wtorek, 11 sierpnia 2015

To powoli nas zabija: ROZDZIAŁ 5



Astat postanowił zostać u pani Noy póki nie znajdzie sobie bardziej stałego lokum. Wolał trochę dopłacić i stąpać po pewnym gruncie aniżeli spać na ulicy po dniu pełnym bezowocnych poszukiwań.
Spędził cały wieczór na wysłuchiwaniu zachwytów Oxy, która obiecała pozałatwiać numery jego znajomych, aby także mógł z nimi pogadać i pochwalić się swoim osiągnięciem. Dopiero później uzmysłowił sobie, że mając komunikator i całodobowy dostęp do sieci ma możliwość niemalże wszystkiego, także skontaktowania się ze znajomymi bez zbędnego oczekiwania.
Oprócz tego pół nocy spędził na przeglądaniu nadreńskiej aplikacji, która pomagała mu w szukaniu stałego lokum. Znalazł parę dogodnych lokalizacji, ale, póki co, żadna nie sprostała jego oczekiwaniom.

*

Przed budynkiem Fabryki pojawił się o podobnej porze jak dzień wcześniej, gdyż nikt jeszcze nie poinformował go, o której zaczyna. O wszystkim miał się dowiedzieć w budce kontrolnej, która czekała na niego kilka metrów dalej.
Znów pojawił się przed nim ekran mówiący „Proszę zeskanować kod wizy”. Posłusznie przystawił do niego lewą dłoń i przeraził się nieco, kiedy dosłownie kilka sekund później został otoczony holograficznymi ścianami. Nie miał pojęcia co zrobił źle i dlaczego go uwięziono. Z dudniącym sercem spojrzał na wyświetlacz, na którym wyświetliła się próbka identyfikatora z jego danymi.
Proszę przejść dalej – wyrecytował komputerowy głos, a na holograficznych ścianach pojawiły się pulsujące strzałki informujące go o tym, że musi skierować się do przejścia po lewej stronie.
Astat wmówił sobie, że nigdy w pełni nie zaufa komputerowym procesom i na chwiejnych nogach ruszył w wyznaczonym kierunku. Taka oprawa załatwiania spraw związanych z podpisywaniem ostatnich papierów nie przywodziła na myśl niczego przyjemnego. Przez moment myślał, że uznano go za nielegalnego imigranta czy kogoś, kto na siłę próbuje dostać się na teren świętej Fabryki.

Zszedł po schodkach i znalazł się poziom niżej pod powierzchnią, w niewielkim pomieszczeniu, które przypominało zaniedbane biuro. Po głębszej ocenie pokoju zmienił jednak zdanie, gdyż takie odczucia spowodowane były jedynie panującym tam półmrokiem, rozszczepianym przez wąskie strużki światła, przenikającego spod sterty czegoś bliżej nieokreślonego.
Zauważył kogoś przysypiającego z głową na niewielkim biurku. Wokół niego wirowały pojedyncze holograficzne ekraniki, które zachowywały się jak owieczki wypuszczone na samopas.
– Yhym – chrząknął znacząco Astat, chcąc zwrócić na siebie uwagę. – Dzień dobry?
Śnięty pasterz poruszył się nieznacznie, mrużąc oczy i przecierając twarz dłonią. Miał na sobie mundur przypominający uniform strażników, których Astat spotkał na stacji przy granicy. Falowane blond włosy mężczyzny zdawały się żyć własnym życiem.
– Hm? – mruknął facet, próbując skupić się na nieznanym mu przybyszu.
Astat pomyślał sobie, że powodem roztargnienia strażnika jest albo naprawdę bezsenna noc, albo butelka schowana wcześniej za biurkiem, którą przez przypadek trącił butem.
– Mała samotna imprezka w pracy? – zażartował Astat, uśmiechając się pod nosem, kiedy strażnik próbował jako tako wyostrzyć wzrok.
– Spróbuj komukolwiek o tym wspomnieć, a już nigdy więcej nie staniesz prosto – wymruczał blond włosy mężczyzna. – Wypieprzą mnie stąd, jeśli się dowiedzą.
– Spokojnie. Nie zamierzam nic mówić – odparł Astat, stając przy biurku i ignorując jego groźbę. Szybko przeszedł na ty, pomyślał sobie.
Nie był typem donosiciela i zazwyczaj nigdy nie donosił na pijących kolegów – póki nie zaczynali mu się naprzykrzać. Wtedy próbował to jakoś dyplomatycznie rozwiązać, czyli tak, aby stan świadomości pijanego kolegi jeszcze zrozumiał, o co mu w danej chwili chodzi. Poza tym sam lubił sobie czasem wypić, w przeciwieństwie do Oxy, która cierpiała na lekką abstynencję i każdy kieliszek kończył się wizytą w toalecie.
Blondwłosy mężczyzna mruknął coś pod nosem i zajął się nieposłusznymi ekranikami, które jak na komendę ustawiły się w dwuszeregu.
– Miałem zarejestrować tutaj jakiegoś nowego pracownika – powiedział znudzonym głosem. Astat wiedział, że strażnik ma teraz ochotę tylko na to, aby wrócić do domu i paść na łóżko. – To ty?
– Tak. Astat Nazorine.
– W porządku. Dokumenty już mam i trzeba tylko wgrać numer identyfikacyjny. Plakietka? – spojrzał na niego znacząco.
Astat bez wahania wystawił lewą dłoń. Po tylu podobnych akcjach zaczął powoli miewać już ten odruch. Przystawił rękę do czytnika, w który wyposażony było już chyba każde biuro w Okręgu Nadreńskim. Patrzył, jak blondwłosy strażnik bawi się z ekranami, prawdopodobnie sprawdza jego dane.
Chwilkę później z niezidentyfikowanej sterty wydobył się dźwięk przypominający starą drukarkę i sekundę później na biurku pojawił się identyfikator Astata, wykonany tradycyjnie.
Komunikator Włocha oznajmił krótkim dźwiękiem próbę połączenia.
– To jest odrębne połączenie z całym systemem Fabryki – oznajmił strażnik. – Coś na kształt aplikacji nadreńskiej, dostępne tylko dla pracownika. Pobawisz się tym i rozkminisz wszystko po kolei.
– Ok – Astat przyjął połączenie i patrzył, jak jego biedny komunikator znowu walczy z natłokiem otwierających się kart.
Przez moment żaden z nich się nie odezwał.
– To wszystko. Przynajmniej tutaj – odparł strażnik i odprawił Astata ruchem ręki.
– Może tak do widzenia, albo coś w tym stylu? – upomniał się Włoch. Może i strażnik nie był w najlepszym stanie i jego jednym marzeniem było, aby Astat się stąd jak najszybciej wyniósł, ale powinien nauczyć się podstawowych form grzecznościowych, chociażby do używania ich tylko w pracy. Nazorine czuł się trochę nieswojo, jak wcześniej wspomniany intruz, kiedy ten nie przywitał go nawet wymuszonym „Dzień dobry”.
– Niech będzie – DO WIDZENIA.
Astat zabrał swój świeżutki identyfikator, pożegnał się i wrócił na górę. Tym razem, kiedy przytknął rękę do ekranu, brama bez problemu się otworzyła, wcześniej jednak instruując go, aby zarejestrował się wraz ze swym numerem do aplikacji, która poda mu dalsze wskazówki.
Czuł się jak w tutorialu głupiej gry. Zaczynał się martwić, że przez martwe głosy w komputerach znacznie ucierpią tu kontakty międzyludzkie.
Stanął przy wejściu, nie będąc pewnym, co dalej ze sobą zrobić. Postanowił zajrzeć do owej aplikacji, z którą jego komunikator zdążył się już uporać. Nie do końca wiedział, jak brzmi jego numer identyfikacyjny, więc bez zastanowienia przytknął rękę do holograficznego ekranu. Pomyślał sobie, że to głupie, ale o dziwo – poskutkowało. Aż uniósł brwi ze zdziwienia, gapiąc się na lewą dłoń. Czuł się, jakby miał w niej pełną władzę.
Musi się jeszcze wiele tutaj nauczyć.
Póki co, nie rozumiał tej aplikacji i potrafił jedynie wejść na swój profil identyfikacyjny i wrócić na stronę główną. Oprócz tego dowiedział się, że musi poczekać na jakieś wskazówki.
System panujący w Okręgu Nadreńskim zaczynał go już trochę wkurzać. Jakby po prostu nie mógł wejść do biura, załatwić to z kimś twarzą w twarz i dowiedzieć się wszystkiego, co potrzebne za jednym razem. Dla niego nie było to żadne udogodnienie, a raczej samo utrudnienie, bo nie był przyzwyczajony do tego, że dyryguje nim jakaś aplikacja. Miał tylko nadzieję, że będzie tutaj można normalnie rozmawiać, a nie wysługiwać się tylko i wyłącznie holograficznym ekranikiem.
Powoli zaszedł do tego dziwnego pomieszczenia przypominającego salę balową.
– Pan Astat Nazorine?
Włoch odwrócił się za siebie, słysząc miły, damski głos. Ujrzał przed sobą kobietę w garsonce, dlatego uznał, że ona także jest recepcjonistką.
– Ym, tak. Dzień dobry pani – przywitał się przyjaźnie.
– Dzień dobry – odparła kobieta, rumieniąc się lekko pod wpływem jego uśmiechu.
Astat nie ukrywał przed sobą, że lubił osoby takiego pokroju – nieśmiałe, milutkie, ale w żaden sposób uległe. Takiej postawy nigdy nie mógłby znieść.
– Zaprowadzę pana na pański przedział. Przez pewien czas nie będzie pan do niczego zobowiązany, ze statusem nowicjusza. Ktoś weźmie tam pana pod siebie i wszystko objaśni – wyjaśniła kobieta.
Astat pokiwał głową i poszedł za kobietą, która skierowała się do jednych z ogromnych drzwi.
– Możemy mówić sobie po imieniu? – spytał.
Kobieta ściągnęła usta w linię, w geście zastanowienia, po czym przytaknęła.
– Nazywam się Claudia – odparła.
– Astat.
– Tak, wiem – uśmiechnęła się lekko, prowadząc go po dosyć ciemnej klatce schodowej. – Musisz tutaj uważać, kilka razy o mało się nie zabiłam – powiedziała żartobliwie. Schody były dosyć strome i najwyraźniej prowadziły do piwnic.
– Będę pamiętać – obiecał.
Kiedy dotarli na dół, Claudia wręczyła mu niewielką paczkę, ni to torebkę, jak na prezent. Astat przyjął ją z lekkim zaskoczeniem.
– Co to?
– Ach, to tylko fragment twojego aktualnego stroju służbowego – wyjaśniła. – Ktoś za chwilkę powinien się tobą zająć, wiedzą, że właśnie zostałeś przyjęty. Powodzenia i do zobaczenia – uśmiechnęła się na pożegnanie i wróciła na górę.
– Cześć.
Zajrzał do paczki, widząc skrawek materiału w oliwkowym kolorze. Liczył na to, że także dostanie podobny fartuch, którzy nosili pracownicy, których widział na parterze, jednak okazało się, że przez jakiś czas obowiązywać go będzie taka lekka kurtka, z naszywką o kształcie połówki gwiazdki na ramieniu. O dziwo, była całkiem niezła i pasowała na niego idealnie.
Nie spotkał nikogo na korytarzu, więc niepewnie zajrzał do jednego z przedziałów, gdzie ujrzał miejsce, które także wyglądało jak biuro, albo chociażby „pomieszczenie organizacyjne”. Nie było ogromne, lecz trochę zasyfione, co wprowadzało klimat temu miejscu. Obok każdego z trzech biurek stała postawiona pionowa ogromna płyta, na której poprzewieszane były najróżniejsze rzeczy, począwszy od tradycyjnych kartek po różne, niezidentyfikowane przedmioty. Pod ścianami, na których wisiały kolorowe kable i rury, stały sterty pudeł w najróżniejszych rozmiarach. Pomieszczenie wyglądało jak składzik rzeczy niepotrzebnych.
O jedno biurko opierało się dwóch mężczyzn palących papierosy, którzy także mieli na sobie podobne, oliwkowe kurtki, tyle, że na ich ramionach widniała cała jedna gwiazdka. Oprócz nich w pomieszczeniu siedziała jeszcze jedna kobieta i facet, który na pierwszy rzut oka mógł przypominać niebezpiecznego motocyklistę. On właśnie pierwszy zauważył Astata, który wystawiał samą głowę zza framugi.
– Właź, tchórzu – powiedział na powitanie, przewiercając Włocha wzrokiem.
Wszyscy obecni od razu zainteresowali się nowym przybyszem, który zechciał zakłócić im spokój.
 – Nie słyszałem, że ma się zjawić ktoś nowy – mruknął motocyklista, lustrując wzrokiem Astata, który poczuł się trochę niepewnie.
– Na górze mi powiedzieli, że wiecie, że dzisiaj zaczynam – oznajmił odważnie.
– Ja słyszałem. Wiedziałem, że mam coś przekazać, właśnie o tym mi się zapomniało – powiedział jeden z palaczy, wydmuchując dym.
– Nie moglibyście wyjść na zewnątrz? – upomniała ich kobieta, patrząc sceptycznie na kłęby dymu zbierając się pod sufitem. – Nie jestem pewna, czy ten wentylator w ogóle działa, więc zaraz się udusimy.
– Spokojnie, mała, nic ci nie… – zaczął drugi, lecz kobieta gwałtownie poderwała się z miejsca. Wyglądała teraz naprawdę groźnie.
– POZWOLIŁAM CI SIĘ TAK NAZYWAĆ? – przerwała mu w połowie i zrobiła krok w przód.
– Dobra, już nie będę, tylko nie bij! – palacz zaczął bronić się rękami, a jego kolega zaczął się śmiać. Astat zauważył, że motocyklista także uśmiechnął się pod nosem.
