poniedziałek, 21 września 2015

To powoli nas zabija: ROZDZIAŁ 9


Ten piątek na wydziale trzecim był dniem pełnym niecierpliwości. W powietrzu od razu dało się wyczuć napięcie spowodowane odliczaniem minut do końca wieczornej zmiany. Wiązało się to z wolnym weekendem dla połowy pracowników przygotowujących substancje do tworzenia Werniksu.
Cosmo nie mógł doczekać się tym bardziej, ponieważ od godziny 22 do 6 rano będzie miał wydział tylko dla siebie. Wielokrotnie udawało mu się zostać w Fabryce na noc. Myślał sobie, że jest zaufanym pracownikiem, skoro jeszcze ani razu nie spotkał się twarzą w twarz ze strażnikami na nocnym patrolu. Dzisiejsze osiem godzin postanowił przeznaczyć na szukanie pomieszczenia z wykreślonymi maszynami. Liczył na to, że wśród nich znajdzie się również ogromny akcelerator.
Kiedy dzisiaj po południu natknął się na Astata, udawał, że ma dobry humor, a wewnątrz nic tak naprawdę go nie kłuje i nie próbuje wydostać się na zewnątrz w postaci informacji o stanie Włocha. Do tego zaczął się martwić, że cząstkowy negatywny izotop może się roznieść i Fabryka Antariska, jak i cała Nowa Kolonia, przestanie być tak bezpiecznym miejscem. Postanowił więc ukraść strażnikom licznik Geigera i przebiegnąć się po magazynach, gdzie pracował jego włoski kolega.
Kiedy zobaczył, jak wszyscy z uparciem wpatrują się w swoje komunikatory, a aplikacja oznajmia koniec zmiany, zamknął się w swoim biurze i udawał, że go nie ma. Czuł się jak pieprzony ninja, biegnąc korytarzem, który nie prowadzi w kierunku wyjścia i chowając się w cieniu. W jego przypadku było to nieco trudniejsze, bowiem Fabryka stworzona została w jasnych kolorach, przy czym on świecił swoim ubiorem niczym syrena alarmowa. Wiele razy próbował wyzbyć się nawyku ubierania czerwonych rzeczy, lecz po prostu nie potrafił się powstrzymać przed kupnem czerwonego garnituru.
Siedział cicho u siebie modląc się, by nikomu nie zechciało się go odwiedzić. Musiał zająć się czymś na przynajmniej pół godziny, dopiero po tym czasie będzie w miarę bezpieczny. Do tego nie mógł sobie pozwolić na światło w obawie, że wąska smuga się którędyś przeciśnie. Zaświecił więc małą, lekko błękitną lampkę w rogu biura i czekał. Na widok jej blasku zrobiło mu się chłodno, ale mimo wszystko usiadł obok niej z wynikami badań krwi Astata w ręku. Wcześniej zdążył dokładnie umyć swoje urządzenie do wróżenia z krwi i zabarykadować paseczek z błękitną plamą w ciężkim pudełeczku od środka pokrytym ołowiem, który w niewielkim stopniu mógł zniwelować promieniowanie.
Po określonym czasie wysunął nos ze swojego biura. Zdecydował się wychylić głowę. Na głównym korytarzu paliło się delikatne światło, którego nie wyłączano na noc. Fabryka była tak cicha, że słyszał własny oddech, szum krwi w głowie i ciche bicie serca. Wysunął się z biura i po cichu przymknął drzwi uważając jednak, by się nie zatrzasnęły. Postanowił zrobić małe obejście, po czym udać się do rzadko uczęszczanych części wydziału.
Szczerze, nie miał pojęcia, gdzie ma szukać pożądanego pomieszczenia. Czy urządzenia nadal były tutaj trzymane czy zdążono je już rozebrać, ze względu na bezpieczeństwo? Cosmo nie mógł się z tym zgodzić, albowiem sam uważał, że nie przynosiły żadnych niekorzyści.
Myszkował po całym wydziale, który tonąc w ciemnościach wyglądał zupełnie inaczej niż miejsce, w którym spędzał tyle czasu. Niebezpiecznie było tyle się włóczyć, ze względu na kamery, a on nie mógł znaleźć nic ciekawego. Zaczynał wątpić w to, czy uda mu się tutaj cokolwiek znaleźć. Spojrzał na swój komunikator i przeraził się, widząc umierającą baterię. Nie mógł się wylogować z antariskiej aplikacji, ponieważ rano by stąd nie wyszedł. Poprosił urządzenie, by dotrwało do rana i obniżył wszystkie jego funkcje życiowe do minimum. Zerknął jeszcze na godzinę: 23:14 – i zablokował ekran.
Przystanął na moment, rozmyślając. Poziom trzeci nie był największym poziomem, a akcelerator nie szczycił się małymi rozmiarami. Oczywistym było więc, że tutaj go nie ma. Pod ziemią znajdowały się magazyny i drogi dostawcze, więc tam nie miał czego szukać – przeleci się tamtędy dopiero kiedy zdobędzie licznik Geigera i przy okazji sprawdzi, czy jego przypuszczenia są słuszne.
Ostatnim miejscem, które mógł sprawdzić, było najwyższe piętro personelu, ich osobne skrzydło. Nie było ich zbyt wielu, więc ogromnej przestrzeni nie potrzebowali, co lekko się ze sobą gryzło. Cosmo już wiedział, że jakimś sposobem musi się tam dostać. I to tej nocy. Przynajmniej pójść tam na zwiady.
Wyszedł na platformę, którą na trzecim wydziale nazywali balkonem i spojrzał na kopułę siedziby personelu. Uderzyło go chłodne, nocne powietrze i wiatr, rozwiewający włosy i poły fartucha. Trzymał się blisko ściany, żeby nie oświetliło go żadne światło z dołu ani z dachów.
Balkonem przywieszonym po zachodniej stronie wydziału można było się dostać na oba krańce Fabryki jak i również na dach wydziału czwartego, gdzie przez oszkloną szybę można było oglądać pasaż pełen roślin pnących, albowiem Nadreńczycy mieli umiłowanie do roślin, a obecna moda dyktowała posiadanie niewielkiego oszklonego ogródka czy holograficznych kwiatów.
Czerwony wzdrygnął się, kiedy jego komunikator lekko zawibrował, a tuż pod urządzeniem, na wewnętrznej stronie przedramienia ukazał się ekranik z twarzą Jacka,
– Cosmo, czyżbyś zapomniał wrócić do domu? – spytał.
– Chcesz żebym zawału dostał?
– Wiem, że się włóczysz po platformach trzeciego wydziału.
– Właśnie! Chcesz żebym spadł?
– Nie. Chcę, żebyś wrócił do domu. Zaraz wyloguję cię z systemu i narobię ci kłopotów. Tym razem nie ujdzie ci na sucho nocowanie w Fabryce.
– Jack… Jeszcze dzisiaj. Błagam cię. Prześpij się, albo się czegoś napijcie z chłopakami…
– Masz szczęście, że mam dobry humor – mruknął Jack. Cosmo pomyślał sobie, że może nie tak dobry. – Tylko za chwilę stąd zmykasz.
– Jasna sprawa.
– No to dobranoc.
– Dobranoc panie zastępco – posłał uśmiech strażnikowi, lecz ten nie zdążył go zobaczyć, ponieważ się rozłączyć.
Oczy Cosmo ponownie musiały przyzwyczaić się do mroku, pozostawiając jasne plamki w kolorach twarzy Jacka.

*

– Kupiłem mieszkanie – obwieścił Astat, zarzucając na ramiona oliwkową kurtkę.
Frans podniósł wzrok znad biurka, Tanja, Denis i paru innych pogratulowali mu, a jajecznicowłosa Hellium zarzuciła mu rękę na szyję.
– To co, może jakaś parapetówa? – zaproponowała. – Trzeba je ochrzcić.
– Po zmianie oficjalnie zaczyna się nam weekend – oznajmił Jörg. – W sam raz. Z chęcią bym się czegoś napił, ostatnio robiłem miesiąc abstynencki.
– Ale o miesiącu abstynencji od palenia nie pomyślałeś – burknęła Tanja.
– Nie ma mnie przez weekend – Nazorine pokręcił głową, opierając się biodrem o biurko szefa wydziału.
– A gdzie to się wybierasz? – spytała zawiedziona Hellium i również przystanęła przy stoliku, najwyraźniej, by zrobić Lorensowi na złość, gdyż poukładane warstwami rzeczy zaczęły się niebezpiecznie obsuwać. Jasar, stojący obok kobiety zdążył złapać spadający plik kartek i podał go poddenerwowanemu szefowi.
– Wracam do domu na dwa dni. Rzadko rozmawiałem z rodziną, od kiedy tutaj przyjechałem, poza tym muszę zabrać resztę swoich rzeczy. Do tej pory żyłem tylko na samych podstawach – zdmuchnął niesforny kosmyk włosów, wjeżdżający mu na twarz. Kiedyś myślał o ścięciu ich na bardzo krótko, ale do tej pory się za to nie zabrał i jeszcze nie zebrał wystarczającej ilości odwagi. Jego włosy rosną bardzo wolno i dużo się napracował, aby jako tako wyglądały. Wcześniej marzył o takich, lecz wraz z wiekiem jego gust się zmieniał.
– Czyli abstynencja nie przerwie taśmy na linii mety? – Tanja szturchnęła Jörga w ramię.
                – W takim razie napiję się sam. Z dziewczyną. A Tanję zamknę w komorze gazowej – powiedział z dumą, a kilkoro pracowników od razu go otoczyło rzucając żartami, ponieważ nie potrafili uwierzyć, że ich smok znalazł sobie drugą połówkę. Tanja postanowiła nie grać roli jako kolejny kwiatek we wianuszku i pogodziła się ze swoim losem, machając na palacza ręką i kierując się w stronę metalowych schodków. Skończy pracę szybciej i będzie patrzeć z satysfakcją na znienawidzonych smoków i innych.
                – Frans – zaczął Astat widząc, że Lorens skończył aktualną robotę i zamierzał wstać, by odrobić rutynowe 50 pudeł. – Jak twoje relacje z Petrą?
                Pytając go o kobietę, miał na myśli jego sąsiadkę, którą nazywał świnią. Tak jak mu powiedział, kiedy już wypił i wystarczająco wysiedział się w barze Bena zadzwonił po nią, by ich odebrała i zawiozła do domów.
                – Kurwa, ona ma na imię Petronela… – westchnął ciężko, przejeżdżając dłońmi po twarzy i odchylając głowę do tyłu. Astat uniósł jedną brew do góry – sam nie miał nic do tego imienia, lecz widać było, że Frans wiąże z nim niezbyt przyjemne wspomnienia.
                – Nie widziałeś, że ona zajmuje dwa siedzenia w kinie? – oznajmił przerażony. – Popatrz na Hellium – wskazał na kobietę, która zadowolona wstała z biurka i chwyciła się za tyłek, robiąc minę mówiącą „Patrz, jaki śliczny”. – Ona zajmuje tylko półtora!
                Jasnowłosa położyła się na biurku w celu uderzenia go w twarz, ale ten skutecznie odchylił się na krześle.
                – Byłeś z nią w kinie? – zaciekawił się Włoch. Historia tej dwójki musiała być bardzo barwna.
                – Uczepiła się mnie, kiedy się wprowadziłem obok niej – po wyrazie twarzy Fransa wywnioskował, że nie były to przyjemne wspomnienia. – Poszedłem z nią do kina, żeby mi tyle nie ryczała pod drzwiami. Wybrała go tylko dlatego, że rzecz działa się w restauracji. A ona kocha jeść. Jej ulubiony program to Cook&EatTV.
                – Ale mimo wszystko się przyjaźnicie – zauważył Astat.
                Lorens skrzywił się lekko na słowo o przyjaźni.
                – Jest przydatna. Pierwszy raz tak się zdenerwowała, kiedy po nią zadzwoniłem.
                – Może speszyła się, widząc naszego przystojnego kolegę? – spytała zalotnie Hellium, dotykając ramienia Astata.
                – Ty też jesteś śliczna, Hellium – odpowiedział, na co na twarzy jajecznicowłosej wykwitł nieśmiały uśmiech. Nazorine wiedział, że kobiety lubią komplementy, a on ich nie szczędził. Tutaj też wcale nie kłamał. Gdyby spotkał ją wcześniej w Seregno czy Mediolanie, z pewnością chciałby ją poznać. Zapewne nie przeszkadzałyby mu nawet jej interesująco pofarbowane włosy.
                – Hellium, czas trochę popracować – pogonił ją Lorens, który nie zamierzał oglądać zalotów tej dwójki. – Z chęcią dołożę ci trochę swoich pudełek, mam parę spraw do uregulowania. Poza tym Petronela powinna się cieszyć, jeśli miała okazję spotkać Astata. W końcu mówisz, że to niezła sztuka.

