poniedziałek, 31 sierpnia 2015

To powoli nas zabija: ROZDZIAŁ 7



                – Robisz coś wieczór? Założę się, że nie.
               Astat od początku dnia nie spotkał się z Fransem, dlatego też lekko wzdrygnął się na dźwięk jego głosu. Lorens zjawił się znikąd tuż za jego plecami, kiedy brał na wózek kolejne paczki i ogromnej ciężarówki. Kiedy wszedł do wnętrza pojazdu wydawało mu się, że jest większe niż mieszkanie.
                – Dziś wieczór… Raczej nie – pokręcił głową. W sprawie swojego nowego mieszkania miał udać się dopiero jutro, późnym popołudniem. Rozmawiał wczoraj wieczór z mamą, która obiecała wesprzeć go trochę finansowo, ponieważ nie otrzymał jeszcze pierwszej wypłaty.
                – W takim razie idziemy na piwo – postanowił Frans i również zajął się wyjmowaniem paczek.
                – Dlaczego sam planujesz mi dzień? – zażartował Włoch.
                – A czemu nie? Pewnie siedziałbyś w domu i nie raczył poudzielać się towarzysko.
                – A może chciałbym wyjść na miasto?
                – W takim razie wyjdziemy razem.
                Astat westchnął, a na jego twarzy wykwitł lekki uśmiech. Nie było sensu wygadywać się z Lorensem. W ciągu tych paru dni nauczył się, że nie ważne co, wszystko i tak pójdzie po stronie Fransa.
                Wrzucając na wózek dosyć ciężkie pudło, usłyszał ostrzegawcze pikanie komunikatora. Podobny dźwięk wydobył się z urządzeń innych pracowników. Wszyscy czym prędzej odczytali nadchodzącą wiadomość.
                – Dobra, ruszać dupy, ludzie, bo nie będzie przyjemnie – polecił Frans i wszyscy narzucili bardzo szybkie tempo w pobieraniu paczek i bieganiu do pomieszczeń od rejestracji. Wiadomość mówiła o potrzebie dużej dostawy odpowiednich rodzajów stężeń w jak najszybszym czasie.
                Astat również szybko ulotnił się z ciężarówki i pognał za Fransem. Nie potrafił jeszcze szybko odczytywać znaków i liczył na jego pomoc, a sytuacja wydawała się być poważna.
                Lorens spojrzał na niego zdziwiony, lecz pozwolił mu wejść ze sobą.
                – Coś się stało? – spytał, kiedy rozpakowywali poszczególne paczki.
                – To ja się powinienem o to spytać – oznajmił Astat. – Skąd nagle takie zapotrzebowanie?
                – Mogła zaginąć dostawa do danej części Europy. Albo wszystkie wysłane zapasy zostały bardzo szybko wykorzystane i właśnie doszedł komunikat. Z tego co widzę, potrzeba ogromnej ilości paczek o dużym stężeniu. Cudownie.
                Astat nie chciał przerywać rozpakowywania kartonów, ale pozwolił sobie na zobaczenie, ile właściwie ich brakuje. Lekko przeraził się na tę liczbę, gdyż musieli porozkładać trzy razy więcej niż zwykle.
                 – Czy ten proces nie mógłby być zwyczajnie zautomatyzowany…? – spytał Włoch.
                – Podobno z początku był, lecz wystąpiły komplikacje i nie chcą do niego wrócić – westchnął Frans. – Już nigdy nie pytaj mnie o system, nie znam go, nie rozumiem, nie interesuję się. Ważne, że mam robotę.

                Pracowali w szybkim tempie przez całą zmianę i Astatowi wydawało się, że w ciągu tego jednego dnia zdążył się nauczyć płynnie odczytywać wszystkie tajemnicze znaczki. Każdy został dodatkową godzinę dłużej, aż udało się nadrobić straty.
                – Zdzwonimy się – powiedział Frans na pożegnanie, klepiąc Astata w ramię. Ten kiwnął głową, pozbierał swoje rzeczy i wrócił do wynajętego pokoju u pani Noy. Szczerze nie miał ochoty na żadne wypady na miasto ani upijanie się – sądził, że Lorensowi właśnie o to chodzi.
                Na parterze wciąż panował gwar, który powitał go z rana. Widział poddenerwowanych pracowników wyższych pięter, którzy również zbierali się do domów. Minął kilkunastu strażników z gorączkowo gestykulującymi przedstawicielami rang.
                Zdążył się już nauczyć, jakie znaczenie ma poszczególny kartonik rozpakowywany na magazynie. Poznał nowych kolegów na wydziale, kiedy wszyscy pobierali kolejne paczki z ciężarówki. Opowiedzieli mu o interwencji strażników, kiedy okazało się, że rozpakowano i zarejestrowano o wiele mniej kapsuł Antaru aniżeli dostarczono z laboratorium i zamknięto jednego z nich, który okazał się być winowajcą i nielegalnie sprzedawał substancję na czarnym rynku. Najstarszy z nich, równocześnie najdłuższy stażem, ciemnoskóry Tazabana opowiedział mu również o tym, co działo się, kiedy zautomatyzowane rozpakowywanie paczek zaczęło szwankować. Jego kilkunastu kolegów i koleżanek zatruło się oparami, próbując odzyskać stracone porcje do produkcji Werniksu i wszyscy własnoręcznie musieli zająć się rozmontowywaniem wszystkich taśm i maszyn, aby powstała ogromna hala, którą Astat widział dzisiaj. Wielu pracowników otrzymało również surową karę od samego Zarządcy Snu i do tej pory nie można było się z nimi skontaktować.

*

                Astat usłyszał piknięcie w komunikatorze i pomyślał, że oto nadszedł czas, by zmienić ten irytujący dźwięk na nieco bardziej przyjazny dla ucha.
                Siedział na balkonie, słuchając muzyki puszczanej cicho z urządzenia przypiętego do jego nadgarstka. Odkrył, że może sprytnie przestawiać fale dźwiękowe w ten sposób, iż wydaje się, że piosenka wcale nie leci z komunikatora.
                Kliknął na ikonkę holograficznej koperty, która ukazała się kilka centymetrów ponad urządzeniem. Doszła od numeru, który miał już zapisany w kontaktach.

                Frans Lorens 18:16
                20 00
                wiem gdzie mieszkasz
                czekaj na drodze