– Tanja przejęła rolę nabuzowanej Hellium.
– Zaczynało mi jej trochę brakować – powiedział ten, który bronił się przed wkurzoną kobietą.
– Mnie ani trochę – odparł drugi, ciskając papierosem do popielniczki.
Astat poparłby wspomnianą Tanję, która zdążyła już opuścić biuro, gdyż w całym pomieszczeniu niesamowicie śmierdziało. Póki co wolał się jeszcze nie odzywać.
– No, to jak ci na imię? – spytał motocyklista, zwracając się ku Astatowi. W końcu sobie o nim przypomnieli. – Nie mam zamiaru bawić się w jakichś „panów”, skoro i tak od tej pory będziemy się zapewne widywać codziennie.
– Jasne. Astat Nazorine – podszedł do niego i podał mu dłoń. Motocyklista ścisnął ją dosyć mocno. Jego dłoń była bardzo szorstka.
– Frans Lorens. Nie wiem, która część oficjalnie jest moim imieniem, a która nazwiskiem, więc sobie wybierz.
Włoch stanął przed nim lekko skołowany.
– Aha. Niech będzie… Frans – ta część mu się bardziej spodobała, sam nie wiedział dlaczego. – Nawet w żadnym papierze nie masz wyjaśnione?
– Raz tak, raz tak, już sam nie wiem. No, w każdym bądź razie większość mówi do mnie Frans – wyjaśnił. – To dwa smoki to Denis i Jörg. Przywitajcie się, koledzy, jak należy.
– Frans, ty też przecież palisz, nie popisuj się – mruknął Denis. Miedzy jego ciemnymi włosami przeświecały pasma nieokreślonego koloru, zmieniające się przy każdym ruchu głową.
– Ale nie tak nałogowo, jak wy – odgryzł się. Palacze podali rękę Astatowi, ignorując Lorensa.
– No, bardzo ładnie – pochwalił Frans. – Z resztą poznasz się później. Są na magazynach. My mamy więcej przywilejów i siedzimy sobie na przerwie. Ja tu jestem jakby szefem wydziału i już ci mówię, że trafiłeś na najniższe stanowisko.
– To znaczy? – zdziwił się Astat.
– Ilość gwiazdek zależy od rangi i wydziału – powiedział Jörg.
– Tak, to akurat wiem.
– Z połową gwiazdki jesteś jeszcze takim „czymś i niczym”, jakby cię tutaj w ogóle nie było. W każdym bądź razie, ci z jedną gwiazdką zajmują się niby najłatwiejszą i najmniej istotną częścią całego procesu tworzenia Werniksu – wyjaśnił Frans. – Odbieramy paczki z Antarem i innymi chemikaliami, które przyjeżdżają tu ze specjalnego laboratorium, rozpakowujemy, kontrolujemy ich stan, sortujemy, sprawdzamy, czy nic nie jest uszkodzone, czy coś nie zaginęło. Taka nudna, żmudna robotka.
– Hm, to jestem trochę zawiedziony – odparł Astat, zgodnie z prawdą. Liczył na to, że z jego wykształceniem i wysokimi osiągnięciami na studiach, będzie zajmował się samą produkcją specyfiku. – Można tu awansować, nie?
– Gdyby było tak łatwo, już dawno pewnie byłbym dwa wydziały wyżej – mruknął niechętnie Frans. – Tej dziwce Hellium się jakoś udało.
– To, jak się o niej wyrażasz, dobitnie świadczy o waszej przyjaźni – zaśmiał się Denis.
Frans nic na to nie odpowiedział, wstał i wygładził sobie spodnie. Astat zauważył, że jego ciemne włosy są naprawdę długie.
– Chodź, Astat, przydałoby się oprowadzić cię po naszym małym królestwie – wystawił ku niemu rękę, chwytając go po chwili za przedramię.
Zaciągnął go za drzwi, a jego oczom ukazał się widok na ogromny magazyn. Stali na niewielkim, metalowym balkonie, z którego na dół prowadziły schodki wykonane z tego samego tworzywa. Balkonik powieszony był dosyć wysoko, a widać było z niego najmniejszy zakamarek składowni. Astat zobaczył kilkunastu ludzi uwijających się przy jakiejś ciężarówce – znosili pudła i dziwne kapsuły.
Tyle mu wystarczyło, aby w pełni zrozumiał, jak będzie wyglądać jego praca. Westchnął w duchu, gdyż był naprawdę bardzo zawiedziony. Jakim sposobem miał się stąd wydostać i przejść na inny przedział? Ile pudeł musiałby rozpakować, aby wznieść się na wyższy poziom? Pomyślał sobie, że przypomina to grę coraz bardziej.