                Po skończonej zmianie Astat udał się do swojego mieszkania u pani Noy, bo chwilkę odpocząć i zacząć przenosić rzeczy do nowego lokum. Kilkoro znajomych z pracy zaoferowało się do pomocy, lecz on jej odmówił, gdyż nie była mu wcale potrzebna a prócz tego chciał się nim nacieszyć samotnie. Na razie nie musiał przewozić mebli ani setki ciężkich pudeł. O to się pomartwi samochód przeprowadzkowy.
                Zdjął koszulę i rzucił się na łóżko, wpatrując się w sufit. Cieszył się, że wszystko idzie po jego myśli. Zdobył pracę – może nie na wymarzonym stanowisku, ale w wymarzonym miejscu, ma własne mieszkanie i żyje w najbezpieczniejszym miejscu w Europie. Czy jednak będzie to trwać zawsze? Że nie pojawi się żadne potknięcie, stanie się mu coś na przekór?
                Dźwignął się z łóżka i rozejrzał po pokoju. Przydałoby się już zajechać do jego mieszkania. Wszystko co tutaj miał, spakował wczoraj, zaraz po przyjeździe. Odszukał kartę, na której widniał kod do jego nowego lokum. Leżała spokojnie na półce, odkąd zeszłego wieczoru wyjął ją z kieszeni spodni.
                Wszystkiego jego rzeczy zdołały zmieścić się do plecaka i dużej, materiałowej reklamówki. Może i wyglądał jak wielbłąd, lecz niezmiernie się cieszył, że już wkrótce tamto miejsce stanie się w pełni jego. Ułoży wszystko tak, jak będzie chciał i usiądzie na kanapie, gdzie będzie rozmyślał nad nowym celem życiowym.
                Usłyszał piknięcie komunikatora. Nie miał pojęcia, kto mógł coś od niego chcieć, więc prędko dotknął ikonki nowej wiadomości.
                Okazało się, że przyszła do niego wiadomość o stanie jego konta. Czyżby pierwsza wypłata od Fabryki Antariskiej? Niepewnie wykonał polecenie, jakim było przeskanowanie jego plakietki w dłoni i z podekscytowaniem obserwował kręcące się kółeczko. Prześledził wzrokiem stronę i na moment się zatrzymał, szeroko otwierając oczy. Nie spodziewał się takiej kwoty, a był najprawdopodobniej jednym z niższych pracowników. Wytłumaczył sobie to jednak premią na zachętę i gratulacjami z okazji wejścia na pewien etap. Jeśli jednak będzie otrzymywał tyle pieniędzy co miesiąc, nie dziwił się, że pracownicy Fabryki złośliwie nazywani są książętami.
                Zaszalał i zamówił taksówkę. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie może szastać kasą po pierwszej wypłacie, ale na to akurat mógł sobie pozwolić. Wcześniej miał zabrać się komunikacją miejską, ze względu na to, że miał pętlę zaraz obok nowego mieszkania. Mógł również zadzwonić po Fransa, by ten zafundował mu podróż pełną przygód, ale nie zamierzał go męczyć.
                Potrafił prowadzić samochód, ale robił to dosyć rzadko ze względu na jego nadal niewyleczoną chorobę lokomocyjną. Wstydził się tego, albowiem chorowały na nią dzieci i z wiekiem stopniowo zanikała, lecz najwyraźniej nie u niego. Prócz tego mieli tylko jeden samochód należący do rodziców i nie zamierzał go sobie przywłaszczać. Może w przyszłości pomyśli nad swoim wozem lewitującym ponad asfaltem. W Seregno nie znali takiego bajeru. Przy okazji spróbuje też poskromić chorobę.
                Wszedł do mieszkania, zrzucił torby i przeciągnął się. Lokum wydawało mu się jeszcze ładniejsze, głównie ze względu na to, że było jego własne. Powoli obszedł każdy kąt, wciskając ręce w kieszenie. Umeblowanie nie obejmowało łóżka, lecz w salonie przy wejściu pod ścianą stała kanapa, która przypadła mu do gustu. Bardzo chciał spędzić tę noc w swoim nowym mieszkaniu, przykryty dużą koszulą w kratę, ale wolał już dziś, późnym wieczorem, wsiąść w samolot i udać się do rodzinnego domu.
                Mieszkanie kupił naprawdę dosyć spontanicznie i sądził, że będzie się nad nim decydował o wiele dłużej. Nie zarezerwował jeszcze biletu, a już miał plany za kilka godzin wsiąść na pokład.
                Przypomniał sobie o wspomnianych przywilejach dla pracowników Fabryki. Kupił mieszkanie taniej głównie ze względu na to, że był bezdomnym pracownikiem Fabryki Antariskiej. Co jeśli działa to podobnie w przypadku linii lotniczych? Jeśli rzeczywiście mu się tak poszczęści, powinien to wykorzystać. Postanowił zająć się tym od razu i usiadł na kanapie z otwartą przeglądarką komunikatora. Cieszył się, że na ulicach Nowej Kolonii może łatwo połączyć się z wybraną siecią nawet jeśli w domu nie ma wykupionego określonego łącza.
                Miał nadzieję, że kupowanie biletów lotniczych nie będzie trudne. Spróbował odnaleźć połączenie z Nowej Kolonii do Mediolanu i okazało się to być bardzo proste. Były wolne miejsca i miał nadzieję, że jakimś cudem nie zostały wykupione w ciągu tych kilku sekund. Troszkę go zemdliło, kiedy zobaczył cenę, lecz skoro wybrał lot w obydwie strony, musiał się z nią pogodzić, jeśli nie miał zamiaru ponownie bawić się w przejażdżkę pociągiem.
                Według adnotacji bilety miały zostać zapisane wśród innych jego dokumentów w plakietce z lewej dłoni zaraz po zakończeniu dokonania przelewu, dzięki czemu nie będzie musiał na nie dłużej czekać ani bawić przy okienku na lotnisku. Martwił się, jednak, że coś zepsuje, zatrzymując się przy przycisku z napisem „Zapłać”. Lot miał się odbyć za dwie godziny. Było mało czasu, a on nawet nie wiedział, gdzie tutaj znajdzie lotnisko.

*

                Cosmo wpadł na idiotyczny pomysł.
                W życiu nie dostanie się do skrzydła personelu właściwym wejściem bez specjalnego zaproszenia. Dlatego też wymyślił, że albo wejdzie tam górą, albo odnajdzie przejście podziemne. W końcu był mistrzem otwierania nie tych drzwi, co trzeba, więc także teraz jego umiejętność musi zadziałać. Z pewnością z łatwością odnajdzie drugą drogę do wnętrza działu personelu. Może w końcu uda mu się zobaczyć chociaż drzwi do gabinetu Zarządcy Snu?
                Wchodzenie do skrzydła personelu od góry wydawało się być abstrakcyjnym pomysłem. Niby jakim cudem miał się dostać do środka, nawet jeśli uda mu się tam wspiąć?
                Zastanawiał się co mu strzeliło do głowy, by wprowadzić ten pomysł w życie. Kiedy był młodszy, często jeździł na obozy w góry, z czym wiązały się wycieczki wspinaczkowe i wyjazdy na skałki.
                Uznawali go za szalonego głównie ze względu jego zainteresowanie ezoteryką oraz własnym sposobem na wróżby, zapewne teraz będą go nazywać tak dlatego, że zakradł się w najciemniejszy zakamarek przy metalowej ścianie skrzydła personelu i szukał punktu zaczepienia, by stąd dostać się na balkon niewielkiej wieżyczki obserwacyjnej, od dawna nieużywanej.
                Tym razem nie miał na sobie żadnych lin ani pasów asekuracyjnych. Poszczególne płyty połączone były grubymi spawaniami, na których z łatwością mógł postawić kawałek stopy. Jeden niefortunny krok i mógł już leżeć na dole nieżywy bądź z poważnymi obrażeniami.
                Raz, dwa, trzy…
                Głupota załadowana w stu procentach.
                Zacisnął zęby, kiedy znalazł się kilka płyt wyżej. Serce biło mu jak oszalałe. Na tę stronę budynku nie docierało żadne światło, dlatego też ciężko mu było szukać poszczególnych spawań. Przez moment wmawiał sobie, że nie da rady. Potem, że mu się uda. I tak na zmianę, aż balkonik znalazł się na wyciągnięcie ręki.
                Modlił się i błagał w myślach, aby nikt nie pomyślał sobie aby sprawdzić ten teren Fabryki. Zapewne zdziwiłby się, widząc szaleńca uczepionego ściany skrzydła personelu. Od tej strony nie wstawiono żadnego okna, lecz strażnicy dostrzegliby go z łatwością i z ogromnymi uśmiechami wyrzucili z Nowej Kolonii za poparciem i argumentami Helgi. Ale on miał misję. Musiał upewnić się, że wyniki jego badań okazały się błędne. Lub też trafne. Jeżeli okaże się, że ciało Astata naprawdę zawiera negatywne izotopy, on stanie się zupełnie bezsilny i może się okazać, że zamkną Fabrykę ze względów bezpieczeństwa.
                Z ogromnym wysiłkiem sięgnął zmęczoną ręką w stronę podłogi balkoniku. Serce podeszło mu do gardła, kiedy chciał się odbić a nie wyczuł pod palcami struktury drewna, jedynie puste powietrze. Spróbował ponownie i tym razem się udało – ostatkiem sił wczołgał się na platformę i na moment usiadł, opierając się o ścianę. Starał się uspokoić oddech, uśmiechając się do siebie i do własnej głupoty i bezmyślności. Był tam, gdzie raczej nie powinno go być i jeśli naprawdę znajdzie akcelerator, raczej nie zdoła się pozbierać, by zdążyć wrócić do domu.
                Wcisnął rękę do kieszeni fartucha, by sprawdzić jej zawartość – kartonik z próbką krwi nadal się tam znajdował. Gdyby go zgubił, nie byłoby już tak kolorowo. Odetchnął ostatni raz i podniósł się, by sprawdzić, czy jego wysiłki nie poszły na marne i uda mu się dostać do środka. Wieżyczka wydawała się być łatwym punktem dla włamywaczy, lecz nikt poza niewielką ilością pracowników Fabryki nie wiedział, że nie jest już używana. Niekiedy naprawdę sprawiała wrażenie, że wciąż jest wykorzystywana jako miejsce kontrolne.
                Cosmo przylgnął do ściany i odszukał wejścia na platformę. W tym momencie czuł się jak prawdziwy ninja – póki wszystko szło mniej więcej po jego myśli, to jest nie został nakryty przez nikogo więcej jak Jacka.
                Drzwi prowadzące do środka oświetlone były plamą bladego światła z ogromnej latarni na przedzie Fabryki. Sam zakład był skutecznie oddzielony od reszty platform zbudowanych ponad i równolegle z nim granicami zbudowanymi po części z luster weneckich, dlatego też wiadomo było, co dzieje się na zewnątrz, lecz nie widać było niczego wewnątrz. Cosmo musiał zaryzykować i wejść w plamę światła, by spróbować otworzyć drzwi swoją plakietką. Miał tutaj dosyć wiele przywilejów, dlatego wiązał nadzieje z otwarciem owego wyjścia.
                Drzwi popuściły od razu i przez chwilkę czuł się Supermenem i ogromnym szczęściarzem – wspiął się na ogromny budynek i nie został zmuszony do wycofania się. Zamknął wejście i rozejrzał się wokół – pomieszczenie o kształcie walca było puste, ale wysprzątane – podłoga nie była pokryta warstewką kurzu. Nie mógł jednak oglądać każdego pokoju, w którym przebywał – był tutaj tylko po to, by odnaleźć akcelerator i szybko dokonać potrzebnych badań. Miał nadzieję, że w urządzenie wbudowana jest maszyna do oczyszczania próbek krwi z włókien kartonika. On posiadał taką w swoim niezawodnym zestawie do wróżenia. Postanowił martwić się tym później, kiedy już odkryje pomieszczenie do składowania wykreślonego sprzętu.
                Zbiegł po krętych schodkach i ujrzał światło na piętrze poniżej – no tak, skrzydło personelu nigdy nie stało puste. Musiał bardzo uważać, by nie zwrócić na siebie czyjejś uwagi. Schował się w ciemnym korytarzu, gdzie odnalazł windę. Postanowił zjechać na sam dół – w końcu akcelerator potrzebował trochę miejsca i nie mógł być przechowywany na niewielkich wyższych piętrach. Zacznie poszukiwania od samego dołu.
                Podziemny poziom wydziału wydał mu się z lekka straszny. Wyglądał na rzadko używany, ponieważ nie był tak sterylny i jasny jak inne wydziały Fabryki czy siedziby strażników. Mrok rozświetlały niewielkie, zielonkawe halogenki przy prostopadłym styku sufitu ze ścianą. Miał przeczucie, że to tutaj znajdzie to, czego szukał. Wierzył, że skoro jest wróżbitą, nawet amatorem, wokół niego krążą siły, które podpowiadają mu i pomagają przewidywać przyszłość czy miejsce. Marzył o wypróbowaniu wielu technik dywinacji, nawet tych najbardziej niedorzecznych jak tyromancja – polegająca na wróżeniu ze sposobu w jaki ścina się ser czy litomancja, gdzie przepowiada się przeszłość przy użyciu dźwięków, jakie wydają poruszane kamienie.
                W podziemiach było pusto. Nie spotkał tutaj żadnej żywej duszy i miał nadzieję, że nie spotka. Wlókł się przez ogromny korytarz, przecinany wieloma masywnymi, żelaznymi drzwiami. Wszystkie z nich były jednak zamknięte lub on zwyczajnie nie miał siły, by je pchnąć. Nie miał też czasu, by się z nimi bawić. I dobrze, że nie przejmował się pojedynczymi wejściami.
                Na końcu korytarza znajdowała się taka sama platforma jak na magazynach, wraz z metalowymi schodami prowadzącymi prosto do ogromnej hali, gdzie ulokowano jego akcelerator, dokładnie taki, jak go pamiętał.

*

                – Jak to nie ma miejsc? – oburzył się Astat. Dotarł na lotnisko w ostatniej chwili i tuż przy bramce do odpraw usłyszał, że nie zostanie wpuszczony na pokład. – Kupiłem ostatnie bilety!
                – Nie należy być pewnym, że uda się wsiąść do wybranego samolotu – wyjaśnił pracownik lotniska. Miał szczurzą twarzyczkę, co zirytowało Astata już na samym początku. – Wiele lotów zostaje odwołanych ze względu na ogromną chmurę izotopów w atmosferze, a wolne miejsca nie zawsze okazują się takie być.
                – W takim razie przestańcie kłamać ludzi – Nazorine wyglądał tak, jakby za moment miał skrzyżować ręce na piersi i obrazić się jak dziecko. Naprawdę nie miał ogromnej potrzeby, by lecieć do Seregno, w każdej chwili mógł poprosić mamę o odprawienie jego rzeczy tutaj. Bardzo jednak chciał ją zobaczyć i był szczerze zawiedziony, kiedy okazało się, że nie poleci.
                – Proszę o dokumenty.
                Włoch niechętnie przystawił lewą dłoń z plakietką do klockowatego urządzenia, które w mig ją zeskanowało. Pracownik przez moment wpatrywał się w ekranik, jak gdyby Astat posiadał imię i nazwisko, którego nie w sposób wymówić.
                – Pan z Fabryki Antariskiej, zgadza się?
                – Zgadza się – Nazorine irytował się, że pyta go o oczywistości, które ma przed sobą tłustym drukiem, tuż na skanie jego dokumentów.
                – Proszę za mną. Spróbujemy znaleźć wolne połączenie do Włoch.
                Astat uniósł brew do góry i przekroczył bramkę, podążając za pracownikiem. Usłyszał kilka niemiłych słów od ludzi stojących za nim, którzy nie mogli zrozumieć specjalnego traktowania. Szeptali, że ludzie z Fabryki Antariskiej nie różnią się niczym od przeciętych pracowników innych laboratoriów i zakładów. Mężczyzna lekko się speszył, lecz nie zamierzał dawać tego po sobie poznać. Póki co, nie przekracza żadnych granic, a otrzymuje bardzo przydatne ułatwienia.
                Jakiś czas później siedział ładnie zapakowany na własnym siedzeniu w jednym z aktywnych samolotów Okręgu Nadreńskiego. Został odprowadzony przez sztucznie uśmiechającego się, szczurzego pracownika, który nawet pożyczył mu miłej podróży. Był to jego pierwszy lot samolotem, dlatego też ogromnie się stresował. Reakcja na każdy łoskot była niemalże naturalna. Najwięcej przebolał przy chowaniu podwozia i niewielkich turbulencjach przy zmianach mas powietrza. Jednak nie odbyło się bez przyjemnych części programu, takich jak podziwianie piętrowych miast z lotu ptaka. Świetlne plamy przecinały różnokolorowe linie, krzyżujące się przy innych platformach.
                Poczuł ulgę, kiedy oznajmiono przystąpienie do lądowania. Jakiś czas później znalazł się na płycie lotniska Malpensa w północno-zachodniej części Mediolanu i od razu zadzwonił do Oxy z małą prośbą. Skoro ona lubiła dzwonić do niego o nieludzkich porach, mała pobudka z rana jej nie zaszkodzi. Zwłaszcza, że jest już weekend i zapewne ma wolne.
                – Astat…? – usłyszał niemrawy głos przyjaciółki, a na ekraniku wyświetlił się niewyraźny fragment materacu jej łóżka.
                – Cześć Oxy. Jestem na lotnisku w Mediolanie. Potrzebuję natychmiastowej podwózki do Seregno – powiedział beztrosko.
                – Co… Czekaj… Gdzie jesteś? – zdziwiła się, a jej zaspana twarz pokazała się na ekraniku. – W Mediolanie? Co ty tutaj robisz?
                – Przyjechałem zabrać swoje rzeczy no i w odwiedziny. To jak? Zawiozłabyś mnie? Nie chce mi się tłuc pociągiem…
                – Jasne, jasne, już wstaję – połączenie wideo było włączone, dlatego też nie mogła go okłamać. Widział nawet, jak wstaje z łóżka i zapala lampkę w kuchni. Aż się zdziwił, że jest taka chętna. – I tak miałam jechać do Lissone po ogórki i do siostry…
                – Po ogórki…?
                – Gruntowe. Znajomi mają szklarnię a mi się zachciało zrobić kiszone – rozmarzyła się. – Dobra, już lecę po ciebie – dodała, widząc minę Astata. – Czekaj na mnie na parkingu, najwyżej zadzwonię do ciebie, jeśli cię nie znajdę.
                Rozłączyła się, a Astat z plecakiem na ramieniu rozpoczął poszukiwania wyjścia, którym dostanie się na wspomniany parking. Znalazł go po drugiej stronie terminalu pasażerskiego i oczekiwał na Oxy, wpatrując się w budzący się do życia piętrowy Mediolan. Odkąd rozpoczął życie w Nowej Kolonii wiedział, że żadne inne miasto zbudowane na platformach go nie zadziwi.
                Ciemnoszary samochód Oxy zawrócił tuż przy jego nogach i gdyby Astat w odpowiedniej chwili nie uskoczył, zapewne już miałby całe pogniecione palce u stóp.
                 – Kobieto, kto ci dał prawo jazdy? – spytał z wyrzutem, otwierając drzwi i sadowiąc się na siedzeniu.
                – Przepraszam, czasem nad tym nie panuję – wytłumaczyła się jego przyjaciółka, klepiąc kierownicę. – Miło mnie powitałeś.
                – Cześć Oxy.
                Spojrzała na niego, wymownie unosząc brew.
                – Cześć Oxy! – powiedział o wiele weselej i ją przytulił. Odwzajemniła uścisk.
                – Od razu lepiej.
                Ruszyli przed siebie. Parking był niemalże pusty, głównie przez wczesną porę ale i jak niewielką ilość odlotów samolotów. Ilość linii została zmniejszona zaraz po Wielkim Wybuchu. Astat miał niebywałe szczęście.
                – Podobała ci się podróż samolotem? – spytała szatynka, wjeżdżając do miasta. Od razu zewsząd otuliły ich platformy.
                – Szału nie było – wzruszył ramionami. – Więcej mi się przytrafiło przy jeździe pociągiem.
                – Nie mów, że podobała ci się przesiadka na granicy…
                – Skądże! Żartowałem sobie! – obronił się.
                W pierwszych dniach pobytu w Stolicy dokładnie zrelacjonował Oxy całą podróż. Żartowała sobie z niego, że jest tchórzem, ale widać było, że przejęła się sytuacją na granicy ze Związkiem Wiedeńskim.
                – Kiedy będziesz wracał, ukryj mnie w walizce – lecę z tobą – zadecydowała.
                – Jasne. Bo to wcale się nie wyda.
                Klepnęła go w ramię, co miało znaczyć, że nie zna się na żartach i nie umie się bawić. Podwiozła go pod sam dom, po czym udała się w drogę do Lissone obiecując, że spotkają się następnego dnia i przepraszając go, że nie pomoże mu w pakowaniu.
                Astat stanął przed drzwiami swojego rodzinnego domu. Stęsknił się, dlatego też był bardzo uradowany widząc znajome tereny. Drzwi były zamknięte, dlatego musiał też trochę pomasakrować zepsuty dzwonek. Chwilę później otworzyły się przed nim, ukazując zdenerwowaną i nie do końca rozbudzoną mamę, którą od razu przytulił. Kiedy jego rodzicielka w końcu zrozumiała, kim była ściskająca ją osoba, od razu to odwzajemniła.

*

Cosmo wręcz słyszał, jak urządzenie szepta do niego: „Jestem tu, chodź do mnie, włącz mnie… Stęskniłeś się prawda? Ja także leżę tutaj nieużywany tyle czasu…
Zbiegł po schodkach, nie do końca patrząc pod nogi. Udało mu się jednak nie potknąć i czym prędzej podleciał do akceleratora. Budową przypominał ogromną żelazną żyłę, przeciętą w pewnym punkcie – miejscu zderzeń cząstek. Zbudowany na planie koła ciągnął się pod ziemią przez kilka kilometrów, co pozwalało na uzyskanie większej prędkości cząstek. W ostatnim czasie został nieco przetworzony, by bardziej nadawał się i był przystosowany do badań, którymi zajmowali się biochemicy i fizycy w Fabryce Antariskiej.
Cosmo zauważył, że akcelerator jest ten sam, ściany są te same, pomieszczenie jest to samo… Okazało się, że ogromne urządzenie wcale nie zmieniło swojego położenia. Jemu udało się jedynie wejść od innej strony. Na samym początku istnienia Fabryki Antariskiej wchodzili przeciwnymi drzwiami, które do tej pory zostały przebudowane i uniemożliwiono wejście tutaj.
Czerwony pragnął zastanowić się, dlaczego urządzenie nie jest zdolne do użytku, lecz nie miał na to czasu. Prędzej czy później ktoś go tutaj znajdzie i nie zdąży wykonać misji. Pierwotnie akcelerator został stworzony po to, by odpowiedzieć między innymi na pytanie z czego stworzona jest materia i co ją utrzymuje oraz potwierdzić wiele innych tez czy odkryć. Jego potomna wersja, właśnie ta, przy której stał Cosmo i oswajał się z blokiem sterowania, została stworzona jedynie po to, aby dogłębniej poznawać strukturę cząsteczek i ewentualnie wykrywać w niej tak niewielkie pokłady połowicznego napromieniowania jakie udało mu się wyszukać w próbce krwi Astata.
Kiedy zdążył sobie mnie więcej przypomnieć, jak obsługiwało się akcelerator, pobiegł poszukać maszyny oczyszczającej próbki z włókien tektury czy innych materiałów. Pozwalało to na jej niemalże stu procentowane odzyskanie, dzięki czemu badania wychodziły o wiele bardziej pewne i sprawdzone.
Stała na swoim starym miejscu, jednak Cosmo został lekko zdezorientowany ze względu na to, że dzisiaj wszedł do hali przeciwnym wejściem i wszystko inne również stało po odwrotnych stronach.
Wcisnął kartonik w odpowiednie miejsce, po czym zatrzasnął szklaną szybkę i przytknął dłoń z plakietką do czujnika wysuwającego ekran. Nic się jednak nie stało. Pomimo tego, że hala była słabo oświetlona i docierało do niej jedynie światło z zielonkawych halogenków na korytarzu, odbijane przez strukturę akceleratora, nie mogło tutaj nie być prądu. Poświecił sobie ekranikiem komunikatora i zanurkował za maszyną. Tak jak się spodziewał, kable były niedbale splątane i poodpinane. Czekała go niemała robota z rozplątywaniem ich i ponownym złączaniem, lecz był przygotowany na to, że nic nie będzie stało gotowe jak gdyby ktoś codziennie używał sprzętu, jak w pierwszych dniach funkcjonowania Fabryki.
Robota nie była łatwa i musiał wspomóc się starymi instrukcjami zapisanymi na jego komunikatorze. W tej chwili cieszył się, że jednak nie zresetował go po pierwszym sezonie pracy w zakładzie. Obecnie trwał sezon trzeci i jemu po raz kolejny udało się umknąć przed czyszczeniem ich urządzonek. Wymóg wprowadzono już na samym początku, by uniknąć niechcianych gości w Fabryce, którzy znali się nieco na technologii i łączach obecnych w każdym zakamarku Okręgu Nadreńskiego. Zabronione było używanie komunikatorów w sali reprezentacyjnej, ponieważ właśnie w tamtym miejscu ścierały się popularne łączą, co umożliwiało łatwe dostanie się do strefy zarządzania Fabryką. Dlatego też każdy wtajemniczony, kto zauważył iż w tamtym miejscu użytkowany jest komunikator, musiał bezzwłocznie go upomnieć. Dlatego też Cosmo zrugał Astata w jego pierwszy dzień w Fabryce Antariskiej, gdy ten rozmawiał z Oxy.
Czerwony upewnił się, że szybka jest zamknięta, po czym podjął się ponownej próby uruchomienia maszyny. Wszystko było sprawne, dlatego też z łatwością otrzymał niewielką kwadratową probówkę z oczyszczoną krwią Astata. Było tego o wiele mniej niż standardowa kropla, ale powinno wystarczyć. Podbiegł do miejsca rozciętej żyły i przygotował wszystko według niegdyś wpajanych procedur. Akcelerator musiał być włączany, poza tym wyglądał na czysty, zapewne więc pracownicy skrzydła personelu musieli wciąż o niego dbać.
Oparł się o ściankę bloku sterowania i odczekał chwilkę, aż ogromna maszyna przygotuje wybrane cząstki i będzie gotowa by nastąpiło zderzenie i rozbicie na kwarki, których kolizję będzie obserwował na ekranikach kokpitu. Od razu podpiął do nich starym USB komunikator, by ten szybko zapisywał wyniki badania. Akcelerator musiał się porządnie rozgrzać, a jego ciche, narastające buczenie przypominało mu o starych czasach. Mimowolnie wyobraził sobie, że wokół niego przebywają jeszcze inni naukowcy oraz uczniowie obserwujący ich pracę. Rozbudziło go dopiero pojawienie się pierwszych wyników na ekranie i spisanie danych, w mig pochłoniętych przez jego komunikator. Nie miał czasu na powtórkę badania i zdało mu się to niepotrzebne.
Podniósł wzrok znad kokpitu, kiedy ujrzał pod sobą wylewających się strażników. Zamarł, nie mając pojęcia, co może zrobić. Na nic byłyby najwymyślniejsze wytłumaczenia. Wpadł, a gadanie, że znalazł się tutaj przypadkiem nie wchodziło w grę. Nikt okazjonalnie nie spaceruje sobie przy zakazanym akceleratorze i nie majstruje przy skomplikowanym kokpicie bloku sterowania i synchronizacji.
Nie wiedział jak z tego wybrnie i jak potoczą się jego dalsze losy, ale co do jednego miał pewność. Migiem prześledził wzrokiem dane opracowane przez urządzenie.
Fabryka Antariska wcale nie jest już tak sterylnie czysta. Czyżby przyrządy dozymetryczne zawodziły? Astat był w niewielkim stopniu połowicznie napromieniowany, co kłóciło się z tutejszymi zasadami.