                Uniósł lekko brew do góry i obejrzał się, w razie gdyby motocyklista gdzieś go obserwował. Skoro prawdopodobnie wiedział, gdzie mieszka, musiał go w jakiś sposób śledzić. Chyba, że zwyczajnie kłamał lub uroił sobie miejsce jego zamieszkania.
                Uśmiechnął się i postanowił, że zaczeka na drodze o dwudziestej. Miał nadzieję, że zgodnie z obietnicą Frans zabierze go na małą wycieczkę po mieście. Po cichu wyobrażał sobie, że Frans naprawdę ma motor i do tego fruwający ponad samochodami hoverbike! Chociaż zwykły, naziemny lub z namagnesowanym dołem także by wystarczył. Ale jeśli miał marzyć, Lorens posiadałby cudownego, ogromnego Harleya lub ciężkiego Dniepra z wózkiem bocznym. Zawsze chciał się takim przejechać.  Po cichu przyznał się, że poleciałby na faceta z motorem, lecz ani trochę nie widział siebie u boku Fransa. Nie mógł się też spalić, bo  wyimaginowany motocyklista  mógł być homofobem, nawet jeśli w obecnych czasach tolerowane było niemalże wszystko, a koleżanka Oxy chciała wyjść za mąż za swojego wiekowego kaktusa. Wierzyła, że szeptał do niej w nocy i rozumiał, co do niego mówi. Zmarszczył brwi. Tolerancja chyba ma jednak swoje granice, chyba, że jest się nie do końca sprawnym umysłowo.
                Wyczekiwał dwudziestej, sprawdzając kolejne opcje na swoim komunikatorze. Odkrył aplikację, w której w dowolny sposób mógł skomponować sobie danie, nawet poukładać je tak, jakby chciał widzieć je na talerzu czy pozmieniać kolory poszczególnych składników. Bardzo mu się to spodobało, a usługa wcale nie była droga, jakby się mogło wydawać. Postanowił, że kiedyś z niej skorzysta.
                Coraz mocniej przekonywał się do Stolicy. Polubił gwar i ruch. Uwielbiał patrzeć na występy ulicznych zespołów i czuł się tutaj nieograniczony. Życie Nowej Kolonii odsuwało jego myśli o katastrofie, z którą zmagała się środkowa Europa. Nie potrafił wyobrazić sobie, że oprócz otaczających go kolorów i przepychu istnieje jeszcze coś, co całkowicie z tym kontrastuje. Że gdzieś tam, za ogromnymi murami granicy, toczy się wojną, a co parę godzin, czy nawet minut, umiera człowiek. Otoczenie sprawiało, że nie mógł pomyśleć o tym, w jakim strachu żyje tamtejsza część Europy. On trafił do raju. Dlaczego był takim szczęściarzem?

*

                Przez pojęcie „droga”, zrozumiał najbliższą ulicę przy hostelu pani Noy. Martwił się, że Frans go nie znajdzie i pomyśli sobie, że go olał. Ale to nie była randka! Nawet nic na miarę randki! Zwyczajne, przyjacielskie wyjście na piwo! Spotkają się w pracy i skłamie, że nie mógł przyjść.
                Jego komunikator zapiszczał.
Właśnie. Nie skłamie, bo Frans opieprzy go, że najwyraźniej nosi to urządzono tylko dla ozdoby. Mógł się z nim porozumiewać nieważne gdzie był i co robił. Komunikator przynosił pewne trudności w zmyślaniu.
Kliknął w ikonkę wiadomości.

Frans Lorens 20:06
            czekam przy zoltym budynku z graffiti

Rozejrzał się wokół siebie i od razu dostrzegł niemalże świecący kolor sklepu za rogiem. Sprzedawano tam między innymi części samochodowe sprowadzane zza granicy. Graffiti przedstawiało podejrzanie wyglądających facetów z kluczami francuskimi  w rękach i kobiety opierające się o ich maszyny. Malunek było już dosyć stary, w kilku miejscach nieumiejętnie pokreślony sprayem.
Przebiegł po metalowym mostku i po chwili znalazł się na chodniku. Balansując na ładnie zrobionym krawężniku doszukiwał się długich włosów Lorensa. Niestety jego wcześniejsze przypuszczenia i marzenia się nie spełniły – Frans miał samochód, ale ze składanym dachem! Specyficzna, spłaszczona budowa podwozia mówiła, że jest przystosowany do jazdy po namagnesowanym asfalcie.
– Chciałem pospacerować, ale przejażdżką nie pogardzę – oznajmił, stając przy drzwiach od strony kierowcy. Podali sobie ręce na przywitanie.
– Wsiadaj. Po co się męczyć.
Astat wskoczył do samochodu bez otwierania drzwiczek.
– Tapicerkę mi uwalisz buciorami!
– Zawsze chciałem to zrobić – uśmiechnął się niczym dziecko.
– Aha, czyli jesteś kolejnym, który przyjechał tutaj, by spełniać marzenia – sparodiował i odpalił samochód, który od razu wyrwał do przodu.
– Żartujesz sobie ze mnie? Pierwszy raz jestem tak długo w dużym mieście – Włoch odruchowo chwycił się drzwiczek, kiedy pęd powietrze zmierzwił mu włosy. Poczuł, jak charakterystyczne chybotanie ustaje i wystawił głowę poza pojazd. Frans schował opony i przeszedł na tryb jazdy po namagnesowanym asfalcie. Najwyraźniej taki właśnie typ nawierzchni preferowała nawet najmniejsza uliczka Nowej Kolonii.
– Czy twoim marzeniem jest stracić twarz albo głowę? – spytał przyspieszając.
Astat od razu wrócił do środka. Frans jeździł jak wariat!
– Nie. Ale nie popisuj się, bo twoja tapicerka zaprzyjaźni się z moją kolacją!
Wskaźnik prędkości podniósł się w górę, a Włoch zobaczył uśmieszek na twarzy kolegi.
– Sam się o to prosisz! – jęknął. – Poza tym to teren zabudowany, nie przesadzasz trochę?
– Zaraz cię wyrzucę z samochodu i na tym się skończy – powiedział prawdziwie poważnym tonem. – Nie sądziłem, że jesteś taki marudny.
Astat westchnął z ulgą, kiedy Frans zwolnił, albowiem wjechali na pas uczęszczany przez o wiele więcej kierowców.
Wieczory były już dosyć chłodne, a Włoch ucieszył się, że ubrał się nieco cieplej. Pęd samochodu dodatkowo potęgował zimno. Frans najwyraźniej nie odczuwał temperatury albo był ssakiem zmiennocieplnym lub ogrzewały go jego długie włosy, które z napływem szybkości lubiły śmigać mu po twarzy.
Astat jak zaczarowany oglądał kolorowe neony Stolicy, migające mu przed oczami. Tyle mu na razie wystarczyło. Tego i tak było bardzo wiele. Gdyby Frans mówił mu, co aktualnie mijają, najprawdopodobniej wcale by go nie słuchał. Dlatego jechali w ciszy, przecinanej gwarem miasta i śmiganiem innych samochodów.
Włoch zadarł głowę do góry i ujrzał spody setek innych platform, po których kroczyły tłumy ludzi bądź jeździły inne samochody czy hoverbike’i. W niektórych miejscach silnie przyciąganie pozwalało na jazdę do góry nogami! Miał nadzieję, że Frans nie miał w planach jazdy taką trasą, bo on mógł spokojnie obwieścić, że wysiada w tej chwili.
– Nie bój się, nie pojedziemy do góry nogami – obwieścił Frans, jak gdyby czytał mu w myślach.
– Masz szczęście – mruknął.
– Też nie lubię tych tras. Coś mi się wtedy w żołądku miesza.
– Lorens!
Obok nich na światłach przystanął mężczyzna w podobnym samochodzie. Miał irokeza, który powoli mu opadał, pewnie zmęczony ciężkim dniem w samochodzie bez dachu. Spojrzał ciekawskim wzrokiem na Astata, po czym od razu odwrócił głowę i wbił wzrok w czerwoną lampę.
– Co Lorens? Może małe wyścigi?
Frans uśmiechnął się lekko pod nosem i poprawił dłonie na kierownicy, równocześnie przyciskając przycisk zamykający dach.
– Wiedziałem, że się skusisz – odparł zadowolony właściciel irokeza i zrobił to samo, co długowłosy. Światło zmieniło się na żółte, a jako że oboje stali na początku kolumny mogli sobie na wiele pozwolić. Astat chwycił się siedzenia – jeśli ma to wyglądać tak, jak na filmach, wolał się mocno zaprzeć przy starcie.
Serce podskoczyło mu do gardła przy zielonym świetle i oba samochody wypruły przed siebie. Uczestnicy prywatnego wyścigu wymijali inne auta ponad ich dachami mimo iż było to zabronione, gdyż na pewnej wysokości łączność z namagnesowanym asfaltem się kończy i łatwo doprowadza się do wypadku w postaci zmiażdżenia czyjegoś samochodu.
Astat nie był pewien, czy Frans specjalnie daje fory swojemu koledze, ale kiedy ten go wyprzedził, długowłosy skręcił w boczną ulicę i wcisnął w przerwę pomiędzy innymi autami, jak gdyby nic.
– Koniec wyścigu? – spytał zdziwiony Włoch. Zastanawiał się, co poczuł irokez, kiedy dostrzegł, że nie ma za nim Lorensa.
– Nie mam humoru ani czasu – powiedział beznamiętnie. – Jesteś zawiedziony? Z początku chciało ci się rzygać.
– Już mi przeszło.
Frans prychnął, po czym zawinął w jeszcze ciaśniejszą i ciemniejszą uliczkę. Astat zmartwił się, że wywiózł go do jakiejś speluny by sprzedać go jako dziwkę do prywatnego burdelu.
– Tu jest mój ulubiony bar. Okolica nie zachęca, ale ludzie tacy – uderzył się dwukrotnie pięścią w pierś.
Włoch kiwnął głową i rozejrzał się wokół, gdy jego towarzysz zaparkował samochód pośród kilku innych.
– Jak wrócisz, kiedy się upijesz? – spytał. – Jeździsz po pijaku?
– Nie. Czasem dzwonię po sąsiadkę. Wygląda i zachowuje się jak świnia, ale pomocna. Zjawi się w mig i nas odbierze. Nienawidzi alkoholu. Nie zna się – dodał.
Frans wskazał głową dosyć duże drzwi i pociągnął za ciężką klamkę. W środku było nieco duszno i ciemno, gdzieniegdzie paliły się świeczki, jak gdyby ktoś zechciał urządzić romantyczna kolację, lecz nie bardzo wiedział, jak się za to zabrać. Miejsce nie zadziwiało specjalnie swoim wystrojem – bar jak bar. Trochę ludzi, zapach alkoholu, telewizory, bilard.
Frans usadowił się przy barze, przy którym po chwili zjawił się mężczyzna w średnim wieku. Na jego czole widniało parę zmarszczek, a przez ogoloną głową przebiegała dosyć duża, szkaradna blizna. Astat skrzywił się lekko, wyobrażając sobie przyczyny wypadku.
– Chłopie, dobrze cię widzieć – potrząsnęli sobie dłońmi na powitanie. – Dawno cię nie było. Panienki się skończyły?
– Przerwa – westchnął. – Dzisiaj tylko chwilowa posiadówa w małym towarzystwie – kiwnął głową w kierunku Astata.
– Świeże rysy twarzy widzę – barman również podał mu rękę. – Mów mi Ben.
– Astat.
– Co cię sprowadza do naszej cudownej Stolicy? – zapytał, wyolbrzymiają słowo „cudownej”.
– Praca – odparł krótko. – Razem z Fransem siedzimy w magazynach Fabryki.
– A, to gratulacje – prychnął z lekką pogardą.
Astat uniósł brew do góry.
– Ben nie rozumie idei „świętości” tego miejsca – wyjaśnił Lorens.
– Niby robicie tak wiele, ale w głębi to taki pic na wodę.
– Dlaczego? – uniósł się Włoch. – Szukają sposobu na ratunek niemalże połowy kontynentu.
– Tak, tak, ale prócz tego zachowują jak książęta.
Astat spojrzał ukradkiem na Fransa. Ten zdążył złapać jego pytające spojrzenie.
– Są pewne przywileje i ulgi dla pracowników Fabryki, ale o zachowywaniu się jak książęta nie słyszałem. Czyżbym był dla ciebie jak książę, Ben? Jako nadworny lokaj podaj po kuflu na rozgrzewkę.
– Już się robi, jaśnie panie – powiedział z przekąsem barman. Po chwili opuścił dwójkę, ponieważ został zawołany przez mężczyzn grających w bilard.
Astat upił łyk piwa – smakowało zupełnie inaczej, niż  w jego okolicach, ale było całkiem niezłe. W Seregno wiele rodzin lubiło zajmować się produkcją własnego piwa, a on często był zapraszany na degustacje.
                – Frans, Fransiu… – usłyszeli obok siebie przesadnie miły głos, należący do kobiety, która zjawiła się tuż przy ich stoliku. Jej długie blond włosy i grzywkę dekorowały zielone pasemka. Była bardzo ładna, jednak zdecydowanie nie na gust Astata. Nie potrafił również ocenić jej charakterku na podstawie rysów twarzy. Wydawała się być nieodgadniona.
                – Cześć Grace – przywitał się Lorens, nie odrywając wzroku od telewizora wiszącego w rogu. Astat spojrzał na niego zaciekawiony.
                Blondynka oparła się łokciem o blat. Miała na sobie sprane, dziurawe jeansy i krótką, wiązaną białą bluzkę, przez co wyglądała trochę jak hipiska.
                – Jakie miłe powitanie – prychnęła. – Co, już się mną nie interesujesz, bo masz nowego?
                Włoch poczuł się z lekka urażony, albowiem zabrzmiało to tak, jak gdyby Lorens każdego wieczora zapraszał tutaj kogoś innego. A zaczynał czuć się już tak szczególnie.
                – Najwyraźniej dosyć szybko zmienia mi się gust – odparł beznamiętnie, biorąc łyk z kufla.
                – Wiecznie niezaspokojony – westchnęła. – Może już sobie pójdę, najwyraźniej nie jestem tutaj mile widziana.
                – A idź – mruknął Frans.
                Astat bez słowa patrzył na tę dwójkę i poczuł się bardzo niezręcznie. Zupełnie jakby został przyłapany przez jego zazdrosną byłą dziewczynę.
                – Byłeś z tą Grace? – zapytał z czystej ciekawości. Bo kobieta naprawdę wydawała się być nieprzyjaźnie do niego nastawiona, głównie przez to, jak na niego popatrzyła.
                – Nie – odparł. – To miała być tylko jedna nocka, bo tego potrzebowałem. A ta za każdym razem zjawia się przy mnie, kiedy tutaj wchodzę.
                – Teraz zamarzyłeś sobie o facecie, co? – zażartował Astat.
                – Czyżbyś już rozgryzł moje plany?
                Włoch lekko uniósł brwi do góry. Lorens znów wziął łyka i zamówił kolejne piwo.
                – Nie bój się – klepnął go po plecach. – Spodobałeś mi się. To wcale nie musi się zaczynać ani kończyć seksem. Najchętniej przeleciałbym wszystko co się rusza, mam takie dni, ale to wszystko się mnie boi. Może powinienem ściąć włosy – zamyślił się.
                – Lepiej nie – podpowiedział Astat.
                – Jesteś jednym z nielicznych, którzy się mnie nie boją – uśmiechnął się. – Schlebiam sobie?
                – Być może… – zastanowił się. – Nie ma nic strasznego w rosłym facecie, który ma spojrzenie mogące w mig zabić.
                – Może to moja supermoc, której nie potrafię wykorzystać.
                – I niech tak zostanie.

*

                – Ja pierdolę, kurwa mać, gdzie mój fartuch, co za syf, aha, ja już nie mam fartucha, jak tu jebie, Lorens ty debilu.
                Kolejnego dnia na magazynie pojawiła się ona. Znikąd stanęła obok biurka, a już była po drugiej stronie pomieszczenia. Jej falowane włosy przypominały smażone jajko – od góry białe, w dół rozchodziły się w żółć.
                Przewróciła biuro do góry nogami, aż w końcu znalazła to, czego szukała i zarzuciła zieloną kurtkę na ramiona, nie mogąc się zatrzymać.
                – Hellium – powiedział stanowczo Frans, obserwując poczynania kobiety. Akurat mieli pierwszą przerwę, a Astat bawił się w rogu swoim komunikatorem. Zwykle spędzał przerwy właśnie tutaj, w biurze reprezentacyjnym magazynu. Denis, Jörg i dwóch innych znów grało w smoki przy kratce wylotowej.
                – Wypieprzyli mnie za przeklinanie – poskarżyła się jajecznicowłosa. – A ja, kurwa, awanasowałam! A-wan-so-wa-łam. Nie to co ty, wiecznie z jedną gwiazdką. Miałam dwie jebane gwiazdki. Awans to tutaj jak temat tabu.
                – Ja też cię zaraz stąd wypieprzę za przeklinanie i będzie święty spokój – warknął Frans.
                – Powracają stare czasy? – zażartował sobie Denis.
                – Ty lepiej siedź cicho, bo skończysz podobnie – zagroził mu.
                – Jasne, jasne, panie władzo.
                – Chyba wrócę do moich poprzednich kar – westchnął Lorens. – Położyłbyś się tutaj pięknie i wraz z Hellium robilibyście pompki, ja siadłbym na was i słuchał, jak kwiczycie.
                – Inspiracja Klejem, co…? – spytała przeciągle Hellium, siadając na biurku i zasłaniając Fransowi widok na biuro. Klej był starszym facetem, który rządził na tej części magazynu kiedy Frans nosił jeszcze kurtkę z połową gwiazdki. Jego przezwisko wzięło się od tego, kiedyś nieświadomie przykleił Lorensa klejem do tapet do ściany, gdy dekorowali drugie biuro, które obecnie przerobiono na szatnię. – On również stosował podobne kary. Pamiętam, jak wróciłeś cały czerwony i zły, a potem utknąłeś na ścianie.
                – Niby kiedy? Chyba masz urojenia – oburzył się, podnosząc biurko i jednocześnie zrzucając ją z niego. – Ups.
                – Nie pamięta wół, jak cielęciem był – prychnęła jajecznicowłosa, łapiąc równowagę. – A tapetowanie szatni na pewno pamiętasz. Włoski już odrosły?
                – Włoski mają się wspaniale – odpowiedział z przekąsem. – Za to twoje już nie bardzo. Zupełnie jakby wpadły ci na patelnię podczas robienia śniadania – spojrzał na swój komunikator. – Koniec przerwy – oznajmił, a równocześnie z nim rozbrzmiał dzwonek oznajmiający powrót do pracy.
                Astat przysłuchiwał się przekomarzaniom tej dwójki, lecz kiedy  ruszył się, by zejść po schodach na dół, od razu przykuł uwagę Hellium, która swoim sokolim wzrokiem od razu wyłapała, że jego tutaj wcześniej nie było.
                – A pan to kto? – zaciekawiła się, podchodząc ku niemu.
                – Astat Nazorine – przedstawił  się i wystawił ku niej dłoń. – Pracuję tutaj od niedawna.
                – Właśnie zdążyłam zauważyć. Hellium Ibarra – lekko potrząsnęła jego dłonią. – Gratulacje bycia tym jedynym. Gwarantujemy ciekawe życie zawodowe.
                – A tobie Hellium gwarantujemy rozpakowanie dwustu paczek w związku z wczorajszym ogromnym zapotrzebowaniem – dodał Frans i zniknął za łukiem prowadzącym na metalowe schody do magazynu.
                – Wszystko z tobą w porządku, Lorens? – spytała z wyraźnym sarkazmem w głosie.
                – Już ci wszystko wpisałem na konto i nie wyjdziesz stąd póki tego nie odrobisz. Miłej pracy – uśmiechnął się, a jego ciężkie buty stukały o metal, kiedy schodził na dół.
                Hellium z lekkim przerażeniem spojrzała na swój profil w aplikacji Fabryki. Szybko zablokowała ekran i również pognała na dół, czym prędzej szukając Tanji, z którą wcześniej się przyjaźniła, aby czym prędzej się jej poskarżyć i powyzywać szefa wydziału.

*

                Cosmo siedział w pracowni pomiarowej, w której zwykle porzucał swój sprzęt do wróżenia z krwi. Zazwyczaj huśtał się na swoim ulubionym, rozklekotanym krześle, lecz teraz był zwyczajnie zszokowany wynikami badań przeprowadzonych na krwi Astata.
                Przy pierwszej próbie jego antyczne urządzonko wykazało negatywne fale. Nie miał pojęcia, co może to oznaczać, nigdy nie spotkał się z niczym podobnym, a wróżył ludziom tylko z najbliższej okolicy. Dlatego też zbadał krwinki przy pomocy sprzętu laboratoryjnego i trochę się zaniepokoił.
                Mógł wstępnie powiedzieć, że przyszłość Astata nie zapowiadała się najlepiej. Doczytał się szczątkowej obecności połowicznego napromieniowania w jego ciele. Czy wpadł na chmurę izotopów w trakcie podróży? Z tego co wiedział, Włochy nie zostały skażone, jedynie pewne obszary Morza Adriatyckiego. Nie miał pewności, z której części państwa o kształcie buta Astat mógł pochodzić.
                Zaintrygował go wynik badań i postanowił spróbować odnaleźć  pomieszczenie z maszynami pozornie niezdatnymi do użytku. Pracował w Fabryce niemalże od początku jej istnienia, dlatego miał styczność z przeróżnym sprzętem, którego użytkowanie w chwili obecnej zostało zakazane.
                Jego odkrycie było tak malutkie, że nawet zwyczajnie mógł się pomylić, a jego antyczna aparatura wychwyciła niewłaściwe fale. Dlatego też postanowił odnaleźć i uruchomić akcelerator pomagający rozbić atomy na kwarki. Pozwoliłoby mu to na głębszą analizę jego odkrycia. Ręce już mu się trzęsły z nadmiaru adrenaliny i miał ochotę czym prędzej pognać do magazynów albo chociażby wysłać Astatowi wiadomość mówiącą o jego przypuszczeniach, ale nie zamierzał go martwić. Mógł się zwyczajnie pomylić. W Fabryce nie ma nikogo, kto mógłby być chociaż połowicznie napromieniowany. Pilnują tego wszystkie przyrządy dozymetryczne, które każdego dnia kontrolują przy wejściu poszczególnych pracowników, którzy meldują się na swoją zmianę. Nie ma mowy, aby Fabryka tolerowała choć najmniejszą dawkę negatywnych izotopów.
                Mimo wszystko przez cały dzień nie potrafił uwolnić się od swoich założeń. Współpracownicy zauważyli, że zachowuje się inaczej niż zwykle, nie promieniuje pozytywną energią i chodzi zamyślony. Cieszył się, że ani razu nie wpadł na Astata, kiedy zjawiał się w holu przy wyjściu z Fabryki, ponieważ od razu by mu się wygadał i zapewne mimowolnie podkoloryzował sytuację.
                Kiedy zauważył, że pierwsza zmiana wychodzi z zakładu, czym prędzej czmychnął do środka bocznym wejściem dla strażników i wyższego personelu Fabryki. Przez plac przelała się grupa ludzi z magazynu i rozpoczęła rejestrację przy wyjściu. Niektórzy wyglądali jak zwyczajni przechodnie, reszta wciąż miała na sobie kurtki z gwiazdką na ramieniu. Inni woleli je zwyczajnie zostawiać w pracy, na wszelki wypadek, gdyby mieli ją gdzieś zgubić czy zniszczyć.
                Cosmo wiedział, że Astat na razie pracuje na poranne zmiany, dlatego też postanowił nie wchodzić mu w drogę. Przejście dla personelu było mu jednak obce, nigdy nie miał potrzeby, aby wchodzić właśnie tutaj i wcale nie był do tego upoważniony. Mimo wszystko miał na ramieniu trzy gwiazdki, to coś zupełnie innego aniżeli miałby tylko jedną czy chociażby jej połówkę.
                Nie skończył jeszcze swojej zmiany, a jako że nikt go nie wzywał, cudem nie zauważając jego zniknięcia z wydziału, postanowił porozglądać się i pozwiedzać te części budynku, w których pojawił się kilka razy już stosunkowo dawno temu. Były to jedne z pierwszych dni jego pracy w Fabryce, kiedy nie potrafił przyjąć do wiadomości, że zaczął od tak wysokiego szczebla, jakim były trzy gwiazdki na fartuchu. Z czasem jednak ważniejszą funkcję zaczął pełnić wydział drugi, lecz nie zamierzano zamieniać numerów pięter, na których znajdowały się poszczególne laboratoria.
                Kiedy Cosmo miał po raz pierwszy pracować z nowo opracowanymi akceleratorami, przy okazji zwiedził chyba każdy możliwy kąt na swoim poziomie. Uparł się, że poradzi sobie i dotrze do wyznaczonego pomieszczenia jedynie dzięki wskazówkom współpracowników. Nie dość, że spóźnił się do pracy, to jeszcze prócz tego stracił kilkanaście minut na obszukiwanie złego korytarza. A na wydziale trzecim można było znaleźć ich kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt, o wiele więcej niż na innych poziomach. Niektóre z nich prowadziły do składowisk, kilka z nich było tajemniczymi skrótami do różnych części Fabryki, inne zaś skrywały w sobie dziesiątki drzwi, za którymi kryła się pusta salka lub właśnie pomieszczenie, w którym składowano maszyny nie nadające się do pracy lub według przepisów zabronione. Nikt nie odkrył w nich tak wielkich wad, aby zakazać ich używania, lecz odkąd ZSRR zaatakowało Związek Wiedeński trafiły one właśnie na tę listę, jak gdyby miały służyć torturom czy wynajdywaniu nowych sposobów na zagładę ludzkości. Wystarczyło jedno niepowodzenie w Instytucie w Sarajewie.
                W pilnie strzeżonym, otoczonym granicą w postaci ogromnego muru Okręgu Nadreńskim nie ma skażonej osoby. Do wejścia do tego świętego miejsca upoważnia jedynie uprzednio zdobyta bądź otrzymana wiza. Cosmo starał się trzymać tej myśli, że gdyby ciało Astata było napromieniowane, z pewnością już dawno wróciłby do siebie, nie pozwolono mu by nawet na dotknięcie stalowej ściany granicy. Wokół niej kręciły się setki, tysiące skażonych ludzi, którzy na marne szukali wybawienia w Stolicy. Nowa Kolonia szukała dla nich uzdrowienia, ale nigdy nie zamierzała wpuszczać ich do środka – radioaktywny izotop potrafił roznosić się niczym zaraza. 
                Oczywiście nikt oprócz pracowników Fabryki Antariskiej nie miał pojęcia o tym, że produkcja Werniksu odbywa się nie tylko w Nowej Kolonii. Istnieją również inne podziemne zakłady, które są jej wspomożeniem. Stacjonują one między innymi we Francji, przy jednej z podwodnych stacji kanału La Manche i przy wschodnim wybrzeżu portowego miasta Folkestone jako dopełnienie oraz przy północno-zachodnej granicy państw niemieckich i Kraju Przywiślańskiego, zaś najbardziej oddalona od Nowej Kolonii znajduje się po drugiej stronie strefy skażonej w okolicach Dniepru. Jest to związane z dużym zapotrzebowaniem na Werniks w rejonach oddalonych od Okręgu Nadreńskiego.