– Przyjemna robotka, nie? – usłyszał głos Fransa, który wyrwał go z rozmyślań. Słysząc ton Lorensa już wiedział, że on także nie jest jakoś specjalnie zadowolony z tej roboty.
– Ta. Już się cieszę na myśl, ile pudeł na mnie czeka – ucieszył się sztucznie.
– Wiesz, rejestrujemy każde rozpakowane przez nas pudło. Załamujemy się, widząc te liczby. Chyba się stąd zwolnię. Ludzie z niższych sfer nie mają co liczyć na paradowanie z dwoma gwiazdkami na ramieniu – Frans oparł się niechlujnie o barierkę. Astatowi przypomniało się, że ma lęk wysokości i od razu zakręciło mu się głowie.
– Zejdziemy…? – spytał niepewnie.
– Lęk wysokości? – Lorens chyba przejrzał go na wylot swoim mrożącym wzrokiem. Włoch kiwnął głową i skierował się na schody.
– Nie lubię takich lichych platform.
– Uroczo. Będę cię asekurował, jak zemdlejesz.
Astat obrzucił go niechętnym spojrzeniem i jak tylko szybko potrafił sfrunął na dół. Odetchnął z ulgą, kiedy poczuł pod stopami stały grunt.
– Raz na dwa dni przyjeżdża pełna ciężarówka. Wypakowujemy pudełeczko po pudełeczko, rejestrujemy, sprawdzamy, czy nic nie jest uszkodzone, rejestrujemy wszystko, co w nim znajdziemy i oddajemy na taśmę.
– Ciekawie.
– Hm. Póki nie oszalejesz, bo nie będziesz w stanie przypomnieć sobie, czy zarejestrowałeś ostatnie pudło, czy też nie – zironizował Frans, podchodząc do ciężarówki, który wypakowana była w mniej więcej trzydziestu procentach.
– Ilu was tutaj jest? – spytał Astat.
– Pięciu?
– Serio?!
– No, z tobą to już sześciu – Frans wszedł do ciężarówki i zabrał jedno z pudeł. – Dlatego musisz bardzo ciężko pracować.
Astat nie mógł uwierzyć, że na magazynie pracuje tylko pięciu ludzi, skoro Fabryka musi obsłużyć Werniksem prawie całą Europę.
– Nieee, jaja sobie robisz – mruknął, patrząc uważnie na Fransa. – To niemożliwe. Widziałem tutaj znacznie więcej osób.
– Bierz drugie pudło, dobrodusznie pokażę ci co i jak. Jest nas tutaj około setki. Każdy dziennie ma obrobić minimum 50 paczek, inaczej zostajesz na dodatkowych godzinach i obrabiasz dodatkowe 10. Dlatego musisz się ruszyć.
Astat wykonał polecenie i ruszył z Lorensem, który skierował się do osobnego pomieszczenia. Pudło było dosyć ciężkie.
– Czemu nie weźmiemy takiego wózka? – spytał, patrząc jak jeden z pracowników prowadzi przed sobą dziwne urządzenie, frunące kilka centymetrów ponad podłogą. Wyglądało jak przedni fragment wózka widłowego z długą rączką.
– Nie rób z siebie takiej panienki, nawet Tanja uniesie naraz ze cztery takie – skarcił go Frans. – Po prostu nie chciało mi się po to lecieć, żeby zawieźć dwie paczki. Zarejestruj swój numer i ilość paczek – pokazał mu niewielki wyświetlacz. Astat przytknął do niego dłoń, licząc na to, że to też tak działa. Ekranik przyjął jego plakietkę i wyświetlił klawiaturę.
– Ilość paczek? – spytał, by się upewnić.
– Mhm.
Stuknął w „1” i potwierdził. Drzwi do pomieszczenia się rozsunęły.
– I tak za każdym razem? – spytał, odwracając się za siebie, kiedy Frans także się rejestrował.
– Tak. Wkrótce będziesz rzygał na widok każdego ekraniku.
– Każde twoje zdanie sprawia, że mam coraz większą ochotę na taką pracę.
– A na co liczyłeś? Że od razu wyślą cię na samą górę do pomocy przy badaniach?
– Pewnie. Mam bardzo dobre wyniki z każdej pracy na studiach.
– Śmieszny jesteś. Tu nie chodzi o żadne wyniki.
– To o co?
Frans zrzucił paczkę na ziemię i przeczesał palcami włosy. Astat położył swoją na wolne krzesło. W niewielkim pomieszczeniu panował półmrok, rozświetlany jedynie błękitnym światłem bijącym od dwóch dziesięciocalowych ekranów. Włoch pomyślał sobie, że jego oczy eksplodują, kiedy po spędzeniu dużej ilości czasu w takich ciemnościach wyjdzie na zewnątrz. Musiał przygotować się na przejście do trybu kreta.
– Tu zawsze jest tak ciemno? – spytał, zapominając, że Lorens zignorował jego ostatnie pytanie.
– No.
– Nawet ja wiem, że istnieje takie coś jak „światło” i „elektryczność”, chociaż nawet zanim tu przyjechałem nie miałem nigdy komunikatora w ręce.
– Oni tak lubią – Frans wzruszył ramionami i zabrał się za otwieranie paczki. W środku czekało na nich kilkanaście dziwnych pudełek i kapsuł.
– Nic tak nie zobaczymy, a ja jestem jeszcze zerem. Naprawdę nie ma tutaj światła? – Astat rozejrzał się po pomieszczeniu i ujrzał włącznik. Wstał, by zapalić lampę.
– Czekaj. Widziałeś kiedyś czysty Antar? – spytał go Frans, a w jego głosie pobrzmiewała nuta tajemniczości. Włoch zatrzymał się i czym prędzej wrócił na swoje miejsce.
– Nie.
– No to nagniemy troszkę reguły i ci coś pokażę.
– Ale nic nie zobaczymy w ciemności – upierał się przy swoim.
– Uwierz mi, tu nie potrzeba żadnego światła.
Wyjął jedną kapsułę i przycisnął w jednym miejscu. Ciemna otoczka puściła, a pod nią ukazał się jeszcze jeden materiał, który Lorens zdjął delikatnie.
Kapsuła rozbłysła bladofioletowym i białym światłem i wyglądała teraz zupełnie jak lampa lava. Astat patrzył na zjawisko z podziwem – rzeczywiście, nigdy nie przypuszczałby, że tak może wyglądać początkowe stadium Werniksu. Było to trochę przerażające, a zarazem niesamowicie fascynujące. Zawartość kapsuły wyglądała niczym uwięziony fragment mgły, poruszający się i szukający ujścia.
– Dla takiego czegoś warto nawet zakodować tysiąc paczek – zażartował Włoch.
– W tym momencie robię coś wbrew regulaminowi, bo nie mamy prawa przeglądać paczek – oznajmił Frans, pakując kapsułę z powrotem.
– Dlaczego?
– Nie mam pojęcia. Nikomu nie wspominaj, że patrzyliśmy sobie na Antar, bo wylecisz stąd szybciej niż się tutaj dostałeś – uprzedził go.
– Wcześniej także słyszałem coś podobnego, kiedy wydawali mi numer – zaśmiał się Astat, biorąc z krzesła swoją paczkę i otwierając ją.
– Hm?
– Jeden ze strażników przy budkach się upił i przeżywa ogromnego kaca. Akurat napatoczyłem mu się, kiedy był jeszcze w bardzo zaawansowanym stadium otępienia.
– Taki blondas? – zasugerował Frans.
– Yhm.
– No to bardzo ładnie – uśmiechnął się pod nosem. – Ja go wsypię, bo ostatnio działał mi na nerwy.
– Ja nie chcę mieć żadnych kłopotów – bronił się Włoch. – Będzie na mnie.
– Oj tam, nie bój się, panienko – klepnął Astata w ramię.
– Ja ci dam „panienko” – burknął.
– Wybierzesz się ze mną którymś wieczorem na piwo? Ja stawiam – zaproponował Frans. Astat zatrzymał się na moment, gdyż było to pytanie wzięte zupełnie z nikąd.
– W porządku – wzruszył ramionami. Miał w planach szukanie nowego mieszkania, ale póki był jeszcze zakwaterowany u pani Noy, nie musiał się martwić. – Skoro stawiasz, to pewnie. Jestem na razie bez większej kasy na zbyciu.
– Chcesz mnie wykorzystać – powiedział Frans z udawanym smutkiem.
– Pewnie. W końcu to mój pierwszy dzień i muszę się rozerwać. Przez ostatnie dni nie miałem chwili wytchnienia – wyznał. Nie ukrywał, że polubił Lorensa, choć na samym początku ten nie wywarł na nim dobrego wrażenia.
– Daj mi twój numer – Frans odsunął rękaw, odblokowując swój komunikator. Astat zrobił to samo i wszedł na listę kontaktów, gdzie zapisał sobie swój, gdyż jeszcze nie znał go na pamięć.
– Wystarczy zrobić tak – Lorens zrobił niespodziewany ruch z komunikatora Włocha do swojego, chwilkę później na jego ekranie pojawił się numer Astata.
– Dobre – pochwalił go. – Ja jeszcze nie ogarniam tego sprzętu.
– Kilka dni i będzie dla ciebie jak trzecia ręka. Teraz zapisz sobie mój. Klikasz tu i przeciągasz – pokazał mu, jak to się mniej więcej robi, a Astat wykonał to poprawnie za trzecim razem. – Oto kolejny krok w stronę twojej nowej przyszłości – zaśmiał się.
Astat nic na to nie odpowiedział, lecz zajął się swoim pudłem.
– Czyli trzeba to posegregować, posprawdzać, zarejestrować ilość i gdzieś posłać?
– Szybko się uczysz.
Astat prychnął i zajął się rozdzielaniem paczek. Pierwsze poszły kapsuły z Antarem, których miał u siebie trzy, a potem różnej wielkości mniejsze paczuszki, na których widniały dziwne znaczki.
– Nie rozkładaj znaczków do znaczków. Trzeba ułożyć odpowiednie konfiguracje, w zależności od tego, czego teraz potrzeba na górze – polecił mu Frans, otwierając aplikację Fabryki. – Wchodzisz w to gówno i szukasz naszego przedziału, wszystkie potrzebne składniki do danego procesu są rozpisane. Zaklepujesz sobie jedno i bierzesz się do roboty.
Nie dość, że Astat stworzył sobie listę upodobań, które często pojawiały się w nowoczesnych miejscach, teraz musiał zacząć tworzyć spis elementów, które upodabniają Fabrykę do gry. Rejestracje, ranga, „misje”…
Werniks nie był prostym roztworem, oprócz Antaru znajdował się w nim jod i kilka innych związków, o których Astat nie miał pojęcia. Objawy choroby popromiennej nie ujawniały się szybko, jak można to było odczuć w przypadku typowego wypadku radiacyjnego, dlatego nigdy nie było wiadomo, czy jest się napromieniowanym. Ciało napromieniowane bywało tak złośliwe, że momentami nie było możliwości wykrycia, czy ktoś wchłonął nawet najmniejszą dawkę izotopów i powierzchownie osoba wydawała się być zdrowa, podczas gdy umierała nawet następnego dnia, jak było to w przypadku przywódcy protestantów Jakoba Remusa.
– Na co im jakieś konfiguracje? Nie można po prostu ułożyć tego w paczkach tak, jak trzeba, tylko muszą to wszystko mieszać? – oburzył się Astat. – To niedorzeczne.
– Nie można sprzeczać się z ustanowionym systemem – mruknął Frans takim tonem, jakby recytował mu punkt z regulaminu. Włoch pomyślał sobie, że pewnie jest to istniejąca regułka. – Sam nie wiem, po co to wszystko. Ale skoro pracujemy w magazynie, naszym zadaniem jest przechowywanie i spisywanie towaru, jak w sklepie. Zaklepaj sobie coś i zbieraj paczki.
– Ale tutaj nie ma nic o takich znaczkach – powiedział Astat, patrząc na stronę Fabryki.
– Bo te znaczki mają swoje nazwy – odparł zdenerwowany Lorens. – Z tobą gorzej niż z dzieckiem w przedszkolu. Wiecznie ci coś nie pasuje. Chcesz, to ci od razu wymówienie podpiszę i będę miał spokój.
Astat westchnął cicho i odczekał chwilkę. Także był trochę zdenerwowany, bo nie sądził, że po tylu dniach przepełnionych stresem wyląduje na magazynach. Musiał jednak przestać się boczyć, bo jest tutaj zaledwie godzinę, a każdy w końcu zaczyna od zera.
– To może powiesz mi, co znaczą te znaczki? – zaproponował. – Wtedy będzie spokój i czymś się zajmę.
Frans uśmiechnął się pod nosem. W Fabryce od dawna nie pojawił się nikt nowy na ich przedziale, więc on sam nigdy nie musiał zajmować się nowymi, był tutaj kierownikiem dopiero od pewnego czasu. Nie sądził, że będzie musiał użerać się z takim nieogarniętym gówniarzem. Nie był znów wiele od niego starszy, skoro Astat mówił, że jest świeżo po ukończeniu studiów.
Lorens zbliżył się do niego i otworzył na swoim komunikatorze jakąś dziwną tabelkę, którą szybko przesłał do urządzenia Włocha. Znaczki wyglądały trochę jak rosyjskie krzaczki podrasowane pismem chińskim i Astat przeraził się, że będzie musiał nauczyć się któregoś z azjatyckich języków, by je zrozumieć. Okazało się, że jednak nie było to takie trudne, tylko trzeba było zwracać uwagę na pozornie nieistotne szczegóły, które informowały o ilości i stężeniu danej substancji, roztworu czy związku, ponieważ dla każdej grupy ludności produkowano Werniks o nieco odmiennym składzie. Im bliżej strefy Wielkiego Wybuchu, tym potrzeba było odmiennych proporcji i procentów.
Z pierwszymi paczkami poszło im bardzo szybko, a Frans był zadowolony, że Astat skrupulatnie odczytywał znaczki i reagował na szczegóły. Chociaż był to dopiero jego pierwszy dzień; wiadomo, że każdy z początku ma ten charakterystyczny zapał.
Po chwili zarejestrowane paczki wylądowały na taśmie w odpowiedniej konfiguracji i zniknęły za szybem, który zabrał je na wyższe przedziały.
Rozpakowali wspólnie jeszcze kilkanaście innych – dokładniej Frans czasami tylko siedział i bawił się pustymi pudełkami, zostawiając wszystko Astatowi, który nie narzekał, bo musi się w końcu nauczyć.
– Zaczekaj na rewelacje, jakie się tutaj czasami zdarzają – polecił Frans, kiedy Nazorine spytał go, czy tak będzie wyglądać jego każdy dzień aż do śmierci.
– Jakie rewelacje?
– Kiedy zaginie jakaś paczka, masz przerąbane i jest z tego niezłe widowisko.
– Bardzo śmieszne. Śmiać się z czyjegoś nieszczęścia.
– Od czasu do czasu można sobie ukradkiem podebrać trochę tego i owego. Ostatnio sprzedaje się to z niesamowitym zyskiem do Francji. Nie wiem, dlaczego akurat tam, ale wydaje mi się, że coś się kroi i już wkrótce znowu będzie czekać nas jakaś rozrywka.
Astat nic na to nie odpowiedział, bo nie do końca rozumiał Lorensa. Musiał zaczekać, aż przesiąknie klimatem Fabryki.
– Podobno Antar ma też jakieś inne właściwości, podobne trochę do narkotyków. Tak słyszałem przynajmniej.
Włoch uniósł lekko jedną brew.
– Nie podpuszczaj mnie.
– Ćpasz?
– Oczywiście, że nie.
– Więc o co ci chodzi?
– Chcesz, żebym się zaczął interesować, bo ciebie też to ciekawi.
– Rozśmieszasz mnie.
– Ach, daj mi spokój.
– Wiesz, że zachowujemy się jak małolaty?
– No to co?

*

Astat przez pierwsze trzy dni miał krótsze zmiany, a zaoszczędzony czas pozwolił mu na poszukiwanie mieszkania. Kiedy zrezygnowany klikał już co popadnie, siedząc wieczorem na balkonie i patrząc na oświetloną szklarnię, po której uwijało się kilkanaście osób, nagle natrafił na ofertę, która przykuła jego wzrok. Znalazł ładne mieszkanie na poddaszu, o przystępnej cenie, które mimo znacznej odległości od Fabryki bardzo mu się spodobało. Zaznaczył sobie tę ofertę i postanowił przemyśleć to przez noc i wybrać się tam nazajutrz osobiście. Nie było jeszcze późno, więc odnalazł na stronie numer wystawiającego i skontaktował się z nim, by upewnić się czy mieszkanie jest dostępne. Nie możliwym było, aby nikt się na nie nie pokusił. Okazało się, że oferta jest nadal aktualna i Astat może zjawić się tam za dwa dni, by je obejrzeć i w razie ewentualności wszystko uzgodnić.

W końcu był z czegoś zadowolony. Nie żeby wciąż narzekał, w końcu siedzi tutaj ledwo trzy dni. Po prostu musiał się przyzwyczaić. Przyzwyczaić się do tego, że teraz wszystko bierze na siebie i musi radzić sobie sam. Oswoić się z ogromem miasta i hałasem, który powoli daje mu się we znaki i z wszechobecnym światłem, które nigdy nie gaśnie.

---

Totalne szaleństwo. Wpadłam w małą obsesję i obecnie myślę w głównej mierze o elementach TPNZ, które rozwija się w późniejszych rozdziałach i które już czekają na publikację. Naczytałam się tylu niepotrzebnych artykułów iż mam nadzieję, że dzięki nim moje pojęcie o nauce wzrośnie :')
Obecnie zajmuję się również designem moich chłopców z organizacji. Będąc w Medycynie Pracy spotkałam kolesia, który był idealnym realnym odwzorowaniem Indiego/Rudka z mojej wyobraźni i napatrzeć się nie mogłam. Tak samo jak wtedy, kiedy na wakacjach dojrzałam dwóch osobników łudząco podobnych do moich wyobrażeń Daniela i Papilio ze Struktury Skrzydeł i wydarzeń z Cannes. Chyba się rozpłaczę. Była nawet Skoda SuperB, tyle że nie matowo czarna, ale jakaś złota.
Bardzo początkowa faza projektu, rozrysowywanie proporcji i czyszczenie konturów.


1 komentarz: