniksu.
Sprawy przeciętnej trudności.
Nim
Astat zdążył sobie jakkolwiek zakodować te informacje, pojawiła się przed nim
kobieta, która wyglądała identycznie jak ta, z którą rozmawiał wcześniej.
Pomyślał, że to ta sama, jednak miała na sobie inny strój i inną fryzurę, wiec
uznał, że to może być jej siostra lub ktoś z rodziny.
–
Pan Astat Nazorine? – spytała.
–
Tak.
–
Tutaj jest pańskie potwierdzenie – powiedziała, dając mu średniej wielkości
białą kopertę. Astat mimowolnie się uśmiechnął, gdyż w końcu znalazł coś, co
załatwiane jest stylem tradycyjnym. – Ostatnie sprawy, podpisy i wyrobienie
identyfikatora – jutro, o ile stawi się pan przy budce kontrolnej.
Wiadome
już było, że został przyjęty, ale póki nie otworzył koperty, nie był stuprocentowo
pewien.
–
W porządku – powiedział, a kobieta skinęła głową. Nie miała na sobie fartucha,
więc zapewne także pracowała na stanowisku sekretarki.
–
Miłego dnia – odparła i poszła w swoją stronę.
–
Miłego dnia.
„Miłego dnia” było kolejnym elementem
listy Astata.
–
Otwieraj.
Włoch
zupełnie zapomniał o tym, że Cosmo nadal obok niego stoi. Znikąd znalazł się
przy jego drugim boku.
–
Nie będziesz mi rozkazywał – odparł żartobliwie i rozkleił jeden z boków
koperty. Wyjął z niej kartkę, na której po chwili uformował się cały ciąg
liter, jakby zostały pobudzone przez światło.
Astat
pogładził kciukiem kartkę, by upewnić się, czy to na pewno zwykły papier.
Prześledził wzrokiem tekst, który informował go o tym, że naprawdę został
przyjęty do Fabryki. Na samym dole widniał ręczny podpis Zarządcy Snu.
–
Teraz z czystym sercem mogę powiedzieć – witaj, nowy! Przed tobą otwarły się
kolejne wrota harówki aż do emerytury – Cosmo klepnął go po plecach jak starego
przyjaciela.
–
Nic tu nie pisze o tym, na jakie stanowisko mnie przydzielili. Czy tutaj się
awansuje?
–
No, jak w każdym zakładzie – odparł lekko i ponownie wyjął cos ze swojego
pudła. – Tak na marginesie – nie ma nic napisane.
–
Dobra, pozwolę ci powróżyć – Astat już wiedział, że Cosmo chodzi tylko o jedno.
Zignorował jego uwagę.
Czerwony
z zadowoloną miną wziął jego dłoń, a Włoch poczuł lekkie ukłucie.
–
Do tego naprawdę trzeba pobierać krew? – jęknął, rozcierając palec.
–
W końcu to wróżenie z krwi – odparł tonem pełnym oczywistości i przysunął swoje
dziwne urządzenie bliżej oka, oceniając jego zawartość.
Urządzenie
nie przypominało Astatowi niczego, do czego mógłby je porównać. Przypominało narzędzie
w steampunkowym stylu i przez moment obawiał się, że Cosmo mógł mu coś wstrzyknąć.
Czerwony
wyjął kawałeczek grubej tekturki, która z góry była pokryta czymś białym i przytknął
ją do urządzenia. Powstała na niej zabarwiona na niebiesko plamka.
–
Mam niebieską krew? – zdziwił się Astat, patrząc na kartonik. – Czy to wróży
mi, że w przyszłości zostanę królem?
–
A skąd – parsknął Cosmo. – Po prostu pozwala mi to odróżnić ją od innych i
doszukać się więcej informacji.
–
Nie lepiej po prostu podpisać ten kartonik?
–
Nie znasz się – to się nie odzywaj – burknął Cosmo, oceniając plamkę wzrokiem.
– Nic tu nie widzę.
Astat
uniósł jedną brew.
–
Nie martw się, to nie tak, że nie masz przyszłości, czy jutro umrzesz. Po
prostu niektórzy mają bardzo skomplikowaną krew i ciężko mi wyczytać tutaj coś
do razu – uspokoił go Cosmo, chowając wszystko do swojego pudła. – Dam ci jutro
znać, nowy. Boże, jak ja kocham to
mówić – ucieszył się jak małe dziecko. – Do jutra, nowy.
–
To zaczyna być irytujące – mruknął Włoch.
–
Życie Astat, życie – powiedział na odchodnym i po chwili już go nie było.
Włoch
po raz kolejny spojrzał na kartkę, którą trzymał w dłoni i po postu nie mógł
uwierzyć w to, że dostał się do Fabryki. Od jutra miał się stać jej
pełnoprawnym pracownikiem. Spełnił marzenie i pracował w jednym z
najważniejszych zakładów. W końcu pozna prawdziwy przepis na Werniks. Nigdzie
indziej nie było drugiego miejsca, które go produkowało.
Był
bardzo zadowolony. Nie tylko z tego, że w końcu będzie miał stare zarobki, ale
również, że dopiął swego i jego cel się wypełnił. Nie miał pojęcia, co mogło
złożyć się na to, że się tutaj dostał. Prawdopodobnie od jutra zacznie
przechodzić okres próbny i będzie musiał przygotować się do tego jak najlepiej.
Opuścił
budynek i tym razem postanowił wrócić do mieszkania pieszo. Wszystko wydawało
mu się o wiele piękniejsze i bardziej pozytywne. Zadziwiające, jak mocno
wpływają na człowieka dobre informacje. Musiał teraz znaleźć inne, tańsze
mieszkanie, na które będzie mógł pozwolić sobie na dłużej. Żal mu było
opuszczać panią Noę, ale taka była kolej rzeczy.
Obiecywał
sobie odmienione życie i dotrzymał słowa. Czas zacząć zgłębiać tajemnice
Stolicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz