Doktor
Karol przyszedł po Olivera następnego dnia.
Chłopak
zupełnie stracił poczucie czasu. Przebywał w laboratorium od paru godzin a już
nie potrafił rozróżnić pory dnia. Niby na jakiej podstawie? W pokoju nie było
żadnego okna, gdzie mógłby wyjrzeć na zewnątrz. A gdyby nawet było, zapewne
widziałby jedynie podziemia. Nie widział też żadnych czterech cyfr, które
naturalnie układały się w poszczególne godziny. Został pozbawiony komunikatora
w radzieckiej furgonetce. Kiedy nie wiedział, która jest godzina, zaczynał
szaleć.
Odkąd
wrócił z łazienki, nie ruszył się dalej już nigdzie więcej. Usiadł na dolnym
łóżku i opierając się o ścianę próbował nie zdechnąć z nudów. W żadnym stopniu
nie chciało mu się spać, a kiedy spoglądał na buteleczkę Werniksu, znowu go
naciągało. Chciał być przygotowany na ewentualną, kolejną porcję rzygowin. I
tak zapewne tym razem wyleciałaby jedynie sama woda.
Nie
miał pojęcia, kiedy udało mu się zasnąć ani ile godzin spał. Może minut? Blade
światło w pokoju ani trochę się nie zmieniło. Kiedy się rozbudził, przeciągnął,
wygładził prześcieradło i wykonał kilka rundek wokół pokoju, spoglądając w
każdy zakamarek, zjawił się doktor K. Oliver poznał po jego innym ubraniu, że
najwyraźniej jest już kolejny dzień. Dzień mniej przebywania w tym więzieniu.
– Jak się czujesz? – spytał go mężczyzna głosem pełnym
troski. Oliver wiedział, że przybrał on taką barwę tylko ze względu na to, że
on jest jego przepustką do bezpiecznego życia za murami Okręgu Nadreńskiego.
– Dobrze – skłamał.
– Zażyłeś wczoraj dawkę
Werniksu, jak ci mówiłem?
– Tak – tym razem było to kłamstwo
pośrednie. Nie zamierzał mu mówić o rzyganiu, wydało mu się to krępujące.
– Super – naukowiec chwycił
buteleczkę stojącą na stoliku, niby przypadkiem oceniając jej zawartość i
sprawdzając, czy Oliver mówi prawdę. –
Chciałbym się jak najszybciej zająć badaniami, lecz szczerze nie mam pojęcia,
od czego mam zacząć – westchnął. – Nie muszę niczego w tobie szukać, ponieważ
niczego nie znajdę. Chodź do mojego biura, tam mi się lepiej myśli. Tylko się
przebierz – wskazał głową na koszulki w kolorze chirurgicznego fartucha.
Oliver skrzywił się nieznacznie,
lecz nie zamierzał dać tego po sobie poznać. Posłusznie wykonał polecenie,
spoglądając na swoje przedramię, gdzie widniał jego numerek identyfikacyjny.
Skóra wokół niego lekko się zaczerwieniła.
– Mam nadzieję, że badania nie
będą bolesne – próbował zażartować, wplątując aluzję do sposobu wykonania
cyferek na jego ręce. Doktor K. nie był w stanie jednak jej zrozumieć.
– Postaram się, aby tak nie było
– odparł naukowiec, wychodząc z pokoju. Oliver spojrzał na niego badawczo, lecz
po chwili ruszył na mężczyzną w stronę jego gabinetu.
– Niczym nowym cię dzisiaj nie
zaskoczymy – oznajmił doktor K. kierując się w stronę bramki, za którą wczoraj
nielegalnie znalazł się siedemnastolatek. Mimo wszystko „martwe” ciało zanurzone w formalinie wywarło na nim duże wrażenie.
Nie takie jak zeszłego dnia, albowiem naukowiec wyjaśnił mu, że nie jest
prawdziwe, ale mimo wszystko nie przeszedł obok niego obojętnie.
– Nie gap się tyle – skarcił go
doktor K., kiedy ukradkiem zaglądał do salek, które mijali. W niektórych
naukowcy pili pierwszą poranną kawę i wyglądali tak, jakby nie mieli zamiaru
rozpoczynać dziś pracy. Dojrzał tam też kilku pobranych, kiedy mignęły mu przed
oczami koszulki w okropnym kolorze ciemnego grynszpanu.
Gabinet naukowca znajdował się
kilkanaście kroków dalej, naprzeciwko pomieszczenia, w którym aktualnie nie
paliło się żadne światło. Doktor zaprosił go do środka, po drodze wymieniając
kilka słów ze swoim znajomym.
– Musisz sobie przypomnieć, co mogło
spowodować, że jesteś odporny na promieniowanie – powiedział, zatrzaskując
drzwi i kładąc nacisk na pierwsze słowo.
– Ale ja naprawdę nie wiem…
– Spróbuję poprawić ci pamięć –
postanowił mężczyzna podchodząc do urządzenia przypominającego aparat do wykonywania
rezonansu magnetycznego. – Chociaż nie wiem, czy to coś da, ponieważ to ma za
zadanie wspomóc zapamiętywanie kolejnych rzeczy. Połóż się.
– Więc jaki w tym sens? – Oliver
nie ruszył się z miejsca, sceptycznie patrząc na maszynę.
– Zażyłeś dzisiejszą dawkę
Werniksu? – znikąd naukowiec przeszedł na zupełnie inny temat.
– Nie – odparł wprost
siedemnastolatek. – A miałem…?
– Oczywiście, że miałeś! –
oburzył się doktor Karol. – To, że dałem ci ją wczoraj nieco później nie
znaczy, że miałeś to wziąć tylko raz. Otworzę ci bramkę a ty migiem lecisz do
pokoju i bierzesz tyle co wczoraj. Nie możemy ryzykować.
Oliver wzdrygnął się na myśl o
wczorajszym spotkaniu z substancją i łazienką. Nie miał zamiaru przyznawać się,
że najchętniej ponownie zwróci lekarstwo, albo nawet w ogóle go nie weźmie do
ust. Musiał jednak być posłuszny. Podążył za doktorem i mijając bramę ruszył w
kierunku części mieszkaniowej dla pobranych. Zastanawiał się, czy naukowcy
również tutaj mieszkają czy też po prostu przyjeżdżają tu do pracy. Ciekawiło
go też, czy są oni czyści czy ich również nie ominęła dawka połowicznego
napromieniowania.
Porwał specyfik z pokoju i udał
się w kierunku łazienki. Tak na wszelki wypadek. Nachylił się nad umywalką i
nabrał wody w usta, żeby nie poczuć okropnego smaku Werniksu. Zachłysnął się,
kiedy ktoś zdzielił go w tył głowy.
– Pyszne prawda? – usłyszał i
prędko się odwrócił. Ujrzał przed sobą dwóch starszych chłopaków, może i
mężczyzn, oraz dziewczynę, którą kojarzył z wyższego rocznika w swojej szkole.
– Nie bój się – powiedziała
dziewczyna, widząc przerażenie w jego oczach, spowodowanie niespodziewanym
zaczepieniem.
– Nie będziemy cię gnoić ani nic
w tym stylu. Po prostu nie można tego rozcieńczać – wyjaśnił drugi, spoglądając
na buteleczkę trzymaną przez Olivera.
Siedemnastolatek zmarszczył
brwi. Czyżby natrafił na oddział osobiście kontrolujący pobranych, którzy nie
wykonują obowiązków?
– Nie rozcieńczaj, bo prędzej czy później cię nakryją i
będziesz miał niemiłe spotkanie.
Na moment odwrócił się w
kierunku umywalki, a kiedy spojrzał za ramię już ich nie było. Mimo wszystko
nadal nazywał ich oddziałem specjalnym. O co chodziło tej trójce? Czy zależało
im na porządku? I jakie niemiłe spotkanie?
Musiał się pospieszyć, jeśli nie
chciał niemiłej rozmowy z doktorem Karolem. Wziął parokrotnie głęboki oddech,
spojrzał do środka butelki i spróbował od razu łyknąć tyle ile zeszłego
wieczoru. Od razu odkręcił kran i podstawił usta do zimnej wody. On nie
rozcieńczał – jedynie popijał.
Po chwili wrócił pod bramkę,
gdzie został wpuszczony przez innego naukowca. Doktor K. zaczynał się
niecierpliwić, dokładnie tak, jak przypuszczał.
– Już? W takim razie siadaj –
powiedział, podchodząc do maszyny.
– To nie boli?
– Nie.
Oliver na miękkich nogach podszedł
do urządzenia. Bał się, że naukowiec zamierza pogrzebać mu w mózgu i kiedy
pozwoli mu wstać, nie będzie rozróżniał góry od dołu, a wspomnienia będą pojawiać
się od tyłu.
– Czekaj, czekaj, jeszcze się
nie kładź.
Oliver zamarł na moment w pół
siadzie, lecz od razu się podniósł. Doktor Karol podszedł do niego z jeszcze
nierozpakowaną strzykawką i środkiem odkażającym.
– Co to? – spytał niepewnie.
Wpierw pomyślał, że mężczyzna chce mu pobrać krew, lecz najwyraźniej to nie
było to.
– Środek cieniujący. Ten akurat
powinien poprawić widoczność struktur twojego mózgu o ile zechce dzisiaj
współpracować. Nie zawsze krąży tam, gdzie trzeba. Podnieś rękaw.
Oliver wykonał polecenie i
poczuł na ramieniu rozbryzg chłodnego płynu, przetartego wacikiem. Nie patrzył
na miejsce, gdzie wykonano kłucie i podświadomie czuł, jak specyfik rozlewa mu
się po ręce. Miał już dość wszystkich substancji, z którymi musi poradzić sobie
jego organizm. Nawet jeśli jest odporny na promieniowanie, nie jest odporny na
wszystko.
Położył się na ruchomym stole,
ponieważ musieli odczekać parę minut, nim środek zacznie odpowiednio działać.
Spiął mięsnie, kiedy maszyna poruszyła się i wsunęła go do wnętrza gantry,
gdzie pracowała czerwona lampa.
– Spróbuj myśleć jak najmniej –
polecił doktor.
– Łatwo tak mówić… – mruknął
Oliver. W tej chwili jego mózg postanowił obmówić spraw tysiąc razy więcej niż
na co dzień,
– Rozluźnij się.
Chłopak zamknął oczy i zmuszał się do interesowania się
jedynie delikatnie plamkami na czarnych powiekach, pozostałościami po chłodnym
świetle w salach laboratorium. Poczuł nasilające się uczucie dyskomfortu, a w
jego mózgu pojawiły się przebłyski czerwonej lampy aparatu.
W pewnym momencie chciał po prostu wstać i uciec. Czuł się
tak, jakby do głowy wszczepiono mu obcy organ, któremu nie podobało się
towarzystwo reszty elementów ciała Olivera. Maszyna zaczęła rozwijać korę jego
mózgu.
– Dzisiaj współpracuje bardzo ładnie – usłyszał głos
doktora Karola. Domyślił się, że chodzi tutaj o podany mu środek. Obrazy w jego
głowie zaczynały przesycać się ostrością, by potem, jak na złość, przesadnie
się rozmywać.
Kiedy ruchomy stół się wysunął, Oliver od razu podniósł się
do pozycji siedzącej. Nawet nie był pewien, czy samodzielnie kontrolował ten
ruch. Poczuł, jak dłonie naukowca bardzo silnie przytrzymują jego ramiona.
– Nie ruszaj się przez chwilę! – nakazał.
Oliver kiwnął głową, wciąż mając zamknięte oczy. Czuł się,
jakby śnił na jawie lub był zwyczajnie bardzo zmęczony po ciężkim dniu.
Moment później gwałtownie otworzył oczy i znów mógł
normalnie żyć.
– Wszystko w porządku? – zapytał mężczyzna, stając przed
nim i wciskając dłonie w kieszenie.
– Yhym.
– Czy wspomnienia wydają ci się może wyraźniejsze?
Siedemnastolatek ledwo zauważalnie wzruszył ramionami.
Zdawało mu się, że operacja nic nie dała, lecz jednak obraz pomieszczenia
pozostawał mu pod powiekami o wiele dłużej niż wcześniej.
– No nic. Niekiedy potrzeba czasu – doktor K. odszedł od
niego i zajął się swoim tabletem. Oliver zastanawiał się, co jeszcze czka go w tym
dniu. Już miał dosyć, a znajdował się w laboratorium dopiero od kilu godzin.
Zastanawiał się, co na co dzień przeżywają inni pobrani – zapewne nie aż tyle
co on, ponieważ on był specjalnym
przypadkiem. Odruchowo spojrzał na numerek na przedramieniu.
– Możesz iść do siebie – oznajmił naukowiec po chwili
ciszy. – Przyjdę do ciebie wieczorem i jeśli nam się uda, zrobimy kolejne
badania. Chciałbym mieć spokój, więc poczekamy aż wszyscy wybyją. Możesz
pozwiedzać otwarte części laboratorium. Tylko znów nie właź nielegalnie za
bramki dla upoważnionych – spojrzał na chłopaka karcą cym wzrokiem. – Jeśli
będziesz mnie potrzebował, czatuj przy tej bramce lub spytaj któregoś z
pracowników i pokaż swój numer.
Oliver kiwnął głową na znak zrozumienia i wyszedł z pracowni.
Doktor K. otworzył mu bramę, wypuszczając go na wielką halę. Siedemnastolatek
rozejrzał się po ogromnej sali, zlustrował wzrokiem sufit, gdzie za szklanymi
szybami migały mu pojedyncze sylwetki. O mało co nie wpadł pod maszynę na
kółkach, pchaną naprzód przez któregoś z pracowników. Czuł się tutaj taki mały.
*
– Ciekawy numer – usłyszał i poczuł dotknięcie czyjegoś
palca na swoim przedramieniu.
Oliver siedział na stołówce, która niesamowicie
przypominała mu miejsce w szkole. Nie jadł od wczorajszego poranka, dlatego też
zwabiły go grupki brnące na tę salę w godzinie popołudniowej. Podana zupa była
zjadliwa i sycąca, lecz nie zaliczała się do delikatesów.
Kiedy spojrzał w stronę z której dobiegł głos, ujrzał
trójkę strażników, których wcześniej spotkał w łazience. Postanowił dać im do
zrozumienia, że się nimi nie interesuje.
Dziewczyna, która go dotknęła, przysunęła się ze swoją
miską nieco bliżej. Łyżka nieprzyjemnie zadźwięczała o metal, a Oliver miał
ochotę odsunąć się dalej, na sam skraj ławki.
– Kiedy przyjechaliście? – spytał osobnik wyglądający na
najstarszego z tego trójkącika.
– Wczoraj – burknął siedemnastolatek, wpatrując się w
pływające drobinki warzyw i oka przylegające do brzegów miski, łączące się i
tworzące wspólne struktury, niczym potwór rosnący w siłę.
– Mieliście ogromne szczęście – powiedział drugi. – Do
niedawna… To znaczy – do wczoraj –
wszyscy pobrani zostali odesłani na rozstrzelanie. W raportach wpisywano, że
nie ma tutaj miejsca.
Oliver udawał, że mącenie zupy łyżką jest nader interesujące.
Dwie strony jego umysłu kłóciły się ze sobą – jedna mówiła, że owy trójkącik
może być źródłem użytecznych informacji a druga zaś oburzała się: „co mnie to
obchodzi?”. Obecnie na niczym mu nie zależało. Skoro nie był napromieniowany,
pragnął wrócić i żyć w czasach, zanim zaczęła się wojna i nim Europę ogarnęło
szaleństwo związane z Wielkim Wybuchem. Przede wszystkim pragnął się spotkać z
Ritą, a kiedy wróci do Graz, zastać miasto takie, jak kiedyś.
– Dlaczego masz taki dziwny numer? – spytała dziewczyna,
ponownie dotykając jego przedramienia. To miejsce ukłuło go ze zwykłej
irytacji. – Rozmawiaj z nami – nakazała. – Kojarzę cię z korytarza.
Zabrzmiało to tak, jak gdyby miał czuć się dumny z tego, że
kiedykolwiek widziała jego twarz.
– Jestem czysty – odparł od niechcenia. Ta informacja była
dla strażników jednak zbyt niejasna, bowiem popatrzeli po sobie ze
zmarszczonymi brwiami.
– Czysty?
– Nie jestem napromieniowany – doprecyzował.
Nie miał pojęcia, czy może rozpowiadać tę informację na
prawo czy lewo, ale też nie otrzymał od doktora Karola żadnego zakazu. Prócz
tego – co mogłoby się stać, jeśli ludzie wokół wiedzieliby, że jego ciało nie
jest skażone? To miejsce nie istniało po to, by eliminować ludzi, dlatego też
nikt nie miałby prawa spróbować coś mu zrobić.
Na jego twarzy wykwitł ledwie zauważalny uśmieszek, kiedy
zobaczył skonfundowane miny strażniczego trójkąta. Może i był od nich młodszy,
ale lepszy. Górował ponad innymi pobranymi. Chyba, że jakimś cudem jest tutaj
jeszcze ktoś, kto również szczyci się „ciekawym
numerkiem”. Sądząc po zaciekawionych twarzach było to jednak niemożliwe.
Doktor Karol również nie wspominał o podobnym przypadku, był równie zaskoczony,
kiedy został wezwany. Zapewne gdyby kogoś takiego spotkał, już dawno by nie
było go w laboratorium.
– Dlaczego w takim razie nie siedzisz w żadnej izolatce? –
spytała dziewczyna.
– Siedzi – odparł starszy osobnik. – Wczoraj wywalili nas z
pokoju, po czym zrobili gruntowne sprzątanie. I on tam teraz mieszka. Zgadza
się?
Oliver kiwnął głową. Trójka była bardzo spostrzegawcza.
*
Dni w spędzane w laboratorium ciągnęły się bardzo leniwie.
Nie dość, że każdy z nich wyglądał niemalże tak samo, Oliver nauczył się
odmierzać czas dzięki poszczególnym wydarzeniom. Ustalił, że wstaje około
godziny 8:30, ponieważ śniadanie rozpoczyna się o 9:00. Doktor K. pracował od
rana do popołudnia, przynajmniej Oliver tak sądził, zaś koło 16:00 brał
chłopaka do siebie i próbował wydusić od niego jakiekolwiek informacje na temat
odporności na promieniowanie. Siedemnastolatek nie miał pojęcia od czego ma
zacząć, w końcu ludzki mózg ma różną pojemność i nie ma możliwości, by zdołać
przekopać wszystkie wspomnienia zwłaszcza, jeśli się nawet nie wie, czego się
szuka.
Po dwóch dniach zaczynał odczuwać skutki pierwszego
badania, podczas którego naukowiec poprawił mu pamięć. Za dnia kręciło mu się w
głowie a widziane obrazy zostawały przed
oczami na ułamek sekundy dłużej. Trudno było mu się przyzwyczaić iż kiedy
mrugał, sekunda czerni malowała się przed oczami w opóźnionym tempie. W nocy
zamiast śnić bądź spać twardo i nie pamiętać nad ranem niczego, przeżywał
miniony dzień na nowo. Pamiętał czytaną plakietkę, naklejoną na tablet doktora
K. Zamiast skupiać się na przypominaniu sobie sposobu na brak napromieniowania,
czytał byle jakie etykietki, by czymś się zająć. Naukowiec wyjaśnił mu, że ten
stan może utrzymać się nawet przez tydzień i jeśli w siódmym dniu nie zaniknie,
Oliver może się spodziewać kilkukrotnie lepszych umiejętności zapamiętywania
niż przeciętny człowiek.
Doktor Karol był bezsilny, ponieważ nie potrafił wybadać co
mogło wpłynąć na dobra kondycję siedemnastolatka. Oliver raz widział wybuch
furii, kiedy mężczyzna rozmawiał z kimś przez komunikator i krzyczał o swojej
wizie do Okręgu Nadreńskiego. Ostatecznie wszystko jednak poszło zgodnie z
planem i chłopak został zbudzony o najprawdopodobniej nienaturalnej porze
poprzez kilkukrotnie mignięcie światłem w swoim pokoju.
– Wstawaj – usłyszał znajomy głos. – Jedziemy do stolicy świętości. Zażyj Werniks. Na powierzchni
poziom promieniowania jest większy niż pod ziemią. Nie chcę im przywieźć
skażeńca. Zabijemy tłumik ludzi i przy okazji ja dostanę karę śmierci za
fałszywe informacje.
Oliver, wciąż zamroczony obrazami w mózgu, zmusił się do
postawy siedzącej i spojrzał ze znudzeniem na buteleczkę mocno stężonego
Werniksu. Otrzymał wczoraj nową dawkę. Zdążył się już przyzwyczaić, choć wciąż
nie było to nic przyjemnego. Nie zdążył zobaczyć doktora, gdyż ten zniknął już
w czarnych odmętach korytarza. Zastanawiał się, jak wyglądał mężczyzna – do tej
pory widział go jedynie w białym fartuchu i prostym ubraniu. Może na podróż
również go założył, na przykład pod kurtkę? Jaka była pogoda na zewnątrz? Nie
wychodził stąd od ponad tygodnia. W tym czasie mógł nawet spaść pierwszy śnieg,
w końcu był październik, płatający czasem niemałe figle.
Prócz tego czuł się, jakby miał zaraz oszaleć. Nie
zamierzał poznawać tutaj nikogo, wystarczył mu pojedynczy kontakt z trójkątem strażników, na których najczęściej
wpadał w łazience, przy czym nie odpowiadał na ich zaczepki. Jak zapewniał do
doktor Karol, wpadł tutaj tylko na
chwilkę, dlatego nie musiał martwić się kontaktami.
Kiedy wreszcie udało mu się podnieść z łóżka i jako tako
ułożyć pościel w ciemności, odnalazł ubranie, w którym tutaj przyjechał, prędko
się przebrał i rzucił w kąt koszulkę w okropnym kolorze grynszpanu. Łyknął
Werniks, zatykając usta dłonią, by przypadkowo nie wypłynął. Był zbyt podekscytowany,
by spokojnie myśleć, a co dopiero bez nerwów zażywać najohydniejszą substancję
na świecie. W końcu uda mu się na własne oczy ujrzeć Stolicę, przekroczy
granicę strzeżonego, świętego Okręgu Nadreńskiego. Nie wiedział, czy to prawda,
ale ufał doktorowi Karolowi, który do tej pory robił wszystko dla jego dobra.
Nie mógł teraz oczerniać go w myślach i wyobrażać sobie, co okropnego naukowiec
ma w planach. Zapewne nie zamierzał wykorzystywać go dla żadnych drastycznych
eksperymentów. Miał nadzieję. Nie
miał w końcu pojęcia, czego może się spodziewać w Fabryce w Nowej Kolonii.
Doktor K. przyszedł po niego i wcisnął mu do reki niewielką
drożdżówkę, po czym zaprowadził go do swojego gabinetu i nakazał mu czekać. Ufał
Oliverowi i nie bał się zostawiać go bez nadzoru. Wyglądał jednak na
zdenerwowanego i wciąż miał na sobie fartuch, tak jak Oliver przypuszczał. Naukowiec
musiał prędko załatwić coś na powierzchni, zanim pozwoli chłopakowi wydostać
się z laboratorium, wmówił mu, że chodzi teraz o transport poza granicę
połowicznego napromieniowania. Jako że sam naukowiec nie był odporny na promieniowanie,
podróż musiała się odbyć w specjalnych warunkach.
Chłopak siedział grzecznie w biurze doktora, który
oświetlany był przez pojedyncze, błękitne lampy. Zaciekawiły go nawoływania i
nerwowe głosy dobiegające z korytarza. Tego dnia był bardzo niecierpliwy i
wręcz nie mógł usiedzieć w miejscu, dlatego też ostrożnie podszedł do drzwi i
oparł się o ramę. Z jednego z rozgałęzień korytarza, gdzie nie miał wstępu i
gdzie jeszcze nigdy nie był, rozlewało się jasne światło. Wtem do jego nozdrzy
dotarł okropny drażniący zapach. Skrzywił się nieznacznie, próbując
zidentyfikować źródło zapachu – dochodził on nie z biura, lecz z zewnątrz i po
chwili już wiedział, że należy winić oświetlone rozgałęzienie.
Kucnął przy ramie drzwi i obserwował naukowca, którego mijał
kilkakrotnie i zapamiętał najmocniej ze względu na azjatyckie rysy twarzy - Yao.
Ogółem dzięki ulepszeniu pamięci zapamiętał wiele twarzy tutejszych
pracowników.
– Potrzebujemy wsparcia – mówił Azjata, patrząc na swój
tablet. – Kopuły popuściły i mamy małą
powódź formaliny.
Formaliny? Oliver pamiętał z lekcji chemii, że jest stosowana między
innymi do konserwacji i tworzenia podobnych ozdób
jak sztuczny, pływający człowiek na początku tego korytarza. A skoro nastąpił
jej wylew i Yao wspomniał o kopułach, musiało być tutaj o wiele więcej
podobnych eksponatów. Co jeśli tamten człowiek wcale nie był atrapą?
Gryzący zapach zdążył się już dostatecznie roznieść, lecz
jednak była to zbyt wczesna pora, by zebrać tłumik gapiów. Oliver dojrzał
Kielicha, który przyprowadził go tutaj pierwszego dnia. Tym razem rosły
mężczyzna majstrował przy bramce, która znacznie się poszerzyła i zakryła cały
łuk, uniemożliwiając wejście. Azjata poklepał go po plecach i pogratulował mu,
na co Kielich oburzył się z niewiadomego powodu. Widać było, że najwyraźniej
nie pałają do siebie zbyt wielką sympatią. Oliver przypomniał sobie sytuację z
pierwszego dnia, kiedy to Kielich próbował się przedostać przez bramę razem z
nim i wtedy również napatoczył się Yao.
Gdy zniknęli za ścianą korytarza, siedemnastolatek
rozpoczął skradanie się w cieniu, co na tej płaszczyźnie laboratorium miał już
opracowane od pierwszego dnia. Wstrętny zapach się nasilił, jednak nie mógł się
równać z odorem mocno stężonego Werniksu. Jeśliby jednak dłużej nad tym pomyśleć,
oba zapachy znacznie różniłyby się od siebie.
Wiele dałby za pelerynę niewidkę, ponieważ nie miał bladego
pojęcia jak dostać się dalej. Korytarz był mocno oświetlony a ściany zrobione z
tworzywa, w którym odbijała się jego sylwetka. W jego łączeniach płynęły
pulsujące, błękitne wężyki, przez co przejście nabierało fantazyjności.
Wskoczył ponownie w cień, kiedy blokada bramy się
rozstąpiła i wpuściła przez siebie maszynę wyglądającą jak zminiaturyzowana
wersja ulicznego czyścika, którego Oliver widywał na wycieczkach szkolnych w
większych miastach. Zadaniem tej maszyny było właśnie zbieranie śmieci przy krawężniku,
odkurzanie chodników i ewentualne mycie nawierzchni.
Miniaturowy czyścik z cichym syczeniem wjechał na
oświetlony korytarz. Z tyłu miał przymocowane różnorakie butelki, służące do
zbierania substancji, zaś z przodu szeroką szczotkę, służącą do wymycia
powierzchni po dokonanej operacji. Wyglądem przypominał nieśmiałą, metalową
stonogę murową, która ze wstydu miała zamiar zwinąć się w kulkę.
Schowanie się za czyścikiem byłoby dobrym rozwiązaniem dla
małego dziecka – on był już zbyt przerośnięty. Zganił się w myślach za
infantylny pomysł i póki nikt nie przechodził przez korytarz, powolutku
przesunął się po oświetlonej ścianie. Po przeciwległej stronie odbijał się
niewyraźny, zniekształcony obraz jego sylwetki, upstrzony błękitnymi
światełkami pulsujących wężyków.
Naukowcy rozpoczynali pracę zaraz po śniadaniu, dlatego też
nie mógł się spodziewać ich wielu o tej porze. Szedł za czyścikiem, który
nieźle poradził sobie ze schodkami, wysuwając długie nóżki i niczym pająk
zsuwając się po schodkach. Oliver sam nie wiedział czemu wzdrygnął się na widok
jego metalowych kończyn.
Na czubku maszyny zaświeciła się żółta lampka, kiedy
wyczuła niepożądaną substancję w pobliżu. Kiedy zapaliło się czerwone
światełko, poczęła zbierać rozlaną formalinę, która niewielkimi strużkami
wymykała się z ogromnego, ciemnego pomieszczenia, rozświetlanego podobnym, bladobłękitnym
światłem. Siedemnastolatek zmarszczył brwi i niepewnie zerknął do pokoju, gdzie
ujrzał kolejne ludzkie atrapy.
Poszczególne komory ułożone były w półkole, które zakłócała przerwa w postaci
trzech rozbitych kopuł i ostry zapach formaliny, w której tonął niepozorny
czyścik. Radził sobie jednak znakomicie. Azjata stał z boku, próbując nie wpaść
w substancję, zaś Kielich i dwójka innych pracowników starali się odratować
ciała, które zwisały bezwładnie z rozbitych komór.
Każdy głupi wpadłby na to, że to już wcale nie są atrapy.
Uwierzyłby że tamten eksponat przy wejściu jest sztuczny, lecz ukryty magazyn z
podobnymi kopułami nie mógł być zwykłym składowiskiem ozdobnych ludzkich ciał
zatopionych w formalinie. Rozpoznał wśród nich jedną osobę – nie napotkał
trójkąta strażników przez dwa dni i nawet zwrócił uwagę na to, że nie
przesiadują jak zwykle w łazience. Czuł się zaniepokojony i zbyt wolny, kiedy
nie śledzili jego ruchów. Czyżby ich dziewczynę spotkała kara? Zbierali mnóstwo
informacji, szkledząc po laboratorium, wiedzieli, kiedy jadą po kolejnych pobranych
oraz co się dzieje z osobą, która nie wykonywała poleceń i rozwadniała Werniks.
Oliver nie zdążył się tego dowiedzieć, ba, nigdy by się nie dowiedział, bowiem
nie miał w planach zaprzyjaźnienia się z tą trójką.
Teraz widział ciało dziewczyny, bezwładnie zwisające z
roztłuczonej komory. Ostre końce szkła przecięły jej pierś i wbiły się głęboko
w brzuch. Nie lała się krew – została ona zastąpiona formaliną, lecz od razu
widać było, że nie uda się jej odratować. Wyglądała jak szmaciana lalka,
rzucona w kąt i zastygnięta w nienaturalnej pozie.
– Jak to się stało? – spytał Kielich, kiedy w końcu udało
im się wydobyć trzecie ciało. – Kiedy ją wkładaliście?
– Wczoraj wieczór – odezwał się Azjata.
– Źle rozdysponowaliśmy ciśnienie i musiało się skumulować
przy ściankach komory – odparł jeden z naukowców. W jego głosie słychać było
obojętność, zapewne w ogóle nie przejmował się stratą. Jakby zabił z zimną
krwią. Czy jednak ci ludzie nadal byli żywi? Gdyby byli martwi, to po co
mieliby ich tutaj trzymać.
– Widzę, że znowu szkledzisz.
Oliver dostał niemałego zawału serca, kiedy doktor Karol
chwycił go za ramię i poprowadził z powrotem do swojego gabinetu.
Siedemnastolatek spróbował się nie roześmiać, kiedy mężczyzna kichnął.
– Uważaj, bo sam utoniesz w formalinie – ostrzegł go i
zaczął zbierać pojedyncze przedmioty do pudła ukrytego za biurkiem. Brał tylko
pozornie nieistotne rzeczy, które miały wartość tylko i wyłącznie dla niego
samego, bowiem maszyny zostały na swoim miejscu. Nie zamierzał się nimi martwić
i wolał je tutaj zostawić dla dalszych badań, bowiem w Fabryce Antariskiej
załatwi sobie nowy sprzęt. Oliver nie powiedziałby, że się gdzieś wybiera.
Gdyby miał ocenić stan jego biura, powiedziałby, że po prostu ładnie
posprzątał. Oczywiście, jeśliby sam się z nim nie wybierał.
– Pewnie zdążyłeś się domyślić, że to już nie były atrapy –
zaczął doktor Karol, stawiając pudło na biurko i zaklejając je taśmą.
Siedemnastolatek nie odezwał się. Cisza była jednoznaczna
odpowiedzią.
– Trzymamy tam kilku pobranych z różnym stadium
napromieniowania. Na wszelki wypadek, gdyby udało się nam opanować
promieniowanie po czym rozpocząć badania nad nim już w nieco czystszej
atmosferze. Oni nadal żyją – może ta trójka niekoniecznie – uśmiechnął się tak,
jakby właśnie opowiedział żart, który rozumiałby tylko on sam.
Oliver nie oczekiwał wyjaśnienia co do widzianej przed
chwilą sytuacji, ale ucieszył się, że mężczyzna odpowiedział na niezadane
pytanie.
Naukowiec nadal miał na sobie fartuch, jak gdyby
potrzebował go do udowodnienia iż naprawdę tutaj pracuje i na serio otrzymał
pozwolenie na przelot do Okręgu Nadreńskiego. Ostatni raz poklepał pudło i
spojrzał z powagą na chłopaka:
– Będziesz miał czas do popołudnia, by wrócić do domu i
zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Nie pokazuj się nikomu oprócz swojej rodzinie,
powiedz, że wszystko okay. Najlepiej, jeśli zobaczy cię jak najmniejsza liczba
znanych ci osób. W końcu jesteś pierwszym, któremu udało się uciec
po pobraniu i wyniknęłoby z tego coś nieprzyjemnego. Pod wieczór mamy
samolot z Wiednia i zarezerwowane Pendolino przystosowane do przewozu osób
takich jak ja, to znaczy specjalnych i napromieniowanych. Spotykamy się o 15:00
na dworcu w Puntigam. Nie próbuj uciekać, ukrywać się, ani próbować nie zjawiać
się wtedy na stacji, bo z łatwością cię znajdziemy – zagroził. – Musiałbyś
odciąć sobie całą rękę, żeby było nam trochę trudniej.
Olivera zamrowił numerek wybity na lewym przedramieniu.
Kiwnął głową i podążył za doktorem Karolem w stronę bramki na początku
korytarza. Westchnął głęboko, a nieprzyjemna won formaliny ostatni raz
podrażniła jego nozdrza.
*
Rutherford jak co dzień wracał ze szkoły wraz z Galem.
Zeszłego popołudnia odbyło się zebranie dotyczące pierwszych informacji na temat
akcji w radzieckim arsenale. Już wiadome było, że najpewniej zostanie wcielony
w życie jeszcze w tym miesiącu lub w kolejnym. Był bardzo przejęty, serce biło
mu mocniej na myśl o napadzie na rosyjski magazyn. Nie miał pojęcia, jak sobie
poradzi i czy zostanie w ogóle wzięty pod uwagę razem z Galem.
Jego młodszy brat wyrwał go z rozmyślań, posyłając mu pod
nogi lekki odłamek pustaka. Kopnął go mocno przed siebie i obserwował, jak Gal
stara się go złapać pomiędzy stopy.
Bywały dni, kiedy chodzili w ciszy i oddawali się własnym
rozmyślaniom, żyli w większej części we własnych głowach. Rutherford często
obserwował nogi brata, lecz nigdy nie odważył się mu powiedzieć, że są bardzo
kuszące. Gal różnie odbierał jego komplementy, w zależności jaki miał humor. Zwykle
się nie dotykali, młodszy odsuwał się lub trzymał na dystans, lecz
siedemnastolatek lubił, kiedy leżał u niego na łóżku i to narzekał na nudną
lekturę, to rozmawiał z nim o minionym dniu.
Galowi udało się w końcu rozpracować keyboard i w mig
nauczył się melodii wgranej w instrument, a Rutherford cieszył się, że jeszcze
nie oszalał od na okrągło powtarzających się dźwięków. Kiedy młodszemu w końcu
się udało, położył się obok niego na ziemi i kazał mu grać dla niego, wsłuchując
się w próby ulepszenia utworu własnymi wariacjami. A Gal miał talent, zwyczajnie
wciskał losowe klawisze, tworząc pojedyncze, ciekawe elementy własnego,
autorskiego utworu.
Kiedy dwójka braci przechodziła obok śmietniska, Rutherford
dojrzał w oddali znajomo poruszającą się postać. Szła bardzo szybko,
nienaturalnie przebierając nogami, niemalże biegnąc. Jeżeli zależało jej na
tym, by być niezauważonym, robiła to źle i najwyraźniej nie zdawała sobie z
tego sprawy. Uporczywie wpatrywała się w ziemię, lecz gdy się zbliżyła,
Rutherford po prostu nie mógł rozpoznać w niej swojego bliskiego kolegi.
– Oliver?! – zaczął biec w stronę zdenerwowanej postaci.
Domniemany Oliver podniósł wzrok i przez ułamek sekundy nie
miał pojęcia, co ma robić. Kiedy Rutherford zbliżył się do niego był
stuprocentowo pewien, że to właśnie on, jego kolega z ławki, który został
zabrany przez żołnierzy radzieckich podczas cichej
wojny, stoi teraz wolny i samotny, na pozornie nieuczęszczanej ulicy. Nie
zamierzał się jednak z nim witać i również rzucił się do ucieczki. Skołowany
Rutherford pomknął za nim, słysząc za sobą nawoływania Gala.
~~~
Ten rozdział jakiś taki... krótki. A wydawało mi się, że pisałam go dłużej. No cóż. Przynajmniej dopisałam rozdział 12. w czasie krótszym niż miesiąc - deadline mija za 10 dni xD
Jestem niesamowicie podjarana sytuacją w Graz. Chyba ze względu na ten 12, bo zaczyna się... Cichutko. Nic nie mówię.
Prócz tego po raz kolejny zmieniłam szablon. Nie jest jakiś ultra-wymyślny, bo jeszcze specem w CSSie nie jestem, ale myślę, że nagłówek wygląda w miarę okay. Zakochałam się w tym zdjęciu... jakiegoś naukowca z grzybami i postanowiłam połączyć kilka zdjęć, by wyglądały mniej więcej jak całość.
Dystopie w takim stylu są ciężkie i mało jest osób, które lubią czytać coś w tym rodzaju, dlatego też nie narzekam, że opowiadanie nie cieszy się zainteresowaniem. W każdym razie i tak dziękuję wszystkim osobom, którym zechciało się komentować - i tutaj i na Wattpadzie ♥
No trochę krótki ale na pewno będzie lepiej nie lubię eksperymentów na ludziach ale cóż...
OdpowiedzUsuńCześć, tutaj znowu bakteria czytelnicza (najgorsza, skoro już wczepiła się w tekst).
OdpowiedzUsuńWidziałam w tym rozdziale dużo medycyny – i przy mojej żałośnie zerowej wiedzy z tego zakresu, wszystko brzmiało w miarę przekonująco. Wizja dziwnego miejsca, gdzie Oliver ma przyjemność (lub nie) się znajdować jest świetna; formalina i niepokojące obiekty, wszędzie lekarze i fartuchy. Teoretycznie to klasyka gatunku, bo science fiction kocha stacje badawcze i wszelkie laboratoria, zwłaszcza te owiane tajemnicą, ale czytelnicy też je uwielbiają. Nigdy dość badań i eksperymentów, a szczególnie w anty-utopijnym świecie. To w ogóle bardzo prawdopodobne fabularnie, skoro nauka z dziedzinami ścisłymi na czele wciąż zmierza do przodu.
Podoba mi się konsekwencja w kreowaniu moralności i wrażliwości mieszkańców Grazu (mam nadzieję, że nie odmieniłam tej nazwy szczególnie źle). Podejrzewam, że żyjąc w takim mieście widzieli wiele rzeczy i po prostu mniej potencjalnie szokujących sytuacji jest w stanie nimi wstrząsnąć. Całe zajście z pękniętym zbiornikiem z formaliną fajnie pokazuje, jak wygląda rzeczywistość w świecie tego opowiadania - brakuje mi osobiście jakiegoś potwierdzenia ze strony bohaterów, ale nie mam zamiaru na to narzekać. Etyka poskręcała się nieco względem obecnie pojmowanej, niektóre rzeczy już wcale nie poruszają. Zwyczajnie widać, że w tej rzeczywistości śmierć jest czymś normalnym, a ludzie podchodzą do niej raczej z chłodną akceptacją niż histerią. Tak już jest, huh? „Życie”…
Generalnie, widzę dużo potencjału i możliwości, jeżeli chodzi o dalsze rozdziały. Jako wzorowa (i wciąż okropna) bakteria będę je śledzić. Nie wiem, czy moje przewidywania się sprawdzą – i mam nadzieję, że nie. Niespodzianki są w porządku, a czuję, że tutaj nie będę rozczarowana.
Dalej, gwoli ograniczania ilości cukru w komentarzu – uwagi.
Nowoczesny naturalizm jest w porządku (King mnie do niego przyzwyczaił), ale w tym opowiadaniu trochę mi zgrzyta. Nie ma dużo takich kontrastów (w tym rozdziale może jeden przypadek albo dwa),jednak momentami wciąż zastanawiam się, czy to pełna premedytacja mająca przykuć uwagę odbiorcy, czy po prostu brak słowa / słów. Potocyzmy lub łagodne wulgaryzmy (nie chodzi mi o przeklinanie, tylko wyrazy o pewnego stopnia mocnym brzmieniu) wyskakują w najmniej spodziewanych momentach i – przynajmniej dla mnie – dość wyraźnie odstają od ogólnie starannego języka narracji. Wypowiedzi bohaterów to inna bajka, i do nich nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Kto może zabronić postaciom mówić tak, jak chcą?
(Nie „wybyją”, ale „wybędą”, o ile chodziło o wyraz „wybyć”.)
Nie pałam dużą sympatią do Olivera, ale to tylko moje subiektywne zdanie i proszę w ogóle się nim nie przejmować. Po prostu niezbyt przemawia do mnie projekt jego postaci; trudno mi wsiąknąć w historię, kiedy to on gra główne skrzypce. Mimo wszystko, wątek z jego brakiem napromieniowania jest całkiem przyjemny. Nie wydaje mi się wybitnie tajemniczy ani wciągający aż po powieki, jednak pcha fabułę do przodu i nie jest też męczący. Zastanawiam się, w jakim kierunku będzie ewoluował, jeżeli w ogóle.
Pozdrawiam i, na wszelki wypadek, od razu przepraszam (jestem tylko pasożytem blogowym).
///właśnie zobaczyłam jakie mi to wyszło długie - nie bój się, to tylko ja i mój sposób mówienia///
OdpowiedzUsuńWczoraj w nocy przeczytałam całe opowiadanie i w związku z tym piszę jeden komentarz (ale od teraz będę pisać przy każdym, a przynajmniej się postaram. ♥) odnoszący się do wszystkich rozdziałów. Pewnie w ten sposób nie napiszę wszystkiego co chciałam, no ale cóż poradzić.
Po pierwsze zaznaczam że to są tylko moje zauważenia i mam nadzieję że nie zabrzmią jak zarzuty czy coś. Trudno jest skomentować cudzą pracę tak, aby wiedział, że ogół naprawdę się komentującemu podoba i że praca naprawdę jest dobra. Bo tak też uważam - dystopia nie jest łatwa, a tu widać, że robisz research, że się starasz żeby to miało podłoże naukowe (choć część modyfikujesz, ale świadomie, za co wielkie ave), jest wielowątkowość, widać ten mój ukochany kontrast - z jednej strony ogromne metropolie w których technika poszła niesamowicie do przodu, a z drugiej Graz, który wręcz przeciwnie - cofa się i rozpada.
Uwielbiam Rutherforda, choć na początku imiona jego i Gala mnie rozbawiły (gallium to mój ulubiony pierwiastek. Cholera, chyba jednak jestem prawdziwym biol-chemem) jako tak jawne i ironiczne odwołanie. Ironiczne biorąc pod uwagę fakt, że te imiona musiały zostać im nadane jeszcze przed katastrofą, o ile nie pogubiłam się w osi czasowej.
Za to rozdziały dotyczące Astata niezmiernie mi się dłużyły, bo w zasadzie... nic się w nich nie działo. Zdecydowanie za bardzo rozwiodłaś się na temat jego podróży i trochę za bardzo się przy nim powtarzasz; często pojawiają się akapity dotyczące jego zdania na temat Nowej Kolonii i mam wrażenie, że są do siebie bardzo podobne i już to wcześniej czytałam. Albo częste wstawki rozmów z Oxy - to można załatwić opisem bez zapisu dialogów które niepotrzebnie przedłużają. Sama bardzo niedawno zaczęłam to stosować i bardzo mi się to spodobało, bo ładnie wpasowuje się w tekst i nie ma wrażenia nienaturalnej rozmowy, dlatego się tym dzielę. Oczywiście czasem dokładniejszy zapis przebiegu rozmowy jest przydatny, ale czasem to tylko przedłuża i nudzi. Ale znowu, to tylko moje zdanie częściowo wypływające z niecierpliwości. Za czym idzie to, że zdziwiłam się, kiedy przeczytałam słowa koniec części pierwszej, jako że naprawdę niewiele się stało, ale to było dobre wprowadzenie i jako takie można to rozpatrywać. Za to część rozdziału w którym opisana była jego wizyta w domu rodzinnym, była bardzo ładnie rozegrana.
Mimo wspominanego przeze mnie już podłoża naukowego mam wrażenie, że niektóre kwestie traktujesz po łebkach. Cholera, teraz żałuję, że nie pisałam tego zaraz po przeczytaniu, bo naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć na ten temat wszystkiego co bym chciała. To, co na pewno pamiętam: wiem, że Indy miał być taką beztroską postacią, ale i tak zdradzenie przez niego informacji na temat organizacji dwóm dość losowym dla niego w tym momencie chłopakom nie jest już elementem osobowości, który powinien bawić jego współpracowników (współczłonków?), a brakiem roztropności, który mógł kosztować ich głowy. Jest trochę przekolorowany właśnie pod względem jego bycia dziecinnym, ale i tak bardzo go lubię od jego pierwszego opisu w opowiadaniu.
Co do innych bohaterów: mam wrażenie, że model postaci Oxy jest bardzo często powtarzany w wielu opowiadaniach (sama to robię, przyznaję) - trochę zakręcona przyjaciółka która jest wszędzie i zawsze, a przy tym jest kochana i trudno jej nie lubić. Zastanawia mnie tylko czy pozostanie postacią poboczną, czy wprowadzisz ja głębiej w opowiadanie. Członkowie organizacji do której należą Gal i Ru są bardzo okej i liczę na więcej ich wystąpień. Oliver i Cosmo - obu dotyczą naprawdę ciekawe wątki, których rozwiązania chętnie bym poznała, choć o Oliverze jest według mnie trochę za mało wiadomo pod względem jego osobowości.
UsuńWalnęłaś się kilka razy przy drobnostkach, jak na przykład wiek Antonia mi się nie zgadza - skoro jego córka zmarła w wieku 18 lat rok temu, a on został jej ojcem w wieku 19 lat, musiałby mieć teraz nie 37, a 38 lat. Albo cierpienie na abstynencję w którymś rozdziale. Samego sformułowania się nie czepiam, bo podejrzewam, że miał to być element humorystyczny, ale i tak brzmi trochę bezsensownie w połączeniu z kolejnymi słowami wspominającymi, że Oxy owszem, pije, tyle że później rzyga.
No ale, as i said before, drobnostki. Tak tylko rzuciło mi się to w oczy.
Poza tym, wiadomo, jest trochę typowych pisarsko niedociągnięć (w jednym rozdziale bardzo często pojawiało się słowo gdyż, nie mam pojęcia dlaczego akurat to mi się zapamiętało, ale nieważne) jak dziwnie zbudowane czy za długie zdania, nie do końca wpasowujące się kolokwializmy etc o czym wyżej pisała Caterpillar, więc nie będę się powtarzać, i inne; co oczywiście nie jest niczym dziwnym, bo każdy kto pisze, dobrze wie, że nie da się wszystkiego zauważyć nawet po powtórnym przeczytaniu.
Prawdziwy problem mam za to z obecnym szablonem, bo jestem jedną z osób, których oczy nie tolerują białych literek na czarnym tle i autentycznie nie jestem w stanie tego czytać. zawsze mam coś do powiedzenia, i pozytywnego i negatywnego. Nie wszyscy tak potrafią.
Uwagi końcowe: czekam na kolejne rozdziały i wspomniany rozwój akcji w Grazie, rozwikłanie zagadek które się pojawiły i weny życzę. Bardzo podoba mi się zarówno pomysł jak i wykonanie czy wkład pracy (no jeżu, przecież Ty zrobiłaś trailer! To jest aż niewiarygodne) i jestem bardzo ciekawa jak to wszystko rozegrasz i co się jeszcze okaże.
A i podpisuję się pod ostatnim zdaniem Caterpillar.
Bardzo dziękuję za szczery i długi komentarz. Rzeczywiście, mam problemy ze szczegółami. Wszystko wezmę pod uwagę przy poprawianiu tekstu w przyszłości i komentarze będą w tym bardzo pomocne :))
Usuń