*

– Opowiadaj mi o tej Stolicy – nakazała jego mama, kiedy już usadowili się w kuchni z kubkiem jego ulubionego cappuccino.
– Przecież mówiłem ci wszystko, kiedy do ciebie dzwoniłem – mruknął, biorąc łyk lubianego napoju. Przyjemnie grzał jego ręce, które znacznie się oziębiły przy niskiej, październikowej temperaturze.
– Nie zaszkodzi jeszcze raz. Tak wychwalają to miejsce – jego rodzicielka wywróciła oczami.
Gdyby on tam nie zamieszkał, robiłby pewnie tak samo. Ale niestety doświadczył na własnej skórze mieszkania w luksusowym państwie. Spojrzał na kalendarz i zauważył, że spędził za domem trzy tygodnie. Był tak zaabsorbowany poznawaniem nowego miejsca, że nawet nie liczył czasu. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego iż zostanie w Nowej Kolonii już na zawsze. Zdobycie wizy kosztowało go ogromnych pokładów szczęścia.
– Nie mogę uwierzyć, że mam tak uzdolnionego syna – co jakiś czas wtrącała jego mama, kiedy mówił jej o różnych bzdetach, takich jak na przykład ogromna czystość ulic czy zamiłowanie Nadreńczyków do roślin. Kobieta zdążyła się już oswoić z wieścią, że pracuje na jednym z najniższych stanowisk. Mimo wszystko była dumna, że w ogóle tam pracuje i ma się czym pochwalić. Ostatnio słyszała od swoich koleżanek iż ich synowie zajmowali się nielegalnym handlem na granicach połowicznego napromieniowania, co było niebezpieczne i ze względu na możliwość rozniesienia skażenia i napromieniowanie ciała jak i złapanie przez władze czy okupantów Związku Wiedeńskiego.
– Nie mówiłem ci jedynie o nowym mieszkaniu – powiedział beznamiętnie. Jego mama zareagowała dopiero po paru sekundach, jak gdyby wytrącona z rytmu.
– Już je kupiłeś? – zadziwiła się, stawiając pusty kubek na stole i sięgają do miski z orzeszkami. – Tak szybko?
– Spodobało mi się od razu. Oferta spadła poniżej moich oczekiwań, więc nie było co się zastanawiać i wziąłem od razu.
– A co jeśli uda ci się znaleźć lepsze? Ile za nie dałeś? Konto pewnie czyste!
– Jakimś cudem tutaj doleciałem – zaczął bawić się łyżeczką. – Poza tym ono jest dokładnie takie, jakie chciałem. Dostałem zniżkę ze względu na to, że jestem pracownikiem Fabryki.
– Funkcjonują takie przywileje?
– Gdyby nie to, tłukłbym się nadal pociągiem. Wcisnęli mnie na ten lot tylko ze względu na to, że tam pracuję. To trochę chore, ale przydatne.
– Nie nadążam za systemem Stolicy, chyba jestem zacofana, ponieważ nigdy o czymś takim nie słyszałam – jego mama pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Ja też, póki nie zacząłem tam pracować.

Astatowi udało się załatwić firmę przeprowadzkową, która zobowiązała się przewieźć jego rzeczy na granicę z Okręgiem Nadreńskim. Tam miały zostać one przejęte przez nadreński oddział i dostarczone do jego mieszkania, kiedy on spokojnie wróci do Nowej Kolonii niedzielnym samolotem. Zaraz po południu, kiedy wrócił z przechadzki po rodzinnym Seregno, zaczął pakowanie przy pomocy mamy. Ojciec pracował do późnego popołudnia, dlatego tez miał się zjawić dopiero za dwie godziny. Astat nie mógł się doczekać, aż w końcu się z nim przywita.
Podczas przechadzki spotkał paru znajomych, którzy jednak nie byli z nim tak blisko, by wiedzieć o szczegółach jego życia. Dostali jedynie informację, że Nazorine przeprowadza się za granicę i musiało im to wystarczyć. Pożegnali się, a Astat wrócił do domu, by rozpocząć pakowanie do starych pudeł, której jego mama znalazła w piwnicy i na strychu. Nie sądził, że ma aż tyle rzeczy, pudeł ledwo starczyło, a niektóre ubrania popakowali do reklamówek.

Kolejny dzień spędził z Oxy i z kumplami z byłej pracy w Mediolanie. Poszli się czegoś napić, coś zjeść i posłuchać historii Astata, który został zmuszony do kolejnego opowiadania o Stolicy i jej systemach. Przez wszystkie wysłuchane zachwyty poczuł się jak naprawdę ktoś wyższy. Próbował odtrącić od siebie to uczucie, lecz nie był w stanie – w końcu to czysta prawda. Jest pełnoprawnym pracownikiem Fabryki Antariskiej i mieszka w świętym miejscu, strzeżonym i czystym Okręgu Nadreńskim, gdzie osoby postronne nie mają wstępu. Kiedy tylko późnym wieczorem stanie na płycie lotniska w Nowej Kolonii, w duszy stanie się pełnoprawnym Nadreńczykiem.

~~~

Udało mi się ukończyć rozdział 11 (zawszę piszę rozdziały do przodu, by ten wcześniejszy miał okazję trochę odleżeć) - jak zawsze skrócony, nie taki, jak był planowany, ale dzięki temu publikuję 9. Obchodzę dzisiaj amerykańskie Sweet 16 i kiedy byłam młodsza zawsze zastanawiałam się, czy będę taka jak te gwiazdki Disneya. Teraz jakoś ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, to zupełnie inna rzeczywistość. Oto wiek, który ofiaruje się większości postaci z młodzieżowych książek, a mnie jakoś tak dziwnie, że nie czuję się tak, jak stereotypowa 16
Prócz tego chciałabym napisać kpopowy fanfic, ale nie potrafię znaleźć na niego motywacji. Moje myśli zaprząta jedynie 'To powoli nas zabija'. Może i dobrze, przynajmniej jest jakaś szansa na to, ze je ukończę. A to jest marzenie. Prócz tego tata chce je przeczytać. Nie, nie nie. Chyba, że przerobiłabym przyszłe wątki gejowskie na hetero, ale wtedy straciłoby to istotę. 

6 komentarzy:

  1. Ciekawa historia, co prawda dopiero zaczęłam czytać jednakże jeśli dasz mi czas ogarnę wszystko. :))) Moi rodzice też chcą czytać moje "wypociny", ale nie dam! Mogliby doznać szoku. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam wszystkie rozdziały "To powoli nas zabija" dosłownie przed chwilą, i od razu przepraszam, że piszę do nich tylko jeden komentarz; gdybym trafiła na to opowiadanie wcześniej, pewnie nie musiałabym bawić się w takie ogólniki. Naprawdę, nie polecam takiego typu komentatora, jakim jestem (to bardziej jak choroba niż porządny, fajny czytelnik).
    Dystopia? Wariacje na temat dystopii? Piszę się na to niezależnie od dalszych punktów cyrografu. Nawet, jeżeli czasami zgrzytają realia. Cóż więcej mogę dodać? Wizją ponurej przyszłości można mnie kupić w mniej czasu, niż potrzeba na przeczytanie samego opisu opowiadania.
    Linia fabularna wydaje mi się ciekawa, a zawirowania historyczne, choć trochę zbyt powierzchownie opisane jak dla mnie, też sprawiają dobre wrażenie. Podobają mi się zwłaszcza kontrasty rzeczywistości - z jednej strony, czekając na pociąg można napić się cappuccino, a z drugiej - złamać nogę o gruz lub rdzeń kręgowy o kulkę z karabinu. To fajna wizja dystopii, która w końcu przytrafiła się ludzkości takiej, jaką znamy ją tu i teraz. Zdecydowanie nie jakimś anonimowym realiom, gdzie po wojnie nagle stracono przepisy na pizzę i schematy budowy telefonów. Nie wiem, czy to celowe czy nie, ale mimo wszystko, świetnie to wypada.
    To samo mam przy czytaniu tych rozdziałów, które dzieją się w poatomowym miasteczku (mieście, gwoli ścisłości). Lubię swoisty slang, jakim operują bohaterowie; mam szczerą nadzieję, że w tym przypadku to naprawdę w pełni zamierzone. Jeżeli tak - czapki z głów, bo nie brzmi to tak niezręcznie, jak czasami potrafi brzmieć "poważna" literatura sięgająca po podobny motyw. Jeżeli nie... cóż. Pozwólmy mi przynajmniej mieć nadzieję, okej?
    Z każdym rozdziałem historia jest bardziej wciągająca, chociaż rozdziały o panu pracowniku Mistycznej Fabryki (czułam, że wielka litera jest tutaj niezbędna) niezmiennie czyta mi się dużo dłużej. Wydaje mi się jednak, że to tylko i wyłącznie kwestia tempa akcji w poszczególnych wątkach (które, na co liczę po doświadczeniach z prozą współczesną, połączą się prędzej lub później?).
    Wszystkiego (spóźnione) najlepszego z okazji urodzin!
    Lubię też imiona. Są futurystyczne, dobrze pasują do całej reszty świata przedstawionego. Wygooglałam sobie kilka nazwisk, ale z ulgą nie znalazłam żadnych sensownych wniosków (mam uraz po Żeromskim, który wszystkim pchał drugie dno w nazwy własne). Oprócz takiego, że "Nazorine" podpisywał się w dokumentach pewien piekarz z "Ojca Chrzestnego".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam kilka zastrzeżeń, i przy tym nadzieję, że nie będzie wielkim nietaktem, jeżeli się tutaj z nimi podzielę? Jeżeli nie powinnam, następnym razem już tego nie zrobię. Słowo czytelnika-bakterii, podpisane wszystkimi fimbriami i rzęską.
      Pojawiły się skoki w czasie narracji - z przeszłego na teraźniejszy. Pamiętam, że w ciężkim centrum podstawówki nauczyciele gonili za to z czerwonym długopisem (przynajmniej mnie, ale ja jestem beznadziejnym przypadkiem, który nigdy nie nauczy się pisać)... tutaj brakowało mi po prostu powodu tych zmian lub płynności pomiędzy nimi. To trudna rzecz, żeby poprowadzić narratora w dwóch czasach naraz, i uniknąć wrażenia pomieszania i chaosu.
      Widziałam też pewne drobne błędy rzeczowe, które w zasadzie można podciągnąć pod odmienne realia świata przedstawionego (o ile w założeniu miały nimi być). Chodzi mi tutaj np. o biologiczno-chemiczny profil Uniwersytetu, który pojawił się w początkowych rozdziałach. Z jednej strony rozumiem - fikcja literacka ma swoje prawa, ale z drugiej, brzmi to trochę na nieświadome przeniesienie środowiska szkoły średniej na grunt studiów (co, wbrew pozorom, często się zdarza). "Wydział" czy "kierunek" brzmiałby już zupełnie inaczej w tej sytuacji, bo bez jakiegokolwiek uzasadnienia wypada to nieszczególnie szczęśliwie.
      Generalnie, cierpię na pewien niedosyt informacji o świecie, w którym opowiadanie się rozgrywa. Kilka faktów historycznych podanych w bloczku jest okej, ale przez dziewięć rozdziałów pojawiło się mnóstwo zagadnień, które chciałabym zrozumieć lepiej. Nie mam jednak gdzie szukać odwołań - elementy płaszczyzny fikcyjnej pojawiają się i równie enigmatycznie znikają. Czuję wtedy, że dla bohaterów są czymś oczywistym - dla mnie, niestety, ani trochę...
      Oprócz tego, kilka powtórzeń, kilka za długich zdań, kolokwializmy na miejscu - słowem, nic poważnego. Ot, czepiam się, bo bycie paskudnym czytelnikiem zobowiązuje. Z góry przepraszam. Taka już natura bakterii, że nie da się nas lubić.
      (Przepraszam, że tnę komentarz i robię chaos generalny; blogspot chyba złapał coś paskudnego, bo szaleje i robi, co mu się żywnie podoba)

      Usuń
    2. O Jezu, jaki długi komentarz. Ale jak najbardziej rzeczowy.
      Właśnie, zastanawiałam się, czy ktokolwiek wspomni o braku pewnych informacji itd. Dla autora jest to oczywiste i nieświadomie omija pewne akapity, które dla potencjalnego czytelnika okażą się bardzo przydatne :<
      Sama mam problem ze szczegółami i gubię się we 'własnym świecie' - najwięcej czasu zajmuje mi szukanie rozdziału, w którym mogła pojawić się owa informacja. Czuję rozgoryczenie, kiedy okaże się, że zwyczajnie zmarnowałam czas, ponieważ jeszcze jej nigdzie nie umieściłam.
      Niektóre wspomniane wcześniej elementy prawdopodobnie pojawią się w późniejszych rozdziałach... Przynajmniej mam takie plany, ale 'myśląc' o swojej pamięci, wiele z nich pewnie zostanie w takiej postaci i będzie płakać, bo o nich zapomniałam.
      Chyba potrzebuję osoby, której zechciałoby się to poczytać i wyłapać właśnie takie szczegóły :<

      Usuń
  3. Przypomniało mi się to stare opowiadania o Rainbow Dash :') i chciałabym się zapytać, czy jeszcze może masz to gdzieś zapisane :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie mam i niestety nikt go nie dostanie xD Było pisane na bieżąco i zniknęło razem ze starym blogiem. Również chciałabym je zobaczyć i spłonąć ze wstydu.

      Usuń