                Cosmo zamierzał szybciutko wrócić na swój wydział, lecz kiedy zobaczył ruchome schody prowadzące w górę, pomyślał sobie, że jeszcze chwilkę pokorzysta z przerwy zrobionej na własne życzenie. Ostatnio spoufalił się z kilkoma strażnikami, kiedy odbywał wieczorną zmianę i spóźnił się paręnaście minut. Obiecał im trochę dobrego alkoholu, który mógł, jako pracownik Fabryki, bardzo łatwo zdobyć, w zamian za małe zmiany w systemie i wpisanie mu obecności od początku zmiany. Miewał okres, kiedy spóźniał się maniakalnie, lecz uchodziło mu to na sucho. Czuł się wtedy jak dzieciak, któremu nauczycielka nie wpisywała literki „s” w rubryce obecności. Pięć minut spóźnienia należało odrabiać przez pół godziny.
                Ostatni raz rzucił okiem na schody, które wydawały się wcale go nie wzywać i ruszył w stronę pomieszczenia, w którym znajdowały się szatnie i pokój, w którym strażnicy lubili spędzać przerwy w upalne dni. Jako że znajdował się on pod ziemią, było tam przyjemnie chłodno.
                Do szatni od tej strony szedł tylko raz, więc nie był do końca pewien, czy idzie dobrym korytarzem, lecz te ruchomy schody naprowadziły go wtedy, to naprowadzą go i teraz. Nie mylił się.
                – Witajcie panowie – przywitał się nieco żartobliwym tonem, wchodząc do niewielkiego pomieszczenia i widząc kilka przyjaznych mu twarzy.
                W szatni stało kilka ławek, wieszaków i szafek, dozownik wody oraz urządzenie, dzięki któremu można było zamówić sobie obiad w dowolnej chwili. Jako że strażnicy nie mogliby poszczycić się wielkimi wypłatami, jak chociażby właściwi pracownicy Fabryki, korzystali z niego bardzo rzadko. Nie mieli też wielu pozornie niepotrzebnych przywilejów, na które pozwalał antariski identyfikator. Pracowali w „świętym” miejscu, lecz nie robiło to żadnej różnicy, jak gdyby pracowali jako ochroniarze w pierwszym lepszym supermarkecie. Przynajmniej większość z nich tak sądziła, głównie ci, którzy pracowali tu od niedawna, ale także ci o dłuższym stażu. Nieliczni zostali wysyłani na misje mające na celu śledztwo w sprawie przechwyconej dostawy Antaru czy kontrole w innych jednostkach Fabryki w Europie.
                – Czego tutaj chcesz? – spytał podobnym tonem Jack, z którym Cosmo miał najlepsze relacje jeżeli chodzi o strażników.
                Czerwony zlustrował wzrokiem pomieszczenie, a oczy lekko mu zabłyszczały, kiedy ujrzał pod ławką dwie butelki.
                – Dopiero późne popołudnie, od kiedy zaczynacie wcześniej? – zapytał, wskazując głową na alkohol. Wiedział, że strażnicy piją od czasu do czasu w pracy, tłumaczyli się nudą, a on to w pełni rozumiał.
                – Tak się złożyło, że zachciało nam się już teraz – odparł Warento, którego często widywano na służbie razem z Jackiem.
                Mężczyzna o granatowych włosach, Ziwko, siedzący na ławce, sięgnął po butelkę i podstawił ją pod światło, by ocenić jej zawartość. Płyn nie przekraczał połowy.
                – Załapię się jeszcze? – spytał Cosmo, sadowiąc się na ławce i biorąc mu flaszkę z ręki. Wziął solidnego łyka i popatrzył się na etykietę z niesmakiem.
                – Nie z rury, chuju, jeszcze zarazisz nas jakąś opryszczką – zganił go Warento, lecz czerwony nawet nie zwrócił na niego uwagi.
                – Ale gówno – ocenił trunek bez owijania w bawełnę. Lubił, kiedy alkohol zapiecze go w charakterystyczny sposób, lecz to było coś z najtańszej i najpopularniejszej półki i raczej go podrażniło aniżeli przyniosło jakieś korzyści.
                Wcisnął butelkę z powrotem w ręce Ziwko, który o mało jej nie upuścił.
                – Cosmo – zaczął Jack, patrząc na ekranik swojego komunikatora – Przypadkiem twoja zmiana się jeszcze nie skończyła?
                Naukowiec odwrócił głowę w jego stronę i wzruszył ramionami. Jack awansował na zastępcę dowódcy i miał dostęp do grafiku pracowników, dzięki czemu mógł wpisać fałszywą obecność Cosma.
                – Najwyraźniej nie – odparł beznamiętnie.
                – No cóż, nie wnikam. Twoja sprawa.
                – Przyszedłem się poobijać razem z wami i najwyraźniej muszę zabrać was do miasta na małe szkolenie jeżeli chodzi o alkohol – zaproponował czerwony. Usłyszał parsknięcie któregoś ze strażników.
                – Wcale nie musiałeś tego pić.
                – Henry, ale to rzeczywiście smakuje jak gówno. Jak twój mocz, bo jest nawet ciepłe – odgryzł się Ziwko.
                – Ktoś tu szerzy koprofilię – mruknął Warento.
                – Sam to piłeś, Ziwko.
                – Ja pierdolę, jak nie za moje pieniądze, to wiadomo, że skorzystam.
                Cosmo poczuł szturchnięcie w bok.
                – Panie wróżbito, czy doczekam się wyników analizy mojej krwi? – powiedział żartobliwie Fynn, jeden z najwyższych strażników, którego wzrost już pewnie przekraczał metr dziewięćdziesiąt. Jego jasne włosy najwyraźniej pozostały poprzednim sezonie, przycięte z każdej strony na inną długość i migające ciemnymi pasemkami.
                Cosmo zaoferował się mu ze swoją specjalnością, jaką było wróżenie z krwi, kiedy wpadł do nich może drugi, lub trzeci raz. Wcześniej nie wspominał im o swoim hobby, lecz później nie mógł już wytrzymać, mając pod ręką tyle chętnych, wystających żył.
                – Na śmierć o tym zapomniałem – przyznał się. – Ale mam wyniki. Na pewno. Pokażę ci następnym razem, a tymczasem mogę powróżyć wam z kart.
                Żaden z nich nie spodziewał się, że Cosmo oprócz swoich dziwnych, staromodnych sprzętów w rozwalonym pudle, będzie jeszcze ze sobą nosił talię kart w kieszeni fartucha.
                – Cosmo, nie chcę nic mówić, ale ty jesteś jakiś nienormalny – oznajmił Ziwko, patrząc, jak jego sąsiad z ławki zaczyna tasowanie.
                Kilku strażników, w tym Warento i Henry, opuściło pomieszczenie i nie zamierzając słuchania bredni nawiedzonego kolegi Jacka.
                – Chyba powinniśmy załatwić ci własny program i telefonię – zastępca dowódcy klapnął obok niego, opierając łokcie na kolanach. – Trochę kasy za trochę kłamstwa.
                – Ja biorę to całkowicie na poważnie – mruknął Cosmo. – Karty kryją w sobie wiele znaczeń, a ja się uczę je odczytywać.
                – Brednie – skomentował wypowiedź czerwonego Ziwko. – Ale możesz mi powiedzieć, co takiego mnie czeka – szepnął mu do ucha, za co dostał w głowę i skrzywił się nieznacznie.
                Po chwili na ławce wylądowała karta króla trefl, a nad nią trzy stosiki z pozostałych kart. Cosmo wcisnął resztę kart numerycznych, od ósemki do dwójki w rękę zastępcy dowódcy.
                – A nie powinieneś mieć tych dziwnych kart z obrazkami, skoro bawisz się we wróżby? - spytał Jack, wyrównując karty.
                – Karty klasyczne są ściśle powiązane z kartami tarota i nimi też się wróży.
                – Nie wierzę, że się w to bawimy. Zgaduję, że wróżysz mi – westchnął Ziwko.
                – Dobrze myślisz – uśmiechnął się Cosmo. – Ale musisz zejść z ławki, bo się nie zmieszczę.
                Cosmo odkrył karty z wierzchu stosiku, po czym zaczął rozkładać je w niezrozumiałe strażnikom kombinacje.
                – Jeszcze nas wywalą z pracy za praktykowanie jakiejś czarnej magii – zaśmiał się granatowowłosy. – I co, widzisz tam coś? Żona mnie zdradzi? Awansuję?
                – Umiem z tego odczytać, że będziesz miał pewne problemy – powiedział czerwony, patrząc na ciemne karty. – Najprawdopodobniej finansowe.
                – A liczyłem na awans – teatralnie się załamał.
                – Nad kartą, która symbolizuje twoją osobę – czerwony wskazał na króla trefl. – Jest dama karo, oznaczająca kobietę o naturalnych włosach w kolorze ciemnego blond lub rudego. Znasz taką osobę.
                – Pewnie. Moja żona ma włosy koloru ciemnego blond. Tyle, że je farbuje. I co to znaczy?
                Cosmo myślał przez moment nad wcześniej wspomnianą kartą.
                – No… Że często o niej myślisz. I może być w ciąży?
                – Chyba zacznę wierzyć we wróżby, bo rzeczywiście, staramy się o dziecko – przyznał nieśmiało Ziwko.
                – No to życzymy owocnej pracy! – koledzy poklepali go po plecach z uznaniem.
                – Dobra, panowie, ja się zbieram – oznajmił Cosmo, zbierając swoje karty.
                – Tak prędko? – zdziwił się Fynn. – Ja też chciałem.
                – Mam twoje wyniki z wróżenia z krwi. To moja specjalność. Karty wciąż dopiero odkrywam. Nie ma dobrego alkoholu, nie ma wróżenia. Wszystko ma swoją cenę – spojrzał krytycznie na butelki stojące pod ławką.
                – Teraz mam o wiele więcej zmartwień! Dziecko w drodze, a mnie czeka pusty portfel?

                Kiedy Cosmo wszedł  na swój wydział natknął się na Helgę, niską blondynkę, która uwielbiała  ganić go za jego nietypowe zainteresowania i odkrywanie własnych praktyk ezoterycznych.
                – Wziąłbyś się do roboty – upomniała go, zatrzymując się przed nim na moment.
                – Przecież robię – próbował się obronić.
                – Myślisz, że nie wiem, gdzie łazisz? – uniosła brew do góry i skrzyżowała ręce na piersi.
                – Śledzisz mnie? – oburzył się.
                – Mam wiarygodne źródła informacji w każdej części Fabryki – powiedziała z przekąsem. – Gdybyś mi w jakiś sposób podpadł, wyleciałbyś razem ze swoimi pijanymi koleżkami.
                – Kto by ci uwierzył.
                – Wierz mi…
                Czerwony parsknął pod nosem, na co na policzki Helgi wkradł się kolor niemalże tak intensywny jak jego ulubione spodnie.
                – Wierz mi, jestem na o wiele wyższej pozycji niż ty mimo, że oboje mamy trzy gwiazdki – chwyciła za rękaw fartucha z naszywkami. – Panujący tutaj system jest beznadziejny.
                Cosmo przewrócił oczami i ruszył w swoją stronę. Zgadzał się jednak z ostatnim stwierdzeniem koleżanki z wydziału – system Fabryki nie miał głębszego sensu. Miejsce, od którego zależy los miliona ludzi, nie zawiera racjonalnie wytłumaczalnych zasad. Setki osób kłóci się, czy Zarządca Snu istnieje, czy jest jakimś niepoważnym wymysłem, który do niczego nie prowadzi. Do pracy tutaj nie dostaje się tylko ze względu na umiejętności i osiągnięcia, ale w głównej mierze dzięki pochodzeniu. Nikt, kto znajduje się na wydziale wyższym niż dwie gwiazdki, nie urodził się dalej niż przy granicy Okręgu Nadreńskiego. Nie zrozumiałym było, dlaczego Nowa Kolonia nie daje szans także innym utalentowanym, ambitnym ludziom.
                Oczywiście, w zakładach stacjonarnych pracują osoby spoza prestiżowego okręgu, lecz wygląda to tak, jakby tamtejszy system opierano na zasadach szkolenia do wojska. Pracownicy nie mogą opuszczać kampusu kiedy zechcą, to znaczy po skończonych godzinach pracy. Mieszkają w budynkach okalających zakład i kilka razy w roku dostają przepustki. Prócz tego nie mają prawa mówić o tym, że Fabryki znajdują się w miejscach innych niż Stolica, która ma wszystko pod kontrolą. Nie mogą także liczyć na przywileje, które otrzymują pracownicy w Nowej Kolonii, równoważni z VIP-ami czy innymi wysoko postawionymi osobami. Niektórzy są zadowoleni z tej pracy, inni – niekoniecznie. Brakuje im wolności, nawet jeśli są zabezpieczeni i wtajemniczeni w powstawanie najbardziej pożądanej substancji w Europie.

                Zachowanie Helgi nie dziwiło Cosma. Wiele razy słyszał od niej groźby mówiące o tym, że już następnego dnia nie będzie w stanie zalogować się do antariskiej aplikacji, ponieważ zostanie wywalony. Było to spowodowane tym, że wydawałoby się, iż się obija. Nie spędzał nad wspólnymi badaniami tyle czasy, co reszta pracowników trzeciego wydziału. W rzeczywistości pracował bardzo ciężko. Preferował pracę indywidualną, często robił coś w tajemnicy. Wróżenie z krwi niekiedy było tylko przykrywką dla poprowadzenia wielu interesujących badań. Niekiedy przesiadywał w swoim biurze poza godzinami pracy, nawet nocami, kiedy wokół słyszał tylko ciszę, drzwi co chwilę się nie odsuwały i zasuwały z sykiem i nie musiał nigdzie biegać. Postanowił to powtórzyć w najbliższych dniach. Dla dobra nauki. W celu znalezienia zabronionego akceleratora i zbadania podejrzanej krwi Astata.
                Prócz tego Helga na co dzień zachowywała się przyjaźnie, tylko niekiedy miewała dni, w których chciała mu dopiec. Niektórzy mówili, że jest to spowodowane tym, że kiedyś chciała z nim być, a on nieświadomie dał jej bolesnego kosza. Cosmo nie potrafił w to uwierzyć, może był mało spostrzegawczy, ale i tak nie potrafiłby myśleć o niej inaczej niż jako koleżance z pracy. Prócz tego miał dziewczynę, którą bardzo kochał. I ma nadzieję, że nadal ją ma, ponieważ od dłuższego czasu nie słyszał od niej ani słowa – i to nie ze względu na to, że postanowiła z nim zerwać.
                Poznał Jessicę na studiach, kiedy wspólnie chodzili na kilkugodzinne zajęcia o języku obcym w medycynie. Nie zaprzyjaźnili się ze sobą w żadnych cudownych okolicznościach, lecz zwyczajnie wpadli w konflikt o to, które z nich ma rację. Cosmo nie był w stanie przypomnieć sobie, co konkretnie wywołało tę kłótnię, ale pamiętał, że wygrała Jessica. W takim wypadku musiał zaprosić ją na kawę i po pewnym czasie spotykali się coraz częściej, aż w końcu zaczęli się umawiać.
                Jako że Cosmo był analitykiem i interesował się pracą w laboratorium, złożył papiery do Fabryki Antariskiej zaraz po jej powstaniu. Powstało wiele niepewności, co do nowego tworu, lecz on postanowił zaryzykować słysząc o rewolucyjnych planach Zarządcy Snu, zapewniającego ratunek dla skażonej części społeczeństwa.
                Kilka miesięcy wcześniej Jessica wyjechała w odwiedziny do rodziny w Chorwacji, gdzie również przez kilka tygodni mogła pracować jako pielęgniarka w zastępstwie w lokalnym szpitalu. Akurat wtedy doszło do tragedii w Sarajewie i Cosmo obawiał się, że na zawsze stracił dziewczynę. Uczył się wtedy wróżyć z kart i dzięki nim wciąż miał nadzieję na to, że jest z nią wszystko w porządku, ponieważ zdołał odczytać pozytywne wiadomości. Parę dni później udało mu się połączyć z Jessicą, która oznajmiła, że wszystko z nią w porządku i stara się ewakuować ze skażonych terenów. Nagranie trwało kilka sekund, lecz migiem wyciągnęło go z ogromnego doła.
                Kiedy znów zaczął wątpić, że jeszcze ją spotka, otrzymał podobny sygnał. Trwało to przez pół roku, po czym przestał otrzymywać wiadomości i czekał na jakąkolwiek odezwę do dziś. Jessica była silna, wiedział, że sobie poradzi, a ona doskonale zdawała sobie sprawę, jak ważny będzie dla niego choć półsekundowy kontakt, gdy uda się jej złapać jakiekolwiek połączenie.

*

                Astat w końcu doczekał się dnia, w którym wybrał się na oględziny swojego nowego mieszkania. Nie zamierzał na wieki siedzieć w pokoju hotelowym, gdyż zaczynało być to niewygodne i pragnął w końcu stanąć na swoim.
                Mężczyzna, który go przyjął nie był młody i wydawał się niezbyt przyjaźnie do niego nastawiony, ale cierpliwie oprowadził go po każdym kątku i wszystko pokazał. W mieszkaniu zakochał się od pierwszego wejrzenia. Znajdowało się dosyć wysoko, niemalże na samym szczycie miasta. Nie będzie miał jednak kłopotów z dotarciem do pracy, ponieważ niedaleko znajdowała się pętla z kapsułami podobnymi do tych, które rozwożą ludzi z przygranicznych dworców. Astat miał już przyjemność podróżować jedną z nich. Kapsuły działały jak komunikacja miejska i miały swój przystanek tuż ponad Fabryką. Mężczyzna już chyba przekraczał limity swojej uprzejmości, informując go jeszcze o tym.
                Astatowi prócz całego mieszkanka spodobała się również możliwość wyjścia prosto na dach przez drzwi balkonowe w sypialni. Widział z nich ogromną i przepiękną panoramę Nowej Koloni, wraz z fragmentem Renu.
                Mężczyzna najwyraźniej chciał się pozbyć tego mieszkania, gdyż cena, którą zasugerował teraz, była o wiele niższa niż wcześniej. Astat poczuł się, jak gdyby trafił na zupełnie inną aukcję. Przyjął ofertę bez zastanowienia. Nie miał zamiaru szukać niczego więcej, ponieważ łatwo i bezproblemowo odnalazł to, o czym marzył.
                – Musiałem odjąć z ceny tylko ze względu na to, że jesteś pracownikiem Fabryki Antariskiej – starszy mężczyzna, który zdążył przestawić się mu jako Gregor, najwyraźniej nie był z tego zadowolony. Przypuszczenia Astata znów okazały się błędne.
                – Takie jest tutaj prawo? – zaciekawił się. Pewnie przesadził, ale przypomniała mu się rozmowa z Benem, kiedy poszedł z Fransem do baru.
                – Powiedzmy. Jako że tamtejsi pracownicy są bardzo ważni, musimy godzić się na takie ewentualności, ponieważ musicie mieć mieszkania. A jak pan jest zadowolony, to bardzo dobrze. Sprzedawałem mieszkanie takiemu jednemu, to prawie władze na mnie nasłał, że nie liczę się z tym, kim o jest. Nawet pokazywał mi fartuch i liczył gwiazdki.
                Nazorine nie znał wielu pracowników z wyższych wydziałów, ale nie udało mu się jeszcze spotkać nikogo takiego. Czy to rzeczywiście prawda, że wyżej postawieni zachowują się jak książęta? Cóż, dopiero zaczynał, może jeszcze będzie mu dane spotkać kogoś takiego.
                – Klucz jest na wieszaku obok drzwi. U mnie jest zapasowy, nie będę tutaj szkledził. Wprowadzać się można od jutra. Czekam na wpłatę, do widzenia.
                I tyle widział Gregora. Został sam w mieszkaniu. We własnym mieszkaniu. Czuł się teraz o wiele lepszy i jeszcze bardziej samodzielny.
                Jego nowy dom był piękny, przynajmniej dla niego. Jeszcze pusty i nieco smutny, ale gdy go ożywi będzie czuł się tutaj wspaniale. W mieszkaniu w hotelu pani Noy miał tylko podstawowe rzeczy i ubrania przysłane niedawno przez jego mamę, przez co w któryś wolny dzień będzie musiał pojawić się w Seregno, by zabrać resztę.
                Był taki szczęśliwy, że od razu zadzwonił do Oxy. Ta mogła rozmawiać o każdej porze dnia i nocy, dlatego też odebrała od razu.
                – Cześć Astat – przywitała się ciepło.
                – Cześć kochana. Zgadnij, gdzie jestem – wystawił rękę ponad siebie, by mogła obejrzeć pokój.
                – U nowego kochanka? – zasugerowała.
                – Nie widzisz, że jest tutaj pusto? – oburzył się.
                Oxy nie odzywała się przez moment i najwyraźniej głęboko myślała. Po chwili się ożywiła:
                – Nie mów mi, że… masz mieszkanie w Stolicy!
                Astat pokiwał głową z zadowoleniem.
                – Jest naprawdę świetne. Szkoda, że nie możesz tutaj przyjechać. Z chęcią załatwiłbym ci wizę.
                – Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę – zachwyciła się. – No to teraz pewnie będziesz żył jak król. Prestiżowa praca, prestiżowe miasto.
                Nazorine przygryzł lekko wargę, ponieważ Oxy była kolejną osobą, która wstawiała królewskie aspekty w rozmowie nawiązującej do jego pracy. Nie zamierzał jej o tym jednak wspominać.
                Skierował się na balkon, by pokazać przyjaciółce widok, który rozciągał się z dachu. Poziom jego dobrego humoru podniósł się ponad limit.
                – Właśnie, Oxy – co ty taka wystrojona? – zapytał zaciekawiony. Już kiedy odebrała, zauważył, że ma na sobie ładny makijaż i inaczej ułożone włosy.
                – Wybieram się na randkę – zawołała śpiewnym tonem.
                – Czyli dzieci naprawdę będą z listonosza – zażartował.
                Oxy wyraźnie się zarumieniła.
                – Kiedy ciebie nie ma w końcu mam dla niego czas – odgryzła się. – Kiedyś widział nas razem i nawet pytał, czy jesteśmy parą. A ja na to takie: „C o ?  J a  i  o n ?  W  ż y c i u!  O n  j e s t  g e j e m !”
                – Nie jestem gejem.
                – Według twojej naprzemiennej konfiguracji aktualnie jesteś gejem, bo teraz pewnie znajdziesz sobie chłopaka. Ostatnia była dziewczyna.
                – Gadasz same głupoty, widać, że się nie możesz doczekać. Tylko znowu nie palnij przy nim czegoś idiotycznego.
                – On akceptuje mnie taką, jaką jestem.
                – Są pewne granice.
               – Uderzyłabym cię, ale jeszcze nie wymyślono sposobu na bicie się i całowanie na odległość – udała, że chce zdzielić przyjaciela po głowie, na co ten skrzywił się i udał, że go to zabolało.
                – O której masz te randkę?
                – Matko, za momencik! Muszę się zbierać! – pognała do przedpokoju i porwała parę rzeczy. Ekranik się lekko zachwiał. – Z chęcią bym z tobą pogadała, ale musisz poczekać na swoją kolej - posłała mu całusa.
                – Baw się dobrze. Czekam na małe dzieci-listonoszki.
                Wystawiła mu język i rozłączyła się.
                Astat ostatni raz głęboko wciągnął powietrze do płuc i opuścił swoje nowe mieszkanie, uprzednio zamykając drzwi na klucz, który okazał się dyskietką z kodem, przyjemnie ciążącą mu w kieszeni.




KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

~~~


O jaa, wybiło mi 10 tys. wyświetleń. ♥ Dziękuję wszystkim, którzy tutaj wpadli.
Jutro do szkółki! Od połowy wakacji się niecierpliwiłam, ponieważ uwielbiam się uczyć i mieć dużo roboty :') Jeśli mam zbyt wiele wolnego, po prostu marnuję sobie życie, bo nic mnie nie motywuje. 
Obecnie zaczynam technikum i wiem, że będzie to ciekawe wyzwanie i nowe doświadczenia :>
Powodzenia w nowym roku szkolnym!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz